Zakończyły się targi i jak
zawsze pojawiła się garść refleksji, którymi wypada się tu podzielić. Przede
wszystkim trzeba koniecznie powiedzieć, że one po dwóch dość marnych latach
nieco odżyły. Odżyły oczywiście nie gdy chodzi ofertę targową, bo tu akurat jeśli
się coś zmieniło, to wyłącznie na gorsze. Natomiast było zdecydowanie lepiej
niż w przypadku dwóch poprzednich edycji dla nas, czyli dla Kliniki Jezyka i
naszych książek. Rok 2016 był fatalny, jednak podejrzewam, że to bardziej w
związku z tym, że mieliśmy pierwszą rocznicę Smoleńska obchodzoną na poziomie
państwowym, z wojskową oprawą, z prezydentem i przedstawicielami rządu, i to z
całą pewnością wystarczyło, by uwaga publiczności zdecydowanie przesunęła się z
książek, chocby i katolickich, na sprawy budzące znacznie większe emocje. Z
jakiegoś powodu, rok kolejny był zaledwie nieco lepszy, jednak baliśmy się, że
to już nie będą takie targi jak kiedyś, tymczasem wczoraj i przedwczoraj
naprawdę był ruch i to ruch w naszym wypadku zdecydowanie owocny, a gdy chodzi
konkretnie już o moje książki, to co mi dało naprawdę dużą satysfakcję, to fakt
że chyba nigdy wcześniej – i tu mam na myśli nie tylko Targi Wydawców Katolickich
– nie sprzedałem tak dużo książek osobom całkowicie nieznajomym, dla których i te
książki pozostawały dotychczas całkowicie nieznane. Mam wrażenie, że, ponieważ
od niemal dwóch już lat nie wydałem nic nowego i stali czytelnicy mogli
najwyżej przyjść pogadać, sprzedaż załatwili czytelnicy, którzy o moich książkach
dowiedzieli się dopiero na miejscu. Bardzo to jest wiadomość wzmacniająca.
Co ciekawe, najwięcej, chyba
jeszcze więcej niż książki o listonoszu, sprzedałem dość chyba niedocenionych „39
wypraw na dziewiąty krąg”. Zastanawialiśmy się z Gabrielem niekiedy, czemu tak ciekawa
i naprawdę ważna książka sprzedaje się tak powoli i w pewnym momencie
zaproponował on, że może paradoksalnie chodzi o tytuł, który niektórym może się
kojarzyć z podróżami raczej, niż z drogą między Niebem a Piekłem, o której w
pierwszej kolejności ona traktuje. Wystarczyło jednak przeprowadzić skromną
promocję i opowiedzieć choćby o człowieku nazwiskiem Ferrero, któremu
poświęcony jest jeden z jej rozdziałów, który, jak wiemy stworzył słynne
czekoladki Ferrero Rocher, poświęcając je – o czym już niemal nikt nie wie – Matce
Bożej z Lourdes, a które jedzą nawet Żydzi, nie mając bladego pojęcia, że
Rocher to grota, przy której Maryja ukazała się małej Bernadetcie, żeby oczy się
otworzyły i czytelnik zainteresował się tym, co się dalej dzieje na drodze,
która wiedzie z miejsca gdzie zmarł Michelle Ferrero do punktu, gdzie zdecydowali
się dojść kolejni Rotschildowie, czyli z Nieba, do wspomnianego piekła. Napiszę
o tej książce więcej jutro, a dziś już tylko może opowiem o pewnym zdarzeniu,
które zrobiło na mnie pewne wrażenie. Oto w pewnym momencie przy stoisku
pojawił się chłopak w koszulce zespołu Slayer. Oto ona:
I w momencie gdy wydawało się,
że za chwilę rozpocznie się jakiś „młyn”, on zaczął z uwagą oglądać
poszczególne książki, grzeczni na ich temat rozmawiać, a na końcu powiedział,
że na stoisku obok kupił piekny medalik, czy może krzyż – nie pamiętam, bo
wrażenie odebrało mi koncentrację – z którymś z wielkich świętych. Bardzo to
dziwne, zwłaszcza gdy spróbujemy sobie wyobrazić efekt, gdy on sobie ten krzyż
założy do swojego t-shirtu. No ale o tym moglismy przeczytać w innej mojej
książce, która, wbrew swojemu tytułowi, wcale nie jest o muzyce.
To na dziś tyle, bo wczoraj
wróciłem po północy, a dziś muszę nadrabiać pewne domowe zaległości. Ale, jak
mówię, jutro widzimy się znowu i wtedy wrócimy do wypraw na dziewiąty krąg.
Basista i wokalista Slayer Tom Araya jest praktykującym katolikiem.
OdpowiedzUsuń@Lucas Beer
UsuńWiem.
Rzeczywiście do przeczytania książki 39 wypraw przymierzałem się ponad rok. Leżała i czekała.
OdpowiedzUsuńJest dużo lepsza niż się spodziewałem i jedna z lepszych które Pan napisał.
Bo to niezupełnie o tych superbiznesmenach.
Pozdrowienia.
@Chudy Cienki
UsuńTo bardzo dobra wiadomość. Dziękuję bardzo.