Zamieścilem tu przy niedzieli tekst o
walce miedzy cywilizacją śmierci, a cywilizacją życia, i muszę przyznać, że
czuję z jednej strony lekkie wyrzuty sumienia, a z drugiej satysfakcję. Wyrzuty
sumienia z tego powodu, że ów tekst – jestem tego absolutnie pewien – przez
wielu czytelników został odebrany, jako bełkot wariata, satysfakcję natomiast
przez to, że ja dokładnie w ten sposób sobie wszystko zaplanowałem. Im dłużej
bowiem prowadzę ten blog, tym mmocniejsze mam przekonanie, że gdy chodzi o
przekaz, wszystko już było, natomiast to, co jeszcze może mnie tu w jakiś
sposób ratować, to zagadka. I to z tego własnie powodu niekiedy wpadam w
nastrój, by pisać w taki sposób, żeby nawet dla mnie samego to co powstanie
stanowiło pewne wyzwanie. A chyba wszyscy przyznamy, że to już jest nie byle
co.
Ponieważ jednak temat walki życia ze
śmiercią to nie jest sprawa błacha, pomyslałem sobie, że przypomnę swój
tekst sprzed kilku już lat, zamieszczony
w wydawanych przez poznańskich karmelitów „Zeszytach” pod tytułem „… a jako
ostatni wróg zostanie pokonana śmierć”, z nadzieją, że przynajmniej części z
nas ów tekst rozjaśni ten tak niewyraźny obraz. Bardzo proszę.
Ani nie jestem teologiem
autoryzowanym, ani, jak część z tak zwanych dziennikarzy katolickich, teologiem
samozwańczym, ani, co więcej, nie mam nawet tak skromnych ambicji, by objaśniać
ludziom najprostsze zagadki naszej wiary, takie choćby, o których dzieci uczą
się – czy choćby powinny się uczyć – na lekcjach religii, jednak tym razem
chciałbym zaryzykować pewną teorię dotyczącą słynnego fragmentu Pisma Świętego,
znanego nam z krótkiej bardzo sekwencji: „Jako
ostatni wróg zostanie pokonana śmierć”.
Otóż od pewnego czasu chodzi mi
po głowie owa śmierć, jako ostatni wróg. Ja oczywiście rozumiem, że wrogiem –
choćby i ostatnim – może być Szatan. Nie zdziwiłbym się też, gdyby ostatnim
wrogiem okazał się grzech, czy w ogóle zło… a tu tymczasem mamy tę śmierć.
Wszyscy wiemy, jak śmierć potrafi być czymś bardzo z naszego punktu widzenia
najgorszym: boimy się jej, nie rozumiemy, niektórzy z nas nawet nie lubią o
niej rozmawiać, i mimo że wiemy jednocześnie, że żyć wiecznie nikt z nas chyba
by nie chciał, staramy się ją odwlec w nieskończoność. A i tak wciąż mamy tę
świadomość, że ona jest czymś równie naturalnym, jak życie. Tymczasem nagle się
dowiadujemy, że śmierć jest wrogiem. Nie wyjątkowo wyboistą drogą do życia
wiecznego, ale wrogiem, i to – co tu akurat jest dla nas kwestią podstawową –
wrogiem ostatecznym.
Tematem tego numeru „Zeszytów”
jest piąte przykazanie, czyli „nie zabijaj” i jego przeróżne interpretacje. Nie
wiem, jak inni, ale z jakiegoś niepojętego dla mnie powodu, od czasów, gdy
byłem małym dzieckiem, to właśnie przykazanie – nie pierwsze, nie czwarte, nie
siódme nawet, ale właśnie piąte – przemawiało do mnie najbardziej: nie wolno
zabijać. Kraść, kłamać, nie chodzić do kościoła, nie słuchać rodziców – owszem,
to też. Przede wszystkim jednak trzeba się trzymać jak najdalej od śmierci.
Takie to były wówczas moje emocje, do tego stopnia silne, że fraza „piąte nie
zabijaj” stanowiła dla mnie w pewnym momencie punkt wyjścia do innych
przykazań. Ile razy trzeba było szybko powiedzieć, które przykazanie nie
pozwala na przykład cudzołożyć, od razu zaczynałem w głowie te recytację od
„piąte nie zabijaj”. A przecież, jeśli się dobrze zastanowić, to akurat piąte
jest być może jedynym przykazaniem, które większości z nas nie dotyczy. My
możemy nie szanować Boga, bliźniego i rodziców, i opuszczać Mszę Świętą, i
zazdrościć, i kłamać i kraść nawet, ale zabijać? No, zabijanie akurat to nie
jest nasza rzecz.
