Od kilku dni, niemal codziennie, rozmawiamy tu o Holocauście i roli,
jaką Polakom probują w tej kwestii przypisać pewne żydowskie środowiska,
natomiast, jak pewnie część czytelników zauważyła, ja jak ognia unikam
wchodzenia na teren, gdzie musielibyśmy zacząć rozmawiać o Żydach, jako takich,
a więc najpewniej o Żydach złych, głupich i występnych. Czemu tak? Ano temu, że
jestem głęboko przekonany, że to z czym mamy dziś do czynienia, stanowi sprawę
znacznie grubszą i wykraczającą znacznie szerzej poza znane nam wszystki
obrazki brodatych mężczyzn w jarmułkach liczących pieniądze. No ale skoro tu
już powiedzieliśmy sobie wszystko, a oczekiwania części czytelników są jakie
są, proponuje, byśmy dziś wrócili do bardzo już starego tekstu, w którym
pojawia się pewien Żyd, a jedynym kontekstem, w którym on się nam przedstawia,
jest on sam. Zapraszam.
Myślę, że już o tym tu
wspominałem, ale na wszelki wypadek powtórzę. Otóż ja nie mam bladego pojęcia,
jak to się zaczęło, a tym bardziej z czego owa fascynacja wynika, ale moja żona
od kilku już dobrych lat wykazuje coś, co mógłbym nazwać filosemityzmem w
wersji turbo… gdyby nie fakt, że każdy, kto ją zna, wie, że z niej dokładnie
taki sam antysemita, jak z każdego z nas. Na czym więc miałby polegać ten jej
turbo-filosemityzm? Na tym mianowicie, że jeśli spojrzymy na jej podstawowy
kanon lektur, to zobaczymy, że jest to głównie literatura żydowska, i to nie
żydowska w tym sensie, że tworzona przez redaktorów „Warszawskiej Gazety” i
zaprzyjaźnionych z „Warszawską Gazetą” badaczy, a traktująca o Żydach i ich
wyssanej z mlekiem matki podłości, ale oryginalna literatura, pisana przez
Żydów, przez Żydów firmowana, autoryzowana i często wręcz wydawana. Moja żona
doszła już do tego stanu, że jeśli ktoś chce jej zrobić dobry prezent na
urodziny, czy imieniny, to najlepiej będzie, jeśli to będą jakieś żydowskie
pamiętniki i wspomnienia, historie żydowskich rodzin, czy wydawane gdzieś w
Nowym Yorku czy Tel Awiwie przez jak najbardziej koszerne instytuty opracowania
na temat historii Żydów. Oto prezent dla mojej żony.
Co ona z tego ma? Dokładnie
oczywiście nie wiem, bo mnie ani za bardzo nie interesuje czytanie książek, a
tym bardziej książek o żydowskich dziejach i żydowskiej kulturze, natomiast z
tego, co ona niekiedy mi opowiada, a pewnie najbardziej ze sposobu, w jaki ona
komentuje wszelkie związane z tematem dyskusje, jakie mamy w Polsce, wiem, że
ona wie. Pojawia się temat, a ona wtedy wykrzywia z pogardą usta i nawet nie
podnosząc wzroku, rzuca te dwa czy trzy zdania, które nie dość, że wszystko, co
zostało właśnie powiedziane, unieważnia, to w dodatku otwiera nowe
przestrzenie. Do dziś na przykład pamiętam, jak ona po przeczytaniu którejś z
tych książek, przy jakiejś okazji rzuciła w moją stronę: „Michnik? Nie żartuj.
To ma być Żyd? Dam głowę, że jego dziadek przed wojną chodził w chałacie i
cuchnął! Ja rozumiem – Beylin. To jest przynajmniej nazwisko. A Michnik? Kupa
śmiechu”.
Przyznam, że obraz, jaki
przedstawiła mi moja żona, komentując żydostwo Adama Michnika, obraz owego,
niemal jakby żywcem wyjętego z przedwojennych felietonów Wiecha, śmierdzącego
czosnkiem plus jeszcze czymś nieokreślonym warszawskiego kupca, wciąż tkwi we
mnie, ile razy w naszej przestrzeni społeczno-politycznej pojawia się temat
Żydów. I myślę sobie wtedy, że chciałbym bardzo zobaczyć, jak wyglądali i jak
żyli nawet nie ci wszyscy Beylinowie, ale Michnikowie właśnie, czy, że znów tu
wrócę do poetyki Stefana Wiecheckiego, ów „Bencjon Segał, szef firmy Segon
& Son”. Tak chciałbym ich zobaczyć, dotknąć, a być może przy tym nawet
poczuć ich duszę.
