Dziś ostatni
dzień targów. Niezmiennie zapraszam wszystkich do Arkad Kubickiego na stoisko
nr 25, a jednocześnie przedstawiam najnowszy felieton z „Warszawskiej Gazety”.
O generale Hermaszewskim i polskich patriotach.
Zasiadając do dzisiejszego felietonu
liczę na to, że większość Czytelników zdążyła się już przyzwyczaić do tego, że
nie znajdzie tu choćby śladu kokietowania, a być może nawet trafi na opinie,
które im się zwyczajnienie spodobają. A nadzieja jest tym większa, że biorę
mocno pod uwagę, że to co tu powiem, może wywołać burzę, której nie przetrwam.
No ale wypinam pierś i mówię: „Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało”.
Otóż, jak wiemy już chyba
wszyscy, prezydent Duda zawetował tak zwaną „ustawę degradacyjną”, co po prawej
stronie wywołało wściekłość, jakiej świat nie widział, a którą chyba
najpiękniej symbolizują słowa ministra Suskiego, że „Prezydent jego głosu już
nie ma”. A zatem przede wszystkim pragnę oświadczyć, że mnie się zarówno weto
Prezydenta, jak i jego uzasadnienie,
bardzo podobają. Dlaczego? Oczywiście, częściowo dlatego, że faktycznie
pozostawienie tej ustawy w takim kształcie otworzyłoby kolejną awanturę, i tu
na miejscu i w Europie, z której byśmy się tym razem nie wywinęli, no ale też
przez to, że, w moim pojęciu, gen. Hermaszewski w najmniejszym stopniu na to,
by go pozbawiać stopnia nie zasłużył. I nawet gdyby całe to weto było przez
Prezydenta zgłoszone wyłącznie ze względu na niego, też bym je poparł.
Ja oczywiście znam argumenty
wysuwane przeciwko Hermaszewskiemu przez prawicowych komentatorów, co więcej
znam wypowiedzi prof. Cenckiewicza, i nawet mógłbym powiedzieć, że pamiętam
świetnie argumenty wysuwane przez te same osoby wobec abp Stanisława Wielgusa,
tyle że to jest mi kompletnie niepotrzebne, a to z tego prostego względu, że ja
znam życiorys samego Hermaszewskigo, a między innymi ten jego fragment, który mnie
informuje, że Mirosław urodził się na Wołyniu, w bardzo patriotycznej
rodzinie i jako dziecko został cudem ocalony z napadu UPA na jego wieś, kiedy
to banderowcy zamordowali niemal 200 osób, w tym 19 członków jego najbliższej rodziny.
Po wieloletniej tułaczce Hermaszewski, wraz z mamą i rodzeństwem, został
wysiedlony do Polski, gdzie, podobnie jak jego dwaj starsi bracia, w roku 1961,
a więc w wieku 20 lat wstąpił do Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych, by
zostać pilotem.
I oto cała moja informacja na
temat gen. Hermaszewskiego, która mnie osobiście wystarcza do tego, by to co mi
opowiada Sławomir Cenckiewicz o tym, jak to młody Hermaszewski „jak większość kadry oficerskiej nastawionej
na robienie kariery, chciał dobrze żyć z wszechpotężną WSW i przez to już na
pierwszym roku studiów zgodził się z nią współpracować”, wystrzelić, nomen
omen, w Kosmos. Dlaczego? Z dwóch powodów. Pierwszy to taki, że, gdy chodzi o
„współpracę z władzą”, akurat Cenckiewicz szczególnie powinien siedzieć cicho,
a po drugie, on również powinien siedzieć cicho, kiedy wpadnie mu do głowy
oceniać kogoś, kto kiedy był jeszcze dzieckiem, miał do niesienia znacznie
większy ciężar, niż dziadka ubeka i ojca – diabli wiedzą, kogo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.