Zainspirowany wydarzeniami związanym z
zabójstwem George’a Floyda, oraz nawiązując do występków Brytyjczyków
popełnionych przez nich przez wszystkie lata ich istnienia, postanowiłem
przypomnieć tekst sprzed lat, zamieszczony w mojej książce o Brytyjskim
Imperium i zupełnie niespodziewanie owa notka sprawiła, że zgłosiło się do mnie
kilka osób pragnących ową książkę kupić, a ja im ją z prawdziwą przyjemnością
wysłałem. W tej sytuacji nie potrafię się powstrzymać przed opublikowaniem tu
kolejnego fragmentu, z nadzieją, że w ten sposób uda mi się jeszcze kogoś
zachęcić do zakupu. A to powinno każdemu dać autentyczną satysfakcję. Inna
sprawa, że chyba jednak bardziej tym, co się interesują językiem.
Być
może niektórzy z nas pamiętają znaną książkę Josepha Hellera „Catch 22”,
mistrzowsko wręcz przetłumaczoną na język polski przez Lecha Jęczmyka, oraz ten jej fragment,
z którym ani on sobie nie poradził, ani też nie poradziliby sobie nawet więksi
od niego mistrzowie. Najpierw może kontekst. Otóż podczas apelu generał prosi
żołnierzy, by jeśli mają jakieś uwagi krytyczne, zgłaszali je bez obaw, na co
Clevinger mówi do Yossariana, że on w takim razie pójdzie i im powie, co mu się
nie podoba. Yossarian ostrzega swojego kumpla, by tego nie robił, bo zostanie
ciężko ukarany, dochodzi do sprzeczki, no i w pewnym momencie Clevinger rzuca
zdanie, że jeśli wszystko ma się odbywać zgodnie z zasadami sprawiedliwości, to
wojsko nie może uznać go winnym, no i oczywiście ktoś donosi na Clevingera i
ten staje przed sądem wojskowym. Może
od razu zajrzyjmy do oryginału:
'I didn't say you couldn't punish me, sir.'
'When?' asked the colonel.
'When what, sir?'
'Now you're asking me questions again.'
'I'm sorry, sir. I'm afraid I don't understand your
question.'
'When didn't you say we couldn't punish you? Don't you
understand my question?'
'No, sir. I don't understand.'
'You've just told us that. Now suppose you answer my
question.'
'But how can I answer it?'
'That's another question you're asking me.'
'I'm sorry, sir. But I don't know how to answer it. I
never said you couldn't punish me.'
'Now you're telling us when you did say it. I'm asking
you to tell us when you didn't say it.'
Clevinger took a deep breath. 'I always didn't say you
couldn't punish me, sir.'
'That's much better, Mr. Clevinger, even though it is
a barefaced lie. Last night in the latrine. Didn't you whisper that we couldn't
punish you to that other dirty son of a bitch we don't like? What's his name?
Cadet Clevinger, will you please repeat what the hell it was you did or didn't
whisper to Yossarian late last night in the latrine?'
'Yes, sir. I said that you couldn't find me guilty…'
'We'll take it from there. Precisely what did you
mean, Cadet Clevinger, when you said we couldn't find you guilty?'
'I didn't say you couldn't find me guilty, sir.'
'When?'
'When what, sir?'
'Goddammit, are you going to start pumping me again?'
'No, sir. I'm sorry, sir.'
'Then answer the question. When didn't you say we
couldn't find you guilty?'
'Late last night in the latrine, sir.'
'Is that the only time you didn't say it?'
'No, sir. I always didn't say you couldn't find me
guilty, sir.
