środa, 28 marca 2018

Ja ekspert, ja dyletant, czyli gadka szmatka

      Przy okazji dzisiejszej notki chciałbym załatwić jedną bardzo doraźną kwestię, a jednocześnie wygłosić pewne – od razu zapewniam, że obiektywnie kompletnie nieistotne – oświadczenie. Otóż w ostatnich dniach parę osób wyraziło zaniepokojenie moją przedłużającą się przepychanką z komentatorem Valserem, wyrażając obawę, że my jesteśmy na granicy poważnej awantury, która może się źle skończyć. Otóż pragnę wszystkich zatroskanych o stan naszych stosunków zapewnić, że nie ma się czym martwić, bo my z Valserem jesteśmy niezmiennie dobrymi kolegami i tylko się tak bawimy. A to, że mówimy sobie różne przykre rzeczy, nie świadczy o niczym, poza tym, że jestesmy wobec siebie szczerzy. To jest trochę tak jak z tymi robotnikami, których ja mam od pewnego czasu za oknem w związku z wymianą elewacji w mojej kamienicy i oni na ogół pozostają ze sobą w bardzo dobrej komitywie, co nie zmienia faktu, że właśnie przed chwilą jeden z nich do swojego kolegi odezwał się w te dokładnie słowa: „Przestań kurwa pierdolić, i weź się kurwa do roboty, bo ci zaraz kurwa jebnę”. Tak było. I co z tego? Nic. Pełna kultura.
      I to było wspomniane oświadczenie. Teraz kwestia doraźna. Otóż pewien komentator napisał pod wczorajszą notką w Szkole Nawigatorów, że Valser to jest taki człowiek, który zna się na wielu rzeczach i bardzo jest miło go słuchać. Problem z tym, że jeśli on się na czymś nie zna, to natychmiast deklaruje w stosunku do tego swoją najwyższą pogardę. Czy tak jest do końca, czy nie, to ja nie wiem, ale przyznaję, że są rzeczy, na których Valser się zdecydowanie zna i miałem już parę okazji w życiu słuchać go z zapartym tchem. Gdy jednak o mnie chodzi, to zemną tutaj jest zupełnie inaczej. Otóż ja się znam na niewielu bardzo rzeczach i uważam, że ta moja wiedza jest naprawde niewiele warta. Jest natomiast cała kupa rzeczy, na których się nie znam kompletnie i nie dość, że jestem tu szczerze zawistny, to jeszcze uważam wiedzę w tych tematach za coś zupełnie fascynującego. Niedawno na przykład mój syn pokazał mi w internecie serię filmów, gdzie objaśniana jest praca kamery u reżysera Finchera i przyznaje zupełnie szczerze, że ja z tego niemal nic nie rozumiem, natomiast jestem dla niego i dla tych, którzy się na tym znają, pełen najwyższego podziwu.  Gdy chodzi o film, ja filmów typu „Pancernik Potiomkin”, „Obywatel Kane”, „Tam gdzie rosną poziomki”, „Siódma pieczęć” i wielu wielu innych tak zwanych dzieł światowej kinematografii nie jestem w stanie oglądać, uważam je za nudne ramoty, a mimo to naprawde chciałbym wiedzieć, o co tam chodzi, że one są takie wybitne. Podobnie jest z muzyką. Nie umiem grać na żadnym instrumencie, nie znam nut, nie potrafię rozróżnić dzieła wybitnego od jakiejś nędzy i jeśli coś mi się podoba, to wyłącznie dlatego, że mi się podoba i mnie wzrusza. Nie znoszę słuchać Bethovena, Mozarta, Chopina, Brahmsa i całej tej reszty tak zwanych „wielkich kompozytorów”, natomiast nigdy by mi nie przyszło do głowy powiedzieć, że wszystko to jest „oszukany syf”, a wręcz przeciwnie, bardzo bym chciał mieć wiedzę, która by mi pozwoliła wielkość tych dzieł rozpoznać.
     I proszę zwrócic uwagę, że ja, w czasie tej ostatniej dyskusji na temat filmów, nie powiedziałem jednego słowa, które mogłoby zostać potraktowane, jako recenzja. Dlaczego? Bo ja się na filmach nie znam. Ja nie wiem, dlaczego Kubrick uważany jest za wielkiego reżysera, podobnie jak nie wiem, dlaczego berlińskie jury, a przy okazji minister Gliński, określili film Szumowskiej jako znakomicie zrobiony. Ja Kubricka oglądam z zainteresowaniem i wzruszeniem, polskich filmów oglądać nie jestem w stanie, uważam je za głupie i nieciekawe, natomiast o tym, czemu tak jest, to ja rozmawiać za bardzo nie potrafię. Chciałbym mieć tę umiejętność, ale jej nie mam, więc siedzę cicho, ograniczając się do tego, że coś mi się podoba, a coś nie.
     Owszem, znam się trochę na układaniu zdań i gdy chodzi o twórczość literacką takich autorów jak Kuczok, Stasiuk, czy Roald Dahl, chętnie się wypowiadam. Wiem bowiem, że tak jak Dahl ja bym w życiu nie był w stanie pisać, natomiast tak jak Stasiuk, czy Kuczok, bez najmniejszego problemu i to choćby po pijanemu. A zatem, nie mam najmniejszych problemów z wygłaszaniem takich opinii jak ta, że książki Stasiuka to gówno najwyższej próby, a Roald Dahl, mimo że był brytyjskim szpiegiem, bawidamkiem i kto wie, czy nie psychopatą nawet, jest pisarzem nie z tej ziemi. I jestem w tej kwestii nawet podejmować bardzo poważną dyskusję.
     Na koniec kwestia Matejki i w ogóle malarstwa. Tu też jestem wyjątkowo cienki. Jest jednak tak, że kiedy patrzę na obrazy Matejki, ale też na Van Gogha, Picassa, czy tych wszystkich Żydów malujących swoje abstrakcje, takich jak Pollock, Gorky, Rothko, de Kooning, czy – tak, tak – Motherwell,  którymi tak bardzo gardzi choćby mój kumpel Coryllus, dławię się ze wzruszenia i oddałbym wiele, by te obrazy mieć tu u siebie w domu i się na nie gapić od rana do nocy. Dlaczego one mi się podobają i dlaczego uważam, że oni są lepsi od Sasnala, czy Beksińskiego, tego nie wiem. Po prostu na jednych lubię patrzeć, a na innych nie mam ochoty.
     I tak to się plecie i tak to już pewnie zostanie. Będę sobie dalej pisał i robił to najlepiej jak potrafię, a jak ktoś mi tu przyjdzie, zwłaszcza ktoś, kogo lubię i szanuje, i zacznie mnie denerwować, to bez najmniejszego problemu powiem mu: „Przestań kurwa pierdolić, i weź się kurwa do roboty, bo ci zaraz kurwa jebnę”. Albo tak jakoś.


