Kiedy się prowadzi blog taki jak ten,
nie jest doprawdy łatwo wynajdywać oryginalne tematy, zwłaszcza gdy to już trwa
niemal dzień w dzień od dziesięciu lat. A jest tak przez to, że nawet jeśli
pojawi się coś z pozoru oryginalnego, to niemal zawsze się okazuje, że i to też
już było. A co zrobić w sytuacji, gdy mamy do
czynienia z czymś wręcz zawstydzająco trywialnym, a mimo to potrzebujemy coś na
ten temat powiedzieć? Ja zatem oczywiście
zdaję sobie sprawę z tego, że dzisiejsza sprawa jest wyjątkowo mało poważna, a
przez to pasująca do tego bloga jak pięść do przysłowiowego nosa, ale nie mogę
się powstrzymać. Otóż od wczoraj media podają informację, że Sąd Najwyzszy zmienił
wyrok Sądu Apelacyjnego i uniewinnił któregoś z sędziów od zarzutu kradzieży,
tłumacząc ów czyn w taki oto sposób, że wspomniany sędzia był zapracowany,
zamyślił się, no i stąd to wszystko. Ukradł przez nieuwagę. A ja pewnie bym to
wszystko z odpowiednią wzgardą zlekceważył, gdyby nie to, że obejrzałem sobie
telewizyjne „Wiadomości”, gdzie złosliwie, jak to u nich, przytoczono fragment
sentencji, z fragmentem ekspertyzy wynajętego psychologa, który stwierdził co
następuje:
„Przyczyną roztargnienia jest tendencja
do tworzenia psychologicznej bariery chroniącej myśli obwinionego przed
zakłócającym wpływem bodźców zewnętrznych”.
Mam nadzieję, że wszyscy rozumiemy, o co
poszło. Ów sędzia kupował coś w sklepie, zapłacił i już miał wychodzić, kiedy
nagle zobaczył pięćdziesięciozłotowy banknot, który położyła na ladzie stojąca
za nim w kolejce starsza pani, a ponieważ pojawiła się w jego głowie tendencja
do tworzenia psychologicznej bariery, wziął te pięć dych, włożył je sobie do
kieszeni i zniknął zanim ktokolwiek zdążył cokolwiek zauważyć.
No i znów, nawet jeśli ja dziś rzeczywiście
chcę pisać o tak zwanej „nadzwyczajnej kaście”, to akurat nie o sędziach, lecz
o ludziach, którzy – o czym jestem jak najgłębiej przekonany – od polityki stoją
jak najdalej, tyle że zajmują się czymś, co nosi nazwę „psychologii”. Bo nie
oszukujmy się. To co zacytowałem powyżej to nie jest ani fragment wystąpienia
któregoś z polityków, ani opinia wypowiadającej te słowa pani sędzi Sądu
Najwyższego, lecz fragment ekspertyzy psychologa właśnie, wynajętego, owszem,
ale wciąż psychologa.
Wszyscy pewnie pamiętamy określenie
„pomroczność jasna”, użyte w sprawie przeciwko jednemu z dzieci Lecha Wałęsy,
autorstwa również któregoś z psychologów, więc nie powinniśmy się właściwie już
niczemu dziwić, jest jednak tak, że oni – psychologowie właśnie – mają w
ostatnich latach aspiracje, by zyskać pozycję niemal osobnej władzy i nie widać
końca tego obłędu. W pierwszej chwili, pomyślałem sobie, że przypomnę swój
stary już dość tekst o psychologach zatytułowany „Puk puk, przyszlismy po twoją
duszę”, ale kiedy sobie uświadomiłem, że on tu się już pojawił ponownie niemal
rok temu, uznałem, że lepiej będzie wrzucić coś akurat może nie do końca w
temacie, ale jak najbardziej do rzeczy. A zatem, zapraszam do czytania tekstu
jeszcze z roku 2011 o czarownikach z samego dna piekieł.
Mieliśmy tu już kiedyś okazję
rozmawiać sobie na temat wszelkich specjalistów od ludzkiej duszy, których
profesja zaczyna się od przedrostka ‘psy-‘ i, o ile sobie dobrze przypominam,
udało mi się w owym tekście zrobić im wszystkim dokładnie tyle krzywdy, na ile
oni sobie w moim odczuciu zasłużyli. Oczywiście, jak zwykle w tego typu
sytuacjach, musiałem się uciec do pewnej – być może niekiedy nie do końca
uczciwej – generalizacji, niemniej cel został spełniony. Bardzo zależało mi
bowiem na tym, by powiedzieć, ze do psychologów, psychoanalityków, psychiatrów
i wszystkich możliwych ‘psy’’ mam stosunek, w najlepszej dla nich sytuacji,
nieufny, i wyjaśnić skąd ta nieufność się wzięła.
