Tuż przed wrzuceniem
tego tekstu oglądam TVP Info, a tam w tonie najbardziej entuzjastycznym
informacja, że w gminie Czyżew, dotychczasowy burmistrz miasta, kandydatka
Prawa i Sprawiedliwości zdobyła 92 procent głosów, tym samym osiągając
najlepszy wynik w kraju. Pan w studio pyta znajdującego się na miejscu kolegę,
skąd taki sukces, a odpowiedz jest szybka i prosta: to wszystko przez to, że
pani burmistrz wiele zrobiła dla miasta i mieszkańców i oni za to ją w taki
sposób wynagrodzili. I to jest oczywiście zarówno fantastyczna wiadomość, jak i
piękna nauka o tym, jak to ciężka uczciwa praca zostaje doceniona, ja bym
jednak o wiele bardziej był zadowolony, gdyby reporterzy TVP Info pojechali do
Wałbrzycha, Lublina, Warszawy, Olsztyna, Kielc, Krakowa, Łodzi, Częstochowy,
Legionowa, czy Gdańska i tam poszukali inspiracji gdy chodzi o to, za co bywamy
nagradzani, a za co karani. Tu bowiem odpowiedzi mogłyby na nas zrobić wrażenie
jeszcze większe.
I pewnie jeszcze dłużej pozostawalibyśmy
w stanie owego zagubienia poznawczego, gdyby nie to, że są ludzie, którzy
odobnie jak my stawiaja sobie różne ciekawe pytania, a co więcej, mają
kompetencje, by na nie szukać pogłębionych odpowiedzi. Być może, część
Czytelników pamięta, jak parę lat temu na tym blogu opublikowałem tekst swojego
kolegi, wybitnego psychoterapeuty z Katowic, Gerarda Warcoka zatytułowany „O
dziwnej miłości ludzi do władzy, która ich niszczy, o terrorze w wewnętrznym i
zewnętrznym świecie, oraz o pierwiastku twórczym i życiodajności”. Proszę zatem
sobie wyobrazić, że owa praca jest wciąż w toku, dziś już licząc 70 stron i
mamy nadzieję, że już niedługo będzie gotowa do wydania w formie osobnej
książki, a tymczasem chciałbym tu przedstawić jeden z jej rozdziałów,
zatytułowany „Opór przed zmiana na lepsze”. Bardzo proszę.
W nieświadomym dążeniu do przywrócenia
rajskiej niewinności niewiedzy dochodzi do zasupłania się na nowe i dobre. Sprzyja
temu poczucie, że znane, nawet jeśli jest złe, to jest do przewidzenia, a więc
paradoksalnie pod kontrolą. W sytuacji, gdy powstaje jakikolwiek spójny obraz
świata przy braku poczucia bezpieczeństwa i zdrowej pewności siebie, dysonans
poznawczy jest szczególnie trudny do psychicznego strawienia. Kruchy aparat
psychiczny, dążąc do zachowania spójności, usuwa informacje, które burzą ład,
nawet ten zbudowany z fałszywych przesłanek. Ludzie nie wierzą, że może być
dobrze, a tego, co nieznane, boją się, gdyż nie czują się wystarczająco pewnie.
Mniej lub bardziej świadomie dążą do zachowania swojskiego świata z lęku przed
destabilizacją, jaka może nastąpić wraz z z nowym.
Niektórzy
wymyślają sztuczne zagrożenia. Uzasadnione obawy i normalne niepewności
potęgują w umyśle do męczących przesadnych skrajności. Konstruują swoje życie w
oparciu o poszukiwanie problemów i ciągłe niezadowolenie. Świadomość
irracjonalności takiej postawy i własnej wobec niej bezsilności nasila karzące
poczucie winy.
Przyjęcie
czegoś dobrego dla siebie w takich warunkach
staje się kłopotliwe, a nawet wzbudza poczucie „bycia pasożytem”. Trudno
takim osobom się wyrwać z błędnego, niszczycielskiego kręgu.
Nieświadomy
mechanizm projekcji własnych nieakceptowanych, ciemnych stron, powoduje, że
pojedyńcze osoby i całe grupy oraz idee są obsadzone nieadekwatnymi merytorycznie ocenami. Przykładem może być określenie
polityka, że „...jest jak Hitler”, a na
pytanie: ile osób zabił? - po chwili zaskoczenia można usłyszeć: „jest gorszy,
bo zabija wzrokiem” (i niekończące się najgorsze złorzeczenia). Każdy może być
autorem i adresatem projekcji.