I oto, proszę sobie wyobrazić,
żona moja przyniosła z biblioteki kolejną książkę, tym razem zatytułowaną
„Ostatnie pokolenie: Autobiografie polskiej młodzieży żydowskiej okresu
międzywojennego. Ze zbiorów YIVO Institute for Jewish Research w Nowym Jorku”. A zatem coś być
może nawet bardziej fascynującego, niż Bencjon Segał i jego wierzyciele, a
mianowicie ich dzieci. A więc kto wie, czy nie ci, którzy dziś jeszcze, jeśli
tylko udało im się wyrwać z łap śmierci, zadają przed nami szyku.
Oto pamiętnik, czy raczej
zaledwie drobne jego fragmenty, jednego z nich, niejakiego Heńka G.:
„Urodziłem się w nocy, w
ostatnich dniach grudnia 1912 r. Według słów matki noc ta była okropna,
zawierucha śnieżna tak szalała na dworzu, że nikt nie zdecydował się nawet
pójść po akuszerkę i wszyscy zdali mnie na łaskę i niełaskę losu. Matka
przyznała, że nikomu nie zależało wówczas tak bardzo na utrzymaniu mnie przy
życiu. Miała już przede mną pięcioro dzieci, a w domu nie było czem zapchać
usta. […]
Matka była
krawcową, pracowała dniem i nocą, i z jej zarobku utrzymywała się właściwie
cała rodzina. Ojciec bowiem nigdy nie miał stałego zarobku. W okresie gdy ja
się urodziłem, ojciec był małamedem, uczył starszych chłopców Tory i Gemary i
zarabiał przy tem akurat tyle, co nic. […]
Lubiłem
czytać książki. Czytałem wtedy bardzo dużo rozmaitych książek o różnorodnej
treści. Przeczytałem prawie wszystkie książki Karola Maya, Wallace’a, Wellsa i
innych. Przeczytałem tez Jana Krzysztofa, co wywarło na mnie bardzo silne
wrażenie oraz „Altnajland” Hercla i bardzo dużo broszur rewolucyjnych. Nigdy
nie przebierałem książek i wszystko, co mi wpadło do ręki, musiałem
przeczytać. […]
3 maja 1929.
Pierwszy raz w życiu, wczoraj wychędożyłem dziewczynę. To było tak. Umówiliśmy
się we trójkę, ja, Szmulek i Frania pójść na spacer. Nie mielismy żadnego planu
co do Frani, ale Szmulek powiedział, że będzie dobrze (Frania to znajoma
Szmulka). Poszliśmy do lasu za drewnianym mostem. Kręciliśmy się tam aż się
ściemniało, a potem zaprowadziliśmy Franię w ciemny kąt lasku. Ona sama
usiadła, bo powiedziała, że jest zmęczona. Złapaliśmy ją za głowę i nogi i
wyciągnęliśmy ją na trawie. Ja usiadłem jej na nogi, a Szmulek zadarł spódnicę,
zerwał majtki i zajechał jej na całego! Ona się nie dała i ścisnęła nogi, ale
to jej nie pomogło. Jak Szmulek zlazł, to ja na nią wlazłem. Ona się rzucała, ale
ja na to nie zważałem i też zajechałem jej. Przyjemnie było.[…]
24 maja. Dziś
cała krew we mnie zawrzała, kiedy egzekutorzy rozłożyli się u nas w mieszkaniu.
Przyszło dwóch nażartych chamów i kazali sobie od razu zapłacić 57 zł i 54
grosze. Nie było ani grosza w domu. To oni nie czekali długo i zaczęli wyrzucać
wszystko z szafy na podłogę i zabrali zegar. Matka zeszła z łóżka i zaczęła ich
prosić, i płakać, żeby nie zrobili śmieci, i wszystkiego, żeby poczekali, to
się przyniesie pieniądze, ale oni odepchnęli matkę i powiedzieli, że jeszcze
protokół spiszą, że przeszkadza.. Pożyczono 30 złotych i dano mu, ale on
krzyknął „nie wezmę” i odrzucił pieniądze. […]
25 maja.
Zwróciłem się do J.K., który jest sekretarzem w Związku Młodzieży
Komunistycznej i powiedziałem, że chce przystąpić do „pracy”. […] Chcę walczyć
z kapitalizmem, który wydał takich darmozjadów, jak tamci egzekutorzy!