I tu, jak widzimy, mamy
do czynienia z przypadkiem idiomu językowego, który jest tak unikalny, że
tłumacz ma do wyboru już tylko albo zmienić całą scenę na własną, albo z niej
zrezygnować, co zresztą Jęczmyk uczynił. Jednak tym razem nie chcę rozmawiać o
różnicach językowych, lecz kulturowych i aby temat wprowadzić, opowiem może
anegdotę, którą opowiedział mi niedawno zaprzyjaźniony ksiądz. Otóż na początku
lat 90 minionego wieku mieszkał w diecezji poznańskiej ksiądz, który przybył
tam prosto z Białorusi, posługiwał się przepięknym kresowym akcentem i jeździł
samochodem marki Syrena. Były to pierwsze lata naszego polskiego kapitalizmu, a
zatem Syren już raczej na ulicach się nie widywało, ów ksiądz jednak się tym
nie przejmował i w dalszym ciągu eksploatował swoje auto. Ponieważ jednak ono
się nieustannie psuło, ów ksiądz na wszelki wypadek, gdziekolwiek się nim
udawał, zakładał na siebie niebieski roboczy kombinezon. Jechał sobie więc
któregoś dnia tą swoją Syrenką, kiedy przy drodze zauważył innego księdza
czekającego na okazję. Zatrzymał się, ksiądz wsiadł i zaczęła się rozmowa.
Okazało się, że spotkany ksiądz udaje się na rekolekcje dla księży, gdzie ma
wygłosić kazanie, no i w którymś momencie ów zabrany z drogi ksiądz zapytał
kierowcę, czy jest osobą wierzącą.
- O tak,
odpowiedział, ksiądz-kierowca. Jestem bardzo wierzący.
Rekolekcjonista się ucieszył i zapytał, kierowcę czy
chodzi do kościoła.
- O tak! -
ten mu odpowiedział. - Czasem nawet parę
razy dziennie.
Rekolekcjonista
ucieszył się jeszcze bardziej i zapytał:
- A czy
przyjmuje pan Komunię Świętą?
- O tak! -
odpowiedział ksiądz-kierowca. - Ile razy
jestem na mszy, przyjmuję Komunię Świętą.
I tak
sobie panowie rozmawiali, w końcu się pożegnali, rekolekcjonista udał się na
spotkanie z księżmi, nasz ksiądz wrócił do swoich, no i opowiedział im swoją
przygodę. Ci się go oczywiście zapytali, czemu nie powiedział swojemu
pasażerowi, że też jest księdzem. Czemu pozwolił mu tkwić w błędzie. Na to ten
odpowiedział:
- No wieeeci,
ja mu nawet chciał to powiedzić, ale pomyślał soobi, że szkoda by było
zmarnować tak piękny przykład duszpasterski.
Myślę
sobie o tej historii i ciekawy jestem, przed jakim to zadaniem stanąłby
tłumacz, któremu by przyszło do głowy przetłumaczyć to wszystko na język angielski.
I nie mam najmniejszych wątpliwości, że gdyby on się głupio za to wziął i gdyby
nawet wykonał tę robotę w sposób super profesjonalny pod względem językowym, ów
tekst i tak pozostałby dla angielskiego czytelnika kompletnie niezrozumiały. Kulturowa przepaść bowiem, jaka się
rozciąga między Polską, a Anglią jest tak wielka, że tak naprawdę, gdyby ktoś
się faktycznie uparł, by tę historię tamtemu czytelnikowi opowiedzieć, to
wszystko musiałoby się przede wszystkim dziać w Indiach w latach 30 poprzedniego
wieku, bohaterami byłby Anglik i któryś z miejscowych, no i w ogóle rozmowa
dotyczyłaby czegoś kompletnie innego.
Co ja
zresztą mówię, Polska i Anglia? Weźmy taką Warszawę i dajmy na to Katowice.
Jest taki kawał. Jedzie sobie autobus, na przystanku do autobusu wsiada siostra
zakonna i w tym momencie ktoś mówi „Niech
będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Na to kierowca zatrzymuje pojazd,
wstaje, odwraca się w stronę pasażerów i pyta: „Kto to powiedział?” Wszyscy przerażeni milczą, udając że coś piszą na
telefonie. Ponieważ jednak kierowca nie zamierza ustąpić, jakaś kobieta wstaje
i nieśmiało mówi: „To ja, panie kierowco”.
Na to kierowca: „Żeby mi to było ostatni
raz, bo wyrzucę z pojazdu, a wy, szanowni państwo, pamiętajcie, że jeśli się
spóźnimy to tylko przez tego Kaczora”.
A teraz
spróbujmy opowiedzieć ten kawał komuś z Warszawy, czy Poznania. Okaże się, że on w ogóle nie zrozumiał już
samego początku, włącznie przede wszystkim z tym jakimś tam Jezusem.
