poniedziałek, 12 lutego 2018

O starej dobrej sztuce posilania się

     Przepraszam bardzo wszystkich, ale ponieważ wczoraj cały dzień spędziłem albo w aucie z naszym kolegą Magazynierem, albo  w klasztorze cystersów w Wąchocku w towarzystwie ojca Wincentego, dzień mi minął w wymiarze, który choćby uniemozliwił mi podstawowy kontakt z rzeczywistością, dziś zmuszony jestem oddać się tak zwanej bumelce i ta akurat notka będzie wyjątkowo kompletnie od rzeczy, że tak to ujmę, doczesnych. Otóż, jak stali czytelnicy tego bloga być może pamiętają, napisałem tu przed wielu laty tekst, w którym wyraziłem opinię, że osoby duchowne mają w sobie coś takiego – i mam tu na myśli wymiar ściśle metafizyczny – co sprawia, że zupełnie niezależnie od tego, z kim mamy do czynienia, jako człowiekiem, z owych księży niezmiennie emanuje siła, która może pochodzić tylko od Boga. I powtarzam, jeśli staniemy twarzą w twarz z grupą księży, w jednej chwili przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie, czy większość z nich to aniołowie, czy zepsuci durnie, i już tylko słyszymy ten wiatr, który wieje, niezaleznie od tego, co każdy z nich osobiście sobą reprezentuje. Czy oni o tym wiedzą, nie sądzę, bo albo są zbyt skromni, albo zbyt prości, ja natomiast mam podejrzenie bliskie pewności, że niczego nie zmyślam.
      Przyjechalismy do Wąchocka tuz przed 12 w południe, w sam raz na Mszę Świętą w intencji, jak to zostało sformułowane, „Gabriela Maciejewskiego, jego żony Lucyny i dzieci, oraz jego dzieła”, a po mszy zostaliśmy zaproszeni na wspólny obiad z miejscowymi zakonnikami. Modlitewnej ceremoni, jaka się odbyła przed posiłkiem nie opiszę, bo nie potrafię, natomiast pragnę zwrócić uwagę na pewien szczegół, który tak naprawdę jest przyczyną, dla której piszę dziś ten tekst. Otóż na pierwsze danie dostaliśmy fantastyczny wręcz rosół, natomiast po rosole podano nam klasyk, czyli solidny kotlet schabowy z ziemniakami i surówką, plus kompot. I oto, proszę sobie wyobrazić, że naprzeciwko mnie, po przeciwnej stronie sali, siedział zakonnik, który swoje drugie danie spożywał w taki sposób, że w lewej dłoni trzymał widelec, w palcach prawej kotlet i na kompletnym „luzie”, pomaleńku, widelcem nabierał sobie to ziemniaki, to surówkę, jedno i drugie spokojnie zagryzając kotletem.
      Przyznam szczerze, że tego typu ekstrawagancji nie dość, że nigdy wcześniej nie widziałem, to nawet mi podobne rozwiązanie nie przyszło do głowy. Tymczasem ów mnich siedział sobie spokojnie, przegryzał ziemniaki tym kotletem, a świat ani drgnął. W pierwszej chwili, przyznaję, poczułem pewien niepokoj, ale po chwili nagle przypomniałem sobie coś, co mi chwilę wcześniej przypomniał ojciec Wincenty, a o czym ja na śmierć zapomniałem, a mianowicie fragment z mojej książki pod tytułem „Twój pierwszy elementarz” dotyczący galerii handlowych. Proszę posłuchać:
     „Galerie handlowe – wynalazek dyscyplinujący społeczeństwa konsumpcyjne. W zachodnim świecie znany już od dziesięcioleci. W Polsce skutecznie wprowadzany stosunkowo od niedawna. Ostatnio, stwierdziwszy, że wszystko rozwija się zgodnie z planem, w wybranych galeriach – w drodze eksperymentu – zdecydowano zainstalować większą liczbę mocniejszych żarówek. Jeśli nie pojawią się pretensje, że jest za jasno, procedura wymiany oświetlenia obejmie cały kraj”.
      Patrzyłem na tego księdza, człowieka już raczej starszego, i nagle sobie uprzytomniłem, że oto przede mną coś, co symbolicznie stanowi wręcz doskonałe przeciwieństwo tamych świateł. I w tym momęcie zrozumiałem, jak bardzo jest to dobre.
       W ostatnich tygodniach, czy nawet miesiącach, tu na blogach pojawia się tendencja sprowadzająca się do kontestowania niemal wszystkego, z takim oto przekazem, że „nic już nie będzie takie jak było”. Pomijając fakt, że ten rodzaj histerii w ogóle uważam za wyjątkowo głupkowaty, dziś, na drugi dzien po wizycie u cystersów Wąchocku, mam do zakomunikowania jedną i tę samą wiadomość: góra stoi, a kto tego nie widzi ten ciapa.

Nakład książki „Twój pierwszy elelementarz” jest już wyczerpany, natomiast przypominam, że końcówka nakładu „Marek, dolarów, bananów…” jest do nabycia już bezpośrednio u mnie. Wszelkie pytania proszę kierować pod adresem toyah@toyah.pl.


3 komentarze:

  1. No to ja bym się wcale nie zdziwiła jakby nie został Pan już więcej zaproszony do Cystersów na posiłek. Niby górnolotnie, a jednak przecież to jest obgadywanie.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Hybryd
    Dostałem od cystersów osobiste podziękowanie za ten tekst. Najwidoczniej oni są od Pani inteligentniejsi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzieki. Ty to jak uderzysz w jakas taka podwojna strune, osobista, indywidualna, ale i spoleczna.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...