Wczorajszy dzień zdominowały dwa wydarzenia. Pierwsze to Rada Krajowa
Platformy Obywatelskiej z udziałem samego Radka Sikorskiego, drugie natomiast to
decyzja Denisa Urubko, który, jak
słyszę, w przekonaniu, że zima kończy się w lutym, postanowił machnąć reką na
kolegów i zaraz po śniadaniu samotnie ruszył na K-2. A ja, nawet gdybym nagle
oszalał i postanowił komentować jedno, albo drugie, to zapewne tekst, który by
z tego powstał, byłby tak słaby, że albo bym go wyrzucił, albo musiał się go
wstydzić przez całe życie. A on – szczególnie on – nie mógłby być dobry, bo sam
nie mam najlepszego nastroju i ostatnio wszystko idzie mi jak po grudzie. A
więc ponownie proszę wszystkich o wyrozumiałość i jeszcze raz polecam stary już
bardzo tekst, tym razem z roku 2009. Usunąłem z niego dłuższy fragment
dotyczący ówczesnej polityki, co dziś dla nas byłoby kompletnie nieciekawe.
Reszta pozostaje bez zmian, a ja, podobnie jak wczoraj, mam nadzieję, że starzy
czytelnicy przypomną go sobie z przyjemnością, a ci, co go nie czytali, znajdą
w nim odpowiednią porcję inspiracji.
We wczorajszej „Rzeczpospolitej”
znalazłem artykuł absolutnie niezwykły, a zatytułowany „Słynna ofiara gwałtu
zgodziła się na ślub”. Artykuł dotyczy niejakiej Mukhtar Mai, mieszkanki
pakistańskiej wioski Meerwala. Pani Mai zyskała sławę wykraczającą zarówno poza
wioskę z której pochodzi, jak i poza sam Pakistan, gdy w roku 2005 magazyn
Glamour przyznał jej tytuł kobiety roku.
Zanim wyjaśnię o co chodzi,
kilka słów na temat magazynu dla kobiet o nazwie „Glamour”. Ponieważ po domu w
którym mieszkam, oprócz młodego Toyaha, kręcą się jeszcze trzy kobiety, moja
perspektywa jest nieco szersza, niż mogłaby być, gdybym miał tylko Toyahową,
albo w ogóle mieszkałbym sam. Dzięki zatem tej perspektywie, wiem też, co to
takiego ów Glamour. W zeszłe wakacje jechaliśmy nad morze i każde z nas kupiło
sobie coś do podróży. Któraś z nich wzięła ten właśnie „Glamour”. No i już
wiem. Patrząc na rzecz najbardziej ogólnie, jest to dokładnie takie samo gówno,
jak dziesiątki innych magazynów dla kobiet i mężczyzn, jakie zalewają nasz kraj
od początku lat 90-tych. Jeśli to akurat pismo różni się czymś od sobie podobnych,
to być może tym, że jest bardziej od tamtych skupiony na wyrafinowanym seksie,
ostrej zabawie, no i przede wszystkim odrzuceniu zahamowań.
Przygotowując się do pisania
tego tekstu, zajrzałem na internetową stronę magazynu, żeby choć bardzo
pobieżnie móc pokazać, o co tam chodzi. Niestety, jak bym się nie przymierzał,
wychodzi mi na to, że każdy wklejony przeze mnie link, nieuchronnie poprowadzi
do jakiejś perwersji. To co „Glamour” proponuje, to albo historie o
dziewczynach które wynajmują mieszkania za seks, albo o dziewczynach, które
muszą się upić, albo ‘najarać’, żeby ten seks był udany, albo o mężczyznach,
którzy golą sobie owłosienie łonowe, żeby mieć więcej partnerek, albo o
kobietach, które się wstydzą, a nie powinny. I wszystko to w formie albo
bezpośrednich relacji podpisanych „Angelika,
lat 27, niezależna finansowo, pracuje w biurze w Warszawie, mieszka sama”,
albo „Julia, lat 30, mieszka w Poznaniu,
pracuje w biurze nieruchomości”, albo ankiet, gdzie „setki naszych czytelniczek” odpowiadają na pytania, typu „Czy wolisz mężczyznę przebranego za
policjanta, czy za strażaka?”, albo „Czy
wolisz rozpiąć rozporek i zobaczyć ołówek, czy rozpiąć rozporek i zobaczyć
grzybka?”…
Szlag ich trafił! W sumie, nie
ma się czemu dziwić. Od czasu, jak na naszym rynku pojawiły się kolorowe – ciekawe, że niemal wyłącznie niemieckie – magazyny,
które polskie dzieci zaczęły czytać zamiast „Płomyczka”, czy „Filipinki”,
doskonale wiadomo było co się wydarzy jutro, a co za rok. I w sumie, nawet nie
ma się co oburzać. Było oczywiste, że skoro pojawił się kolorowy, błyszczący
papier, a wraz z tym papierem kolorowe, bardzo wyraźne zdjęcia, to na tych
zdjęciach będą raczej gołe cycki, niż… no co? Nawet, cholera, nie wiadomo co.