5 czerwca.
Ciągle chodzę na zebrania. Te zebrania są bardzo ciekawe i odbywają się coraz
to w innem miejscu, żeby „glina” nas nie złapała. Nie są takie rewolucyjne, jak
myślałem. Zapoznałem się z wieloma chłopcami i dziewczętami.
7 czerwca.
Mam kupę książek i broszur do przeczytania, które dostałem w organizacji. […]
27 lipca.
Dziś zapoznałem się z bardzo ładną dziewczyną. Ona jest „a Chawerte” i nazywa
się Dorka. Ona mi się bardzo spodobała. Taką ja szukałem.[…]
16 sierpnia.
Zakochałem się w Dorce. Wczoraj byłem u niej w mieszkaniu. Przyniosłem wiśnie i
gruszki. Dorka zrobiła kolację. Jak siedzieliśmy i jedliśmy, to nagle objąłem
ja i pocałowałem. Ona się nie broniła… Oddała mi się bez słowa. Przespałem noc
u niej (pierwszy raz nie byłem w domu na noc).
17 sierpnia.
Praca w organizacji jest bardzo ciekawa.[…]
23 lutego
1931. Znowu wyciągnąłem pamiętnik, żeby zapisać ważny fakt. Wczoraj byłem w
Łazienkach z Lonią i ona sama mi zaproponowała, że jeśli chcę, mogę z nią
spółkować. Położyliśmy się na trawie, tam ją wychędożyłem. Ale wśród tego,
złapał mnie policjant za kark i podniósł mnie […]. Policjant
powiedział, że płacę złotówkę „za obrazę moralności”. Lonia nie przestraszyła
się, dała mi 50 groszy i powiedziała, żebym ja też dał 50 gr. I tak zrobiłem.
Lonia była potem zadowolona i powiedziała mi, że postąpiliśmy, jak prawdziwi
komuniści.[…]
2 kwietnia
1931. Ładna historia z tą Dorką! Przychodzę do niej i proszę, żeby mi dała małą
pożyczkę, a ona daje mi chętnie 15 złotych i prosi, żebym z nią poszedł na
spacer, bo ma mi powiedzieć coś bardzo ważnego. Schodzimy i ona mi mówi, że
spodziewa się wkrótce mieć dziecko! W pierwszej chwili patrzałem na nią jak na
obłąkaną, a ona powiada mi, że już była w tej sprawie u doktora i on jej
powiedział, że jest w drugim miesiącu. Potem Dorka powiedziała: „Przecież nie
zaprzeczysz, że to dziecko jest z ciebie?”. Powiedziałem, że nie jestem
wcale pewny, to ona się rozpłakała i powiedziała, że tylko mnie się oddała. […]
7 maja 1931.
Dorka popełniła samobójstwo! Ja wiedziałem, że ona nie przetrzyma. Czytam w
gazecie o tem i czytam nekrolog – i wcale nie przejmuje się, jakbym ja jej nie
znał.[…] Czytam tę wzmiankę i nie czuję żadnego wyrzutu sumienia, ani
politowania – jakby była zupełnie obca! Ostatni raz widziałem się z Dorką w ogrodzie.
12 maja 1931.
Wszystkie dziewczyny są lekkomyślne i łatwowierne! Byłem z Bronią w kinie. Gdy
zgaszono światło, wziąłem jej rękę i wsadziłem ją sobie do kieszeni. Miałem
dziurę w kieszeni i Bronia złapała od razu […]. Potem
uwiesiła się na mojej szyi i zaczęła mnie całować. Już ja ją wychędożę!
20 czerwca
1931. Poszedłem razem z bojówką komunistyczną do fabryki pudeł na Dzikiej i
pobiliśmy łamistrajków. Przyszła policja i urządziła na nas obławę. Aresztowano
7 osób. Ja się wykręciłem, ale bałem się przez kilka dni wrócić do domu.
Nocowałem u Szulema raz i dwa razy u Loni, a potem znowu u Szulema.
30 czerwca
1931. Lonia wyjechała do Paryża. Przyszła mnie pożegnać i powiedziała, że
będzie pisać listy. Ona jedzie do brata, który jest fabrykantem trykotaży i ma
dom w Paryżu. […]
25 lipca
1931. Bronia oddała mi się łatwo u siebie w mieszkaniu.
2 sierpnia. Z
Bronią prowadzę miłość.[…]
31 sierpnia
1931. Od Loni otrzymałem list. Pisze, że nie może zapomnieć o mnie. Nawet nie
odpowiem jej. […]
2 marca 1932.
