Parę dni temu na Twitterze chyba albo na
Facebooku – przepraszam, ale bywam i tu i tam, i nie bardzo się już potrafię
połapać co jest skąd – trafiłem na komentarz reżysera filmowego Andrzeja
Saramonowicza, który postanowił odnieść się do faktu, że w czasach pandemii,
wielu komentujących bieżące wydarzenia, pokazuje się na tle półek z książkami i
to wśród licznych komentatorów wywołuje szydercze komentarze. Otóż zdaniem
reżysera filmowego Saramonowicza, owo szyderstwo wynika bezpośrednio z faktu,
że owe komentujące osoby nie są w stanie uwierzyć, że są na świecie ludzie,
którzy nie dość, że czytają książki, to jeszcze ich po przeczytaniu nie
wyrzucają, ale odstawiają na półki. Od tej refleksji filmowy reżyser
Saramonowicz doszedł do z jego punktu oczywistej konkluzji, że wszyscy, którzy
szydzą z tej wystawy, to elektorat Prawa i Sprawiedliwości, czyli ludzie dla
których książka pozostaje towarem absolutnie ostatniej potrzeby.
Powiem szczerze, i przyznawałem to już
tu parokrotnie, że sam książek od wielu lat nie czytam. Czemu tak jest,
uczciwie powiedzieć nie potrafię, ale podejrzewam, że poza zwykłym starczym
otępieniem, które sprawia, że nawet dziś jeszcze nie zacząłem oglądać na
Netfliksie „Irlandczyka” Scorsesego, nie bardzo wiem, czemu miałbym na starość
po raz siedemdziesiąty trzeci czytać „Pod Wulkanem” Lowry’ego, „Człowieka bez
właściwości” Musila, „Auto da fe” Canettiego, że już nie wspomnę o moich
ulubionych „Niewiarygodnych przygodach Marka Piegusa”, czy „Głowie na
tranzystorach” Ożogowskiej. W związku z tym, nie bardzo też rozumiem, dlaczego,
kwestia tak zwanego czytelnictwa wciąż od czasu do czasu funkcjonuje jako
argument przy oddzielaniu ludzi mądrych od głupich. Nie rozumiem też, czemu tu
akurat największą estymą cieszy się wspomniane czytelnictwo, a nie na przykład
rozeznanie w liczbach. Czemu w powszechnej ocenie idiotą jest ktoś, kto nie
czyta książek, natomiast nie jest owym idiotą, ktoś kto – tak jak to zdarzyło
się w przypadku pewnego dziennikarza stacji TVP Info – pokazał, że dla niego
nie ma różnicy, czy w kościołach może się gromadzić jedna osoba na 10 metrów
kwadratowych, czy może 10 osób na ten sam metr. Czemu nie jest idiotką posłanka
Platformy Obywatelskiej Joanna Mucha, która ledwo co wczoraj ogłosiła na swoim
Twitterze, że ktoś zebrał już 5 tysięcy podpisów na Rafała Trzaskowskiego i
wystarczy jeszcze tylko pięciu takich jak ten, i osiągniemy „z górą 100 tysięcy”?
Podkreślam: „z górą”. Czemu wreszcie idiotką nie jest dziennikarka "Newsweeka" Renata Kim, która wczoraj wrzuciła do Internetu zdjęcie na którym prezentuje się dumnie przed billboardem Andrzeja Dudy, na którym ktoś mu dorysował hitlerowski wąs i "ząbek", a literę "d" przerobił na "p", i następnie, próbując ów wygłup usprawiedliwić, wyjaśniła, że ona tam była prywatnie, a nie jako poważna dziennikarka? Wygląda na to, że do tego, by zostać członkiem bandy, wystarczy że się zaprezentuje odpowiednio bogatą bibliotekę, a cała reszta nie ma
znaczenia.
Nie będę się tu upierał, że mam rację,
ale faktem jest, że niemal od zawsze w moim pojęciu nie mógł być traktowany jako osoba
inteligentna i wrażliwa ktoś, u kogo w domu nie ma muzyki. Ile razy
przychodziłem do kogokolwiek na wizytę, pierwsze co mnie interesowało to nie
półka z książkami, ale półka z płytami. Jeśli tam podczas wspomnianej wizyty
nic nie grało, miałem wrażenie, że mam do czynienia z ludźmi pozbawionymi
podstawowej wrażliwości, ale też prostej inteligencji. Nie chcę oczywiście
przez to powiedzieć, że u mnie w domu od rana do wieczora gra muzyka, a w
miejscu półek na książki stoją rowery, lub wiszą rodzinne zdjęcia. Tu akurat
tych książek jest aż tak dużo, że, szczerze powiedziawszy, z powodu owego
bezsensu jest mi niekiedy zwyczajnie wstyd. No, ale się nie rzucam ani też nie
mam zamiaru się jakoś szczególnie popisywać.