Jeśli się zastanowić tak bardzo solidnie, to co nam mogła zaproponować
nowoczesna, niemiecka kultura? No co? Więc, jeszcze raz, szlag ich trafił!
Zwłaszcza że oni są tu tylko przy okazji. A mianowicie przy okazji tej Mukhtar
Mai.
Mukhtar Mai mieszkała w
Pakistanie, w wiosce o nazwie Meerwala i któregoś dnia miejscowi obywatele
przyłapali jej brata, jak romansował z dziewczyną nie dość że z innego
plemienia, to jeszcze taką która stała wyżej od niego w społecznej hierarchii.
W tej sytuacji mężczyzna został osądzony i w efekcie wyroku – pobity, a
następnie zgwałcony. To jednak nie wszystko. Wiejski sąd uznał też, że ze
względu na rangę przestępstwa, zbiorowo zgwałcona również powinna być siostra
przestępcy. I wyrok został wykonany. Tradycja pakistańska w takiej sytuacji
każe skazanej kobiecie popełnić samobójstwo. Mukhtar Mai jednak tu się
postawiła i postanowiła walczyć. Ostatecznie, sąd państwowy w Pakistanie uznał
miejscowe zwyczaje za bezprawne, lokalny sąd rozwiązał, sędziów skazał na
śmierć, a pani Mai wypłacił 8 tys. dolarów odszkodowania. Dzielna kobieta za
otrzymane pieniądze założyła szkołę dla dziewcząt i zorganizowała ogólnokrajowe
centrum na rzecz kobiet. I w związku z tym właśnie, tygodnik Glamour, „za niezłomną walkę o prawa kobiet w
Pakistanie”, odznaczył ją tytułem Kobiety Roku.
Dalsze losy pani Mai są już dla
nas mniej istotne, a dla europejskich kaznodziei wręcz nieciekawe, ale dla
porządku należy wspomnieć, że ta bohaterska kobieta, w obawie przed zemstą
lokalnych debili, otrzymała ochronę w postaci niejakiego Gabola. Tak się
zdarzyło, że ów Gabol się w Mai zakochał i zażyczył sobie, żeby ta została jego
żoną. Ponieważ miał już jedną żonę, Mukhtar Mai mu odmówiła. Na to ten
zagroził, że najpierw się ze swoją starą żoną rozwiedzie, a później ewentualnie
popełni samobójstwo, co niechybnie doprowadzi do tragedii, bo – według
niepisanego lokalnego prawa – w odwecie za rozwód Gabola, dwóch braci jego żony
będzie musiało porzucić z kolei swoje żony, które – tak na marginesie – są
Gabola siostrami. W tej sytuacji, Mukhtar Mai przyjęła oświadczyny Gabola i
została jego tzw. żoną równoległą. Oczywiście, całkowicie zgodnie z lokalnym
zwyczajem. Nam na dziś pozostaje tylko wrócić do magazynu „Glamour”, ale
jeszcze zanim to nastąpi,wyrazić nadzieje, że nie okaże się już za chwilę, że
lokalni mają też jakieś szczególne pomysły na sytuację, co zrobić z
człowiekiem, który ożenił się z właścicielką tytułu Kobiety Roku miesięcznika „Glamour”.
No i że nowy ochroniarz pani Mai też się w niej nie zakocha. W końcu, opcji z
pewnością jest wiele.
No więc wracajmy do „Glamouru”.
Oczywiście ja mógłbym się teraz zacząć wyzłośliwiać nad niemieckim,
holenderskim, czy amerykańskim (wszystko jedno – na pewnym poziomie to jest
absolutnie bez znaczenia) magazynem i zacząć się zastanawiać, czy gdyby Mukhtar
Mai – nie z przymusu, ale z własnej woli – kurwiła się wśród warszawskich
biznesmenów za darmowe miejsce do spania, czy za drinka w lokalu, to redaktorki
i wydawcy tego „przepysznego” potworka też by się zainteresowali jej losem? A
gdyby się już tym losem zainteresowali, czy za to że też lokalne, tyle że
europejskie, zwyczaje doprowadziły ją do aż takiego upodlenia, daliby jej tytuł
Kobiety Roku? A może by jej zaproponowali, żeby za drobne pieniądze pozowała do
półnagich zdjęć, które oni, w pięknych kolorach, publikowaliby w każdym
możliwym miejscu swojego portalu internetowego? Ku uciesze obślinionych
‘koniobójców’ w rodzaju „Tomasza – menadżera,
27 lat”, czy „Karola – prawnika, 27
lat”, albo „Irka – lekarza, 30 lat”.
Dziś jednak wciąż nie o tym.
Dziś o zwyczajach. Lokalnych zwyczajach, o tradycji i o tolerancji. Kwestia ta
pojawiła się ponownie przy okazji wizyty Ojca Świętego Benedykta XVI w Afryce.