Jak
trudno być kontenerem dla odrzucanych przez ludzi ich własnych niechcianych części osobowości doświadczają na co dzień w swych gabinetach
psychoterapeuci. Niezwykłą odporność na agresywne ataki mają politycy,
niektórzy prawdopodobnie dzięki poczuciu słuszności swej misji.
Rzutowanie
na świat zewnętrzny swych najmroczniejszych bądź niewygodnych i
nieakceptowanych stron, pozwala człowiekowi zachować dobre mniemanie o sobie i
emocjonalną równowagę. Im silniejszy nieświadomy lęk przed powrotem
wyprojektowanego na obiekty zewnętrzne zła, tym bardziej dramatyczne są obrony wyprojektowanych treści.
Doprowadza
to (także ludzi postrzeganych w swym otoczeniu
jako dobrych), do masywnych ataków wściekłości i totalnej dewaluacji
swych oponentów. To, że nawet zwykła odrębość w politycznych sympatiach,
błyskawicznie odwraca przyjaciół od
siebie oraz skłóca boleśnie rodziny,
wskazuje jak groźny jest nieświadomy lęk
przed własnym psychicznym cieniem i przed grożącą destabilizacją
psychiczną w przypadku wycofania projekcji z obiektów zewnętrznych. Czasem
wyprojektowane treści bezwiednie powracają do ich autorów w postaci
przejęzyczeń, np. „dość dyktatury kobiet!” - skandują równo i bez namysłu
uczestnicy wieców w „obronie uciemiężonych kobiet”. Rzutowanie własnych
sympatycznych właściwości na wybrane „obiekty” powoduje ich idealizację
i wybaczającą pobłażliwość wobec wszelakich przewinień. Nieświadome lokowanie w
tychże „obiektach” zewnętrznych własnych dobrych cech może pozbawiać
człowieka poczucia, że sam dysponuje dobrą życiową energią i że może mieć
jasne, pogodne życie. W takich warunkach trudno jest wejść na drogę prawdziwego
wzrostu psychicznego.
Irracjonalne
zacietrzewienie się na przyjmowanie do wiadomości „niewłaściwych” faktów bądź
na ich emocjonalne zaakceptowanie, uruchamia popęd agresji oraz poczucie
własnej siły i pychy. Raźniej jest pałać złością i tzw. świętym oburzeniem niż
zwyczajnie po ludzku się wstydzić. Wstydliwe zakłopotanie błędnymi wyborami
życiowymi oraz poczucie utraconego potencjalnego dobra potrafi usztywnić
człowieka w nieadekwatnym interpretowniu świata według własnego „nieświadomego
psychicznego kodu”. Zmiana, nawet na lepsze, niekiedy jest utożsamiana się z
poczuciem własnej porażki i unicestwieniem dotychczasowego życia.
Taktyka „spalonej
ziemi” działa w zewnętrznym i wewnętrznym świecie człowieka. Sporo jest
przypadków ludzi, którzy zakochują się w osobach czy ideach, które wiodą do zguby. Przykładem
może być młoda kobieta zaangażowana w wymarzone od dzieciństwa studia, która
obdarzyła swą miłością mężczyznę uzależnionego od alkoholu i narkotyków,
mającego z przeróżnych powodów liczne problemy ze sobą i w życiu. Nie przeszła
obojętnie wobec „uchodźcy” z normalnego życia. Szlachetnie i szczerze dążyła do
jego uratowania. Problemem jest to, że jednocześnie zaczęła rujnować swoje
dotychczasowe życie. Studia utraciły wartość, przestała dbać o siebie, o swoje
ciało i o zwykłe ludzkie potrzeby i ambicje. Mimo powtarzających się coraz
dotkliwszych nadużyć i upokorzeń od obiektu swej miłości – sama nie jest w
stanie odeń się oderwać, szczególnie gdy jest ciągle omamiana. Nieatrakcyjne i
bezsensowne wydają się zgliszcza, na które miałaby powrócić. Musi być dalej walczącą
o coś, mimo wiedzy, że to ją niszczy. Terroryzuje samą siebie i swe
najbliższe otoczenie. Im więcej się w coś inwestuje, tym trudniej pogodzić się
z utratą nietrafionej inwestycji. Czasem taki mechanizm funkcjonowania powtarza
się przez całe życie, jak echo nie wyleczonych urazów z przeszłości.
