Mija luty 2018 roku, a więc miesiąc, kiedy będziemy obchodzić dziesiątą
rocznicę prowadzenia przeze mnie tego bloga, siłą rzeczy więc wpadam w nastrój
bardziej refleksyjny niż zwykle i próbuje sobie wszystko, co już za nami,
poukładać w jakimś porządku. Parę dni temu wpadłem w dość ponury nastrój,
zdając sobie nagle sprawę z tego, że tak naprawdę dwa największe publiczne
sukcesy, jakie przez te lata udało mi się odnieść, były związane z wytropieniem
podstępnej obecności Diabła, najpierw na krakowskim festiwalu Unsound, a
następnie w internetowym projekcie pod tytułem Kraina Grzybów. Dziś jeszcze
sobie przypominam tak zwaną „Rozmowę z Pawłem”, gdzie opowiedzieliśmy o tym,
jak ówczesny sztab wyborczy Jarosława Kaczyńskiego z oczywistym rozmysłem i pełna
konsekwencją niszczył jego kampanię roku 2010, a tekst zrobił takie wrażenie,
ze został wręcz w całości opublikowany na oficjalnej stronie Prawa i
Sprawiedliwości. No ale przede wszystkim, to jednak była sprawa wybitnie
lokalna, a poza tym ewidentnie wpleciona w akcję niszczenia wszystkiego co
pozostało po Kluzik, Migalskim, Poncyliuszu i całym tym szemranym towarzystwie,
podczas gdy o festiwalu Unsound w kontekście mojej notki pisano i w „New York
Timesie”, „Guardianie”, czy „Los Angeles Timesie”, gdzie autor osobną część swojego
tekstu poświęcił mojej osobie.
Przypomniała mi się tamta historia, a z
nią coś, na co chyba wcześniej nie zwracałem tu uwagi, a co dziś, z perspektywy
tych 10 lat, sprawia, że mam powód do pewnej satysfakcji. Otóż rzecz polega na
tym, że tekst, który wywołał tamtą burzę nie był napisany z myślą o tym blogu,
ale stanowił mój kolejny felieton do „Warszawskiej Gazety”. Poczatkowo
wprawdzie zastanawiałem się, czy nie warto by było dać go tu, ale uznałem, że
sprawa jest na tyle ważna, że „Warszawska Gazeta” zapewni mu szerszy odbiór, a
ja go tu i tak powtórzę, no i on ukazał się najpierw w „Warszawskiej Gazecie”.
Kiedy wybuchła pamiętna afera, pamiętam że od razu poinformowałem o tym Piotra
Bachurskiego, a on, proszę sobie wyobrazić, zamruczał z satysfakcją i
powiedział, że to jest zrozumiałe, bo „Warszawska” ma bardzo dużo czytelników i
bardzo duży zasięg.
Dziś, po latach, ja tę prawdę świetnie
znam, czytając choćby rankingi najpopularniejszych tygodników ukazujących się w
Polsce, gdzie „Warszawska Gazeta” zajmuje piąte miejsce tuż za „Sieciami” braci
Karnowskich, ale też – po latach właśnie – widzę wyraźnie, że sprawa owego
ponurego festiwalu, tak jak ją przedstawiłem, zyskała wymiat globalny nie
dzięki artykułowi w „jednym z polskich prawicowych tygodników”, lecz dzięki
donosowi „jednego z prawicowych blogerów”. To bowiem nie nazwa „Warszawskiej
Gazety” była powtarzana w tych wszystkich gazetach od Nowego Yorku po Helsinki,
lecz moje nazwisko, i to nie wydawcy „Warszawskiej Gazety” grożono procesem za
rozbicie festiwalu, ale prawicowemu i ultrakatolickiemu blogerowi.
Oto więc tekst, który ukazał 9
października 2015 roku w „Warszawskiej Gazecie” i najwidoczniej ani pies z
kulawą nogą, ani diabeł ze złamanym rogiem, nie zwrócili na niego najmniejszej
uwagi, co – chciałbym to stanowczo podkreślić – w żadnym wypadku nie tyle świadczy
o „Warszawskiej Gazecie”, co o tych 10 latach, o których tu będę wspominał w
najbliższym czasie z prawdziwą satysfakcją.
