Kilka notek temu, przy okazji związanej
z zupełnie innym tematem, wspomniałem o tym, jak to jeden z moich byłych
uczniów zaprosił nas na przedstawienie „Wesela” w reżyserii Jana Klaty do
Teatru Starego. Otóż proszę sobie wyobrazić, że z zaproszenia skorzystaliśmy
właśnie wczoraj i owa inscenizacja zrobiła na mnie takie wrażenie, że nie
jestem w stanie przestać o tym „Weselu” myśleć, ale też nie umiem się
powstrzymać przed tym, by o tym, co nas wczoraj spotkało, napisać osobną notkę
i podzielić się bardzo szczególnymi refleksjami, dotyczącymi już może nie tyle
samego przedstawienia, co polityki i to akurat tej najbardziej bieżącej.
Proszę sobie zatem wyobrazić,
że siedzieliśmy wczoraj w tym teatrze w Krakowie i przez pierwszą godzinę
byliśmy tym co widzimy i słyszymy tak poruszeni, że nie dość że nie odezwaliśmy
się do siebie słowem, to nawet chyba na siebie nie spojrzeliśmy, tak by choćby
na chwilę nie oderwać wzroku od tego, co się działo na scenie. Kostiumy, choreografia,
gra aktorów, dynamika oraz intensywność całego przedstawienia, no i wreszcie
muzyka, to był poziom, jakiego osobiście, poza być może Góreckim, nie udało mi
się tu u nas w Polsce doświadczyć właściwie nigdy. Przyznaję, że gdy chodzi o
teatr, to, w odróżnieniu zresztą od mojej żony, mam doświadczenie niemal
zerowe, natomiast, owszem, widziałem kilka rzekomo wybitnych polskich filmów,
próbowałem czytać kilka podobno arcydzieł współczesnej polskiej literatury,
słuchałem naprawdę bardzo dużo muzyki, reklamowanej jako ów wreszcie ostateczny
sukces i za każdym razem pozostawałem w niezmiennym przekonaniu, że oto jestem
świadkiem kolejnej, dramatycznej wręcz, porażki. Jest jednak jeszcze coś. Otóż
wraz z wiekiem wpadłem w stan, gdzie nawet jeśli coś mi się naprawdę podoba,
nie jestem w stanie się tego uczepić dłużej niż przez pół godziny. W zeszłym
roku wziąłem chwilowy udział tu w Katowicach w Off Festiwalu, by zobaczyć i
posłuchać jednego z moich ulubionych zespołó Swans i, mimo że wszystko było
dokładnie tak jak trzeba, w pewnym momencie pomyślałem sobie, że to wystarczy i
wróciłem do domu. Tak też zresztą było wczoraj, kiedy wybieraliśmy się na tego
Klatę. Wiedzieliśmy, że całe przedstawienie będzie trwało ponad trzy godziny, mieliśmy
w związku z tym bardzo ściśle określone plany, i w momencie gdy zorientowaliśmy
się, że, mając miejsca w drugim rzędzie, będziemy dla mojego ucznia jak na
widelcu i nie będziemy w stanie wyjść przed czasem, wpadliśmy w autentyczną
panikę. Tymczasem, proszę sobie wyobrazić, że przez te trzy godziny pozostawaliśmy
tak wbici w fotele, że gdyby nie mój PESEL, który w pewnym momencie kazał mi
się udać do toalety, pewnie bym nawet nie wstał, by rozprostować kości, i pozostał
z moją żoną.
Przejdę teraz do Klaty. Otóż,
poza tym jednym „Weselem”, ja z Klaty znam tylko nazwisko i reputację, jaką on
się cieszy zarówno tam, jak i tu. Znam jego poglądy i wiem, że on nami
zwyczajnie gardzi. Może nie tak jak niektórzy z piszących tutaj, ale, owszem,
gardzi mocno. Wiem też jednak, że kiedy Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory i
Ministrem Kulltury został Piotr Gliński, jednym z pierwszych zadań, jakie wzięła
na siebie Dobra Zmiana było wypieprzenie Klaty z dyrektorowania Teatrowi
Staremu i zastąpienie go przez któregoś
z bardziej zaufanych przedstawicieli polskiej kultury, zapewne znajomego
ministra Glińskiego. Wiem jednak jeszcze coś. Otóż od czasu gdy Klata stracił
stanowisko, dotychczasowy zespół Teatru Starego uległ kompletnej dezintegracji,
i to do tego stopnia, że na przykład aktualne przedstawienie „Wesela” to są już
dziś praktycznie występy gościnne, a mimo tego, że bilety na kolejne wyprzedają
się w piętnascie minut, ostatnie z nich zaplanowane jest już na czerwiec. I to
będzie koniec. Co będzie dalej, nie mam pojęcia, bo, jak mówię, do teatru nie
chodzę i teatr mnie nie interesuje, ale wiem, że wczoraj właśnie obejrzałem coś
absolutnie najlepszego. I proszę mi uwierzyć, że tam, pomijając ten black
metal, nie było absolutnie nic, co by w jakikolwiek sposób mogło przebić
szyderstwo samego Wyspiańskiego. Owszem, ksiądz grał na gitarze i śpiewał te
głupkowate piosenki, które znamy z telewizyjnego programu „Ziarno”, ale poza
tym nie działo się nic. Polityki nie było tam więcej, niż u samego Wyspiańskiego, a obok tego, żadnej pedofilii, żadnych szyderstw z Kaczyńskiego, czy
z ojca Rydzyka, żadnego wreszcie satanizmu, krótko mówiąc, nic z tego, czego
tak się na początku obawialiśmy. Normalny, solidny Wyspiański z ciężką,
metalową muzyką. Co ciekawe, nawet nie specjalnie głośną, do tego stopnia, że
kiedy oni grali, aktorów można było słyszeć było bez problemu.
No i teraz może przejdę do
polityki, a więc do pierwszej i najważniejszej refleksji, jaka mi towarzyszy od
wczoraj. Otóż ja dopiero teraz zrozumiałem, dlaczego tacy ludzie, jak Klata,
czy jego aktorzy, nienawidzą PiS-u i całej tej Dobrej Zmiany. To bowiem, na co
my czasem, owszem, lubimy sobie od czasu do czasu ponarzekać, ale generalnie
widzimy w tym wióry, które muszą na nas lecieć, oni traktują jak najbardziej
poważnie i dla nich one stanowią argument absolutnie podstawowy. A kiedy
jeszcze słyszą o tym, jak Maciej Pawlicki właśnie przepieprzył ponad 28 baniek
przeznaczonych na swój film o Naczelniku na Koniku i teraz gwałtownie szuka
kolejnych sześciu, żeby cokolwiek w ogóle powstało, osobiście nie wyobrażam
sobie, by oni, stojąc w finałowej scenie „Wesela” z tymi kosami, byli w stanie
się skupić na tekście. A mimo to, się skupili. To się nazywa zawodowstwo. I
niech to będzie wiadomość dla ministra Glińskiego, a przy okazji może i dla
samego Prezesa.
Niezmiennie
zapraszam do kupowania moich książek, które są dostępne w księgarni pod adresem
www.basnjakniedzwiedz.pl i
ewentualnie, jeśli ktoś lubi dedykacje, tu na miejscu. Zamówienia proszę składać
na toyah@toyah.pl.
Niech się pali
OdpowiedzUsuńniech się wali
Byle grajcy
pięknie grali