Kto wie, ten wie, kto nie wie, ten
się zaraz dowie, ale jeszcze jednym efektem prowadzenia tego bloga, o którym
ostatnio zapomniałem wspomnieć, jest to, że niektórym ze spotkanych tu kolegów
i koleżanek zacząłem parę lat temu udzielać przez Skype’a lekcji angielskiego i
powiem zupełnie szczerze, że sukces tego przedsięwzięcia przerósł moje wszelkie
oczekiwania. Jak te lekcje wyglądają? Najczęściej tak jak w ogóle większość
prowadzonych przez mnie lekcji, a więc głównie czytamy sobie przeróżne teksty i
opierając się na tym, co tam znajdziemy, wyjaśniamy sobie różne kwestie, i tak
to się powoli toczy.
Spyta ktoś, co to za teksty, a
ja odpowiem, że naprawdę przeróżne. Czasem są to opowiadania Roalda Dahla,
czasem felietony Boba Greene’a, ale też pamiętam jak z pewnym dzieckiem
czytaliśmy „Kubusia Puchatka”, a z kolei ze znanym nam skądinąd kolegą
Kozikiem, Chandlera. I jak mówię, jakoś to nam wspólnie leci. Ostatnio jednak
zdarzyło się coś, czego bym się w życiu nie spodziewał, ale pojawiła się
propozycja, by wspólnie z innym jeszcze kumplem przeczytać rozmowę zatytułowaną
„Mini-Trumpowie zalewają Europę”, jakiej niemieckiej gazecie „Handelsblatt” udzielił nie kto inny jak sam
Francis Fukuyama. Wbrew pozorom, piszę „sam Francis Fukuyama” wcale nie
dlatego, że ja się myślą owego Fukuyamy choć przez krótką chwilę interesowałem,
ani nawet przez to, że uważam Fukuyamę za postać w jakikolwiek sposób ważną czy
poważną, ale dlatego, że, niezależnie od moich tu opinii, mam świadomość, że
jego teoria „końca historii” znalazła na tyle istotne miejsce w publicznej
świadomości, że on już pewnie do śmierci będzie to tu to tam funkcjonował jako
autorytet.
Większość Czytelników z
pewnością znacznie lepiej ode mnie orientuje się, o co Fukuyamie chodziło,
kiedy po upadku muru berlińskiego wyskoczył z tym swoim „końcem historii”, na
wszelki wypadek krótko bardzo przypomnę, że myśl była taka, że skoro upadł
komunizm, to tym samym skończyła się polityka tak jak ją powszechnie
rozumieliśmy i świat będzie od tego momentu organizowany w oparciu o jedną,
wspólną dla wszystkich, ideologię, tak zwaną „demokrację liberalną”. My
oczywiście dziś z Fukuyamy możemy swobodnie szydzić, jednak kiedy on wydał tę
swoją książkę, nikomu nie było do śmiechu, a i nawet dziś, jak widzimy, są
tacy, co zwracaja się do niego o opinie, jak choćby redaktorzy z poważnych
europejskich pism branżowych.
Już sam początek artykułu w
„Handelsblattcie” robi wrażenie. Proszę posłuchać: „Rok 2017 przyniósł populistom i autokratom serię zwycięstw na całym
świecie. O opinię na ten temat zwróciliśmy się do amerykańskiego politologa i
ekonomisty Francisa Fukuyamy, który kiedyś twierdził, że to już koniec”, a
dalej jest już tylko lepiej: „Autorytaryzm
wydaje się rozprzestrzeniać na całym świecie, dyktatorzy konsolidują swoją
władzę, czego przykładem jest Putin w Moskwie, Erdogan w Ankarze, oraz fala
antydemokratycznych przemian zalewająca Wschodnią Europę. Jak widzimy, rok 2017
to wyparcie społeczeństw otwartych przez społeczeństwa zamknięte, zastąpienie
władzy obywatela przez władzę nad obywatelem. Któż lepiej dokona analizy tego
co się stało, niż Francis Fukuyama, człowiek, który ukuł frazę ‘koniec
historii’?” Oczywiście. Ponieważ nikt lepiej od Fukuyamy nam tego nie
przeanalizuje, to w tym momencie na scenę wchodzi ów mędrzec i zamiast
przeprosić wszystkich za swój tragiczny brak kompetencji i się zamknąć, gada,
gada i gada. O czym? Wbrew pozorom, ani za bardzo o Trumpie, ani o Erdoganie,
ani nawet o Putinie, ale głównie o Polsce i Wegrzech, które psują tak pięknie
opracowany plan, no i o kanclerz Merkel, dla której on wprawdzie nie potrafi
znaleźć odpowiednio wzruszających słów uznania, natomiast jeśli ma do niej
jakiekolwiek pretensje, to tylko tę jedną, że ona nie potrafi tej cholernej
Europy wziąć mocniej za pysk i zaprowadzić tam porządny niemiecki „ordnung”.
