Zanim przejdę do
rzeczy, ważny komunikat. Od jutra mój adres mailowy toyah@toyah.pl zostaje
wygaszony. Bardzo więc proszę wszystkich przyjaciół i hejterów, by swoje uwagi
wysyłali pod adresem k.osiejuk@gmail.com. A teraz, do dzieła!
Mógłbym oczywiście powiedzieć,
że sam osobiście do tego ręki nie przyłożyłem, tylko ktoś mi sprawę
zrelacjonował, ale co mi tam? Niech będzie, że jest to i moja kompromitacja. A
stało się tak, że w dniu wczorajszym między godziną 20, a 21, czekając na mecz
Arsenalu z CSKA Moskwa, obejrzałem program w TVP Info pod tytułem „Minęła 20”,
a w nim rozmowę, jaką regularnie co tydzień w każdy czwartek przeprowadza z
Wojciechem Cejrowskim Michał Rachoń. Rozmowa dotyczyła wszelkich możliwych
tematów, którymi prawicowe media ostatnio żyją, no a w tym oczywiście kwestii
najważniejszej, czyli zawetowania przez Prezydenta ustawy degradacyjnej. I oto,
po wstępnym zwróceniu uwagi Prezydentowi na to, że jego podstawowym obowiązkiem
jest bezwzględne wypełnianie oczekiwań tych, którzy na niego głosowali, wyraził
Wojciech Cejrowski opinię, że, niezależnie od tego co powinniśmy sądzić o
postępowaniu Prezydenta, sama ustawa jest bezużyteczna, bo decyduje się karać
tylko wybranych oficerów Ludowego Wojska Polskiego, podczas gdy ukarani powinni
być absolutnie wszyscy ci żołnierze, którzy zdecydowali się na służbę wojskową
w czasach PRL-u. A zatem, jako że Wojsko Polskie w tamtych latach nie było
wojskiem polskim, lecz wojskiem okupacyjnym, wszyscy ci, którzy związali z nim
swoją karierę zawodową, nie tylko powinni zostać zdegradowani, to jeszcze
powinni zostać pozbawieni wojskowych emerytur i zamiast tego objęci opieką
społeczną, która pozwoli im na przeżycie. Wygłosił Cejrowski swój patriotyczny
manifest i w tym momencie reprezentujący jak by nie było państwową telewizję
redaktor przybrał błogi wyraz twarzy i powiedział: „Przepraszam, rozmarzyłem
się”.
Dziś jeszcze nie będę się
znęcał nad Rachoniem, z tego choćby względu, że, pomijając stryja, byłego
rektora Politechniki Gadańskiej, oraz senatora Platformy Obywatelskiej, on
bardzo starannie ukrywa bliższe związki rodzinne, no a poza tym sam jest zbyt
młody by mieć za sobą wiele okazji do bardziej poważnej kompromitacji. Z inną jednak
sytuacją mamy do czynienia w przypadku Wojciecha Cejrowskiego – przypominam,
mówimy o człowieku, który postuluje pozbawienie podstawowych praw obywatelskich
wszystkich żołnierzy służących w LWP przed rokiem 1990 – a więc z prawdziwą
przyjemnością przypomnę może, kim był jego ojciec, od którego PRL-owskiej kariery
on nie tylko się nie zdystansował, to w dodatku korzystał z jego wsparcia przy
budowaniu swojej własnej. Otóż proszę sobie wyobrazić, że Stanisław Cejrowski
już w latach 50, kiedy odbywał studia na Uniwersytecie im. Mikolaja Kopernika w
Toruniu, został wyznaczony do kierowania tak zwanym Studenckim Studiem
Radiowym. Na początku lat 60 w Elblągu stworzył studencki klub jazzowy, po czym
zorganizował tam imprezę pod nazwą Międzynarodowy Konkurs Kopert Płyt
Jazzowych. Gdy w roku 1965 Partia postanowiła autoryzować powstanie Polskiej
Federacji Jazzowej, Stanisław Cejrowski objął stanowisko szefa jej Biura
