Ja wiem, że jest już na to trochę
późno, ale tak się stało, że dopiero teraz miałem okazję obejrzeć najnowszy
film film Martina Scorsese „Milczenie”. Ponieważ jednak mam bardzo ponure
wrażenie, że Scorsese – reżyser wybitny i zasłużony – nie mogąc sobie poradzić
ze swoją wiarą, po raz kolejny po „Ostatnim kuszeniu Chrystusa” próbuje
zamieszać nam w głowie, czuję, że powinienem powiedzieć na temat owego filmu
parę słów. A daję słowo, że nie jest mi łatwo. Przede wszystkim, trzeba
przyznać, że sam film o męczeństwie katolików w XVII-wiecznej Japonii stanowi
wartość zdecydowanie dodaną. Jestem bowiem przekonany, że wciąż jest wokół nas
zbyt wiele osób, dla których hasło „japońscy męczennincy” stanowi taką samą
egzotykę, jaką pozostaje dla większości z nas sama ta cholerna Japonia, i, moim
zdaniem, to, że ktoś taki jak Scorsese właśnie postanowił zwrócić uwagę na owo
męczeństwo, to gest nie byle jaki.
Drugie co uważam tu za istotne,
to fakt, że ten akurat film – niemal na pewno głównie ze względu na swoją treść
– już dziś jest traktowany przez światową krytykę jako nawet jeśli nie
artystyczna porażka wielkiego reżysera, to dzieło kompletnie pozbawione
znaczenia. A to jest oczywiście wyjątkowa niesprawiedliwość, bo film Scorsesego
to kawał bardzo dobrego kina, fantastycznie sfilmowany, świętnie zagrany i
przed wszystkim bardzo poruszajacy.
A teraz, skoro powiedziane
zostało to, co powiedzine być musiało, czas na coś, co tym bardziej się nam
powiedzieś należy. Otóż trudno sobie wyobrazić coś tak, zarówno historycznie,
jak i moralnie, załganego. Mamy więc ową Japonię z jej setkami tysięcy świeżo
nawróconych przez hiszpańskich i portugalskich misjonarzy chrześcijan, którzy
dotychczas w żaden sposób nikomu, a zwłaszcza japońskim szogunom, w
najmniejszym stopniu nie przeszkadzali, gdy oto nagle, nie wiadomo skąd i
dlaczego, rusza cała fala najbardziej okrutnych prześladowań, gdzie chrześcijanie
giną jak muchy, a wszystko to rzekomo w imię obrony przed obcą religią. I nie
łudźmy się, że z filmu Scorsesego dowiemy się cokolwiek ponad to, że tak to się
jakoś ułożyło, że szogunowie zwyczajnie już tej obcej agresji nie wytrzymali.
Nie ma ani słowa o tym, że owo męczeństwo zostało w pierwszej kolejności
zorganizowane i sprowokowane przez angielskich i holenderskich kupców, którzy w
ramach pamiętnej handlowej ofensywy Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej postanowili
wyprzeć ze wschodnich rynków Hiszpanię i Portugalię właśnie, wraz z ich religią
i kulturą, i że metody, jakie zarówno Anglicy jak i Holendrzy stosowali, by przejąć
ten rynek, nie znały granic. O tym jednak z filmu Scorsesego nie dowiemy się
jednym słowem, wręcz przeciwnie, w pewnym momencie nawet któryś z owych
japońskich oprawców jednym tchem wymienia Hiszpanów, Portugalczyków, Holendrow
i Anglików, jako agresorów.
Jeszcze gorzej być może jest,
gdy chodzi o kwestie ściśle religijne. Oczywiście, my bardzo dobrze wiemy, że
zarówno pobożni Japończycy, jak i katoliccy ojcowie, cierpiący najbardziej
okrutne prześladowania pozostają tu od początku do końca całkowicie niewinni,
niemniej nad tym wszystkim wciąż rozbrzmiewa kompletnie pozbawiona sensu debata
na temat tego, czy naprawdę warto było? Czy warto było przyjeżdżać do tej
Japonii i budować tam coś, dla czego tam nigdy nie było miejsca, czy warto było
się tak nakręcać i czy wreszcie warto było oddawać życie w tak starasznych
męczarniach tylko po to, by dać świadectwo, podczas gdy Jezusowi tak naprawdę
żadne swiadectwa nie są potrzebne, bo On i tak najlepiej zna nasze serca? I ja
oczywiście rozumiem sens tego typu debaty, pod jednym wszakże warunkiem: że ona
nie została wymuszona podczas niewyobrażalnych wręcz torur. A tu jest tak, że
siedzą naprzeciwko siebie Rodrigues i Ferreira, jeden strasznie pewny swego, bo
ma za sobą piekło prawdziwego bólu, a drugi pełen wątpliwości, bo owo piekło ma
dopiero przed sobą, strasznie mądrze debatują na strasznie mądre kwestie życia
i śmierci, i żadnemu z nich Scorsese nawet nie pozwoli wspomnieć, że cała ta
rozmowa nie miałaby miejsca, gdyby nad tym wszystkim nie zawieszono strachu
przed bólem i śmiercią.
