Dzisiejszy tekst chciałbym
zadedykować wszystkim tym, którzy w minionych dniach zechcieli wesprzeć mnie w
mojej potyczce z Zakładem Ubezpieczeń Społecznych. Wyniki owej akcji przerosły
moje najśmielsze oczekiwania i dziś mogę powiedzieć, że moje zaległości wobec
ZUS-u zostały niemal w pełni pokryte przez ten blog i jego czytelników. Bardzo
wszystkim dziękuję, a każdy z nas z pewnością wie, że to jest kierowane
specjalnie do niego. Bardzo proszę,
bądźcie ze mną, a ja, póki jakoś ciągnę, będę z Wami.
Jak niektórzy pewnie wiedzą, po tym jak z
domu wyfrunęła najpierw nasza starsza córka, a potem syn, zostaliśmy tu w
trójkę, a ja osobiście w swoim egoizmie mam nadzieję, że tak już zostanie. Tym
razem jednak chciałem opowiadać nie do końca o tym, a wręcz w pewnym sensie
nawiązać do bohatera mojej wczorajszej notki. Otóż, proszę sobie wyobrazić, że
moje najmłodsze dziecko podczas jednej z naszych jak najbardziej poważnych
rozmów, wyraziło opinię, że każdy kto ma choćby odrobinę rozumu powinien mieć
świadomość, że aby zostać, jak najbardziej słusznie zresztą, zakwalifikowanym
jako pierwszej klasy zboczeniec, wcale nie trzeba być gejem, lesbijką, czy
innym pedofilem. Jej mianowicie zdaniem, gdybyśmy tylko mieli możliwość
zobaczyć co się dzieje za ścianą choćby mieszkania obok, moglibyśmy się bardzo
zdziwić. Zdaniem mojej córki, cała masa ludzi jak najbardziej heteroseksualnych,
a często owymi „zboczeńcami” zwyczajnie gardzących, w swoim domowym zaciszu
odstawiają takie sztuki, że wielu z owych przebierańców poczułoby niekłamaną
zazdrość.
Pisałem zresztą już o tym, że moim
zdaniem istnieją dwa żywioły, które jeśli tylko wymkną się spod kontroli, mogą
prowadzić do absolutnie najgorszych wynaturzeń, a mam tu na myśli religię i
seks. To właśnie seks i religia mają w sobie tak nieprawdopodobną moc, że w
odpowiednim ujęciu mogą doprowadzić do śmierci... co ja mówię do śmierci? Wręcz
do masakry. Przykłady znamy z mediów.
A zatem, tu sprawa jest jasna: różnego
rodzaju wariatów jest u nas pod dostatkiem i, powtórzę to raz jeszcze, by się
zakwalifikować do owej dziwnej drużyny nie trzeba być tak zwanym gejem.
Jeśli natomiast ktoś mnie spyta, co
sprawiło, że postanowiłem tu dziś wspomnieć o moim dziecku, to już chętnie
odpowiadam. Wcale nie chodzi ani o nią, ani tym bardziej o tych zboczeńców, ale
o politykę, jak zawsze. Otóż stało się tak, że, jak słyszę, w telewizji TVN24
wystąpił, ostatnio już chyba pełną gębą profesor, Ireneusz Krzemiński, swoją
drogą powszechnie znany gej, i ogłosił że kandydat w wyborach na prezydenta
Robert Biedroń jest osobą psychicznie chorą, ponieważ zamiast wycofać się z kandydowania
i przekazać swoje głosy Rafałowi Trzaskowskiemu, on z uporem godnym lepszej
sprawy próbuje wciąż bez sensu walczyć o jak najlepszą polityczną pozycję.