Podobnie
dzieje sie w przestrzeni publicznej. Brak zdrowych granic i nieumiarkowanie,
np. w przyjmowaniu „uchodźców” może doprowadzić do zguby pojedyńcze osoby i
całe państwa.
„Opór przed zmianą” – „nie dam za wygraną” utrzymuje
człowieka w mniemaniu, iż jest bytem rozstrzygającym. Ratuje od lęku przed
nowym, nieznanym życiem bądź pustką. Ludzie
trzymają się tego co mają wewnątrz
i na zewnątrz siebie. Czymś zwykłym jest widok dziecka, które zawstydzone i
ukarane przez matkę lgnie do jej nóg.
Czasem
wystarczy raz się oparzyć, by się chronić lecz niekiedy ludzie przywierają do ognia destrukcyjnej miłości, skwierczą i
roztapiają się, aż do zatracenia własnego Ja.
Dochodzi do zamknięcia się
w błędnym kole: poczucie niespełnienia i nieżycia w emocjonalnej i etycznej
prawdzie potęguje lęk przed śmiercią i „zawieszenie się” w rozwoju.
Tkwi się w ułudzie zatrzymania czasu. Gdy
otoczenie jawi się jako nieprzyjazne i zagrażające rodzi się silne napięcie
wewnętrzne, lęk i wrogość. „Mężnieje” postawa schizo-paranoidalna i podążanie
dalej na swej życiowej drodze staje się tak trudne, jak przejście w mgle przez
pole minowe pod ciągłym ostrzałem. Przy wewnętrznym chaosie trudno jest podążać
za swoimi naturalnymi potrzebami. „Hakiem” na którym człowiek się zawiesza jest
ujednoznacznianie się własnych życiodajnych pragnień z pokusami i zakazanym
owocem. Ich zaspokojenie mogłoby strącić z dotychczasowego raju i
doprowadzić do totalnego upadku.
Nawet jeśli coś zaczyna robić dla siebie to z
reguły tego nie kończy. Na przeciwnym biegunie są ci, którzy zajadają się
zakazanymi „owocami” nie bacząc na to czym są one naszpikowane.
Innym
powodem zatrzymania się w psychicznym rozwoju jest pułapka tkwiąca w światopoglądzie,
że „wszystko jest możliwe”. Zdarza się, że młodzi ludzie nie podejmują pracy i
innych życiowych aktywności, by nie utracić cudownego przekonania, iż „mogą stać się tym, kim zechcą”. Świadomość,
że sami się oszukują bynajmniej ich nie wzmacnia. Ma miejsce oscylowanie między skrajnościami:
poczuciem swej wielkości bądź małości i całkowitym „opasaniem” a „rozpasaniem” w ekspresji emocji i dążeniu
do tzw. „bycia sobą”.
Gdy
nie ma mocnych fundamentów i kośćca psychika próbuje ratować się poprzez
nasilenie usztywnienia, które prowadzi
do braku adekwatnych reakcji na ostrzegawcze sygnały. Narastają szkody i
sprzeniewierzanie się samemu sobie. Przychodzi coraz większa niepewność siebie,
często przewrotnie zamieniana na pyszałkowatość. Wstyd zmienia się z emocji
naprawczej w zadręczanie się i silną złość skierowaną na siebie, bądź
wyprojektowaną na świat zewnętrzny. Własne działania torpedowane są przez
negatywne myśli i uczucia na swój temat. Traci się twórczą ciekawość i ochotę
na zwykłe ludzkie aktywności.
Niektórzy
oswajają się z rolą nieudacznika, ofiary bądź chorego. Wcale nie tak rzadko
staje się to stylem życia i źródłem utrzymania. Zdolność wytrzymywania złego traktowania siebie –
dowartościowuje, a brak męczeństwa powoduje, że człowiek czuje się „nic nie
warty”.
Powrót do zdrowia staje się kryzysem. Destrukcyjna
władza, która upada, podrywa się do desperackiego ataku. Pacjent wystepuje
przeciwko psychoterapii. Podobnie dzieje sie od wieków w życiu społecznym. Na powitanie rodzacej się „jasności” zjawia
się „komitet sił ciemności”. Wtedy dochodzi czasem
do aktów terroru, powtarza się tragiczna biblijna „rzeź niewiniątek”.
