poniedziałek, 19 lutego 2018

IV RP, czyli o smukłych dłoniach ludzi kultury

      Muszę przyznać, że mało co ostatnio zrobiło na mnie takie wrażenie, jak wczorajszy tekst Coryllusa na temat filmu zatytułowanego „Kocham cię jak Irlandię”, a przedstawionego przez jego twórców jako „komedia dokumentalna”. Kto chce dowiedzieć się czegoś więcej na temat samego filmu, no i dalej czytać ten tekst z pełnym zrozumieniem, zapraszam do zapoznania się ze wspomnianą notką, czy to na blogu Coryllusa, czy w portalu www.szkolanawigatorow.pl – swoją drogą to jest miejsce, które można polecać też z wielu innych względów – ja natomiast chciałbym dorzucić do tego wszystkiego kilka własnych refleksji. Otóż film, o którym rozmawiamy – w odróżnieniu od Coryllusa, nie twierdzę, że trzeba obejrzeć całe 45 minut; wystarczą fragmenty – w znakomity sposób pokazuje to, co sami wciąż lubimy powtarzać w znanym żarcie, że „lepiej już było”. To co nam pokazują jego realizatorzy, stanowi wręcz idealny przykład owego szczególnego upadku polskiej kultury, takiej jaką znamy jeszcze z czasów przed-nowoczesnych. To jest film, który, moim zdaniem, jeśli chcą nas skutecznie oszukać, jego autorzy powinni reklamować hasłem „film jak z PRL-u”. Dokładnie w ten sam sposób, jak współcześni producenci wędlin metkują swoje produkty nazwą „kiełbasa z gieesu”.
       Do czego zmierzam? Już wyjaśniam. Otóż wielu z nas pamięta być może malarstwo Jerzego Dudy Gracza. Jeśli nie, to przypomnę. Duda Gracz to był taki Młynarski z jego Żorżykiem, tyle że bez owej przepięknej pozy – bo myślę, że tak naprawdę to od początku do końca była zaledwie poza – sugerującej, że tematem dzieła  są ludzie w gruncie rzeczy piękni. Portretowani przez Dudę Gracza ludzie byli niezmiennie brzydcy, źli i głupi. Jego bohaterowie to jacyś robole o dwóch lewych rękach, tłuste kurwy, stare dewotki, śmierdzący pijacy. I to nie była nowa tradycja. Nie pamietam już teraz, kto ją tak naprawdę w PRL-u zapoczątkował, czy to był Piwowski ze swoim „Rejsem”, czy może Kondriatuk z „Dziewczynami do wzięcia”, czy „Wniebowziętymi”, ale owa moda na pokazywanie Polski jako cuchnącego śmiecia pojawiła się w latach wczesnego Gierka, by być następnie, ku uciesze publiczności, kontynuowana w latach 80-tych przez Bareję. Potem nadszedł czas demokracji i wszystko w jednej chwili się skończyło, zastąpione przez kino zajmujące się tak zwanymi „dylematami współczesnego świata”.
     I oto nagle dostajemy fim wyprodukowany przez Andrzeja Fidyka (tego Fidyka), a wyreżyserowany przez niejakiego Aleksandra Dembskiego, który pragnie powtórzyć ten cały greps, o którym wspominałem wcześniej, tyle że w formie rzekomego dokumentu. Młynarski wyciągnął skądś tych ludzi i opisał ich z miłością, jaką wszyscy pamiętamy, Duda Gracz wpadł na nich ich gdzieś na ulicy Szopienic, czy Bogucic i malował ich szydercze portrety, Kondriatuk, czy później Bareja, również przynajmniej udawali, że opisują świat, który ich, owszem,  brzydził, ale który gdzieś tam autentycznie widzieli, jednak żadnemu z nich nie przyszło nawet do głowy, by to co robią nazwać dokumentem, lecz ewentualnie satyrą. I oto pojawia się ten cały Dembski i podaje nam historię od początku do końca wymyśloną i zainscenizowaną dla potrzeb filmu, z wynajętymi aktorami i rospisanymi dla każdego rolami, i próbuje nam wmówić, że oto film o nas. Oczywiście taki trochę wesoły, ale jak najbardziej prawdziwy.
      I to jest to właśnie, co mnie w tej produkcji – nawet nie filmowej, ale politycznej właśnie – doprowadza do cholery. To jest dokładnie to, co swego czasu zrobił „Newsweek”, gdy próbując nam obrzydzić program 500+, zlecił zrobienie reportażu o Polakach obsrywających plaże Władysławowa i okolic. Zwykła robota propagandowa, tyle że już na znacznie wyższym poziomie, gdy chodzi o cele. Tym razem nie chodzi bowiem o to, by pokazać Polaków jako hołotę, która nie zasługuje na nic więcej jak na kopnięcie w tyłek, ale jako takich dobrodusznych durniów, którzy mają te swoje ambicje i marzenia, i to nawet dobrze jeśli się ich trzymają, jednak oni wszyscy powinni siedzieć cicho, wiedząc, że tak naprawdę świata o którym marzą nigdy nie zdobędą, bo on jest już opanowany przez talenty prawdziwe. A wszystko oczywiście pod hasłem: „My z was nie szydzimy, pokazujemy tylko, jak jest”.
      Oczywiście mogę się mylić i okaże się już niedługo, że po filmie Dembskiego nie pozostanie nawet przysłowiowe pierdnięcie. Obawiam się jednak, że oto nadchodzi czas prawdziwej rewolucji kulturalnej, gdzie  wezmą się za nas nie jacyś amatorzy bez certyfikatów, ale prawdziwi zawodowcy, artyści i ludzie kultury. Jak choćby zespół Kobranocka, którego, wbrew pozorom, jedynym autentycznym przebojem nie było wcale to nudne do posrania „Kocham cię jak Irlandię”, lecz „Nikomu nie wolno się z tego śmiać”, czyli tak naprawdę kompozycja niemieckiego zespołu Die Toten Hosen, do czego, ci mądrale przyznali się dopiero po latach, gdy i tak nie było już o co dłużej walczyć. Dziś nagle okazuje się, że oni są legendą. Przepraszam bardzo, ale nic z tego. Jeśli po PRL-u pozostała jakaś legenda, to wyłącznie jedzenie, którego spożycie nie kończyło się natychmiast rakiem piersi, czy prostaty.


