Tak się złożyło, że parę dni temu w
którymś z tekstów wspomniałem o zespole Led Zeppelin, w związku z czym nasz
kolega Przemsa na portalu Szkoły Nawigatorów opublikował tekst o rzekomych
satanistycznych elementach ukrytych w piosence „Stairway to Heaven”. Zgodnie z
przewidywaniami, natychmiast pojawił się komentarz, w którym jego autor
określił wielki przebój zespołu, jako „wtórny i nudny”, co sprawiło, że
wywiązała się dość nerwowa dyskusja, w której poinformowałem owego komentatora,
że wtórny i nudny jest przede wszystkim jego komentarz, na co on nadzwyczj
inteligentnie napisał, że nudna i wtórna jest moja książka o rock and rollu, a
jakby tego było mało, jest napisana wyłącznie w oparciu o wiadomości wyjęte z
Wikipedii. Ja oczywiście wiem, że to wszystko jest wynikiem zdenerowania, co
zachowanie owego komentatora właściwie usprawiedliwia, niemniej pomyślałem
sobie, że skoro pojawił się popyt na rock and roll, to ja zachęcę do kupowania
wspomnianej książki, a w ramach akcji promocyjnej przedstawię jeden z
rozdziałów, o zespole Led Zeppelin właśnie.
Jeśli wierzyć przekazowi znanemu nam z
filmu „Social Network” o powstaniu słynnego społecznościowego portalu Facebook,
jego twórca Mark Zuckerberg nigdy by tego czegoś nie stworzył i nie stałby się
tym, kim dziś jest, gdyby nie fakt, że któregoś dnia przyszło do niego dwóch
braci nazwiskiem Winklevoss i przedstawiło mu propozycję stworzenia dla nich
strony internetowej. Chodziło o to jednak, że propozycja ta nie dotyczyła
pierwszej lepszej internetowej strony, ale czegoś, co miało wesprzeć projekt
braci Winklevoss na rzecz stworzenia portalu doskonałego. Przyszłego Facebooka.
Zuckerberg propozycję przyjął, jednak
zamiast zająć się zleconą mu robotą, skorzystał z dołączonego przez
Winklevossów do zlecenia odpowiedniego kodu i w ten sposób świat otrzymał
swojego Facebooka. W filmie „Social Network” jest taka scena, kiedy odbywa się
jakaś, wewnątrzuczelniana jeszcze, rozprawa przeciwko Zuckerbergowi, wszyscy są
podnieceni jak jasna cholera bezczelnością tego, co zrobił Zuckerberg, a on
siedzi w milczeniu, bezmyślnie gapi się przez okno, i w pewnym momencie
wygłasza ten swój słynny tekst: „Nic z tego nie rozumiem. Skoro mieli taki
fajny pomysł, to czemu go nie zrealizowali?” Jakoś tak.
Przypomina mi się ten Zuckerberg, kiedy
słyszę o tym, jak to Led Zeppelin niemal wszystkie swoje najwspanialsze
piosenki, piosenki, dzięki którym pokonali niemal wszystko, co było do
pokonania w rock’n’rollu, zwyczajnie ukradli mniej wybitnym wykonawcom, i
zastanawiam się, ile słuszności jest w tym zdaniu: „Skoro mieli taki fajny
pomysł, to czemu go nie zrealizowali?” Skoro zespół Spirit napisał i zagrał tak
fantastyczny utwór, jak „Taurus”, a w dodatku miał na rynku pozycję na tyle
silną, by w pewnym momencie nawet supportować zespół tak wielki, jak Led
Zeppelin, czemu nie wykorzystał tej szansy, nie poszedł za ciosem i nie zrobił
światowej kariery, choćby opierając się na tym jednym riffie? Czemu pozwolił na
to, by Page mu to coś, zwyczajnie, jak dziecku, wyjął z ręki i napisał
„Stairway to Heaven”? Otóż ja wiem, dlaczego. Powody zawsze są te same. Jedni
są gorsi, a drudzy lepsi. I zdecydowanie jest lepiej, jeśli to, co dobre, robią
lepsi, a nie gorsi.