Koncertowego i jednocześnie zaczął współorganizować w Sali Kongresowej kolejne
festiwale Jazz Jamboree. Przez całe lata 70 ojciec Wojciecha Cejrowskiego był
jedną z najważniejszych osób w świecie PRL-owskiego jazzu, piastując funkcję
Sekretarza Generalnego Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego, ogólnopolskiej
organizacji z oddziałami w różnych miastach, wydając płyty jazzowe, oraz organizując
najważniejsze festiwale. Jednocześnie był Stanisław Cejrowski animatorem
polskiej kultury. Jak wspomina muzyczny fotograf Marek Karewicz, a jednoczesnie
kumpel Cejrowskiego, „Zespół No To Co był
dzieckiem Staszka Cejrowskiego, który od początku do końca wymyślił tę maszynkę
do zarabiania pieniędzy. Wyszukał młodych i zdolnych big-beatowców, przebrał
ich w stylizowane kostiumy i kazał grać lekkostrawne melodie nawiązujące do
naszej sztuki ludowej. Wiedział, że taka uniwersalna hybryda spodoba się
władzy, która kokietując Polonię i zachodnią opinię publiczną, chętnie pochwali
się takimi artystami w świecie. Dzięki temu zespołowi Staszek mógł swobodnie
grasować po Związku Radzieckim i to właśnie wydawało się dla niego
najważniejsze”. A mnie to akurat nie dziwi, bo mam znajomych z branży,
którzy mówią mi, że to były czasy, kiedy nikt nie płacił tak dobrze jak Moskwa.
Nic więc dziwnego, że w roku 1979, z okazji zbliżających się w Moskwie Igrzysk
Olimpijskich, wystąpił z pomysłem tak zwanego „muzycznego tryptyku” w ramach
którego okolicznościowe płyty nagrały zespoły Skaldowie, Breakout i Budka
Suflera. Swoją karierę zakończył prowadząc interesy swojego syna, który dziś
apeluje o pozbawienie emerytur wysługujących się sowieckiemu okupantowi
żołnierzy LWP.
Przepraszam bardzo, ale
bezczelność, którą ta cała historia śmierdzi, jest zbyt duża, by ją trzeba
było, a być może nawet dało się, odpowiednio skomentować. Jednak w pewien dość
przewrotny sposób spróbuję to zrobić. Otóż my, jako ludzie spędzający znaczną część swego czasu na
blogach, kojarzymy pewnie pewien dość dobrze znany rysunek z New Yorkera, na
którym przedstawione są dwa siedzące przed komputerem pieski, z których jeden mówi: „To co mi się
najbardziej podoba w Internecie, to to, że nikt nie wie, że jesteś psem”. Otóż
kiedy przyglądam się karierze Wojciecha Cejrowskiego, myślę sobie, że nie
trzeba siedzieć w Internecie, by poczuć
ten dreszcz emocji. Oto, jak on sam przyznaje, jego życiorys to „siedem dat
urodzenia i cztery miejsca urodzenia – wszystkie nieprawdziwe”. Głupio to
mówić, ale podejrzewam, że takiego wyniku nie osiągnął nawet słynny agent
Turowski.
A zatem im wszystkim, na sam
koniec tej krótkiej refleksji, dedykuję ową piękną piosenkę, która nigdy by nie
powstała, gdyby nie Stanisław Cejrowski i jego walka o przywrócenie Polski cywilizowanemu
światu.
Przypominam, że 11 kwietnia, czyli już za tydzień będę w
Kielcach opowiadał o nauce języka angielskigo, i nie tylko. Zapraszam każdego,
kto ma te Kielce bardziej pod ręką. Będę ja, będą książki, a jeśli ktoś nie da
rady, to może już 14 i 15 uda nam się spotkać w Warszawie na Targach Wydacow
Katolickich.
Projekt graficzny okładki: Rafał Olbiński
OdpowiedzUsuńLista płac musiała być długa.
Usuń