Chciałem z przyjemnością poinformować, że 11 kwietnia będę miał autorskie spotkanie w Kielcach, gdzie będę opowiadał o języku angielskim, na którym się znam naprawdę dobrze, i o mojej książce „Kto się boi angielskiego listonosza”. O szczegółach będę informował na bieżąco, a tymczasem zapraszam do kontaktu pod adresem toyah@toyah.pl, gdzie można zamawiać niektóre z moich książek. Polecam z całego serca.

2 komentarze:

  1. Ja np. uwielbiam Siódmą Pieczęć i uważam ten film za najlepszą produkcję w historii kinematografii. Moje wyjaśnienie dlaczego tak jest niczego nie zmieni, bowiem to moja subiektywna opinia. Film, muzykę, w ogóle sztukę odbieramy sercem. Ja nie rozumiem fenomenu Led Zeppelin, a muszę z tym żyć i akceptować fakt, że są jednym z największych zespołów rockowych w historii. Jest oczywiście coś takiego jak obiektywna miara wielkości, ale ona nie sprawi, że polubisz np. Chopina, którego też niektóre rzeczy lubię. Obaj natomiast zgodzimy się co do wielkości utworu Atom Heart Mother, którego wczoraj przed spaniem słuchałem.

    W skrócie, Siódmą pieczęć lubię za niebanalne raczej oszczędne dialogi, zmierzenie się z ciężkim tematem i przeplatanie poważnych kwestii humorem i to bez wulgaryzmów, bez chamstwa i prostactwa. A mimo tego, nie jest to Disney Family Movie, a ponadczasowa klasyka.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Lucas Beer
    Musze spróbować się jeszcze raz zmierzyć z tym Bergmanem. Bardzo bym chciał umiec go docenić.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...