Przedstawiam dziś swój najnowszy felieton dla
„Warszawskiej Gazety” i od razu uprzedzam, że jeśli po jego przeczytaniu komuś
przyjdzie do głowy zawołać do mnie z satysfakcją „Widzisz?”, to ja odpowiedź
mam gotową: „Owszem widzę” i do tego samego zachęcam wszystkch.
Słynnej książki Kani i Targalskiego o
resortowych dzieciach nie przeczytałem, ale miałem ją w ręku i chętnie powiem,
czemu ona mi się nie podoba. Otóż jest to książka zła tak samo, jak złe są książki
typu: „100 najsławniejszych wampirów”. A one są złe, bo kiedy już przebrniemy
przez tytuł i zaczniemy szukać owych wampirów, to okaże się, że ich tak
naprawdę było pięcioro, czy sześcioro, a te 250, czy 400 stron druku są
wypełnione jakimiś nędznymi insynuacjami, od których można się zanudzić na
śmierć.
I taka dokładnie jest książka duetu Kania –
Targalski. Na te 20, 50, czy 70 nazwisk, zainteresować nas mogą trzy, czy
cztery, a reszta to jest już tylko sam papier, gdzie jedynym realnym zarzutem
pod adresem tych ludzi jest to, że ich ojciec był partyjnym sekretarzem, albo żona
urodziła się w Rosji, albo oni sami należeli do PZPR, a cała reszta to czysta
retoryka.
Dlatego też, kiedy w ostatnim numerze
„Warszawskiej Gazety”, znalazłem tekst podpisany przez Piotra Strumieńskiego i
anonsowany przez Redakcję na pierwszej stronie tytułem: „Tajemnica Czabańskiego” i leadem „Tylko u nas! Szef Rady Mediów narodowych Krzysztof Czabański to
resortowe dziecko wychowane w lokalu Służby Bezpieczeństwa”, a następnie
zajrzałem do właściwego już tekstu, z prawdziwym bólem stwierdziłem, że to co
zrobił Strumieński jest oparte dokładnie na metodzie znanej z twórczości wspomnianych Targalskiego
i Kani. Swoją drogą, ciekawe, że sam autor tego dziwnego tekstu, już na samym
początku, jakby autoszyderczo, pisze: „Cofnijmy
się głębiej, do rodziców, tak jak uczy towarzysz Jerzy Targalski”.
Tym razem więc cofa się „towarzysz” Strumieński,
i czego się dowiadujemy? Tego mianowicie, że ojciec Czabańskiego był ciężkim
alkoholikiem i ubeckim kapusiem, znienawidzonym przez żonę i syna, którzy przy
pierwszej okazji go zostawili, a sam Krzysztof Czabański przez pewien czas
nawet się do niego nie przyznawał. Co zatem Strumieński ma na młodego
Czabańskiego? Przede wszystkim to, że on w młodości był czerwony i należał do
partii i dalej nic. Kompletnie nic. Nawet kiedy komentuje jego odejście z PZPR,
musi się uciec do bardzo nieczystej manipulacji pisząc: „Z partii Czabański wystąpił dopiero w 1980 roku, kiedy Solidarność była
już prężną i ogólnopaństwową organizacją”. A reszta jest jeszcze gorsza, bo
tam już tylko Strumieński z niezrozumiałym uporem powtarza przezwisko
„Czabanescu”, które nawet nie wiadomo, czy jest prawdziwe, ale za to ładnie
sugeruje rzekomą współpracę. „Czabański w
aktach inwigilacyjnych SB pojawiał się nader rzadko, ale nie ma śladu żadnej
współpracy ze służbami PRL”, pisze Strumieński, a czytelnik może tylko
pokiwać w zadumie głową i mruknąć pod nosem: „A to cwaniak z tego Czabanescu”.
Szkoda bardzo, że taki tekst ukazał się
akurat w „Warszawskiej”, zwłaszcza parę dni po tym, jak Cezary Gmyz w TVP Info
ostrzegł Polskę, by unikała nas, jak ruskiej zarazy.
Niezmiennie zachęcam wszystkich
do kupowania moich książek. Wszystkie są dostepne w ksiegarni na stronie www.basnjakniedzwiedz.pl. Polecam.
@roxana
OdpowiedzUsuńJeśli dostaję dwa identyczne komentarze, podpisane przez dwie różne osoby (roxana i zibi luka), to muszę je traktować jak spam. A spam usuwam.