poniedziałek, 15 czerwca 2020

Jak powiedzieć po angielsku "tęskno mi Panie"?

Zainspirowany wydarzeniami związanym z zabójstwem George’a Floyda, oraz nawiązując do występków Brytyjczyków popełnionych przez nich przez wszystkie lata ich istnienia, postanowiłem przypomnieć tekst sprzed lat, zamieszczony w mojej książce o Brytyjskim Imperium i zupełnie niespodziewanie owa notka sprawiła, że zgłosiło się do mnie kilka osób pragnących ową książkę kupić, a ja im ją z prawdziwą przyjemnością wysłałem. W tej sytuacji nie potrafię się powstrzymać przed opublikowaniem tu kolejnego fragmentu, z nadzieją, że w ten sposób uda mi się jeszcze kogoś zachęcić do zakupu. A to powinno każdemu dać autentyczną satysfakcję. Inna sprawa, że chyba jednak bardziej tym, co się interesują językiem.

         Być może niektórzy z nas pamiętają znaną książkę Josepha Hellera „Catch 22”, mistrzowsko wręcz przetłumaczoną na język polski  przez Lecha Jęczmyka, oraz ten jej fragment, z którym ani on sobie nie poradził, ani też nie poradziliby sobie nawet więksi od niego mistrzowie. Najpierw może kontekst. Otóż podczas apelu generał prosi żołnierzy, by jeśli mają jakieś uwagi krytyczne, zgłaszali je bez obaw, na co Clevinger mówi do Yossariana, że on w takim razie pójdzie i im powie, co mu się nie podoba. Yossarian ostrzega swojego kumpla, by tego nie robił, bo zostanie ciężko ukarany, dochodzi do sprzeczki, no i w pewnym momencie Clevinger rzuca zdanie, że jeśli wszystko ma się odbywać zgodnie z zasadami sprawiedliwości, to wojsko nie może uznać go winnym, no i oczywiście ktoś donosi na Clevingera i ten staje przed sądem wojskowym. Może od razu zajrzyjmy do oryginału:
'I didn't say you couldn't punish me, sir.'
'When?' asked the colonel.
'When what, sir?'
'Now you're asking me questions again.'
'I'm sorry, sir. I'm afraid I don't understand your question.'
'When didn't you say we couldn't punish you? Don't you understand my question?'
'No, sir. I don't understand.'
'You've just told us that. Now suppose you answer my question.'
'But how can I answer it?'
'That's another question you're asking me.'
'I'm sorry, sir. But I don't know how to answer it. I never said you couldn't punish me.'
'Now you're telling us when you did say it. I'm asking you to tell us when you didn't say it.'
Clevinger took a deep breath. 'I always didn't say you couldn't punish me, sir.'
'That's much better, Mr. Clevinger, even though it is a barefaced lie. Last night in the latrine. Didn't you whisper that we couldn't punish you to that other dirty son of a bitch we don't like? What's his name? Cadet Clevinger, will you please repeat what the hell it was you did or didn't whisper to Yossarian late last night in the latrine?'
'Yes, sir. I said that you couldn't find me guilty…'
'We'll take it from there. Precisely what did you mean, Cadet Clevinger, when you said we couldn't find you guilty?'
'I didn't say you couldn't find me guilty, sir.'
'When?'
'When what, sir?'
'Goddammit, are you going to start pumping me again?'
'No, sir. I'm sorry, sir.'
'Then answer the question. When didn't you say we couldn't find you guilty?'
'Late last night in the latrine, sir.'
'Is that the only time you didn't say it?'
'No, sir. I always didn't say you couldn't find me guilty, sir.
