Wróciłem wczoraj z wizyty w
Kielcach, gdzie byłem zaproszony na spotkanie autorskie i choć wiem, że
niektórzy z nas czekają na to, bym opowiedział o tym, jak się udało samo
spotkanie, to o nim opowiem dopiero na samym końcu. Przede wszystkim muszę
poinformować każdego, kto podobnie jak ja, Kielc nie miał wcześniej okazji
nawiedzić, chciałbym poinformować, że jest to miasto, które swoją urodą
przewyższa zarówno Wiedeń i Pragę, ale również kto wie, czy nie dorównuje
Przemyślowi. A zatem, nie pozostaje mi nic innego, jak przede wszystkim
zachęcić wszystkich do jego odwiedzenia, ale też podziękowąć zamordowanemu w
Smoleńsku Przemysławowi Gosiewskiemu za to, że je wyciągnął z komunistycznego
bagna i tak bardzo przyczynił się do tego, czym to miasto dziś jest.
Druga informacja, jaką pewnie
winien jestem Czytelnikom, to ta, jak to spotkanie wypadło pod względem
finansowym. Oto, proszę sobie wyobrazić, nie mogło być lepiej. Tak się składa,
że już jutro jadę do Warszawy, by przez dwa dni spotykać się z Czytelnikami na
Targach Wydawców Katolickich, i daję słowo, że mam nadzieję iż uda mi się
powtórzyć ów kielecki wynik, choć, jak to się niegdyś mawiało, przypuszczam że wątpię. No ale jadę.
No i wreszcie kwestia trzecia,
czyli frekwencja. O ile moi informatorzy mają rację, ja tu już kiedyś
wspominałem o tym, jak to jeszcze na początku lat 80., będąc zafascynowany tak
zwanym hard core punkiem – gdyby ktoś nie wiedział, mam na myśli takie zespoły
jak Battalion of Saints, Beast of Beat, czy Black Flag – myślałem sobie, że nie
ma większego sukcesu artystycznego, jak doprowadzenie do sytuacji, gdy na scenie
będzie więcej ludzi niż na widowni. Przyznaję z bólem serca, że mój występ w
Kielcach nie dał mi pełnej w tym względzie satysfakcji, jednak muszę się
pochwalić, że byłem blisko, a jednoczesnie to było chyba najlepsze spotkanie, w
jakim brałem udział.
I to tyle na temat Kielc, a
teraz przechodzę do rzeczy, czyli tego, co mnie wczoraj wręcz wyprowadziło z
równowagi. Otóż jeszcze nie zdążyłem wysiąść z pociągu z Kielc do Katowic,
kiedy zajrzałem na blog Eski, kobiety z którą przez pewien czas, po tym, jak mi
wypomniała, że jestem pochodzącym z „bogobojnego domu” wsiokiem, który
przyjechał do miasta ze „słoikiem smalcu” w ręku, pozostawałem na wojennej ścieżce,
ale z którą dziś powoli wracamy do cywilizowanych stounków, i trafiłem na
tekst, w którym, mówiąc bardzo krótko, zarzuciła Eska zarówno Jarosławowi Kaczyńskiemu,
jak i Mateuszowi Morawieckiemu, że nie dość, że prowadzą Polskę do upadku, to jeszcze
prowadzą politykę, która ma celu oczyszczenie narodu z ludzi starych i
niepełnosprawnych, po czym wyraziła przekonanie, że jeśli im w tej chwili nie
powiemy im „stop”, możemy się już witać ze Wspaniałym Nowym Światem, w którym
Polska, nie będzie już Polską, lecz „czymś w rodzaju Bawarii, z folklorem i
katolicką tradycją”.