Myślę, że to jest świetny moment, by
wyjaśnić dwie kwestie. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że kradzież to zło, i
należy ją tępić gdzie się tylko da. Natomiast nie widzę najmniejszego powodu,
by, widząc, że ktoś posiada coś naprawdę wartościowego, czego można użyć w
zbożnym celu dla dobra ogółu, czy to dlatego, że ów ktoś to coś znalazł, czy
może sobie kupił, a już zwłaszcza wymyślił, i wystarczająco dobitnie udowodnił,
że nie ma bladego pojęcia, co z tym zrobić, ani nawet najmniejszego zamiaru, by
się za to coś zabrać na poważnie, by mu to zwyczajnie skonfiskować. Mam tu na
myśli choćby sytuację, gdzie w środku miasta stoi budynek, którego właściciel z
sobie tylko znanych powodów ani nie chce zagospodarować, ani sprzedać, ani
nawet wyremontować, i nikt nie może z nim nic zrobić, bo na straży tego syfu
stoi tak zwane „święte prawo własności”.
Wydaje mi się, że gdy idzie o kwestię
plagiatów, a więc piosenki, które zrobiły wielką, międzynarodową karierę, a
zostały skopiowane z czegoś, co ktoś gdzieś tam wcześniej wymyślił, ale nie
miał ani wystraczająco dużo talentu, determinacji, czy zwykłej woli, by to coś
skutecznie pociągnąć, a czasem choćby nawet i odpowiednio docenić, sprawa jest
jeszcze prostsza. Jeśli ja nagle nauczę się wreszcie grać na gitarze, wymyślę
jakąś ładną melodię, zacznę ją wygrywać pod katowickim dworcem i któregoś dnia
ktoś bez porównania ode mnie ważniejszy ją usłyszy, któryś fragment z niej uzna
za wyjątkowo ciekawy, gdy idzie o ewentualne pomysły, zrobi z niej wielki,
międzynarodowy i historycznie istotny przebój, to, przepraszam bardzo, ale
uważam, że dokonała się sprawiedliwość. I to, że będę mógł się zawsze chwalić,
że na początku tego wszystkiego stałem akurat ja, powinno mi w całości
wystarczyć.
Oczywiście, może być też tak, że ktoś
coś komuś zabierze, a później to sam kompletnie zmarnuje, tak jak to
niejednokrotnie mieliśmy okazję obserwować w przypadku choćby polskich artystów
muzyki, kina, czy literatury. Jednak my tu dziś nie o nich, prawda? Dziś mówimy
o zespole Led Zeppelin, który poszukał wokoło, poznajdywał całą kupę zapomnianych,
nikomu niepotrzebnych śmieci, i stworzył z nich prawdziwy skarb.
Słyszę dziś, że cała pierwsza płyta Led
Zeppelin to od początku do końca plagiat. Przepraszam bardzo, ale co mnie to
obchodzi? Jakie to ma dla mnie znaczenie, gdzie oni posłyszeli tę, czy inną
melodię, ten czy inny riff, ten czy inny fragment tekstu, a z tego stworzyli
takie piosenki, jak „You Shook Me”, „Dazed and Confused”, czy „How Many More
Times”? Słyszę, że w „Whole Lotta Love” jest fragment tekstu przepisany z
Willie Dixona. Z Willie Dixona??? Rozumiem, że Dixon wszystko, co napisał,
wziął z wnętrza swojej głowy. Nie żartujmy.
No i wreszcie, wspomniane „Dazed and
Confused”. Okazuje się, że gdzieś w Ameryce nagrywał kiedyś piosenkarz
nazwiskiem Jake Holmes i któregoś dnia udało mu się wymyślić coś absolutnie
fantastycznego, i nadał temu tytuł „Dazed and Confused”. Na to pojawili się
Page z Plantem i zrobili z tego coś, co znamy wszyscy, jako jedną ze
sztandarowych kompozycji Led Zeppelin. Zabrali mu tę piosenkę, włącznie z samym
tytułem, i oczywiście można tu się dziś okropnie oburzać, natomiast ja bym
chciał wiedzieć, czemu ów Holmes, skoro nagle wpadł na coś tak fantastycznego,
za szczytowe – Co ja mówię, szczytowe? Jedyne! – swoje artystyczne osiągnięcie
musi już do końca życia uważać fakt, że Led Zeppelin ukradli mu piosenkę.
Jeśli popatrzymy na historię muzyki
rock’n’rollowej, zauważymy, że tak naprawdę większość ze znanych nam twórców –
zaczynając od starych bluesmenów, przez Beatlesów, Rolling Stonesów, Boba
Dylana, a kończąc na zupełnie współczesnych wykonawcach, jak jakieś Oasis, czy
coś w tym stylu – znaczną część swoich sukcesów zawdzięcza temu, że gdzieś tam
coś podsłyszeli, i odpowiednio wykorzystali. Ciekawe jest też to, że kiedy
rozmawiamy o plagiatach, na tapecie zawsze mamy tych największych z wielkich. O
całej tej mizerii nikt nawet nie potrzebuje wspominać. Oni pozostają zawsze
poza wszelkim podejrzeniem. Tyle że przy okazji, jedyne na co mogą liczyć, to
że coś im skapnie przy okazji wreszcie któregoś wygranego procesu. No i że ktoś
tam się dowie, że oni w ogóle istnieją.