Siadając do pisania
dzisiejszego felietonu, czuję pewien niepokój, ponieważ mam świadomość, że dla
wielu czytelników „Gazety Warszawskiej” kwestia organizowanych w Polsce od
okazji do okazji muzycznych festiwali stanowi coś na tyle egzotycznego, że
każda próba poruszenia tematu może się skończyć kompletną porażką. A mimo to,
jestem przekonany, że sprawa, którą się postanowiłem dziś zająć, jeśli spojrzymy
na nią z pewnego szczególnego punktu widzenia, nie pozwala choćby na chwilę
zwłoki.
Oto proszę sobie wyobrazić, że
w najbliższych dniach w Krakowie odbędzie się wielodniowy festiwal muzyczny o
nazwie „Unsound”, którego charakter i podstawowy sens sprowadza się do
propagowania najbardziej otwartego i jednoznacznego satanizmu. I od razu chcę
się zwrócić do tych czytelników, którzy właśnie zaczynają się ironicznie
uśmiechać i mruczeć coś na temat obsesji, którymi część z nas zdecydowała się żyć,
podczas gdy jest tyle rzeczy ważniejszych, niż jakieś piosenki, i prosić ich,
by się przez chwilę zechcieli zastanowić. Otóż ja akurat jestem naprawdę
znakomicie zorientowany w dzisiejszej pop-kulturze i świetnie wiem, co się tam
dzieje naprawdę, a co jest wyłącznie elementem taniego lansu pod hasłem
„jesteśmy źli”. A zatem pragnę stwierdzić bez cienia wątpliwości, że w tym
wypadku mamy do czynienia z autentycznym, celowym i bardzo przemyślanym
satanizmem. W tym wypadku należy stwierdzić, że do Krakowa zawitało czyste zło
i wiele wskazuje na to, że nikt się tym szczególnie nie przejął.
A sytuacja jest jeszcze
bardziej wstrząsająca, niż można by się było spodziewać. Oto biorący udział w
festiwalu artyści – powtórzę raz jeszcze, reprezentujący niemal wyłącznie i
całkowicie jednoznacznie satanistyczny nurt we współczesnej sztuce muzycznej –
planują występować w krakowskich kościołach. Z tego, co już dążyłem zauważyć,
część koncertów ma mieć miejsce w kościołach pod wezwaniem Świętej Katarzyny,
oraz Świętych Apostołów Piotra i Pawła. 16 października, u Św. Katarzyny, ma
dojść do koncertu słynnego satanistycznego zespołu Current 93, którego logo
stanowi ukrzyżowany Chrystus przyozdobiony odwróconym pentagramem. Jak ogłasza
strona festiwalu na Facebooku, również jeden z festiwalowych występów odbędzie
się w kopalni soli w Wieliczce, tuż pod słynną solną rzeźbą Ostatniej
Wieczerzy.
Moja Hanka, która jako pierwsza
zorientowała się w tym, do czego doszło i która sprawę dogłębnie zbadała,
zadzwoniła do kościoła Św. Katarzyny. Jak się okazało, organizatorem
przedsięwzięcia z kościelnej strony jest pan organista, który w rozmowie
telefonicznej córkę moją poinformował, że ona niepotrzebnie histeryzuje,
ponieważ wszyscy uczestnicy festiwalu zostali przez Kościół odpowiednio
sprawdzeni i nie ma żadnych powodów, by się niepokoić. Ksiądz proboszcz do
telefonu nie mógł podejść, bo akurat jadł obiad.
Ja wiem, że jest Skała, na tej
Skale stoi nasz Kościół, a moc piekieł Go nie pokona. Niech jednak nikomu z nas
nie przyjdzie do głowy się pocieszać, że my wobec tej błogosławionej sytuacji
nie mamy nic do roboty. On bowiem nie przepuszcza żadnej okazji.
Zapraszam
wszystkich do odwiedzania księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl, gdzie są do kupienia moje książki i przypominam,
że być może najlepszą z nich „Marki, dolary, banany i biustonosz marki Triumph”
można kupićbezpośrednio u mnie, wraz z dedykacją. Proszę o kontakt pod adresem
toyah@toyah.pl.
Ciekawy artykuł. Przysiadłam do niego i nie żałuję, że przeczytałam. Pozdrowienia dla autora.
OdpowiedzUsuń