Tekst Eski jest długi i
wielowątkowy, i powiem uczciwie, że uważam go za wyjątkowo niemądry. Chętnie
bym więc z nim popolemizował, jednak przez to właśnie, że on jest długi i
wielowątkowy, znalazłem tylko czas, by postawić kilka pytań sprowadzających się
praktycznie jednej kwestii, a mianowicie, skąd Eska wie to co wie. Zadałem więc
jej szereg konkretnych pytań i proszę sobie wyobrazić, że dostałem nadzwyczaj
wyczerpującą, mimo że sprowadzającą się do trzech informacji, odpowiedź. Pierwsza
z nich to ta, że „w Warszawie dokładnie
wiedzą”, druga że „Janecki (lub
Orzeł) opowiadał w Roninie”, lub prawicowi dziennikarze donieśli „bodajże w ostatnim ‘Sieci’”, no i
wreszcie trzecia, że „uwierzyłam w
1990-tym, zakładając PC. I zapłaciłam za to naprawdę dużą cenę, a gnojki, które
wtedy poszły na kontrakt z KLD moim kosztem, dzisiaj znowu są w PiS i w sejmie.
Za dużo wiem, niestety...”.
W tej sytuacji, ja mam już
tylko jedną refleksję i jeden apel. Bardzo krótko. Otóż, moim zdaniem, zmorą
dzisiejszych czasów jest to, że podczas gdy my wszyscy, skazani wyłącznie na
doniesienia medialne i internetowe plotki, gówno wiemy, w tym samym czasie nasza
ambicja podpowiada nam, że powinniśmy się starać wszystko co się da
skomentować. A to, moim zdaniem, jest czymś gorszym niż cholera połączona z
dżumą, bo tworzy wyłącznie chaos. W przypadku tekstu Eski – ale kiedy
rozejrzymy się po Sieci, zobaczymy, że ona jest zaledwie jedną z wielu – dochodzi
jeszcze coś. Te plotkarskie analizy siłą rzeczy nigdy nie dotrą ani do
Morawieckiego ani Kaczyńskiego, a nawet jeśli jakiś cudem tak się stanie, to oni
potraktują je wyłącznie jako robotę działających gdzieś z Petersburga prowokatorów.
Natomiast, owszem, zrobią wrażenie na Bogu ducha winnych wyborcach, którzy tak
bardzo pragną, by było dobrze, a najlepiej brdzo dobrze.
A zatem teraz apel. Do Eski.
Moja droga Esko. Ja wiem, że masz swoje lata, a ja, jako też już prawie
staruszek, doskonale wiem, jak ciężko jest w pewnym wieku przyjąć do wiadomości
fakt, że człowiek myli. Mimo to jednak, choćby przez to, że ostanio jakoś nam
się udało znaleźć porozumienie, chciałbym Cię prosić o opamiętanie. To co
robisz, przyłączając się do tej całej bandy cwaniaków, których, jako osoba
inteligentna, z całą pewnością rozpoznajesz, występujesz przeciwko Polsce. Tego
robić nie wolno. Powiem jeszcze dobitniej: to jest grzech.
Jak już
wspomniałem, jutro i pojutrze jestem ze swoimi książkami na stoisku coryllusowej
Kliniki Języka w Arkadach Kubickiego w Warszawie. Stoisko nr 25. Zapraszam każdego, kto może
sobie na tę wizytę pozwolić.
Drogi Toyahu, gdzieś niedawno napisałem znajomemu, mędrcowi z "tamtej" strony, że mnie tak w szkole uczono, mówi się coś o czymś o czym się wie. Niestety współcześnie ta zasada nie obowiązuje. Stąd ten wysyp mędrców, którzy wiedzą i już! To banał ale polityka to gra na dodatek, w której, w przeciwieństwie np do szachów, nie obowiązują żadne reguły i prawa. I to mnie pociesza bo myślę sobie, że prawdziwi gracze, wytrawni politycy tych mędrków w swych grach biorą pod uwagę i grają nimi bez zahamowań.
OdpowiedzUsuń@Piotr Oleś
UsuńProblem nie jest w tym, że my mówimy o tym, czego nie wiemy, ale że mówimy o tym, co wiemy na pewno, bo dowiedzieliśmy z zaufanych mediów.