Jeszcze zanim w ogóle doszło do tych
wyborów, a już z pewnością dużo przed tym, jak dowiedzieliśmy się, że Andrzej
Duda jednak nie powtórzył sukcesu Aleksandra Kwaśniewskiego z roku 2000 i
będziemy musieli czekać kolejne dwa tygodnie na rozstrzygnięcie wciąż jak
najbardziej aktualnej kwestii, co z Polską, rozmawiałem z naszą córką o
sprawach dla nas tak ważnych, i ona mi powiedziała, że większość z jej
koleżanek i kolegów nie ma bladego pojęcia, jak się nazywa obecny premier
polskiego rządu; że już nie wspomnę o tym, że one tak naprawdę nie wiedzą nawet, czy ten rząd to to samo co Senat, czy może Parlament..
Dziś, kiedy już wiemy, że Andrzej Duda
zdobył te swoje czterdzieści parę procent głosów i brakuje mu jeszcze trochę,
ja mam już tylko jeden problem: co z tymi wszystkimi, którzy w ogólnym zachwycie,
że oto została pokonana kolejna bariera frekwencji, pozostają tam gdzie byli
dotychczas, a więc w miejscu, gdzie tak naprawdę nikt nie wie, kto jest dziś
premierem, a kto prezydentem, że już nie wspomnę o tym, jak się nazywa
prezydent Warszawy.
Pamiętam wybory w roku 2007, kiedy wydawało
się, że Prawo i Sprawiedliwość musi odzyskać władzę, która mu została tak
niespodziewanie odebrana, i moja, tym razem starsza, córka poinformowała mnie, że
jej koleżanki ze studiów planują iść głosować, tyle że one nie bardzo wiedzą,
kto jest tym kandydatem SLD: Tusk czy Kaczyński, bo im ktoś mówił, że na jednego z nich nie wolno głosować i one zapomniały, na którego to. Mało tego. Mam znajomą, osobę starannie wykształconą, inteligentną, z dobrą bardzo pracą, od dawna już nie należącą do tak zwanych młodych, wykształconych z dużych miast, która niedawno opowiedziała mi, jak się to właśnie dowiedziała, że Wałęsa żyje z wykładów, które wygłasza na całym świecie i choć ona wie, że to jest kompletny głupek, to podziwia go za to, że udało mu się nauczyć angielskiego aż tak dobrze, żeby wygłaszać wykłady. A ja sobie myślę, że punkt do którego doszliśmy my, ludzie którzy polityką żyją
i jak najbardziej wiedzą, jak ma na nazwisko obecny Prezydent RP, i co to w
ogóle jest owa III RP, to zarówno koniec pewnego etapu, jak i początek nowego,
a my wobec owej nowej perspektywy stoimy kompletnie bezradni i nie jesteśmy w
stanie wydusić z siebie jednego stęknięcia.
A zatem jesteśmy po pierwszej rundzie
wyborów, a ja już wiem, nie sprawdzając nawet oficjalnych wyników, że gdy
chodzi o moją okolicę, tu dziś prezydentem jest Rafał Trzaskowski. Wiem, że
wszyscy ci ludzie, lub zdecydowana większość z tych, których każdej niedzieli
spotykam na mszy w kościele, z całą pewnością zagłosowali przeciwko Andrzejowi
Dudzie. A to świadczy o tym, że moje dotychczasowe przekonanie, że ja żyję
wśród osób, które lubią spokój i stateczność, jest funta kłaków warte. Oni nie
marzą o niczym innym jak o tym, by coś się wreszcie zmieniło. Na spokój i stateczność czas również przyjdzie, ale dopiero wtedy, gdy o drugą kadencję będzie walczył ten no... no ten.... Trzaskiewicz, czy jak mu tam.
A zatem przed nami druga tura wyborów i
wszyscy się zastanawiamy, jak się dotychczasowe głosy rozłożą w niedzielę za
dwa tygodnie. Gdy chodzi o mnie, to powiem szczerze, że nie mam bladego
pojęcia, choć oczywiście mój wrodzony optymizm każe mi wierzyć w zwycięstwo
prostego wiejskiego instynktu, swoją drogą Diabeł jeden wie, jak długo jeszcze.
Natomiast nie da się ukryć, że sytuacja, gdy ktoś taki jak Rafał Trzaskowski
zjednuje sobie sympatię 30 procent z części społeczeństwa, która w ogóle wie, z
kim ma do czynienia, a cała reszta na temat prezydenta Andrzeja Dudy nie ma
innych refleksji niż ta, że to jest zwykły fantom, musi martwić.
Wydawało się, że kiedy rząd wprowadzi
pamiętne 500+, 13 i 14 emeryturę dla starszych państwa, i pojawi się cała dodatkowa masa
najróżniejszych – wydawałoby się, że zupełnie naturalnych – gestów ze strony opiekuńczego państwa, okaże
się, że wszyscy ci z nas, którzy z tych dobrodziejstw skorzystali, zechcą się
zainteresować, dzięki komu to wszystko i jaka nauka z tego dla nich wynika.
Okazuje się jednak, że nic z tego.
Znaczna część z nas wciąż jest przekonana, że nasze życie faktycznie ogranicza
się do tego, co my możemy zaobserwować na lokalnych placach zabaw, gdzie
spędzamy czas czas ze swoimi dziećmi lub wnukami, no a potem oczywiście w
audycjach Polsatu. Rozmyślam więc na temat wyników pierwszej tury prezydenckich
wyborów i widzę ów wynik Rafała Trzaskowskiego: 30 procent. Trzydzieści procent
ludzi w ogóle zainteresowanych tym co się dzieje, uznało, że to jest ich wybór.
Nie wiem, jak się potoczy dalsza część
kampanii. Nie mam pojęcia, czy wygra Andrzej Duda, czy prezydentem zostanie
Rafał Trzaskowski, wiem natomiast, że po tych wszystkich latach najpierw
peerelu, a potem tego wszystkiego, co nawet nie jest w stanie uzyskać swojej
odpowiedniej nazwy, przed nami jeszcze bardzo daleka droga, i może wtedy
dopiero uda nam się ogłosić, że jest nas bezwzględna większość.
A co się stanie za dwa tygodnie, jak
mówię, nie mam bladego pojęcia, natomiast jak najbardziej jestem pewien, że
przyjdzie w końcu taki moment, że się obudzimy. Tendencja w każdym razie jest
zachowana.
"...natomiast jak najbardziej jestem pewien, że przyjdzie w końcu taki moment, że się obudzimy."
OdpowiedzUsuńOczywiście, nie traćmy nadziei.
no my się tak budzimy i budzimy i obudzić się nie możemy.
OdpowiedzUsuńJestem wstrząśnięta wynikiem Trzaskowskiego, słabo mi się robi na myśl o życiu wśród naszego społeczeństwa, które daje się rozgrywać byle dupkom tylko za pozytywne recenzje w Die Welt