Okazało się, że plaga AIDS, z jaką mamy do czynienia na tym kontynencie od
szeregu lat, nie jest w żaden sposób spowodowana tym że Afrykanie bez
najmniejszego opamiętania, na wszystkich możliwych poziomach, prowadzą
rozbuchaną aktywność seksualną, lecz tym, że Kościół Katolicki nie pozwala im
używać prezerwatyw. Na jakiekolwiek propozycje sugerujące taką możliwość, że
może jednak Afrykanie mogliby otrzymać ze strony cywilizowanego świata ofertę
większej wstrzemięźliwości, podnosi się histeryczny krzyk, że ta afrykańska
ruja i porubstwo to święty lokalny obyczaj, który nie jest od naszego ani
gorszy, ani lepszy, lecz zaledwie inny, i jedyne co nam pozostaje, to go
uszanować. Powinniśmy ze zrozumieniem pochylić się nad tym nieprzytomnie pieprzącym
się nieszczęściem i rozdać im po paczce kondomów i właśnie przez szacunek dla
tej niezawinionej przecież przez nikogo śmierci, powstrzymać się od podłej
indoktrynacji. Zwłaszcza że ta indoktrynacja może dotrzeć też do niektórych,
bardziej wyzwolonych kulturowo, środowisk europejskich i wprowadzić tam
niepotrzebny poziom zdenerwowania.
Więc oto okazuje się, że nad
wszystkim moralnymi, kulturowymi i cywilizacyjnymi dylematami unosi się wieczny
duch tolerancji i zrozumienia dla indywidualnych i grupowych obyczajów i
nawyków. Należy się spodziewać, że jeśli w tym kierunku pójdzie logika
historii, to staniemy w obliczu sytuacji, gdzie nie będzie już ani zła, ani
dobra, ani podłości, ani wielkości, ani czynów niskich, ani postępków
szlachetnych. Będą tylko lokalne zwyczaje, indywidualne nawyki i kulturowe
gesty. Na naszym, najbardziej nam bliskim podwórku, będzie to wyglądało tak, że
premier Tusk będzie grał w piłkę od rana do wieczora, z przerwą na wyjazd na
narty, albo na mały spacerek, a oficjalne wyjaśnienie będzie takie, że on tak
właśnie lubi i trzeba go zrozumieć. Jego partyjni koledzy będą już tymi
‘lodami’ które ukręcili rzygali, a oficjalny komunikat zapewni, że wszystko się
odbywa zgodnie z lokalnym standardem. Za wszystkie medyczne usługi będziemy
płacić z własnej kieszeni, pod warunkiem, że nie chodzi o przeprowadzenie
aborcji albo „zabiegu odłączenia od pokarmu”, które będą refundowane z NFZ, bo
takie są europejskie standardy. A na każdym rogu będzie stał piękny i elegancki
burdel z odpowiednim sklepem oferującym fachową literaturę dla pań, panów i
tych pozostałych, a jak komuś to nie będzie pasowało, może się przenieść gdzieś
w białoruskie lasy i założyć tam swoją własną cywilizację.
Tylko co z Pakistanem? No, tu
jednak musielibyśmy się zwrócić o pomoc do samego wydawcy magazynu „Glamour” i,
być może, jego czytelników. Ja jednak sobie wyobrażam rozwój sytuacji w taki
sposób, że jakaś delegacja pisma mogłaby się udać do tego dalekiego i jakże
egzotycznego kraju i spróbować odbyć z lokalnymi społecznościami kilka narad
odnośnie współpracy. Strona, że tak powiem, reprezentująca kulturę światową,
zapewniłaby lokalnym mieszkańcom prawo do niezakłóconego prawa realizacji
swoich odwiecznych zwyczajów, włącznie do zbiorowego gwałtu na siostrach
mężczyzn naruszających miejscowe przepisy. Natomiast strona pakistańska
umożliwiłaby przedstawicielom Europy i Świata uczestniczenie w tych rytuałach,
zarówno osobiście, jak i przez obecność przedstawicieli mediów. Wówczas to
Pakistańczycy mieliby poczucie przynależności do wielkiej rodziny narodów
postępowych, a my, choćby tu w Polsce, moglibyśmy z błyskiem w oczach czytać
barwne relacje w miesięczniku „Glamour”, w rodzaju:„Tomasz – menadżer w
międzynarodowej firmie z Warszawy, lat 32: Jeśli idzie o moje erotyczne
fantazje, to bardzo bym chciał wziąć udział w zbiorowym gwałcie. Bardzo lubię,
kiedy moja partnerka krzyczy na maksa. Myślę sobie, że ona pewnie nie cierpi
być spocona, gdy uprawiamy seks, a właśnie to doprowadza mnie do szaleństwa.
Nic nie jest bardziej podniecające niż widok kilku kropel potu pomiędzy jej
piersiami. To także dowód jej zaangażowania i wysiłku, jaki włożyła we wspólne
igraszki. Uważam, że wygląda wtedy pięknie.
Nasze książki, jak zawsze, są do nabycia w księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl, natomiast, kto wie, czy nie najwazniejsza z nich wszystkich, "Marki, dolary, banany i biustonosz marki Triumph", bezpośrednio u mnie. Zainteresowanych proszę o kontakt mailowy na toyah@toyah.pl.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.