piątek, 2 lutego 2018

Być jak towarzysz Targalski

Przedstawiam dziś swój najnowszy felieton dla „Warszawskiej Gazety” i od razu uprzedzam, że jeśli po jego przeczytaniu komuś przyjdzie do głowy zawołać do mnie z satysfakcją „Widzisz?”, to ja odpowiedź mam gotową: „Owszem widzę” i do tego samego zachęcam wszystkch.

   Słynnej książki Kani i Targalskiego o resortowych dzieciach nie przeczytałem, ale miałem ją w ręku i chętnie powiem, czemu ona mi się nie podoba. Otóż jest to książka zła tak samo, jak złe są książki typu: „100 najsławniejszych wampirów”. A one są złe, bo kiedy już przebrniemy przez tytuł i zaczniemy szukać owych wampirów, to okaże się, że ich tak naprawdę było pięcioro, czy sześcioro, a te 250, czy 400 stron druku są wypełnione jakimiś nędznymi insynuacjami, od których można się zanudzić na śmierć.
    I taka dokładnie jest książka duetu Kania – Targalski. Na te 20, 50, czy 70 nazwisk, zainteresować nas mogą trzy, czy cztery, a reszta to jest już tylko sam papier, gdzie jedynym realnym zarzutem pod adresem tych ludzi jest to, że ich ojciec był partyjnym sekretarzem, albo żona urodziła się w Rosji, albo oni sami należeli do PZPR, a cała reszta to czysta retoryka.
      Dlatego też, kiedy w ostatnim numerze „Warszawskiej Gazety”, znalazłem tekst podpisany przez Piotra Strumieńskiego i anonsowany przez Redakcję na pierwszej stronie tytułem: „Tajemnica Czabańskiego” i leadem „Tylko u nas! Szef Rady Mediów narodowych Krzysztof Czabański to resortowe dziecko wychowane w lokalu Służby Bezpieczeństwa”, a następnie zajrzałem do właściwego już tekstu, z prawdziwym bólem stwierdziłem, że to co zrobił Strumieński jest oparte dokładnie na metodzie  znanej z twórczości wspomnianych Targalskiego i Kani. Swoją drogą, ciekawe, że sam autor tego dziwnego tekstu, już na samym początku, jakby autoszyderczo, pisze: „Cofnijmy się głębiej, do rodziców, tak jak uczy towarzysz Jerzy Targalski”.
      Tym razem więc cofa się „towarzysz” Strumieński, i czego się dowiadujemy? Tego mianowicie, że ojciec Czabańskiego był ciężkim alkoholikiem i ubeckim kapusiem, znienawidzonym przez żonę i syna, którzy przy pierwszej okazji go zostawili, a sam Krzysztof Czabański przez pewien czas nawet się do niego nie przyznawał. Co zatem Strumieński ma na młodego Czabańskiego? Przede wszystkim to, że on w młodości był czerwony i należał do partii i dalej nic. Kompletnie nic. Nawet kiedy komentuje jego odejście z PZPR, musi się uciec do bardzo nieczystej manipulacji pisząc: „Z partii Czabański wystąpił dopiero w 1980 roku, kiedy Solidarność była już prężną i ogólnopaństwową organizacją”. A reszta jest jeszcze gorsza, bo tam już tylko Strumieński z niezrozumiałym uporem powtarza przezwisko „Czabanescu”, które nawet nie wiadomo, czy jest prawdziwe, ale za to ładnie sugeruje rzekomą współpracę. „Czabański w aktach inwigilacyjnych SB pojawiał się nader rzadko, ale nie ma śladu żadnej współpracy ze służbami PRL”, pisze Strumieński, a czytelnik może tylko pokiwać w zadumie głową i mruknąć pod nosem: „A to cwaniak z tego Czabanescu”.
      Szkoda bardzo, że taki tekst ukazał się akurat w „Warszawskiej”, zwłaszcza parę dni po tym, jak Cezary Gmyz w TVP Info ostrzegł Polskę, by unikała nas, jak ruskiej zarazy.

Niezmiennie zachęcam wszystkich do kupowania moich książek. Wszystkie są dostepne w ksiegarni na stronie www.basnjakniedzwiedz.pl. Polecam.

  

1 komentarz:

  1. @roxana
    Jeśli dostaję dwa identyczne komentarze, podpisane przez dwie różne osoby (roxana i zibi luka), to muszę je traktować jak spam. A spam usuwam.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...