Muszę przyznać, że mało co
ostatnio zrobiło na mnie takie wrażenie, jak wczorajszy tekst Coryllusa na
temat filmu zatytułowanego „Kocham cię jak Irlandię”, a przedstawionego przez
jego twórców jako „komedia dokumentalna”. Kto chce dowiedzieć się czegoś więcej
na temat samego filmu, no i dalej czytać ten tekst z pełnym zrozumieniem, zapraszam
do zapoznania się ze wspomnianą notką, czy to na blogu Coryllusa, czy w portalu
www.szkolanawigatorow.pl – swoją drogą to jest miejsce, które
można polecać też z wielu innych względów – ja natomiast chciałbym dorzucić do
tego wszystkiego kilka własnych refleksji. Otóż film, o którym rozmawiamy – w odróżnieniu
od Coryllusa, nie twierdzę, że trzeba obejrzeć całe 45 minut; wystarczą
fragmenty – w znakomity sposób pokazuje to, co sami wciąż lubimy powtarzać w
znanym żarcie, że „lepiej już było”. To co nam pokazują jego realizatorzy,
stanowi wręcz idealny przykład owego szczególnego upadku polskiej kultury, takiej
jaką znamy jeszcze z czasów przed-nowoczesnych. To jest film, który, moim
zdaniem, jeśli chcą nas skutecznie oszukać, jego autorzy powinni reklamować
hasłem „film jak z PRL-u”. Dokładnie w ten sam sposób, jak współcześni
producenci wędlin metkują swoje produkty nazwą „kiełbasa z gieesu”.
Do czego zmierzam? Już
wyjaśniam. Otóż wielu z nas pamięta być może malarstwo Jerzego Dudy Gracza.
Jeśli nie, to przypomnę. Duda Gracz to był taki Młynarski z jego Żorżykiem,
tyle że bez owej przepięknej pozy – bo myślę, że tak naprawdę to od początku do
końca była zaledwie poza – sugerującej, że tematem dzieła są ludzie w gruncie rzeczy piękni.
Portretowani przez Dudę Gracza ludzie byli niezmiennie brzydcy, źli i głupi.
Jego bohaterowie to jacyś robole o dwóch lewych rękach, tłuste kurwy, stare
dewotki, śmierdzący pijacy. I to nie była nowa tradycja. Nie pamietam już
teraz, kto ją tak naprawdę w PRL-u zapoczątkował, czy to był Piwowski ze swoim
„Rejsem”, czy może Kondriatuk z „Dziewczynami do wzięcia”, czy
„Wniebowziętymi”, ale owa moda na pokazywanie Polski jako cuchnącego śmiecia
pojawiła się w latach wczesnego Gierka, by być następnie, ku uciesze
publiczności, kontynuowana w latach 80-tych przez Bareję. Potem nadszedł czas
demokracji i wszystko w jednej chwili się skończyło, zastąpione przez kino
zajmujące się tak zwanymi „dylematami współczesnego świata”.
I oto nagle dostajemy fim
wyprodukowany przez Andrzeja Fidyka (tego Fidyka), a wyreżyserowany przez
niejakiego Aleksandra Dembskiego, który pragnie powtórzyć ten cały greps, o
którym wspominałem wcześniej, tyle że w formie rzekomego dokumentu. Młynarski
wyciągnął skądś tych ludzi i opisał ich z miłością, jaką wszyscy pamiętamy,
Duda Gracz wpadł na nich ich gdzieś na ulicy Szopienic, czy Bogucic i malował
ich szydercze portrety, Kondriatuk, czy później Bareja, również przynajmniej
udawali, że opisują świat, który ich, owszem, brzydził, ale który gdzieś tam autentycznie widzieli,
jednak żadnemu z nich nie przyszło nawet do głowy, by to co robią nazwać
dokumentem, lecz ewentualnie satyrą. I oto pojawia się ten cały Dembski i
podaje nam historię od początku do końca wymyśloną i zainscenizowaną dla potrzeb
filmu, z wynajętymi aktorami i rospisanymi dla każdego rolami, i próbuje nam wmówić,
że oto film o nas. Oczywiście taki trochę wesoły, ale jak najbardziej
prawdziwy.