Szkodzący
obiekt może nabrać wartości pozytywnej ponieważ przetrwał agresywne zachowania
i fantazje. W relacji z destrukcyjną władzą rodzi się „miłująca destrukcja”.
Zdarza się, że niektórzy od dzieciństwa budują swą siłę i niekiedy samych
siebie w dawaniu odporu rodzicowi – dyktatorowi. Wzorcem relacji z innymi
osobami staje się bycie w wiecznym konfliktcie. Odważna walka z siłami
destrukcji dostarcza poczucia dumy i zostaje sposobem na życie. Nieumiejętność
i niechęć „zwykłego” istnienia może prowadzić do poszukiwania kolejnych wrogów,
coraz częściej urojonych. Dla kobiet i mężczyzn pasją staje się wtenczas
kontrolowanie innych. Obrońcy pokrzywdzonych przepoczwarzają się w
terrorystów. Niektórzy gnębienie ograniczają do obszaru własnej głowy.
Żyją w irracjonalnym lęku, iż mogliby kogoś skrzywdzić, często dotyczy to osób,
które najbardziej kochają.
Chwilową
ulgę od wrogich myśli znajdują w innym rodzaju umęczenia, np. w zapracowywaniu się, na siłowni oraz w
odurzaniu się.
Zjawiające
się wątpliwości na temat miłości do władzy, która jest destrukcyjna,
rozpraszają tzw. autorytety. Najczęściej są to fałszywe autorytety bądź ludzie
zasłużenie kiedyś podziwiani i lubiani, którzy z różnych powodów przeszli na „ciemną
stronę mocy”. Jak pisał C. G. Jung, zło często kroczy pod wzniosłymi
sztandarami. Media kreują gwiazdorów, celebrytów i różnych opiniotwórczych
wyroczni, namaszczając ich na współczesne wzorce.
Trwa
żonglerka celebrytami – opiniodawcami. W zależności od doraźnych potrzeb, jedni
nagle zapadają się jak pod ziemię, inni wyłaniają się z mroku.
Innym
podstępnym autorytetem, do którego odwołują się wewnętrzni i zewnętrzni tyrani,
jest rozsądek. Prawda jest jednak taka, że czasem osiąga się znacznie więcej,
postępując pozornie wbrew rozsądkowi. Gdybyśmy wszyscy mieli się kierować
wyłącznie rozsądkiem, nawet i ten tekst, by nie powstał.
Skoro już
zwracamy się tu do osób odważnych, zachęcam do kupowania moich książek. Będą
jak znalazł, a wszelkie informacje są dostępne pod adresem k.osiejuk@gmail.com.
Prawidłowa diagnoza powyborcza streszcza się w słowach wieszcza: „niech na całym świecie wojna, byle moja wieś (np. Warszawa) zaciszna, byle moja wieś spokojna.”
OdpowiedzUsuńTo jest wytłumaczenie, dlaczego w Warszawie musiał wygrać drąg od mopa. Oczywiście, pojawiały się również "dopalacze". Np. p. burmistrz Czyżewa dostała te 92%, w tym dopalacz szacunku i wdzięczności mieszkańców za jej dobre wyniki. Z kolei „ta pani z Łodzi” dostała dopalacz z antypisiej psychopatii. Są też wyjątki, że tu i ówdzie dotychczasowemu nie udało się w pierwszej turze (np. Kraków).
Ktoś się z powyższym wytłumaczeniem nie zgadza? To niech przestanie patrzeć na te miasta, których PiSowi nie udało się odbić, a pokaże te liczne miasta, które Platforma od PiSu szablą odebrała. Rzecz w tym, że powyższe wyjaśnienie działa w obie polityczne strony. To jest dowód jego trafności
Zatem, poglądy politycznie w wyborach władz gmin, miast, itd. nie miały znaczenia. Natomiast miały znaczenie w wyborach sejmikowych. Inaczej niewytłumaczalne byłoby, jakim cudem PO straciła np. województwo łódzkie, skoro w samej Łodzi dostała aż 70 %? Wyjaśnienie tego jest jedno: do sejmików ludzie głosowali wg przekonania, natomiast do gmin / miast według potrzeby spokoju. Ta potrzeba spokoju wynika z konsumpcji 500+ = odżyjmy trochę!
Z tego dalej wynika, że w nadchodzących wyborach europarlamentarnych jest i rośnie społeczne zezwolenie na twardsze starcie ze zdrajcami.
Bardzo fajnie powiedziane. Dobry tekst.
OdpowiedzUsuń