      I tu, jak widzimy, mamy do czynienia z przypadkiem idiomu językowego, który jest tak unikalny, że tłumacz ma do wyboru już tylko albo zmienić całą scenę na własną, albo z niej zrezygnować, co zresztą Jęczmyk uczynił. Jednak tym razem nie chcę rozmawiać o różnicach językowych, lecz kulturowych i aby temat wprowadzić, opowiem może anegdotę, którą opowiedział mi niedawno zaprzyjaźniony ksiądz. Otóż na początku lat 90 minionego wieku mieszkał w diecezji poznańskiej ksiądz, który przybył tam prosto z Białorusi, posługiwał się przepięknym kresowym akcentem i jeździł samochodem marki Syrena. Były to pierwsze lata naszego polskiego kapitalizmu, a zatem Syren już raczej na ulicach się nie widywało, ów ksiądz jednak się tym nie przejmował i w dalszym ciągu eksploatował swoje auto. Ponieważ jednak ono się nieustannie psuło, ów ksiądz na wszelki wypadek, gdziekolwiek się nim udawał, zakładał na siebie niebieski roboczy kombinezon. Jechał sobie więc któregoś dnia tą swoją Syrenką, kiedy przy drodze zauważył innego księdza czekającego na okazję. Zatrzymał się, ksiądz wsiadł i zaczęła się rozmowa. Okazało się, że spotkany ksiądz udaje się na rekolekcje dla księży, gdzie ma wygłosić kazanie, no i w którymś momencie ów zabrany z drogi ksiądz zapytał kierowcę, czy jest osobą wierzącą.
- O tak, odpowiedział, ksiądz-kierowca. Jestem bardzo wierzący.
Rekolekcjonista się ucieszył i zapytał, kierowcę czy chodzi do kościoła.
- O tak! - ten mu odpowiedział. - Czasem nawet parę razy dziennie.
Rekolekcjonista  ucieszył się jeszcze bardziej i zapytał:
- A czy przyjmuje pan Komunię Świętą?
- O tak! - odpowiedział ksiądz-kierowca. - Ile razy jestem na mszy, przyjmuję Komunię Świętą.
      I tak sobie panowie rozmawiali, w końcu się pożegnali, rekolekcjonista udał się na spotkanie z księżmi, nasz ksiądz wrócił do swoich, no i opowiedział im swoją przygodę. Ci się go oczywiście zapytali, czemu nie powiedział swojemu pasażerowi, że też jest księdzem. Czemu pozwolił mu tkwić w błędzie. Na to ten odpowiedział:
- No wieeeci, ja mu nawet chciał to powiedzić, ale pomyślał soobi, że szkoda by było zmarnować tak piękny przykład duszpasterski.
      Myślę sobie o tej historii i ciekawy jestem, przed jakim to zadaniem stanąłby tłumacz, któremu by przyszło do głowy przetłumaczyć to wszystko na język angielski. I nie mam najmniejszych wątpliwości, że gdyby on się głupio za to wziął i gdyby nawet wykonał tę robotę w sposób super profesjonalny pod względem językowym, ów tekst i tak pozostałby dla angielskiego czytelnika kompletnie niezrozumiały. Kulturowa przepaść bowiem, jaka się rozciąga między Polską, a Anglią jest tak wielka, że tak naprawdę, gdyby ktoś się faktycznie uparł, by tę historię tamtemu czytelnikowi opowiedzieć, to wszystko musiałoby się przede wszystkim dziać w Indiach w latach 30 poprzedniego wieku, bohaterami byłby Anglik i któryś z miejscowych, no i w ogóle rozmowa dotyczyłaby czegoś kompletnie innego.
     Co ja zresztą mówię, Polska i Anglia? Weźmy taką Warszawę i dajmy na to Katowice. Jest taki kawał. Jedzie sobie autobus, na przystanku do autobusu wsiada siostra zakonna i w tym momencie ktoś mówi „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Na to kierowca zatrzymuje pojazd, wstaje, odwraca się w stronę pasażerów i pyta: „Kto to powiedział?” Wszyscy przerażeni milczą, udając że coś piszą na telefonie. Ponieważ jednak kierowca nie zamierza ustąpić, jakaś kobieta wstaje i nieśmiało mówi: „To ja, panie kierowco”. Na to kierowca: „Żeby mi to było ostatni raz, bo wyrzucę z pojazdu, a wy, szanowni państwo, pamiętajcie, że jeśli się spóźnimy to tylko przez tego Kaczora”.
      A teraz spróbujmy opowiedzieć ten kawał komuś z Warszawy, czy Poznania.  Okaże się, że on w ogóle nie zrozumiał już samego początku, włącznie przede wszystkim z tym jakimś tam Jezusem.