I to jest to właśnie, co mnie w
tej produkcji – nawet nie filmowej, ale politycznej właśnie – doprowadza do
cholery. To jest dokładnie to, co swego czasu zrobił „Newsweek”, gdy próbując
nam obrzydzić program 500+, zlecił zrobienie reportażu o Polakach obsrywających
plaże Władysławowa i okolic. Zwykła robota propagandowa, tyle że już na znacznie
wyższym poziomie, gdy chodzi o cele. Tym razem nie chodzi bowiem o to, by pokazać
Polaków jako hołotę, która nie zasługuje na nic więcej jak na kopnięcie w
tyłek, ale jako takich dobrodusznych durniów, którzy mają te swoje ambicje i
marzenia, i to nawet dobrze jeśli się ich trzymają, jednak oni wszyscy powinni
siedzieć cicho, wiedząc, że tak naprawdę świata o którym marzą nigdy nie zdobędą,
bo on jest już opanowany przez talenty prawdziwe. A wszystko oczywiście pod
hasłem: „My z was nie szydzimy, pokazujemy tylko, jak jest”.
Oczywiście mogę się mylić i
okaże się już niedługo, że po filmie Dembskiego nie pozostanie nawet
przysłowiowe pierdnięcie. Obawiam się jednak, że oto nadchodzi czas prawdziwej
rewolucji kulturalnej, gdzie wezmą się
za nas nie jacyś amatorzy bez certyfikatów, ale prawdziwi zawodowcy, artyści i
ludzie kultury. Jak choćby zespół Kobranocka, którego, wbrew pozorom, jedynym
autentycznym przebojem nie było wcale to nudne do posrania „Kocham cię jak
Irlandię”, lecz „Nikomu nie wolno się z tego śmiać”, czyli tak naprawdę
kompozycja niemieckiego zespołu Die Toten Hosen, do czego, ci mądrale przyznali
się dopiero po latach, gdy i tak nie było już o co dłużej walczyć. Dziś nagle
okazuje się, że oni są legendą. Przepraszam bardzo, ale nic z tego. Jeśli po
PRL-u pozostała jakaś legenda, to wyłącznie jedzenie, którego spożycie nie kończyło
się natychmiast rakiem piersi, czy prostaty.
Zachęcam
wszystkich do kupowania mojej książki „Marki, dolary, banany i biustonosz marki
Triumph”, która w tych akurat dniach jest do nabycia bezpośrednio u mnie.
Dedykacja w cenie.
Drogi Toyahu, proszę wymień przedstawicieli "wyższej" kultury działających tu i teraz. 70 letnia Maryla Rodowicz? Nieżyjące Abakanowicz? Nieżyjący Świerzy? Umarła polska szkoła plakatu? Nie ma takich, a po przykłady z literatury żal sięgać. Mogą sobie szydzić bo prawda jest taka, że ich czas mija a za cholerę nie znajdzie się dziś wśród nich facet, który z hitu disco polo zrobi, jak to uczynił Beethoven, Ody do Radości.
OdpowiedzUsuń@Piotr Oleś
OdpowiedzUsuńTamci poumierali więc wyciągnęli Kobranockę.
Ciekawy tekst. Ja bym jednak bronił Barei, w sumie w jego filmach to tzw.elity są najbardziej szpetnymi moralnie postaciami... prości ludzie choć kombinuja itd.mają ostatecznie jakiś kręgosłup i zasady.
OdpowiedzUsuń@Piotr Bernatowicz
UsuńJasne. Zwłaszcza sklepowe i kelnerki.
Sklepowa i kelnerka to peerelu ktoś :) prawie elyta...
UsuńBarisa
OdpowiedzUsuńTo się zwie tzw. „paradokument” rzecz już nie nowa, ale powiedzmy prawdę to nowy etap. No i oczywiście produkt eksportowany, oni nawet tego by nie wymyślili. Wiec to szersza kategoria jakiś trend ogólnoświatowy.
W telewizji na masową skalę wypuszczają jeszcze gorsze badziewie takie seriale dokumentowane niby prawdziwe historie.. z amatorami aktorami, w polsatach, tefaenach pełno tego. Tu bym zrobił zrobił rozróżnienie dla „ambitnych” z „aspiracjami” właśnie zwie się to film dokumentalny, a dla „hołoty” seriale paradokumentalne.
Die Toten HOSEN :)
OdpowiedzUsuń@Sławomir Kuglarz
UsuńPewnie, że "hosen". Nie wiem, czemu mi tak wyszło. Już poprawiłem.