A jednak myślę, że emocje,
jakie budziło to piąte przykazanie, były nie tylko moje. Emocje, które w jakiś
tam sposób, jak sądzę wyprzedzały, a jednocześnie uzupełniały, ową zapowiedź
św. Pawła, że na końcu jako największy wróg zostanie pokonana śmierć. I już
nikt nikogo nie zabije.
Proszę zwrócić uwagę, że Paweł,
poza tym największym, nie wymienia innych wrogów. Oczywiście, w innych
miejscach mamy i demony i grzech i grzeszników i samego diabła, ale tu u Pawła
jest tylko śmierć. Wszyscy wrogowie i największy z nich – śmierć. Czy to
możliwe więc, że nasza dziecięca intuicja, która kazała nam traktować zabójstwo
jako grzech największy, a śmierć jako największego wroga człowieka, była
słuszna? Wydaje mi się że tak.
Kiedyś przeżyłem pewną
przygodę, którą zresztą miałem okazję już opisać w paru miejscach, ale muszę do
niej wrócić i tu w „Zeszytach”. Otóż przez jakiś czas, jeżdżąc tramwajem do
pracy, spotykałem dziewczynkę w wieku może 15, a może 16 lat, drobną blondynkę,
ani ładną, ani brzydką, z plecakiem, w jakim dzieci noszą książki do szkoły, z
niemal całą twarzą poprzebijaną czarnymi kolczykami. I kiedy mówię o całej
twarzy i o kolczykach czarnych, wcale nie przesadzam, ale mam na myśli
autentycznie całą twarz: wargi, nos, uszy i brwi, i że ona miała to wszystko
poprzebijane czarnymi kolczykami. Ale mało tego. Najgorsze w tym wszystkim było
to, że ona za każdym razem, kiedy ją widziałem – a widziałem ja razy kilka –
była straszliwie smutna, straszliwie samotna i straszliwie pusta. Nigdy się nie
dowiedziałem, czy ona jechała do szkoły, czy może tak krążyła bez sensu po
mieście, bo szkoła jej nie była do niczego potrzebna, czy może była umówiona z
kimś „na mieście”, ale myślę, ze to akurat nie jest takie ważne. To co robiło
największe wrażenie, to oczywiście te kolczyki i ta samotność. A jeśli ktoś
jest na tyle domyślny, by wyprzedzać moje słowa, to już wie, że jeszcze ta
śmierć. Bo właśnie tak to wyglądało: ona była zanurzona w śmierci.
W odróżnieniu od większości dzieci
w jej wieku, ona też nie słuchała muzyki. Nawet nie robiła wrażenia, jakby
mogła mieć telefon komórkowy, z którego tej muzyki mogłaby, gdyby tylko
chciała, słuchać. Siedziała taka pogrążona w swojej ponurej samotności i
patrzyła przed siebie. I to, powiem szczerze, mnie bardzo zdziwiło. Ja bym po
kimś takim jak ona spodziewał się, że będzie słuchał nawet jeśli nie Nergala z
zespołem Behemoth, to chociaż Black Sabbath, a ona nie słuchała niczego. Ją
najwidoczniej ta muzyka nawet nie interesowała.
Trochę skaczę w tym tekście od wątku do wątku,
no ale tak to jakoś wyszło i pewnie już tak zostanie. Rzecz w tym, że ja od
pewnego czasu bardzo przejmuję się satanizmem promowanym przez kulturę
popularną, a kiedy używam określenia „satanizm” to niekoniecznie mam na myśli
takich wykonawców, jak wspomniany Black Sabbath, czy Led Zeppelin, czy choćby
całą tę muzykę określaną nazwą „black metal”, ale też – i to może przede
wszystkim – i nie to, co ostatnio staje się coraz bardziej popularne, jako
pogański folk. Chodzi o tych wszystkich grajków poprzebieranych w najstarsze
słowiańskie stroje, uzbrojonych w stare, tradycyjne słowiańskie instrumenty i
wykonujących muzykę źródeł, z czasów, jak to oni określają, jeszcze
przedchrześcijańskich, a więc jedynie prawdziwych. Słucham niekiedy tej muzyki
i myślę sobie, że tak to właśnie Diabeł próbuje zdobyć nasze dusze. Odwracając
naszą uwagę od Boga. Realizując dokładnie to, co papież Franciszek tak
fantastycznie celnie określił słowami, że kto się nie modli do Boga, ten się
modli do Szatana. Słucham niekiedy tej muzyki i się trochę boję.