Zachęcam wszystkich do kupowania mojej książki „Marki, dolary, banany i biustonosz marki Triumph”, która w tych akurat dniach jest do nabycia bezpośrednio u mnie. Dedykacja w cenie.

8 komentarzy:

  1. Drogi Toyahu, proszę wymień przedstawicieli "wyższej" kultury działających tu i teraz. 70 letnia Maryla Rodowicz? Nieżyjące Abakanowicz? Nieżyjący Świerzy? Umarła polska szkoła plakatu? Nie ma takich, a po przykłady z literatury żal sięgać. Mogą sobie szydzić bo prawda jest taka, że ich czas mija a za cholerę nie znajdzie się dziś wśród nich facet, który z hitu disco polo zrobi, jak to uczynił Beethoven, Ody do Radości.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Piotr Oleś

    Tamci poumierali więc wyciągnęli Kobranockę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawy tekst. Ja bym jednak bronił Barei, w sumie w jego filmach to tzw.elity są najbardziej szpetnymi moralnie postaciami... prości ludzie choć kombinuja itd.mają ostatecznie jakiś kręgosłup i zasady.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Piotr Bernatowicz
      Jasne. Zwłaszcza sklepowe i kelnerki.

      Usuń
    2. Sklepowa i kelnerka to peerelu ktoś :) prawie elyta...

      Usuń
  4. Barisa
    To się zwie tzw. „paradokument” rzecz już nie nowa, ale powiedzmy prawdę to nowy etap. No i oczywiście produkt eksportowany, oni nawet tego by nie wymyślili. Wiec to szersza kategoria jakiś trend ogólnoświatowy.
    W telewizji na masową skalę wypuszczają jeszcze gorsze badziewie takie seriale dokumentowane niby prawdziwe historie.. z amatorami aktorami, w polsatach, tefaenach pełno tego. Tu bym zrobił zrobił rozróżnienie dla „ambitnych” z „aspiracjami” właśnie zwie się to film dokumentalny, a dla „hołoty” seriale paradokumentalne.

    OdpowiedzUsuń
  5. Odpowiedzi
    1. @Sławomir Kuglarz
      Pewnie, że "hosen". Nie wiem, czemu mi tak wyszło. Już poprawiłem.

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...