Tak jak są rzeczy, co do
których można nie mieć pewności, tak co do tego akurat, że każdy z nas zna
baśnie Andersena, nie mam najmniejszych wątpliwości. Jestem też przekonany, że
każdy z nas, kiedy wspomina te historie jeszcze z dzieciństwa, kojarzy je w
znacznej mierze, jako, owszem, fascynujący, ale jednak zły sen. Część z nas też
musi wiedzieć, że ów niezapomniany, czasem wręcz przerażający sen, był wynikiem
tego, że takie właśnie było życie owego snu autora i to ono sprawiło, że jego
baśnie najprawdopodobniej nie mogły już być inne.
Jest jednak coś, czego, moim
zdaniem, najprawdopodobniej większość z nas nie wie, a mianowicie tego, że
wśród wszystkich baśni Andersena jest i ta, zatytułowana „Dziewczyna, która
podeptała chleb”, którą większość kompilacji starannie pomija. W PRL-u sprawa
była dość oczywista, a mianowicie jej mocno religijny – owszem, w swojej
zdecydowanie protestanckiej odmianie, niemniej jednak jednoznacznie religijny –
charakter, natomiast gdy chodzi już o tak zwaną wolną Polskę, podejrzewam, że
to już tylko z tego powodu, że część dzieci, dla których owe baśnie są w
pierwszej kolejności przeznaczone, mogłyby tego nie znieść psychicznie. I tu
muszę się przyznać, że kiedy moje dzieci były jeszcze małe, myśmy im kupili
zbiór, w którym akurat ta historia była, Hanka, jako dziecko najstarsze, ją
oczywiście przeczytała i z czystej dziecięcej perwersji natychmiast swojemu
młodszemu rodzeństwu wszystko opowiedziała i oto parę dni temu na ten temat się
zgadało i wtedy się okazało, że one wciąż ją bardzo dobrze pamiętają jako niemal
największy dziecięcy koszmar.
O co tam chodzi? Otóż mamy
dziewczynkę imieniem Inger, która, jak dowiadujemy się już z pierwszych zdań: „Była ubogim, ale dumnym i pysznym dzieckiem,
była zła z natury, jak to powiadają. Gdy była zupełnie mała, największą
przyjemność sprawiało jej chwytanie much i wyrywanie im skrzydełek, przez co
przemieniały się w stworzenia pełzające. Chrabąszcze i żuki przekłuwała
szpilką, podkładała im pod łapki zielony listek lub kawałek papieru i biedne
stworzenie trzymało mocno w łapkach ów skrawek i obracało nim w kółko, aby
uwolnić się od szpilki. — Chrabąszcz czyta! — mówiła mała Inger — Patrzcie no,
jak obraca listek!
W miarę jak rosła, stawała się gorsza,
nie lepsza. Była ładna i to stało się jej nieszczęściem, inaczej świat byłby
dla niej surowszy i nie wydarzyłoby się to, o czym będzie mowa”.
A coż takiego się wydarzyło? To
mianowicie, że, kiedy podrosła, trafiła Inger na służbę do bardzo zamożnych
ludzi, którzy ją pięknie ubrali i do tego stopnia o nią zadbali, by miała
wszystko, czego zapragnie, że jej próżność osiągnęła stan, w którym pewnego
dnia, aby nie ubrudzić sukienki podczas przeprawy przez jakieś błoto, położyła
sobie pod nogi chleb i kiedy na niego postawiła stopę, błoto ją wraz z tym
chlebem pochłonęło i trafiła do piekła. Dalej mamy więc już typowego
Anadersena, którego literacki kunszt nam te wieczne męki przedstawia w taki
sposób, że, jak mówię, moje dzieci pamiętają to do dziś.