Punktem wyjścia dla tamtej
refleksji była zaobserwowana przez mnie sytuacja – moim zdaniem, wysoce
patologiczna – kiedy to w ostatnich latach, człowiek, otrzymując niemal za darmo
paszport do szuflady, sklep wielobranżowy, Internet i telewizor z niemal
tysiącem różnych kanałów, otrzymał na to wszystko jeszcze, niemal jak extra
bonus, psychologa z jego mądrościami. Kiedy pisałem tamten tekst, zastanawiałem
się, jak to się stało, że System uznał, że współczesny człowiek nie jest w
stanie skutecznie korzystać z wszystkich dobrodziejstw nowej cywilizacji bez
świadomości, że kiedy się zrobi naprawdę ciężko, już za progiem będzie miał
psychologa, który da mu tak w łeb, że ani mu w głowie będzie narzekać. Czy ten
psycholog był w pakiecie w sposób naturalny i od początku, a moje niepokoje są
tylko wynikiem moich fobii, czy może fobie są jak najbardziej na miejscu, a
System doskonale wie, że jeśli nie będzie psychologa, w miarę jeszcze przytomny
człowiek po wszelkie duchowe rady pójdzie do księdza i wówczas może przestać
być konsumentem, numerem i towarem, ale człowiekiem? A więc, czy oni nam tego
psychologa sprowadzili dla rozrywki, czy może jako kogoś, kto ma nas wziąć za
pysk i przytrzymać przy samej ziemi?
Nie pamiętam w tej chwili, czy
doszliśmy do jakichś konkluzji, a nie bardzo też mam ochotę czytać swoje stare
teksty. Mam jednak wrażenie, że jedyne co potrafiliśmy stwierdzić na pewno, to
fakt, że psychologowie, psychoanalitycy i psychiatrzy, w swojej zdecydowanej
większości są zwykłymi uzurpatorami, tyle że szczególnie irytującymi przez
swoją, większą, niż zwykle się spotyka, bezczelność. Kiedy piszę o uzurpacji,
mam na myśli to, że wystarczy rzucić okiem na pierwszego z brzegu psychologa,
który, jeśli jakimś cudem dziś jeszcze nie wystąpił w telewizji w każdej
dowolnej sprawie, to z pewnością do końca dnia wystąpi. I to parokrotnie.
Najczęściej jest to jakaś ledwo po studiach, lub ewentualnie tuż przed
doktoratem, lala, która z wielce uczoną miną plecie dyrdymały na tematy tak
trywialne, że zamiast niej możnaby z podobnym skutkiem posadzić jakieś średnio
sprytne dziecko, albo wręcz przeciwnie – tak tajemnicze i niezbadane, że o nich
nie ma pojęcia nikt, a ona już najbardziej. A więc jest to zwykle ktoś
całkowicie przypadkowy, dokładnie w takim samym stopniu, jak przypadkowi są
dziennikarze Superstacji, lub panienki czytające pogodę w TVN-ie. Bezczelność
natomiast sprowadza się do tego, że oni wszyscy mają ten typ charakteru, który
im każe stawiać diagnozy w sytuacji, kiedy sytuację i osoby, które mają
komentować znają tylko z opowiadań, lub ze zdjęcia.
Dowiadujemy się na przykład, że
gdzieś w Norwegii jakieś dziecko ukradło karabin swojemu ojcu i wymordowało pół
swojej klasy. Na tę wiadomość zlatują się natychmiast jakieś cizie z tytułem
magistra i opowiadają nam wszystko, co ich zdaniem powinniśmy wiedzieć na temat
tego dziecka. Gdzieś spaliła się chałupa i ludzie stracili dach nad głową, a my
w jednej chwili dostajemy bardzo pogłębioną opinię na temat tego, co się dzieje
w duszy pięciu osób, których ta mądrala ani nie zna, ani nawet nie miała okazji
z nimi zamienić jednego słowa. Natomiast ma bardzo silne przekonanie, wpojone
jej przez 5 lat tych nędznych studiów, że trzeba być asertywnym, a w jej
rozumieniu asertywność równa się bezczelność.
