Ponieważ wczorajsza notka wywołała zainteresowanie takie sobie, a ja
osobiście uważam, że dziś być może nie ma tematu pod pewnymi względami
ważniejszego, i prawdę mówiąc jestem akurat w takim nastroju, by pisać tylko na
ten jeden temat, najpierw pomyślałem sobie, że może ów tekst zostawię, by sobie
tu pobył przez tę dzisiejszą niedzielę, jednak ostatecznie zdecydowałem, że
przypomnę tu refleksję jeszcze sprzed trzech lat, a jutro się zobaczy, ale
ostrzegam, że może być jeszcze gorzej.
Co do znajomości Pisma Świętego, jestem
znacznie słabszy, niż by wypadało. To co jednak wiem nieprzerwanie od
dzieciństwa, to to, że Swoją miłość Jezus kierował głównie do ludzi grzesznych,
upadłych i odrzuconych. Już przy Jego narodzeniu, wieść o nim została
zaniesiona najpierw do pasterzy, a więc – nie oszukujmy się – ludzi, którzy
musieli mieć sporo za uszami. Podobnie zresztą było z Apostołami. Jak mówię,
nie bardzo mam podstawy, by się tu wymądrzać, ale z tego co pamiętam, większość
z nich, kiedy ruszali za Jezusem, nie była jakoś szczególnie duchowo mocna. No
i wreszcie główna wiadomość z owych paru lat, kiedy On nauczał: Maria Magdalena
nie była żadnym wyjątkiem.
Natomiast ja, owszem, dobrze wiem, że
jeśli Jezus potrafił być naprawdę brutalny, to wobec ludzi wówczas najbardziej
religijnych i, gdy chodzi o Pismo, najlepiej wykształconych. To ich
systematycznie napominał, im groził wieczną karą, jeśli się nie opamiętają, a
bywało, że zwyczajnie potępiał. To nie prości grzesznicy, ale owi ludzie bez skazy,
byli pierwszym przedmiotem Jego gniewu.
Podobnie jak jestem mało kompetentny w
słowach Pisma, tak samo dość kiepsko się orientuję w naukach papieża
Franciszka. To co wiem jednak na pewno, wystarczy mi, by nie przegapić owego
niezwykłego faktu, że jego nauczanie jest zwrócone głównie do ludzi grzesznych,
upadłych i odrzuconych, a jego gniew własnością tych, którzy od lat pluskają
się w aurze najczystszych.
A jedno wiem na pewno, i tu nie muszę ani
mieć szczególnie dobrej pamięci, ani być kimś wybitnie oczytanym, ani na
bieżąco z doniesieniami na temat tego, co się dzieje na linii Watykan - Lud
Boży. Ja mianowicie widzę to, słyszę i czuję każdego dnia, jak wielką
wściekłość we współczesnych uczonych w piśmie wywołuje owa papieska nauka. Przyjmuje
Franciszek na audiencji grzesznego księdza, który stojąc wręcz nad grobem,
pragnie jeszcze z nim – niejako rzutem na taśmę – porozmawiać, rozmawia z nim,
a potem przytula, całuje w rękę i się z nim żegna, a faryzeusze wyją ze złości.
Franciszek, zwracając się do owych faryzeuszy, by dzieląc się swoją wiarą z
ludźmi grzesznymi i słabymi, czynili to tak, by nikogo do Jezusa nie
zniechęcać, a ci się w tym momencie zaczynają jeżyć i wołają: „A może on by się
zamiast nami, zajął pedałami?” Apeluje wreszcie papież do tych, co już nawet
się nie budzą ze snu w Duchu Świętym, by nie odłączali się od tego jednego
Kościoła, który jest nasz i tutaj, a oni marszczą brwi z niezadowolenia i
pytają się jeden drugiego: „A ten czego znowu od nas chce?”
Ponieważ nawet jeśli on im odpowie, to i tak go nie zrozumieją, sam im wyjaśnię tę zagadkę: On od Was chce tego samego, czego chciał od Was Jezus. Ocalić Was przed Waszym grzechem. Nic więcej, nic mniej.
Ponieważ nawet jeśli on im odpowie, to i tak go nie zrozumieją, sam im wyjaśnię tę zagadkę: On od Was chce tego samego, czego chciał od Was Jezus. Ocalić Was przed Waszym grzechem. Nic więcej, nic mniej.
Zapraszam oczywiście do księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl, gdzie
można kupować moje książki.
Wspaniały, wspaniały tekst.
OdpowiedzUsuń@Her Man
UsuńDzięki.
Mt 9,9-13
OdpowiedzUsuń@Dariusz
UsuńA to jest zaledwie jeden drobny cytat.