Niedawno bardzo wrzuciłem tu
tekst o tym, jak to legenda muzyki popularnej Paul McCartney, wydawszy swoją
nową płytę, by liczyć na to, że ona się jako tako sprzeda, musi uciekać się do
pomocy Jimmy’ego Kimmela, gwiazdy amerykańskiej telewizji ABC, który sprzedaje
mu swój czas antenowy, no i dba bardzo o to, by widzowie dowiedzieli się tego,
że ów Paul McCartney wydał nową płytę, że ona jest podobno bardzo dobra i że
warto ją nabyć nie w ramach abonamentu Spotify, ale normalnie, w sklepie. Choć
wciąż uważam, że tamten tekst był naprawdę ważny i cenny, w większości wypadków
został potraktowany wyłącznie jako dalszy ciąg mojego niedawnego sporu z
Coryllusem i w związku z tym wszystko co chciałem powiedzieć na temat rynku
treści i szans jakie mamy, by ów rynek rozedrzeć na pół, w jednej sekundzie
szlag trafił i zostałem z pustymi rękoma.
Choć mam poważne obawy, że i
tym razem efekt może być słabszy od zamierzonego, spróbuję może raz jeszcze
pokazać, jak sytuacja się prezentuje w rzeczywistości, a i to w rzeczywistości
najlepszej z możliwych, a więc takiej, gdzie przynajniej jeszcze jakieś drogi
pozostały otwarte. Jak być może część Czytelników pamięta, jeden rozdział
swojej książki „Rock and roll czyli podwójny nokaut” poświęciłem działającemu w
Internecie projektowi o nazwie „Mahogany Sessions”, gdzie regularnie możemy
oglądać kolejnych, młodych i najczęściej kompletnie nieznanych artystów
prezentujących swoje talenty, talenty – co warto podkreślić – najczęściej
absolutnie unikalne. „Mahogany Sessions” to projekt brytyjski, natomiast, o
czym dowiedziałem się stosunkowo niedawno, tego samego typu pomysł by
prezentować nieznane, a wybitne talenty, realizują też Amerykanie, tu akurat
pod nazwą „Tiny Desk Concert”. Jak mówię, pomysł jest bardzo podobny, z tą
różnicą, że podczas gdy Brytyjczycy puszczają wyłącznie videoclipy, Amerykanie
zapraszają poszczególnych artystów do swojego studia, urządzonego na wzór
bardzo gustownej biblioteki, i ci się tam skutecznie prezentują, właśnie w
formie maleńkiego koncertu.
Ale jest jeszcze coś. Z tego co
zdążyłem zauważyć, repertuar amerykański jest znacznie, znacznie szerszy. O ile
bowiem Brytyjczycy przedstawiają głównie tak zwaną popularną alternatywę, tamci
nie boją się niczego, włącznie z muzyką ściśle poważną. I oto, proszę sobie
wyobrazić, że wczoraj trafiłem na coś takiego.
A więc teraz, już na
zakończenie, powtarzam swoje powracające jak zły sen pytanie, jakie szanse ma
ta niezwykła istota, by wejść na szczyt, albo choćby znaleźć się u jego stóp? No
i to drugie – jakie szanse mamy my?
Na koniec pragnę złożyć pewne
oświadczenie, wyłącznie dla osób korzystających z portalu szkołanawigatorow.pl.
Otóż dzisiejszy tekst jest tu już moim ostatnim. Proszę bardzo nie traktować
tego jako gestu pod adresem mojego serdecznego kumpla Coryllusa, któremu wiele
zawdzięczam i z którym, mimo szeregu ostatnio spięć, pozostaję w jak najlepszej
komitywie. Jego niedawne uwagi, jakoby mój udział w przedsięwzięciu pod nazwą „Szkoła
Nawigatorów” miał wartość ujemną i wyłącznie szkodził jego interesom, nie mają
dla mnie żadnego znaczenia. Rzecz natomiast w tym, że ja bardzo źle znoszę to
co się tu wyprawia i powiem szczerze, że kosztuje mnie to zbyt wiele nerwów, by
się tu dłużej udzielać, zwłaszcza w sytuacji gdy większość chętnych do
komentowania moich notek już dawno powyrzucałem i dziś to już jest zaledwie
kilka, wciąż tych samych osób, których w porywach, tak jak to miało miejsce
wczoraj, może się znaleźć nawet 15. A
zatem od jutra, jeśli ktoś ma ochotę, zapraszam wyłącznie na swój blog pod
adresem www.toyah.pl. Dziękuję.
Szanse sa zaiste nieszacowalne. Mam kontakt z kilkoma nastolatkami zainteresowanymi muzyka mieszkajacymi na koncu Polski. Ich zainteresowania muzyczne sa bardzo roznorodne: jest miedzy nimi i skrzypaczka, sa oczywiscie dziewczeta, ktorym marzy sie kariera wokalistki o swiatowej slawie...
OdpowiedzUsuńMysle, ze talentow wszedzie jest pelno.
Janko Muzykant wiecznie zywy ;-)
Hahn jest już jakiś czas na szczycie
OdpowiedzUsuńhttp://hilaryhahn.com/discography/
Jeśli mogę, to uważam, że odejście ze SN to dobra decyzja. Komentatorzy jakby zaślepieni nienawiścią do projektu "Dobra Zmiana". Obecnie jak chce się kogoś nazwać durniem, można też powiedzieć "DRANIU".
OdpowiedzUsuńza decyzję z ostatniego akapitu Bogu niech będą dzięki ... życie to dar od Boga, a nie konieczność nieustannych przepychanek ...
OdpowiedzUsuńW sumie ciągłe przepychanie się z mądralińskimi wszechwiedzącymi jest bez sensu. Ale i tak szkoda bo tam pozostaną już tylko tacy.
OdpowiedzUsuńBendix