A zatem, ostatnie lata, jakie
przyszło mi przeżywać w nowoczesnej Polsce, w dużym stopniu wiążą się z
zadręczaniem się wszechobecnością tej panoszącej się wokół przedziwnej grupy. I
oto nagle, jak grom z jasnego nieba, spadło na nas coś, co z jednej strony
bardzo mocno uzupełniło naszą dotychczasową wiedzę na temat roli, jaką wszyscy
ci „psy-” pełnią w nowej Polsce, a z drugiej, jak się wydaje, wskazało na
bezpośrednie przyczyny obdarowania tej grupy aż taką atencją Systemu. Otóż, jak
się okazuje, część z nich oczywiście dalej będzie tkwiła w tej swojej smutnej
poczekalni, zajmując się ofiarami wypadków i szkolnych nieprzyjemności,
natomiast swoją twarz pokazali też ci, którzy dotychczas pozostawali w cieniu,
czekając na odpowiedni moment. To oni zajmą się realizacją zamówienia Systemu
na ostateczny odstrzał tych, którzy okazali się zbyt silni, by można ich było
pokonać przy pomocy środków konwencjonalnych. A zatem, psychiatria w służbie
totalitarnego państwa. Znamy to świetnie. I to tu prawdopodobnie leży
odpowiedź.
Wszystko, jak wiemy, zaczęło
się od dnia, w którym pewien sędzia, poinformowany przez reżim o tym, że są
kłopoty, uruchomił cały proces tropienia choroby psychicznej u Jarosława
Kaczyńskiego. Oczywiście, nikt nie ma wątpliwości, że osoba Jarosława
Kaczyńskiego była tu tylko pretekstem do tego, by ów nowy element, mianowicie
zastosowanie psychiatrii do walki politycznej, stał się oficjalną częścią
naszej współczesnej rzeczywistości. Każdy kto zachował jeszcze minimum
świadomości, wie, że Jarosław Kaczyński jest tu całkowicie bezpieczny,
natomiast – jeśli przyjrzymy się całej rozpętanej wokół tego zdarzenia kampanii
propagandowej z chorobą psychiczną w tle – nie ulega wątpliwości, że tu leży
przyszłość. Przynajmniej przyszłość poważnie przez reżim planowana.
Ledwo wczoraj doszła do nas
informacja, że kiedy okazało się, że – prawdopodobnie nieco onieśmielony
atmosferą wokół rzekomego szaleństwa Jarosława Kaczyńskiego – wspomniany sędzia
został czasowo odstawiony na boczny tor, Radio Zet zorganizowało sondaż pod
hasłem „Kto jest za tym, by Kaczyński trafił do psychuszki” i ogłosiło, że
zdecydowana większość. Zatrzymajmy się na chwilę nad samym tym dziwnym
zdarzeniem. Otóż wyobraźmy sobie, że Jarosław Kaczyński faktycznie, na skutek
straty, która go spotkała 10 kwietnia 2010 roku, oszalał. Wyobraźmy sobie, że
istotnie, na skutek tej straty, on postradał zmysły. Czy może być coś bardziej
przygnębiającego? Coś bardziej rozpaczliwego? Pewnie tak, ale dziś mi to coś
akurat do głowy nie przychodzi. Kim trzeba być, jaki trzeba mieć umysł, by
urządzać z tej okazji tego typu turniej? Moim zdaniem takiego rodzaju podłość w
przyrodzie nie istnieje. Ona nie istnieje nawet wśród ludzi pracujących dla
Systemu. Natomiast jest bardzo prawdopodobne, że właściciele i redaktorzy Radia
Zet świetnie wiedzą, że ta choroba to tylko czarna propaganda, a więc – z ich
punktu widzenia – moralny standard. I dlatego, robią to co robią. A więc się bawią
w politykę, tak jak ją widzą.
Prawdziwy problem zaczyna się w
momencie pojawienia się psychologów, psychoanalityków i psychiatrów. I to nie
jakiejś kupki ledwo wyrośniętych dzieciaków, ale tych starych psów Systemu –
zepsutych i gotowych na wszystko. Otóż w jednym z programów telewizji – a
jakże! – TVN24, pojawił się człowiek o nazwisku Santorski i przez bardzo długi
– dużo za długi – czas, dał się prowadzić z kolei kobiecie o nazwisku Pochanke
w takim oto kierunku, by analizować psychiczną kondycję Antoniego Macierewicza.
Santorski jest bardzo znanym polskim psychologiem i nie ma wątpliwości, że tak
jak my się znamy na nim, on zna się też na swojej robocie. Zna się na niej na
tyle dobrze, by zgodzić się przyjść do telewizyjnego studia i wziąć udział w
programie, którego jedynym celem jest zdiagnozowanie psychicznej choroby u
człowieka, z którym on prawdopodobnie nigdy w życiu nie miał chwilowego choćby
kontaktu. A więc przychodzi ów Santorski do telewizji TVN24, zapewne świetnie
wiedząc, po co tam został zaproszony, i z wyżyn swojego zawodowego autorytetu
ogłasza, że Antoni Macierewicz jest psychicznie niezdrowy. I to niezdrowy tak,
że to może stanowić bardzo poważny problem dala Polski i Polaków. Tak było.