Napisałem do Loni list, żeby mi przysłała papiery i pieniądze, to do niej
pojadę i pobierzemy się.
14 marca 1932.
Byłem dziś na cmentarzu („szłojszem” po ojcu) i spotkałem matkę Dorki i
rozmawiałem z nią. Powiedziała, że nie może zapomnieć o jej śmierci; i ze
znaleziono list Dorki zaadresowany do mnie, gdzie pisze, że ona mnie jeszcze
kocha i żebym o niej nie zapomniał nawet po jej śmierci. Byłem szczęśliwy, jak
się już ta stara odczepiła ode mnie! […]
24 marca.
Otrzymałem od Loni 500 złotych (1500 franków) i myślę wyjechać do Paryża…
Te pieniądze,
które otrzymałem od Loni, wydałem na co innego i nie pojechałem do Paryża.
Lonia przysłała mi ostry list, gdzie nazywa mnie „oszust i aferzysta”.
Hebrajskiego uczyłem się przez cały rok i spodobał mi się. Bronia to naprawdę
dobra dziewczyna. Prowadzę z nią dotychczas wolną miłość. Pracuję przy
trykotarzu.”
Uffff! No i wreszcie! I teraz
dwie jeszcze refleksje. Pierwsza to taka, że warto by było zadać sobie pytanie,
po co nam to wszystko. W jaki sposób tego typu teksty mają nas wzbogacić? Otóż
moim zdaniem one nas wzbogacają znacznie bardziej, niż 10 tysięcy antysemickich
broszurek wydawanych, tu, tam i wszędzie. Oto mamy bezpośrednią relację z
czasów, gdy owo pokolenie, które tak bardzo nam zalazło za skórę, się, że się
tak wyrażę, dopiero hartowało. Mogę się oczywiście mylić, natomiast wydaje mi
się, że tu właśnie możemy znaleźć nie jedną, nie dwie, ale wiele naprawdę
odpowiedzi na dręczące nas pytania.
No i refleksja druga. Po ciężką cholerę organizacja tak z całą pewnością
cwana, jak nowojorski Institute for Jewish Reasearch publikuje tekst tak w
gruncie rzeczy antysemicki? Otóż mamy i na to pytanie odpowiedź, w dodatku
udzieloną przez samych zainteresowanych we wstępie do wspomnień owego Heńka G.
Otóż wedle relacji autorów tego opracowania, Heniek to absolutny wyjątek.
Heniek to „człowiek pozbawiony idealistycznych złudzeń, który staczał się w
stronę społecznego marginesu. [Heniek, choć trudno mu odmówić inteligencji] był
zarazem prymitywny, niedojrzały emocjonalnie, brutalny, ogarnięty obsesją
seksualną. […] Być może, że działalność w grupie komunistów
(do której trafił w sposób raczej przypadkowy) uchroniła go przed całkowitym
stoczeniem się do świata przestępczego, ale z drugiej strony nadała jego
brutalnym zachowaniom ideologiczne uzasadnienie”.
A zatem (niesamowite, prawda?)
i tu dostajemy odpowiedź na każde nasze pytanie, na każdą naszą wątpliwość.
Heniek to wyjątek. Można by wręcz powiedzieć, że klasyczny. Autentyczny klasyk.
I to wszystko. Dziękuję.
No i jeszcze jedna refleksja już
dopisana dziś, w tym całym bałaganie, który nas otacza. Czy oni się wstydzą za
Heńka? A cóż to za dziwny pomysł, żeby się wstydzić za Heńka? Wstyd jest taki
niekoszerny.
Zapraszam
wszystkich do księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl,
gdzie można kupować moje książki. Zachęcam najszczerzej.
Ach ci Żydzi,jak nie wojny to chędożenie.
OdpowiedzUsuńNiesamowite. Czy Heniek to wyjatek? Czy bylo wiecej takich co sie staczali? Zlodziejski slang w Polsce i Rosji (grypsera) jest pelna jidisz. Ciekawe, ze jeszcze nikt nie napisal ksiazki o wplywie Zydow na przestepczosc w Polsce. Zdaje, ze sa opowiadania Babla o Odessie, gdzie swiatek kryminalny jest opisany ze slynnym Beniem Krzykiem. Niektorzy z nich zostali bohaterami Rewolucji Pazdziernikowej.
OdpowiedzUsuńWyguglowalem: City of Rogues and Schnorrers: Russia's Jews and the Myth of Old Odessa, By Jarrod Tanny