sobota, 3 lutego 2018

Jak długo można przeżyć bez oddychania i za ile?

       Nie zajmowałem się ostatnio kwestią nie do końca udanej wyprawy na górę o nazwie Naga Parbat, z tego głównie powodu, że ja w ogóle nie bardzo rozumiem, o co tu w tym wszystkim chodzi, a po drugie dlatego, że, z mojego punktu widzenia, są rzeczy dla nas o wiele ważniejsze, niż obsesje parunastu osób. Wczoraj jednak przeglądałem wiadomości na portalu tvn24.p i trafiłem na coś takiego:
      „W niedzielę dwa helikoptery zabrały do Skardu z obozu pierwszego (4850 m) na Nanga Parbat (8126 m) Elisabeth Revol oraz Adama Bieleckiego, Denisa Urubkę, Jarosława Botora i Piotra Tomalę, którzy udali się na akcję ratunkową, by sprowadzić z góry Francuzkę. Polacy musieli z konieczności przebywać w tej pakistańskiej miejscowości, bowiem ze względu na złą pogodę, a głównie silny wiatr w bazie, nie mogli być przetransportowani. W piątek uczestnicy akcji ratunkowej powrócili do bazy pod K2.
    – O godzinie 9.45 naszego czasu do bazy wróciła trójka naszych kolegów, ratowników spod Nangi. Adam, Piotr i Denis czują się dobrze - poinformował Wielicki. Dodał, że z ważnych powodów osobistych musiał wrócić do kraju Botor, ratownik medyczny. –  Czujemy się świetnie. Dziś na szczęście była pogoda umożliwiająca przylot kolegów, ale niestety prognozy są takie, jakie są. Kiedyś były lepsze, teraz się pogorszyły – przyznał rano na antenie TVN24 Wielicki. – W nocy ma się zwiększyć siła wiatru. Niestety, na sześciu tysiącach metrów znowu będzie wiało. Nie wróży to dobrze – podkreślił kierownik narodowej wyprawy na K2”.
       Otóż ja pamiętam, jak to się wszystko zaczęło. Jeszcze w listopadzie czy w grudniu media ogłosiły, że polscy himalaiści będą atakować jakąś górę, tyle że tym razem chodzi o to, by tam wejść w zimie, podczas morderczego zimna i wiatru, najlepiej nocą, no i bez wspomagania tlenowego, a ja już się tylko zastanawiałem, czemu oni do tego wszystkiego nie dodali jeszcze opcji „w stanie upojenia alkoholowego”. W końcu informacja, że polscy alpiniści weszli na najwyższą górę świata w nocy, w mrozie, z ograniczoną możlowiością oddychania, oraz na kompletnej bani, brzmiałaby wyjątkowo ciekawie. 
       A w tej sytuacji ja mam taką refleksję. Otóż, jak niektórzy z nas wiedzą, tu niedaleko miejsca gdzie mieszkam, znajduje się tak zwany Park Kościuszki. Park Kościsuszki to – pomijając moje Sławatycze nad Bugiem – miejsce dla mnie kultowe. Od dnia, kiedy pojawiłem się na tym świecie, przez moje dzieciństwo, młodość, ojcostwo, do dziś, kiedy wyprowadzam tam psa mojej córki, Park Kościuszki, to w pewnym sensie moje życie. Załóżmy więc, że ja nagle oszaleję i postanowię, że, z miłości do tego cudownego miejsca, postanowię tam dzień w dzień, z samego rana, zachodzić, a następnie biegać w kółko, najszybciej jak mogę, przez 12 godzin po tych alejkach, aż, kiedy już zacznę umierać z wyczerpania i trzeba będzie po mnie wysyłać karetkę pogotowia, i odwozić do szpitala. No i wyobrażmy sobie, że kiedy już po raz dziesiąty ratownicy medyczni mnie stamtąd wyciągną i z sukcesem podłączą do sprzętu ratującego życie, tak by pozwolić mi bezpiecznie wrócić do mojej dotychczasowej pasji, to ja to co się stało skomentuję słowami: „Czuję się świetnie. Dziś na szczęście na drodze nie było takich korków, by uniemozliwić przyjazd karetki na czas, ale nie było łatwo. Kiedyś było lepiej, teraz się pogorszyło, no bo sami pańswo wiecie, ile teraz wszędzie jest tych samochodów. Obiecuję jednak, że następnym razem postaram się biegać z ustami i nosem zalepionymi specjalną taśmą”.
       Ktoś mi powie, że to jest typowa demagogia, bo himalaizm to nie jest jednostka chorobowa, lecz zwyczajny sport, taki jak choćby skakanie na nartach. Otóż nie. Oczywiście, ja zdaje sobie sprawę z tego, że zawsze i wszędzie jest jakis element ryzyka, ale nie przypominam sobie, by Kamil Stoch – ale przecież nie tylko on, lecz którykolwiek sportowiec, choćby i Robert Kubica – ile razy stawał na starcie ogłaszał, że oto właśnie przyszedł moment, kiedy decyduje się sprawa jego życia i śmierci. Nie umiem sobie przypomnieć żadnej innej dyscypliny sportowej, gdzie główna myśl treningowa sprowadza się do tego, by udało się dokonać czegoś tak szczególnego, czego nikt wcześniej nie przeżył, bez przynajmnijej akcji ratunkowej.  Przepraszam bardzo, ale co byśmy powiedzieli, gdyby nagle Kamil Stoch ogłosił, że, ponieważ mu się dotychczasowy system skakania znudził, on będzie z tych 200 metrów leciał do góry nogami, a w ostatniej chwili spróbuje się przekręcić i wylądować na nogach. A na wypadek, gdy mu coś nie wyszło, on bardzo uprzejmie prosi, by Ministerstwo Sportu sfinansowało mu nastawianie kręgosłupa, bo – sami państwo rozumieją – żona i dzieci potrzebują ojca, a poza tym on by chciał jeszcze sobie poskakać.
      Ja wiem, że ci wszyscy himalaiści to mała – i wcale nie jedyna – grupka w istocie rzeczy ludzi cieżko uzależnionych, a my nie mamy za bardzo sposobu, by im powiedzieć, że jeśli mają ochotę się bawić, niech się bawią na swoją odpowiedzialność i swój koszt. W końcu, gdy człowiek jest chory, czy, tym bardziej, umierający, polskie państwo ma psi – a więc w tym wypadku, konstytucyjny – obowiązek mu pomóc i to niezależnie od tego, czy on popadł w tarapaty przez niefortunny los, czy dlatego, że tarapaty to jego pasja. Jednak sytuacja, w której ci dziwni ludzie nie dość, że aspirują do tego, by się stać bohaterami naszej narodowej i państwowej świadomości, to jeszcze z figlarnym uśmiechem komunikują nam, że „czują się świetnie”, robi wrażenie jakiejś farsy. Tak to się chyba nazywa? Farsa?
      I ja dziś tylko w tej sprawie. Żydzi dziś poradzą sobie bez nas. Goje też.


Moje książki są do kupienia w księgarni na stronie www.basnjakniedzwiedz.pl. Bardzo polecam.

2 komentarze:

  1. @All
    Zachęcam do rzucenia okiem na komentarze pod tym tekstem na stronie www.szkolanawigatorow.pl. Naprawdę warto.

    OdpowiedzUsuń
  2. Szalenstwo, uzaleznienie tych co sie wspinaja jest dla mnie jakos do przyjecia do wiadomosci.
    Nie rozumiem natomiast co kieruje kobietami, ktore z tymi szalencami maja dzieci. W jakich zludzeniach one zyja.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...