Słyszałem tę diagnozę na własne uszy.
A my zadajemy już tylko jedno
pytanie. Czy Santorski, podobnie jak redaktorzy Radia Zet, wie że bierze udział
zaledwie w politycznej wojnie? Że to, w tych smutnych, nowoczesnych czasach,
stanowi tylko taki, nikomu nie szkodzący, rytuał? Czy Santorski – mówiąc
kolokwialnie – wie, że kłamie? Obawiam się, że nie. On tego nie wie. A nie wie
tego z tej prostej przyczyny, że jest bardzo ważnym, przedstawicielem kasty tak
zwanych ‘psy-’, dla których każdy – dosłownie każdy – jest podejrzany. A to z
tej prostej przyczyny, że z punktu widzenia ich interesów, każdy kolejny
zdrowy, to tysiąc mniej w kieszeni, i niedługo może dojść do tego, że oni w
jednej chwili tracą rację bytu. A ponieważ on z tą swoją wiedzą, nie jest w
stanie zrobić nic konkretnego – by nie powiedzieć ‘pożytecznego’ – bo trudno
się spodziewać, żeby jego odkrycia poważnie traktował ktokolwiek o
jakiejkolwiek umysłowej sprawności – a ambicje ów człowiek ma potężne – jedyne
co mu pozostaje, to zatrudnić się na służbie reżimu. Tam dopiero będzie mógł pokazać
wszystkie swoje możliwości. To tam właśnie on wskaże tych wszystkich, którzy są
smutni, przybici, czy wreszcie autentycznie chorzy. Ja to po prostu wiem, że
Santorski, i jego koledzy po profesji, są szczerze przekonani, że tak naprawdę,
to co oni robią, czemu poświęcili całe swoje życie i talenty, potrzebne może
się okazać wyłącznie totalitarnej władzy. Władzy która, w sposób zupełnie dla
siebie naturalny, chce zniszczyć wszystkich tych, których nie lubi, a
jednocześnie wie, że najprostszą drogą do ostatecznego sukcesu, jest uznanie
wszystkich myślących inaczej, za obłąkanych. A więc przychodzi ów Santorski na
miejsce, na które go przygwizdano, i mówi to co wie, i to co – tak się składa –
akurat świetnie pasuje Systemowi.
Oto Jacek Santorski – człowiek
symbol. Symbol czasów, które dotychczas były opisywane wyłącznie w
podręcznikach do historii dwudziestowiecznych totalitaryzmów, a dziś wracają do
nas – zgodnie z tym co prorokował sam Karol Marks – w formie farsy. A farsy z
tej prostej przyczyny, że z tego nic nie będzie. Gdyby bowiem Jacek Santorski
żył w czasach autentycznego terroru, to jego wiedza i jego charakter – czy, jak
mówią niektórzy, człowieczeństwo – kazałyby mu do tej diagnozy dodać zalecenie
ostatecznego rozwiązania, lub przynajmniej skutecznych tortur, w postaci
przytapiania, rażenia prądem, czy co oni tam mają w tych swoich podręcznikach.
To jest bowiem Jacek Santorski – człowiek, który potraktował swój życiowy wybór
na tyle poważnie, że ten w sposób całkowicie naturalny, przeniósł go w miejsce
zarezerwowane dotychczas przez postaci takie jak Stalin, czy Hitler. Ale jak
mówię – z tego nic nie będzie. Bo Santorski jest w tym całym szaleństwie
zaledwie pionkiem. On, jak już to zostało powiedziane, jest tylko symbolem.
Jeszcze parę miesięcy i, jeśli tylko znajdzie się ktoś o tak dobrej i wnikliwej
pamięci, jak my – to on akurat trafi na ulicę. Jak zwykły śmieć. I tak będzie
dobrze. Bardzo dobrze.
Z przyjemnością
informuję, ze jeszcze mamy wystarczająco dużo egzemplarzy mojej książki „Marki,
dolary, banany i biustonosz marki Triumph”, by starczyło dla wszystkich
chętnych. Zachęcam serdecznie do kontaktu pod adresem toyah@toyah.pl. Dedykacja
w cenie.
W ogóle nie wiedziałem, że istnieje ktoś taki jak ten cały Santorski. Wszedłem na wiki, przeczytałem tą notkę i z każdego zdania aż bije po oczach, że to jest hohsztapler, podobnie jak cała ta banda tzw. couch'ów, którzy się przyklejają do każdej, większej firmy. Mam z nimi od czasu do czasu do czynienia.
OdpowiedzUsuń