Wydawać by się mogło, że na
dzisiejszy temat wpadłem przy okazji zarówno wczorajszej notki o mojej wizycie
w tak zwanym Instytucie Zdrowia Św. Barbary, a może nawet też pod wpływem
pewnych komentarzy pod notką Coryllusa na temat Stanleya Kubricka, tymczasem
nic podobnego. Na informację o szaleństwie, które, przyznaję, jak najbardziej
kojarzy mi się i z jednym i z drugim, a o którym chciałbym dziś napisać,
natrafiłem zupełnie przypadkowo podczas przeglądania różnych bieżących
wiadomości w Internecie. Otóż proszę sobie wyobrazić, że w Ameryce – ale, z
tego co czytam, owa moda zaczyna się panoszyć po całym już świecie, w tym i tu
u nas – pojawił się ruch o nazwie „Raw Water Movement”, który sprowadza się do
tego, by jeździć po górach i lasach, wynajdywać tam wodne źródełka i spożywać to
co się tam w nich znajduje, jako jedyną tak naprawdę smaczną i zdrową wodę.
Ponieważ ów sport jest jednak dość drogi, no i, póki co, wciąż nieco
ekscentryczny, uprawiają go głównie bardziej zamożni biznesmeni, a jego źródłem,
jak czytam, są japiszony ze słynnej Doliny Krzemowej, prawdopodobnie ci sami,
którzy swego czasu wpadli na na biznesowy pomysł, o którym tu już pisaliśmy,
pod nazwą „Burning Man”.
Wspomniany ruch jest podobno
bardzo aktywny w Internecie, gdzie publikowane są niemal non stop kolejne mapy,
na których zaznaczone są kolejne świeżo odkryte źródła. Obok tych map powstają
całe społeczności, wymieniające się informacjami, gdzie aktualnie można znaleźć
„raw water”, a zaznaczenia na mapach obejmują już cały świat. Jak czytam, jeden
z amerykańskich serwisów poświęconych „surowej wodzie”, wskazuje nawet dwa
miejsca jej występowania w Polsce, mianowicie w Łodzi i w Wasilkowie niedaleko
Białystoku. Dla tych natomiast, co nie mają ani czasu, ani pieniędzy, by
podróżować za ową wodą, ze specjalną ofertą wyszły lokalne markety, które za
ciężkie pieniądze sprzedają potężne, niemal 10 litrowe baniaki, i znów, z tego
co czytam, wynika, że w tej chwili na Zachodnim Wybrzeżu Stanów Zjednoczonych
jest to niemal najszybciej schodzacy towar.
O co konkretnie chodzi ludziom
zaangazowanym w ów Ruch Surowej Wody? Otóż jego założycielem jest człowiek
nazwiskiem Mukhande Sing, założyciel firmy Live Water, który głosi, że woda,
która płynie z kranów, a której my używamy do parzenia kawy, herbaty i
gotowania ziemniaków, czy jest sprzedawana w butelkach, którą pijemy, to woda
„martwa”, w tym sensie, że tam nie ma nic poza wodą. Jest ona kompletnie
wyjałowiona, nie ma w niej bakterii, które są ludzkiemu organizmowi
bezwzględnie potrzebne, a zatem w efekcie ona nam szkodzi.
Ale jest jeszcze coś, czego
właściwie mogliśmy się spodziewać, no i bez czego tak naprawdę owe szaleństwo
nie byłoby tym, czym jest. Otóż wspomniany Singh twierdzi, że fluor, którego
miejscie oczyszczalnie używają do uzdatniania wody, służy kontrolowaniu
ludzkich umysłów tak, byśmy byli bardziej posłuszni opresyjnej władzy.
Tymczasem jest tak, że wedle
wszelkich dostępnych danych, woda pobierana z naturalnych źródeł jest wyjątkowo
niebezpieczna, właśnie przez to, że diabli wiedzą, co się w niej znajduje, a bywa
i tak, że jeśli się w niej trafi na coś wyjątkowo paskudnego, to można się na tym
zwyczajnie przekręcić. Zresztą naukowcy zwracają naszą uwagę na fakt, że,
właśnie ze względu na te śmieci, które znajdują się w owej „żywej wodzie”, ona
po pewnym czasie trzymania w pokojowej temperaturze zwyczajnie zaczyna „gnić” i
robi się zielona. Ale i na to Mukhande Singh znalazł odpowiedź, która
najwyraźniej jeszcze bardziej podbiła mu sprzedaż. Otóż oznajmił on, że
faktycznie zakupioną wodę należy jak najszybciej spożyć, bo… i tu uwaga… na jej
przydatność do spożycia mają wpływ fazy księżyca, a zatem ona nadaje się do
picia tylko w ciągu jednego cyklu księżycowego od momentu wydobycia, a potem
faktyczne zaczyna śmierdzieć. Stąd na butelkach z „surową wodą” jest i data jej
wydobycia i uwaga o tych fazach. I to jest dopiero coś, co napędza wyobraźnię
ludzi spragnionych długiego, szczęśliwego zycia, wśród umierających na raka
prostaty, zawały serca i tętniaki w mózgu.
Jak mówię, z tego co czytam, w
Polsce, owszem, to tu to tam ci biedni wariaci włóczą się po lasach, czerpiąc z
alternatywnych „zdrojów życia”, jednak to wciąż jeszcze nie jest prawdziwy świr.
Obawiam się natomiast, że to, jak zawsze, idzie falą i przed tym tsunami się nie
uchronimy. Po antyszczepionkowcach, miłośnikach zdrowej żywności, rowerzystach
i biegaczach, musi przyjść czas na owo Towarzysztwo Świadomości Wody, zwłaszcza
gdy obok owych faz księżyca, które zawsze są takie fascynujące, pojawia się
jeszcze kwestia tego, co oni nam, „ciemnemu ludowi” oraz „suwerenowi”, dodają
do tej wody, byśmy szli za PiS-em, jak te cielęta na rzeź.
Już niedługo, bo
za 3 tygodnie w Warszawie będziemy mieli Targi Wydawców Katolickich, gdzie może
uda się nam zobaczyć, póki co jednak, zapraszam wszystkich do kupowania moich
książek tu u mnie pod adresem toyah@toyah.pl, no i naturalnie w księgarni www.basnjakniedzwiedz.pl. Bardzo
polecam.
Moj pies, jak z nim chodzilam po Beskidzie Slaskim (Blatnia, Klimczok) nigdy nie pil wody z gorskich strumieni. Zawsze musialam dla niego dzwigac butelke z woda z kranu
OdpowiedzUsuń@ponponka1
UsuńTo pewnie dlatego, że w Polsce "raw water" jest tylko w pobliżu miejsc świętych.