Z tego co słyszę, wielu z nas
jest szczególnie oburzonych rzekomymi słowami Jezusa, jakie zdaje się słyszeć
podczas swojej dramatycznej modlitwy Rodrigues, kiedy to Jezus właśnie tłumaczy mu, że męczeństwo nie ma sensu, bo liczy się tylko to, co jest w
sercu, że nawet jeśli człowiek się Go zaprze, to zawsze może uzyskać
wybaczenie. Otóż to akurat mnie się bardzo podoba. To akurat dla mnie stanowi
wartość filmu Scorsesego. Gdybym miał określić, co tak naprawdę stanowi to co w
nim jest cenne, to bym powiedział, że jest to owa afirmacja Bożego
Miłosierdzia. Nawet gdyby jego pierwszą demonstrację stanowił wątek owego wciąż
na zmianę grzeszącego i błagajacego o przebaczenie człowieka, o którym do końca
nie wiemy, czy on tak naprawdę był zły, czy dobry. I tu akurat, jako niezwykle
znamienną, odczytuję reakcję na film Scorsesego ze strony liberalnej krytyki. Oni
z jednej strony obłudnie chwalą Scorsesego za to, że stworzył film, który
pokazuje, że tak naprawdę nie ma znaczenia, czy człowiek Imię Jezusa będzie
wymawiał ‘Son’, czy ‘Sun’, bo ważne jest tylko to, czy wierzy... a z drugiej
jednak, tak na na wszelki wypadek, wolą o nim jak najszybciej zapomnieć.
Tak. To zdecydowanie jest coś,
co daje nadzieję, choć z drugiej strony, jak wiemy, obok Dobrego Boga i
Miłosiernego Jezusa, jest jeszcze Duch
Święty, który, jak wiemy źle znosi zuchwale ufających. Pamiętajmy o tym,
oglądając jak najbardziej religijny film Martina Scorsese.
Zapraszam
wszystkich do księgarni pod adresem www.basnjakniedziwedz.pl, gdzie są do kupienia moje książki. Serdecznie
polecam.
Łask Bożych życzę i nieustającej mocy twórczej (spóźnione świąteczne).
OdpowiedzUsuńUwaga kończąca tekst, ta traktująca o zuchwalcach, którzy każdemu o każdej godzinie pokażą inne oblicze: jakże prawdziwa i jakże jest ona na czasie.
Ogladalam film kilka miesiecy temu. Piekny film. Nie wiem, ale wydaje mi sie, ze Scorsese wie o tym kto byl winny tym przesladowaniom ale a jakiegos powodu nie pokazal tego doslownie lub wskazujac palcem. Jest za to w filmie scena jak Rodriguez i Ferreira sprawdzaja zawartosc bagazu przybywajacych na wyspe pod katem materialow katolickich (chrzescijanskich) - bo sa od tego specjalistami. Tam stpja tez kupcy Holenderscy (nie, na Anglikow nie pokazuje) zadowoleni z siebie i zestresowany podroznik, ktorego bagaze sa sprawdzane. Oczywiscie, jak ktos nie zna otoczki, nie zalapie. Ale jak ktos zna to zuwazy ten gest Scorsese. Tak mi sie wydaje. A film, pelna zgoda, bardzo religijny, w kazdym wymiarze i w kazdej scenie.
OdpowiedzUsuń@Ponponka1
UsuńJa oczywiście pamiętam te scenę i nie bardzo ja rozumiem. Z tego co wiemy, szogunowie nie mieli nic przeciwko chrześcijaństwa jako takiemu oni tepili wyłącznie katolików. Nie bardzo więc sobie wyobrażam by oni organizowali tego typu przeszukania na holenderskich statkach. Zresztą po co? Gdyby tam się nawet zaplątał jakiś katolik, Holendrzy by go sami wydali.
Odpowiedź na Pańskie pytanie jest bardzo prosta: wszyscy pójdą do nieba, bo wszyscy po śmierci, według logiki pseudomiłosierdzia, którą Pan przecież wyznaje, już patrzą na nas z góry...I oczywiście, idąc tym tropem, Panu Jezusowi nic nie jest potrzebne, a w szczególności męczennicy za wiarę, którzy zgodnie z nauką KK na pewno są zbawieni i święci.
OdpowiedzUsuń@Elżbieta Połomska
OdpowiedzUsuńProszę spróbować napisać ten komentarz jeszcze raz, tak by się z niego dało coś zrozumieć.