Niedawno miałem okazję obejrzeć
gdzieś fragment koncertu zespołu Behemoth, gdzie wśród tej całej satanistycznej
dekoracji Nergal wykrzykiwał do idealnie opętanej publiczności bluźniercze
hasła, a tłum je podejmował i za nim wiernie powtarzał, no i też się bałem. Bo
wiedziałem, że tam z nimi jest Szatan. Natomiast przyznaję, że ani na moment
nie przyszło mi do głowy, i wtedy, podczas słuchania fragmentów tego koncertu,
ani wcześniej, kiedy słuchałem zespołów Led Zeppelin, Black Sabbath, czy naszej
polskiej Kapeli ze wsi Warszawa, że tam dochodzi do zabójstwa; że tam oprócz
tego Diabła jest też śmierć.
I oto kilka dni temu kolega
przesłał mi link do pewnego filmu dostępnego w Internecie, stanowiącego
fragment większego projektu zatytułowanego „Kraina grzybów”, po obejrzeniu
którego doszedłem do wniosku, że gdyby nawet zostawić ten obraz – obraz,
powiedzmy to uczciwie, z wielu względów, dla normalnie przeżywającego świat
człowieka, nie do wytrzymania – natomiast wypełniający go dźwięk zastąpić
wspomnianym wcześniej koncertem zespołu Behemoth, cały czarny plan stojący za
tym projektem wziąłby w łeb. Gdyby wspomniany film wypełnić klasycznym czarnym
metalem, to wszystko nagle stałoby się żartem. Bo rzecz polega na tym, że
projekt „Kraina grzybów” to nie jest satanizm, jaki znamy – to jest śmierć. I
owa śmierć jest wręcz doskonale opisywana i przez ten obraz, ale w równym
stopniu też przez dźwięk – powtarzam, dźwięk zupełnie inny od tego, do
któregośmy się już zdążyli przyzwyczaić.
Nie udało mi się obejrzeć
więcej, niż dwie, może trzy minuty tego filmu, ale powiem szczerze, że te parę
minut wystarczyły mi, żebym zrozumiał, czym jest śmierć i jak wygląda piekło. I
niech nikt nie myśli, że tam mieliśmy jakieś kozły, odwrócone krzyże,
szyderstwa z Boga, seks, ciężką rockową muzykę, jakieś nieludzkie zawodzenia.
Nic z tego. Tam wszystko robiło wrażenie dość klasycznego artystycznego
projektu, tyle że on cały tonął w śmierci. Nie jestem tego w stanie opisać, i
przyznaję, że też bym nie chciał tego robić, ale tak to właśnie wyglądało: to
było, jak koszmar z dzieciństwa, z którego się budzimy zlani potem, bo przez
chwilę poczuliśmy na czole zimny oddech śmierci. Piekła, Szatana, wiecznego cierpienia,
ale przede wszystkim śmierci, czyli – powiedzmy to sobie wreszcie –
nieskończonej samotności.
I przyjaciele i rodzice i
Kościół i różnego rodzaju autorytety przestrzegają nas, byśmy trzymali się z
dala od ścieżek Szatana, który – ciekawe, swoją drogą, skąd ten pomysł –
próbuje nas podobno uwieść przez muzykę, czy w ogóle kulturę pop. Otóż wygląda
na to, że, owszem, Tenktórynieprzepuszczażadnejokazji ma wiele sposobów i
bardzo dużo cierpliwości, by każdy z nich wykorzystać przeciwko człowiekowi,
jednak nie powinniśmy zbyt ławo uwierzyć, że on jest tak naiwny, by te
wszystkie swoje sposoby wymalować nam na wielkiej tablicy, a na koniec się
jeszcze pod tym podpisać przy pomocy trzech szóstek, czy odwróconego
pentagramu. Jeśli on jest tym, kim uważamy, że jest, i będzie chciał nas
zaatakować, to z całą pewnością nie dostarczy nam wcześniej odpowiedniej
instrukcji, jak się przed tym atakiem bronić, ale spróbuje nas, z sobie tylko
znaną perfekcją, uwieść.
Co więc powinniśmy wiedzieć?
Przede wszystkim, że on jest, i wcale nie zamierza czekać bezczynnie na
przyjście Królestwa Bożego. On w Boga nie wierzy. On jest przekonany, że Bóg
nie żyje. Poza tym nie powinniśmy się łudzić, że wystarczy, że nie będziemy
słuchać muzyki rockowej, ale ograniczymy się na przykład do klasyki, bo nie ma
żadnego naprawdę powodu, by uważać, że Diabeł z jakiegoś powodu czuje
obrzydzenie do Beethovena. Nie ma też powodu sądzić, że Diabeł gardzi i nie
ogląda rozrywkowych programów w Polsacie. No i wreszcie, po trzecie, musimy
pamiętać, że największym wrogiem jest śmierć i to w niej dopiero możemy
odnaleźć prawdziwego Szatana. Bo to on jest pierwszym zabójcą. To przeciwko
niemu zostało zapisane piąte przykazanie.