I oto, proszę sobie wyobrazić,
wspominaliśmy sobie niedawno tę przedziwną baśn i ja nagle powiedziałem, że
właściwie nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że gdzieś w Polsce banda satanistów
wystawia to jako widowisko, ku uciesze już tylko wyglądającej tego typu przeżyć
odpowiedniej publiczności. W tym momencie moja młodsza córka wykonała parę
kliknięć i oczywiście natychmiast się dowiedzieliśmy, że, jak najbardziej,
Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu wystawia sztukę niejakiej Magdy
Fertacz „na motywach baśni Andersena, przeznaczoną dla widzów od 7 roku życia”,
a jej treść wygląda następująco:
„Amanda rodzi się wściekła. Wściekła na swoich przodków i na przodków
ich przodków. Wściekła na to, że żyli i żyją w biedzie i dlatego i ona musi w
niej żyć. Amanda nie lubi much i tego, że na nic w domu nie ma pieniędzy, mimo,
że rodzice ciężko pracują, starają się, harują. Ale nie stać ich, żeby kupić
Amandzie nową sukienkę, czy nowe buty, czy opłacić wymarzone lekcje gry na
wiolonczeli. Z tej wściekłości Amanda robi rzeczy brzydkie, bardzo okrutne,
których się nie wstydzi. Kiedy rodzice zmuszeni są sprzedać jej ukochaną
wiolonczelę, Amanda robi się jeszcze bardziej wściekła i okrutna; postanawia
uciec z domu. ‘Widocznie urodziłam się taka, tłumaczy to sobie. Gdybym tylko
umiała grać na wiolonczeli’ – wzdycha codziennie Amanda. I to wzdychanie
sprawia, że na drodze w nieznane pojawia się Bogata Pani, która zabiera Amandę
do swojego świata, daleko od błota, much i jej ubogich rodziców. Czy Amanda
znajdzie wreszcie szczęście, którego tak pragnie? Może tak, ale zanim to się
stanie będzie musiała zejść do Świata Podziemi, świata, w którym mieszkają
cienie każdej żyjącej istoty. Gdzie mieszkają brzydota, skąpstwo, chciwość i
nienawiść. Trzymajcie kciuki za Amandę, żeby się jej udało pokonać potężnego
przeciwnika, jakim jest jej własny cień”.
Mamy też już pierwsze recenzje:
„To rozpięcie między naprawdę
poważną tematyką, stylistyką piosenek a baśniowymi klimatami powoduje, że jest
to przedstawienie dla bardzo szerokiej kategorii wiekowej. Znaleźć mogą w nim
coś dla siebie i rodzice, i nastolatki, i całkiem małe dzieci. Teatr w Kaliszu
przygotował bardzo mądre, znakomite przedstawienie. Być może nieco przewrotnie,
ja poleciłabym je przede wszystkim… rodzicom”.
Jak
widzimy, jest to historia nieco już inna, jednak z tego co czytam, ale też
widzę, kaliskie przedstawienie różni się od oryginału tym jeszcze, że tam nie
ma śladu Boga, którego miłosierdzie, niemal wypełniające przekaz Andersena i
wciąż czekające na choćby jeden gest żalu ze strony Inger, pozostaje na wieki
niezaspokojone, natomiast zamiast niego jest już tylko triumfujący Diabeł. A
dla nas, tu się bardziej regularnie spotykających, również znana nam zbyt
dobrze Kraina Grzybów. Proszę, rzućmy może okiem na to, co się wyprawia już od
ponad roku w Teatrze im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu, w owej, jak stoi
na ich internetowej stronie zupełnie jasno, „instytucji kultury Samorządu
Województwa Wielkopolskiego” i trzymajmy się mocno tego, co tam akurat mamy pod
ręką.
Rozmawialiśmy tu niedawno troszeczkę o Teatrze Starym w Krakowie, o
„Weselu” Wyspiańskiego w reżyserii Jana Klaty, no i oczywiście biliśmy brawo
ministrowi Glińskiemu, że tak czujnie zadbał o to, by ów Klata nie hańbił
naszej narodowej kultury swoimi chorymi wizjami i żeby to niebezpieczne widowisko
jak najszybciej zeszło z narodowej sceny. Tymczasem w małym, lokalnym teatrze w
Kaliszu, zabawa trwa w najlepsze. Możemy spać spokojnie.
Informuję wszystkich czytelników, że od kwietnia
przestaje działać mój dotychczasowy adres mailowy toyah@toyah.pl. Nazwa.pl
zameldowała taką cenę, że postanowiłem ich spuścić. Zamiast niego więc pozostanie
aktywny już tylko i wyłącznie k.osiejuk@gmail.com. Tam też proszę zgłaszać
zapotrzebowanie na moje książki. Oczywiście nic się nie zmienia, gdy chodzi o
naszą księgarnię pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl. Zachęcam
gorąco.
I
Jak wiesz, widziałem ten trailer niedawno, wyłączyłem szybko i nie chcę oglądać tego drugi raz.
OdpowiedzUsuńBrrr...
Ja się założę, że jakby zainteresować się bardziej teatrami prowincjonalnymi, to ten cały Kalisz nie będzie tu żadnym wyjątkiem.
@Kozik
OdpowiedzUsuńZgoda jak najbardziej. Moim zdaniem dziś to jest estetyka dominująca. Pisałem o tym niedawno przy okazji tego baletu z Genewy
Uwielbiałem baśnie Andersena. Ballada o Ołowianym Żołnierzyku jest naprawdę mocna. Z pewnego względu chyba najlepsza w zestawie.
OdpowiedzUsuń