Mam natomiast pewne bardzo konkretne
przemyślenia, którymi chciałem się tu dziś podzielić. Otóż, jak pewnie wie
część z zaprzyjaźnionych użytkowników wspomnianego Twittera, w dniu w którym
Rafał Trzaskowski zaczął zbierać podpisy na rzecz swojej kandydatury w wyborach
prezydenckich i niemal natychmiast jego tak zwany sztab zaczął się chwalić
sukcesami w zbieraniu podpisów, syn mój zamieścił szyderczy wpis, ozdobiony
zdjęciem jeszcze z roku 2015 ogromnej, ustawionej przed katowickim Spodkiem, wielokrotnie
zakręconej olbrzymiej kolejki miłośników gier komputerowych, czekających na to
by wziąć udział w corocznej imprezie pod nazwą „Extreme Masters”, oraz komentarzem:
„Taka kolejka do złożenia podpisu dla
Rafała Trzaskowskiego dzisiaj pod katowickim Spodkiem. Jest moc”.
Powiem otwarcie, że z mojego punktu
widzenia owe szyderstwo było nadzwyczaj zabawne, i fakt że ono nie zostało
jakoś sczególnie docenione mnie zmartwił. Chwilę potem zresztą, w komentarzu do
wpisu mojego syna, któś wrzucił zdjęcie zatłoczonej po brzegi plaży w Sopocie z
podobnym komentarzem, i to akurat spodobało się znacznie bardziej, do tego
stopnia, że to akurat zdjęcie do dziś u wiele osób wywołuje na Twitterze szczere
rozbawienie. I oto, proszę sobie wyobrazić, nagle zdjęcie zamieszczone przez
mojego syna zupełnie na poważnie zamieścił profil pod nazwą „Dosyć rządów PiS”,
a ten z kolei wpis podała dalej aktorka Krystyna Janda, w głębokim przekonaniu,
że te setki osób pod katowickim Spodkiem stoją po to właśnie, by złożyć podpis
pod kandydaturą Trzaskowskiego. Chwilę potem, na profil Krystyny Jandy zajrzeli
ludzie ze znanego nam aż nazbyt dobrze „Soku z buraka” i podali dalej owo
zdjęcie, z tym samym przekazem, że Trzaskowskiego popierają tysiące, a kto wie,
czy nie miliony nawet.
I w tym momencie stało się coś z mojego
punktu widzenia wręcz niewyobrażalnego, bo mianowicie na te wrzutki zareagowały
niemal wszystkie prawicowe media i ogłosiły, że wspomniany „Sok z buraka”
manipuluje, bo wrzucone przez mojego syna zdjęcie – o którym zresztą dziś już mało
kto wspomina – to fejk.
Mało tego. Proszę sobie wyobrazić, że ci
którzy mimo wszystko zdecydowali się dotrzeć do oryginału, uznali że syn mój to
jeszcze jeden internetowy troll, opłacany przez sztab Rafała Trzaskowskiego.
Doszło wręcz do tego, że wśród tych idiotów pojawił się we własnej osobie sam
Romuald Szeremietiew i on też nie zechciał zadać sobie trudu, choćby zaglądając
na profil mojego syna, by sprawdzić, czy nie doszło do zwykłego żartu. On
również, podobnie jak Janda i osoby prowadzące wspomniany „Sok z buraka”,
uznał, że to zdjęcie – podkreślam, że oczywisty żart – to antypolska manipulacja.
O co mi chodzi? Otóż tak jak zawsze,
problemem nie jest ani pojedyncze zdarzenie, ani pojedyncze osoby. Tu bowiem, nie
ma najmniejszego znaczenia jakim durniem jest aktorka Janda, administratorzy
„Soku z buraka”, czy nawet Romuald Szeremietiew. Nikt, dosłownie nikt, nie pomyślał
o tym, że prawdopodobnie Janda, autorzy strony „Dosyć rządów PiS”, że już nie
wspomnę o administratorach „Soku z buraka”, to głupcy, którzy nie zauważyli w
tym zdjęciu ironii. Mało tego, nikt nie zarzuci dziennikarzom prawicowych
mediów, że oni też są tępi, skoro nie widzą, w Jandzie et consortes bandy
bałwanów, ale że wyłącznie politycznych oszustów. Dlaczego? Jak rozumiem,
dlatego, że oni należą do owej inteligentnej mniejszości, która jak reżyser Saramonowicz
czyta książki.
To co mnie dziś szczególnie dręczy, to
myśl że naprawdę by nie zaszkodziło, gdyby oni wszyscy wszystkie te książki,
które trzymają w domu, wyrzucili na śmietnik – a z własnego doświadczenia wiem,
że antykwariat ich zwyczajnie nie przyjmie – natomiast zaczęli słuchać muzyki.
Gdy chodzi akurat o nich i prezentowaną przez nich wrażliwość, wystarczy że
zaczną od zespołu Boys.
Napisałem dwa podobne zdania na FB ostatnio o tym prezentowaniu się dumnie na tle książek. Najbardziej podoba mi się zwykle sposób ułożenia tych książek, pełna profeska.
OdpowiedzUsuń