Właśnie tak. To śmierć jest
pierwszym wrogiem i bądźmy pewni, że kiedy Tenktórynieprzepuszczażadnejokazji
będzie nas chciał do siebie przygarnąć, to nie przez to, że nam pokaże jakiś
wisiorek z powieszonym do góry nogami krzyżykiem, nie przez figurkę kozy z
poskręcanymi rogami, nie przez pisane gotykiem idiotyzmy o tym, że niepokonane
słońce przenika czarne drzewa, ale w taki sposób, byśmy się nawet nie
zorientowali, że to on do nas przemawia, byśmy myśleli, że to tylko taka sztuka
w temacie kosmosu i niepokonanej śmierci. Bo ona, jak już wiemy, zostanie
pokonana, ale co z nami?
Tak. Kradnie, cudzołoży,
kłamie, nie szanuje rodziców, zazdrości, zabija nie człowiek, ale Szatan, a
robiąc to spycha nas w otchłań śmierci. To jest jego domena. I właśnie dlatego,
na samym końcu, jako największy wróg, zostanie pokonana śmierć.
Tego akurat
tekstu nie ma w mojej książce o paleniu licha, natomiast są inne, równie
inspirujące. Polecam serdecznie. Tu.
A w Ewangelii napisano, że złe duchy wierzą i drżą.
OdpowiedzUsuń@Anonimowy
UsuńJeszcze raz - i myślę, że już po raz ostatni - proszę o podpisywanie komentarzy. Ja muszę wiedzieć, czy rozmawiam z tą samą osobą, czy z wieloma różnymi. Każdy następny komentarz przysłany jako anonimowy będę usuwał, bez względu na treść.
Nie można po prostu zablokować tej opcji komentowania jako anonim gdzieś tam w konfiguracji blogspot'a?
Usuń@piter
UsuńMożna. Sa różne możliwości kontrolowania komentarzy, ale nie chcę skrzywdzić tych czytelników, którzy mają dobre intencje.
A czy ta dziewczyna z kolczykami, w tym tramwaju, czasem, to nie ona widziała wokół siebie śmierć.Czy znalazł się, ktoś, kto by się do niej odezwał, z pytaniem, czy wszystko jest w porządku, lub z innym podobnym pytaniem: dlaczego, po co, itp? Tolerując wszystko, tolerujemy śmierć.
OdpowiedzUsuń@olekfara
UsuńNo, niestety, z tego co zauważyłem, Ciebie tam nie było. A szkoda. Ty byś z pewnością dał świadectwo.
Na 99% będąc młody nie dał bym świadectwa.Dziś dużo starszy, pewnie na 100%. I na 100% nie wiem, jakbym zareagował Problem w tym, że jest nas tak dużo.
UsuńTa dziewczyna mogła być po prostu zwykłą nastolatką, która niewyspana wsiadła do autobusu i tępo patrzyła się przed siebie. To jeszcze nie oznaka samotności. Ja po pobudce za 15 6 rano też dochodzę do siebie przez jakiś czas.
OdpowiedzUsuńCo do Krainy Grzybów, pierwsze wrażenie jest takie o jakim tutaj piszesz, następne jednak sugerują, że twórcy robią sobie jaja albo ewentualnie mają coś z garami, ale ja stawiam na tę pierwszą opcję. Zaś po kilku seansach to się staje po prostu nudne. Oni już zakończyli ten projekt dochodząc chyba do tego samego wniosku.
@Lucas Beer
UsuńNie. To nie była zwykła nastolatka, która niewyspana wsiadła do autobusu i tępo patrzyła przed siebie. Gdyby tak było, ja bym o niej nie napisał.
Piter ma rację. On wie, że Bóg żyje. Ale wybrał wieczność bez Boga.
OdpowiedzUsuńPodobno Nietzsche coś wiedział o śmierci Boga i miał to ujawnić,ale pech chciał,że mu się zmarło.
OdpowiedzUsuńJest jeszcze jedno: śmierć zostanie pokonana jako ostatnia, bo to wymaga zniszczenia doczesnego świata. Jest, bowiem jednym z jego praw.
OdpowiedzUsuń@all skoro wszyscy zmartwychwstaną na sąd ostateczny to odesłanie do lamusa śmierci fizycznej wydaje się być pewnikiem ale tu rodzi się pytanie co że śmiercią duchową jest przecież taka kategoria dotyczy tych którzy się nie nawracają i pogrążają w piekle gdzie tylko złe duchy strącone z nieba i potępieni?
OdpowiedzUsuńPo prostu nie wszyscy zmartwychwstaną w nowym ciele do nowego życia.
Usuń