Dziennikarz, który prowadził z Krzemińskim rozmowę, znany nam aż nazbyt dobrze
Andrzej Morozowski s.Mordechaja Mozesa, zamiast zwrócić Profesorowi uwagę na
niestosowność jego wystąpienia, poparł go w całej rozciągłości i potwierdził,
że faktycznie Robert Biedroń, nie rezygnując z kandydowania na rzecz Rafała
Trzaskowskiego, musi być osobą psychicznie chorą.
Dziś – niestety głównie tylko Internet
– żyje owym wydarzeniem, a część wyborców Andrzeja Dudy wręcz wieści
nieuchronną klęskę jego największemu rywalowi Rafałowi Trzaskowskiemu, który ni
stąd ni zowąd okazał się kandydatem osób psychicznie chorych. A jeśli ktoś mnie
spyta, o co chodzi, chętnie odpowiem. Otóż w moim mniemaniu, problemem
największym wcale nie jest Robert Biedroń, który – a ja tu jestem jak
najbardziej otwarty na dyskusję – jak najbardziej może zostać zakwalifikowany
jako osoba ciężko zaburzona, ale cała masa innych, pozornie jak najbardziej
ułożonych polityków i osób związanych z branżą obu płci, których twarze
codziennie oglądamy w telewizji i których słów z mniejszą lub większą irytacją
wysłuchujemy w jednej czy drugiej telewizji. Otóż moim, nadzwyczaj zresztą
pewnym swego zdaniem, oni wszyscy są nie mniej, a kto wie czy nawet nie
znacznie bardziej, psychicznie zaburzeni niż wspomniany wcześniej Robert
Biedroń. Oczywiście, ja biorę też pod uwagę taką możliwość, że część z nich
doskonale panuje nad miejscem, w którym się znaleźli i kiedy to się już
wszystko skończy, oni wrócą do swoich zwykłych zajęć i znów staną sie
normalnymi ludźmi, podejrzewam przy tym jednak, że wśród nich – a jest ich z
całą pewnością znaczna większość – znajdują się pierwszej klasy wariaci. I w
tym momencie, jestem gotów przyznać nawet i to, że zarówno prof. Krzemiński,
jak i red. Morozowski mają absolutną rację twierdząc, że Robert Biedroń jest
osobą psychicznie chorą, natomiast nie ma absolutnie najmniejszej szansy, by
oni choćby wspomnieli coś w tym temacie, że również oni, jak jeden mąż, są najprawdopodobniej
ludźmi ciężko umysłowo zaburzonymi.
W czym rzecz? Opisywałem tu niedawno
sytuację, kiedy to poseł Platformy Obywatelskiej Robert Kropiwnicki wszedł na
sejmową mównicę i zwyczajnie zemdlał. Poinformowałem tu przy tej okazji, że
gdybym to ja był posłem do Parlamentu i to mnie by się zdarzyło nagle walnąć na
swój pisowski ryj – przy okazji, pozdrowienia dla pisarki Nurowskiej, jeszcze jednej z owej wesołej gromadki, której poświęcony jest dzisiejszy tekst – podczas sejmowego wystąpienia, moja żona i
dzieci zrobiliby wszystko, bym się w to gówno dłużej nie angażował. Poseł
Platformy Obywatelskiej Robert Kropiwnicki natomiast w jednej chwili się
pozbierał i wrócił do swoich codziennych zajęć, a na dowód tego że czuje się
świetnie, oświadczył że jest wciąż w lepszej formie niż polski rząd.
Jeśli ktoś wciąż nie rozumie, do czego
zmierzam, pragnę oświadczyć że, moim zdaniem, znaczna część osób zaangażowanych
w bieżącą politykę – czy to po stronie samej polityki, mediów, czy trybun – to
są ludzie ciężko psychicznie zaburzeni. A w tej sytuacji, mam już tylko jedną
uwagę, a przy okazji i apel, do tych wszystkich, co się obrazili na Roberta
Biedronia: odpieprzcie się od pedała, bo jest całkiem możliwe, że on jest wciąż
jeszcze najbardziej normalny z was wszystkich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.