      No ale skoro już z zamierzchłych czasów Imperium Brytyjskiego, przeszliśmy tak gładko do współczesnej Polski, zajrzyjmy może do innego imperium i do wbrew pozorom jeszcze bardziej zamierzchłych czasów, niektórym z nas paradoksalnie znanych aż nazbyt dobrze. Oto fragment niefortunnie zapomnianej już dziś kompletnie książeczki Jacka Fedorowicza  zatytułowanej „W zasadzie tak”. Oto jej fragment:
      W restauracji  n i e  w o l n o  p i ć  a l k o h o l u.
        Wiem, ze namawianie do niepicia jest głosem wołającego na puszczy. Ale będę wołał. Pić alkohol można w domu, od biedy można w bramie lub na plaży. Pod żadnym pozorem nie wolno pić w restauracji. Człowiek pijący w restauracji naraża się na ruinę finansową, bo zapłaci rachunek dwu- lub trzykrotnie większy niezależnie od tego ile zjadł i wypił, naraża się ponadto na krzywdy moralne i fizyczne, bo jako pijany ma co prawda ogólna sympatię społeczeństwa, ale niech nie zapomina, że jest  w y j ę t y  s p o d  p r a w a.
       Niech no tylko spróbuje zaprotestować przy dubeltowym rachunku. Telefon na pogotowie milicyjne i koniec. Proszę pamiętać, że kelner, portier, szatniarz (a także: konduktor, kierowca, kontroler, babka klozetowa, listonosz, bileter) są  w  e w e n t u a l n y m  s p o r z e  s t r o n ą  r e p r e z e n t u j ą- c ą  p l a c ó w k ę  p a ń s t w o w ą,  a  p i j a n y  j e s t  p i j a- n y,  choćby wypił tylko pół kieliszka i jako taki nigdy nie ma racji. Jego zeznań po prostu nie bierze się pod uwagę”.
      I ten tekst również można bardzo łatwo przetłumaczyć na język angielski, jednak chyba sami już widzimy, że to by było pewnie jeszcze bardziej bezcelowe, niż miałoby to miejsce w przypadku wcześniejszym.
      Jak zatem wygląda sytuacja odwrotna, gdy to my chcemy sobie poczytać o tym, co tam się dzieje, czy działo w Imperium Brytyjskim. Oczywiście pewnych problemów uniknąć się nie da, jednak różnica jest taka, że z jakiegoś powodu myśmy zawsze byli bardziej zainteresowani tamtym światem, a zatem konsekwentnie, nawet jeśli czytamy o czymś co pozostaje dla nas kompletną egzotyką, jesteśmy w stanie nie dość, że wiele z tego zrozumieć, to wręcz się tym autentycznie zainteresować. Popatrzmy więc może na Anglików żyjących w czasie gdy Imperium stanowiło wciąż jeszcze Imperium, tak jak to opisał wybitny autor Roald Dahl, opisując swój rejs statkiem z Londynu do ówczesnej Tanganiki. Pomijam tu akurat fakt, że Dahl to nie do końca Brytyjczyk, więc przynajmniej miał w sobie tyle otwartości, by nam te kwestie nieco przybliżyć, ale mimo to refleksje się pojawiają.
I had never before encountered that peculiar Empire-building breed of Englishman who spends his entire life working in distant corners of British territory. Please do not forget that in 1930s the British Empire was still very much the British Empire, and the men and women who kept it going were a race of people that most of you have never encountered and now you never will. I consider myself very lucky to have caught a glimpse of this rare species while it still roamed the forests and foot-hills of the earth, for today it is totally extinct
More English than the English, more Scottish than the Scots, they were the craziest bunch of humans I shall ever meet.”
      Dalej jest już o samym języku, ale do tego dopiero dojdziemy.

Tych rozdziałów jest całe mnóstwo, a ten jest wyłącznie na zachętę. Polecam serdecznie i namawiam do kupowania tej książki bezpośrednio u mnie. Egzemplarze, którymi dziś handluje Klinika Języka już od dawna nie są w żadnej mierze moją sprawą. Kontakt pod adresem k.osiejuk@gmail.com.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...