Ciekawe przy tym jest to, że
Fukuyama przyznaje, że „system
globalizacji, w formie, w jakiej został stworzony, tak naprawdę został
zaprojektowany przez wielkie koncerny i banki, tak by realizować ich interesy”
i że to być może się ludziom nie do końca spodobało, jednak już chwilę później,
i tak już do samego końca, jakby go ktoś nakręcił, powtarza zdanie, że Merkel
powinna się jednak ostro wziąć za Kaczyńskiego i Orbana, bo inaczej historia
się jednak nie skończy i będzie źle. I w tym właśnie momencie osiąga poziom,
który my znamy bardzo dobrze choćby z propozycji, jakie nam się wciska od
niemal już 30 lat, zaczynając na projekcie jednej wielkiej partii
„Solidarność”, a kończąc na dzisiejszych analizach, jakich możemy wysłuchiwać
choćby w stacji TVN24.
Nie ma tu ani miejsca, ani też
potrzeby, by przytaczać kolejne przykłady tej nędzy w wykonaniu Fukuyamy, ale
proszę mi uwierzyć, że to jest naprawdę poziom intelektualny jaki znamy z
wystepów całej serii politologów, ekonomistów, socjologów ściąganych regularnie
przez telewizję TVN24 czy to z Uniwersytetu Warszawskiego, czy z jakichś
mądrych think tanków, by nam tłumaczyli zagadki naszego rzekomo wspólnego świata.
Powiem więcej. Gdyby przeprowadzić specjalną prowokację i przedstawić myśli
Fukuyamy, w taki sposób, że bylibyśmy przekonani, że oto słuchamy Aleksandra Kwaśniewskiego,
lub Róży Thun, nikt z nas by nawet nie mrugnął. Siedzi ten przemądry profesor,
wyedukowany na Harvardzie, a dziś uczący innych mądrali na Uniwersytecie Stanforda,
rozwalony na kanapie i bredzi dokładnie tak samo, jak którykolwiek z nich przy jakiejkolwiek
dosłownie okazji.
Ja oczywiście od dawna
podejrzewałem, że, bez względu na to z kim mamy do czynienia, reprezentującego
jaką dziedzinę życia i na jakim eksperckim poziomie, ostateczny efekt jest
zawsze ten sam: okazuje się niezmiennie, że przed sobą widzimy dokładnie tego
samego durnia z dokładnie tą samą kartką papieru zapisaną dokładnie tymi samymi
literkami.
Szydziliśmy tu jakiś czas temu z
koncepcji filozoficznej Johna Lennona na przykładzie jego słynnego przeboju
„Imagine”. Czytam jeszcze raz rozmowę, jaką ci Niemcy przeprowadzili z
Francisem Fukuyamą i cały czas chodzi mi po głowie myśl, by go zapytać: „And no
religion, too?” A potem już tylko patrzeć, jak go zalewa krew.
Zachęcam
wszystkich do odwiedzania naszej księgarni pod adresem www.basnjaniedzwiedz.pl i do
kupowania naszych książek. Jednoczesnie przypominam, że być może najlepszą z
nich, „Marki, dolary, banany i biustonosz marki Triumph”, której nakład
niebezpiecznie się kończy, można zamawiac bezpośrednio u mnie, pod adresem toyah@toyah.pl.
Dedykacja w cenie.
Ładnie to podsumowałeś.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą jak bezbrzeżnie pysznym, a tym samym grzesznym trzeba być, żeby wygłaszać pogląd o końcu historii. Dobry Bóg wyrwie tę kartę z napisem "liberalna demokracja" i ciśnie nią na śmietnik i będzie to właściwy koniec tego nieudanego krótkiego eksperymentu.
@Bogumił
OdpowiedzUsuńTrochę mi to zajęło, ale cieszę się, że Ci się spodobało.