No ale
skoro już z zamierzchłych czasów Imperium Brytyjskiego, przeszliśmy tak gładko
do współczesnej Polski, zajrzyjmy może do innego imperium i do wbrew pozorom
jeszcze bardziej zamierzchłych czasów, niektórym z nas paradoksalnie znanych aż
nazbyt dobrze. Oto fragment niefortunnie zapomnianej już dziś kompletnie
książeczki Jacka Fedorowicza
zatytułowanej „W zasadzie tak”. Oto jej fragment:
„W restauracji n i e
w o l n o p i ć a l k o h o l u.
Wiem, ze namawianie do niepicia jest
głosem wołającego na puszczy. Ale będę wołał. Pić alkohol można w domu, od
biedy można w bramie lub na plaży. Pod żadnym pozorem nie wolno pić w
restauracji. Człowiek pijący w restauracji naraża się na ruinę finansową, bo
zapłaci rachunek dwu- lub trzykrotnie większy niezależnie od tego ile zjadł i
wypił, naraża się ponadto na krzywdy moralne i fizyczne, bo jako pijany ma co
prawda ogólna sympatię społeczeństwa, ale niech nie zapomina, że jest w y j ę t y
s p o d p r a w a.
Niech no tylko spróbuje zaprotestować
przy dubeltowym rachunku. Telefon na pogotowie milicyjne i koniec. Proszę
pamiętać, że kelner, portier, szatniarz (a także: konduktor, kierowca,
kontroler, babka klozetowa, listonosz, bileter) są w e w
e n t u a l n y m s p o r z e s t r o n ą
r e p r e z e n t u j ą- c ą p l
a c ó w k ę p a ń s t w o w ą, a p i
j a n y j e s t p i j a- n y,
choćby wypił tylko pół kieliszka i jako taki nigdy nie ma racji. Jego
zeznań po prostu nie bierze się pod uwagę”.
I ten
tekst również można bardzo łatwo przetłumaczyć na język angielski, jednak chyba
sami już widzimy, że to by było pewnie jeszcze bardziej bezcelowe, niż miałoby
to miejsce w przypadku wcześniejszym.
Jak
zatem wygląda sytuacja odwrotna, gdy to my chcemy sobie poczytać o tym, co tam
się dzieje, czy działo w Imperium Brytyjskim. Oczywiście pewnych problemów
uniknąć się nie da, jednak różnica jest taka, że z jakiegoś powodu myśmy zawsze
byli bardziej zainteresowani tamtym światem, a zatem konsekwentnie, nawet jeśli
czytamy o czymś co pozostaje dla nas kompletną egzotyką, jesteśmy w stanie nie
dość, że wiele z tego zrozumieć, to wręcz się tym autentycznie zainteresować.
Popatrzmy więc może na Anglików żyjących w czasie gdy Imperium stanowiło wciąż
jeszcze Imperium, tak jak to opisał wybitny autor Roald Dahl, opisując swój
rejs statkiem z Londynu do ówczesnej Tanganiki. Pomijam tu akurat fakt, że Dahl
to nie do końca Brytyjczyk, więc przynajmniej miał w sobie tyle otwartości, by
nam te kwestie nieco przybliżyć, ale mimo to refleksje się pojawiają.
„I had never before encountered that peculiar
Empire-building breed of Englishman who spends his entire life working in
distant corners of British territory. Please do not forget that in 1930s the
British Empire was still very much the British Empire, and the men and women
who kept it going were a race of people that most of you have never encountered
and now you never will. I consider myself very lucky to have caught a glimpse
of this rare species while it still roamed the forests and foot-hills of the
earth, for today it is totally extinct
More English than the English, more Scottish than the
Scots, they were the craziest bunch of humans I shall ever meet.”
Dalej
jest już o samym języku, ale do tego dopiero dojdziemy.
Tych rozdziałów jest całe mnóstwo, a ten
jest wyłącznie na zachętę. Polecam serdecznie i namawiam do kupowania tej
książki bezpośrednio u mnie. Egzemplarze, którymi dziś handluje Klinika Języka już
od dawna nie są w żadnej mierze moją sprawą. Kontakt pod adresem
k.osiejuk@gmail.com.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.