Led Zeppelin. Cóż to za fantastyczny
zespół! Oglądam sobie po raz dziesiąty jeden z ich pierwszych występów dla
duńskiej telewizji. Stoją tam ściśnięci jeden obok drugiej, przed nimi na
podłodze siedzi zaproszona do studia publiczność, z których większość pewnie
wciąż się zastanawia, czy to co przed nimi, to jest może jeszcze stare
Yardbirds, czy coś zupełnie nowego, a ja jestem pewien, że oni słyszą tę
muzykę, ten śpiew, i czują, że oto tworzy się historia. I – jeszcze raz
przeproszę wszystkich oburzonych – cóż to kogo obchodzi, co się dzieje poza tym
studiem?
No i jeszcze coś. Z pewnością wszyscy
znamy słynne logo Rolling Stonesów – owe czerwone usta i wywalony na zewnątrz,
równie czerwony, język. Popularna opinia głosi, ze to jest projekt Andy
Warhola. Że ci Rolling Stonesi byli tak wielcy, że sam Andy Warhol zrobił im
logo. I że to słynne logo – ten język i te usta – to robota Andy’ego Warhola.
Otóż nie. To coś zaprojektował i wykonał niejaki John Pasche, który, jak głosi
wieść, za tę robotę dostał jakieś 50 dolarów. No i dobrze. Niech ma.
A co my? My słuchamy muzyki. Jak zawsze.
Książkę „Rock and roll, czyli
podwójny nokaut” można zamawiac bezpośrednio u mnie pod nowym adresem
k.osiejuk@gmail.com, oraz oczywiście, jak zawsze, w księgarni www.basnjakniedzwiedz.pl. Polecam gorąco.
Akurat Stairway to Heaven nie jest wtórny, poza wstępem do tego utworu, który jest niemal wierną kopią Taursa formacji Spirit, o czym w tekście wspomniałeś. Co innego inne ich utwory z tamtego okresu. Led Zeppelin byli zespołem bluesowym przede wszystkim. W ich twórczości jest masa zapożyczeń ze starych bluesmanów. Nie potrafię zrozumieć ich fenomenu, mimo iż bardzo lubię muzykę lat 70 jak i drugiej połowy lat 60. Led Zeppelin to dla mnie takie Bon Jovi lat 70. To żałosne "baby, baby" Planta. Nie cierpię tego. Nie byli też znów tacy heavy. Black Sabbath przecież bili ich na głowę. A więc ani specjalnie heavy, ani nowatorscy.Jedno Stairway to Heaven będzie wałkowane jak Nothing Else Matters grupy Metallica, a oni wciąż będą uważani przez tzw koneserów za półbogów. Nie czaję tego.
OdpowiedzUsuń@Lucas Beer
UsuńPopatrz, jak to sie dziwnie układa. Mnie Led Zeppelin zachwyca, podobnie jak Black Sabbath. Stairway to Heaven bardzo lubię, natomiast Metalliki już nie. Podobnie Bon Jovi. Nie słucham.
Z racji wieku nie mogę pamiętać lat 70, chociaż muzykę z tamtego okresu uważam za najlepszą. Jeśli chodzi o heavy rockowe granie wychowałem się na Iron Maiden i Metallice właśnie. Ironów do dzisiaj lubię, Metallicy obecnie nie cierpię. Zgadzam się z tym co o nich napisałeś w książce.
UsuńDrogi Toyahu, Oda do Radości Beethovena z jej słynnym i znanym wszystkim fragmentem to dziecinna piosenka - wyzywanka i to dało powód bratankowi Mistrza aby oskarżyć go, że oszalał.
OdpowiedzUsuńAle bzdurny artykuł i jeszcze ta hipokryzja z brzydzeniem się kradzieży. Drogi autorze, z chęcią do ciebie zawitam i zabiorę ci pieniądze, bo z punktu widzenia przedsiębiorczości, lepiej je zainwestuję. Własność intelektualna to takie samo dobro jak pieniądz. Zeppelini to złodzieje, kropka.
OdpowiedzUsuń@Unknown
OdpowiedzUsuńSkoro jedyne co o Tobie wiem, to to, że jesteś Unknown, to nie bardzo mi się chce z Tobą gadać.