Zabierałem się do tego tekstu
parokrotnie, jednak zawsze brakowało mi tego czegoś, co pozwoliłoby go
odpowiednio zacząć, tak by jednocześnie mieć i temat i sens, no i ową
wiadomość, o którą tak naprawdę zawsze chodzi. I oto stało się tak, że ledwo co
opublikowałem notkę o modlitwach przed bankomatem, w którym najlepiej jak
potrafię zgnoiłem Tomasza Terlikowskiego za to, że po raz niewiadomo już który
kompromituje publicznie naszą Wiarę, na tym drugim portalu, gdzie ludzie
przychodzą nie tylko po to, by, tak jak tu, czytać, ale jeszcze po to, by sobie
pogadać, pewien komentator poinformował mnie o wynikach eksperymentu, który
przeprowadził wykorzystując właśnie ów tekst. Otóż dał on go do przeczytania kilku
swoim znajomym – jak sam przyznaje, osobom o wyraźnie prawicowych poglądach – i
kazał im zgadnąć, kto jest jego autorem. I proszę sobie wyobrazić, że większość
z uczestników testu uznała, że to jest robota któregoś z dziennikarzy „Gazety
Wyborczej”.
Rozumiemy o co chodzi, prawda?
Piszę tekst, w którym najpierw szydzę z „Wysokich Obcasów”, następnie krytykuję
Tomasza Terlikowskiego i wspierające go polityczne środowisko za to, że próbują
coś tak doniosłego jak modlitwę o cud wykorzystywać do najbardziej podłego
geszeftu, porównując jednocześnie ów upadek do tego, z czym mamy do czynienia
po stronie, która dziś na widok Terlikowskiego już tylko pokłada się ze śmiechu,
by na koniec już zupełnie otwarcie napisać, że gdy chodzi o poziom publicznej
kompromitacji, nie ma już żadnej różnicy między Michnikiem, Żakowskim,
Terlikowskim, czy Gmyzem, a tu natychmiast pojawiają się ludzie, którzy uważają,
że skoro ktoś ma czelność źle mówić o Terlikowskim, a więc o kimś, kto broni
naszej Wiary przed Szatanem, który, jak się właśnie okazuje, zamieszkał w
Watykanie, to ten ktoś niechybnie musi pracować dla „Wyborczej”.
Komentator, który przeprowadził
wspomniany eksperyment, a następnie z troską poinformował mnie o jego wynikach,
wie, że ja nie jestem przedstawicielem „Gazety Wyborczej” On wie też, że ja
czepiam się Terlikowskiego z pozycji, których on wprawdzie nie popiera, jednak
stara się rozumieć. Jego problemem natomiast jest to, że ja piszę w sposób
niewystarczająco przejrzysty, wręcz „hermetyczny”. To znaczy, kiedy krytykuję
Platformę Obywatelską, prezydenta Dudę, ewentualnie tygodnik „Newsweek”, to
wszystko jest jak najbardziej jasne, natomiast problem powstaje wtedy, kiedy
się okazuje, że mam coś przeciwko takiemu na przykład Terlikowskiemu,
Rachoniowi, czy Michalkiewiczowi. W takiej sytuacji, moi czytelnicy albo
popadają w tak zwany dysonans poznawczy, albo, co się dzieje znacznie częściej,
uznają, że mają do czynienia z jakimś prowokatorem z „Gazety Wyborczej”. I to,
zdaniem naszego komentatora, stanowi duży problem, bo w ten sposób moje teksty
nie dotrą do wielu z tych czytelników, do których dotrzeć powinny, a jak dotrą,
to tylko pomieszają im w głowach.
Jak wspomniałem na początku, do
napisania tej notki zabierałem się już wcześniej i cel miałem jeden, by
mianowicie poinformować tych wszystkich, którzy wciąż jeszcze nie bardzo
wiedzą, co tu się dzieje, że ten blog, przez minione dziesięć okrągłych lat,
nigdzie nie spotkał się z taką nienawiścią, jak właśnie ze strony środowisk
określających się, jako „patriotyczno-niepodległościowe”. Czym jest tak zwany
„hejt” i to w kształcie wręcz modelowym, wiem od samego początku, jednak muszę
przyznać, że nie ma takiego socjalisty, komunisty, czy liberała, który byłby w
stanie, gdy chodzi o poziom owego szaleństwa, pokonać przeciętnego polskiego
patriotę. Ja dziś z godną podziwu regularnością dostaję maile, ale też
komentarze pod wybranymi notkami, od parunastu osób, których niemal sensem
życia jest obrzucanie mnie i moich bliskich wszelkimi możliwymi obelgami, i z
tego co zdołałem spośród tego brudu wyczytać, wiem z cała pewnością, że te
maile w żadnym wypadku nie są pisane przez członków Komitetu Obrony Demokracji.
Ci, jestem pewien, chętnie by może nawet ze mną podyskutowali, tylko się boją. Te
chłopaki z orłami na t-shirtach nie boją się niczego, poza ujawnieniem swojej
twarzy. Oni mi życzą wyłącznie gwałtownej i możliwie bolesnej śmierci.
A zatem, przestańmy, proszę,
się oszukiwać. To wcale nie chodzi o to, że moje teksty są zbyt skomplikowane,
w dodatku wypełnionę ową nieznośną ironią, która jeszcze bardziej sprawia, że
już w ogóle nie wiadomo, kto jest kim. Nic podobnego. Jestem pewien, że każdy
kto w ogóle widzi sens, by tu przychodzić i to wszystko czytać, doskonale wie,
co ja mam na myśli. I dlatego część z nich uważa mnie za zdrajcę. Takiego
samego jak, nie przymierzając, ten, ten i tamten. Gorzej, że ostatnio wszystko
zrobiło się już tak wielopoziomowe, że z każdym dniem tych zdrajców jest coraz
więcej.
Przypominam, że
11 kwietnia, czyli już za tydzień będę w Kielcach opowiadał o nauce języka
angielskigo, i nie tylko. Zapraszam każdego, kto ma te Kielce bardziej pod
ręką. Będę ja, będą książki, a jeśli ktoś nie da rady, to może już 14 i 15 uda
nam się spotkać w Warszawie na Targach Wydacow Katolickich.
Drogi Toyahu, wg mnie jednym z najbardziej deficytowych towarów na rynku treści jest bez wątpienia umiejętność czytania ze zrozumieniem (umiejętność egzegezy tekstu jest jeszcze rzadsza). Podejrzewam, że praprzyczyną tego jest zarzucenie przez szkołę pytań: co autor miał na myśli.
OdpowiedzUsuńDzień dobry. Ja Pana czytać lubię, choć często mi się nie podoba, co Pan pisze. Proszę - to jest trochę tak, jak z TVP. Lubię oglądać, a wkurza mnie pan Prezes Kurski, jak go widzę codziennie w dzienniku o 19.30. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPan jesteś manipulant i hochsztapler!
OdpowiedzUsuń@Bogumił
UsuńTak jest. Na takich się mówi po niemiecku "hohschpulant".
Panie Krzysztofie, jest nas więcej niż się Panu wydaje. Część nie ma śmiałości, ale widzą sens i wiedzą co ma Pan na myśli.
OdpowiedzUsuń