poniedziałek, 9 stycznia 2017

Nie pozwólmy zadusić polskiej szkoły

      Jak nam od pewnego czasu donoszą media, dziś prezydent Duda ma podjąć decyzję odnośnie podpisania, ewentualnie zawetowania ustawy o zmianach w systemie edukacji. Z tej oto okazji chciałbym dziś przypomnieć swój stary, bo jeszcze z marca 2012 roku, tekst, w którym pisałem o tym, jak polska edukacja, pod czujnym okiem władzy Platformy Obywatelskiej, umiera. Dziś już nie pamiętam, jaki miałem ogólny nastrój w marcu roku 2012, kiedy jednak dziś na nowo wracam do tamtego tekstu, wydaje mi się, że na ów klimat beznadziei musiały mieć wpływ jakieś dziś już zapomniane przez nas polityczne wydarzenia. W każdym razie, kiedy wygląda na to, że po tych wszystkich ciemnych latach odzyskaliśmy szansę na autentyczną naprawę tego, co III RP zdążyła w tak spektakularny sposób spieprzyć, grzechem byłoby owej naprawie przeszkadzać. Mam nadzieję, że prezydent Duda ma tego świadomość.

      Weekendowa „Rzeczpospolita” opublikowała właśnie tekst poświęcony czemuś, co zostało, dziś już chyba z 10 lat temu, nazwane reformą systemu edukacji, i co wraca do nas z każdym rokiem w postaci nie reformy, lecz jakichś przedziwnych ruchów, które zamiast reformować, powodują tylko kolejne wstrząsy. I stopniową zapaść całego systemu.
       No i oczywiście „Rzeczpospolita”, dokładnie w swoim stylu, odpowiednim do tego typu sytuacji, zamiast zwrócić uwagę na sedno problemu, kieruje nas na stary – i skutecznie wypróbowany – tor rozważań, na temat tego, czy to co się w polskiej szkole dzieje, budzi protesty środowiska, bo nauczyciele, tak jak każda korporacja, dbają tylko o własną kieszeń, czy może za tymi niepokojami stoi zwyczajny lęk o dalszy spadek jakości nauczania? Czy jest tak, jak mówi były szef MEN Edmund Wittbrodt – dziś oczywiście człowiek Platformy Obywatelskiej – że „każde środowisko protestuje, kiedy burzy się porządek, do którego się przyzwyczaiło”, czy może rację ma ów anonimowy nauczyciel z Krakowa, który wyraża obawę, że w nowym systemie uczniowie „zupełnie zbagatelizują naukę tych przedmiotów, których nie wybiorą jako rozszerzonych”? Czy wreszcie, jak alarmują dyrektorzy szkół, zmiana programu nauczania sprawi, że wielu nauczycieli straci pracę, czy może bardziej należy wierzyć jakiemuś Andrzejowi Jasińskiemu z czegoś, co się nazywa Ośrodkiem Rozwoju Edukacji, który zapewnia, że wprawdzie na poziomie ogólnym liczba godzin niektórych przedmiotów się zmniejszy, ale wszystko się wyrówna w ramach późniejszych specjalizacji?
      I tak się toczy ta niby-debata, a tymczasem, jak już wspomniałem na początku, system edukacji systematycznie się rozpada. I to z powodów całkiem niezależnych od tego, co powie któryś z dyrektorów, czy jakiś urzędnik zatrudniony w jednym z tych absurdalnych urzędów tuczących się na polskiej szkole. A początek przecież, trzeba przyznać, nie był całkiem niedorzeczny. Pomysł, by skrócić podstawówkę z ośmiu do sześciu lat, miał zdecydowanie ręce i nogi. Nie trzeba przecież wybitnego umysłu, by rozumieć, że 7 i 8 klasa, a więc 14 i 15-latki, to dzieci zdecydowanie za duże, żeby chodzić do tej samej szkoły co 7-latki. I że trzymanie ich dzień w dzień, przez całe lata, w tym środowisku, w dodatku w towarzystwie tych nauczycieli, ich wyłącznie, i to pod każdym możliwym względem, demoralizuje.
       A więc zaproponowany system 6 + 3 + 3 mógł być z pewnością dobrym rozwiązaniem. Jednak sens tego rozwiązania mógłby być odpowiednio rozpoznany pod jednym warunkiem, że po skończeniu szkoły podstawowej, małe dzieci staną się dziećmi dużymi, a więc gdyby po szóstej klasie 13 latki przechodziły w doroślejszy system nauczania. Niestety, wbrew, jak się domyślam, planom jakie mieli autorzy tej reformy, polskie gimnazja nigdy nie miały okazji pełnić owej funkcji pośredniego ogniwa między podstawówką dla małych i liceum dla dużych; skracać pobyt w szkole dla małych, do 13 roku życia i przygotować do pobytu w szkole dla dużych, od 16 roku życia.
     Gimnazja działające przy liceach – tyle że niestety bardzo nieliczne – akurat starają się to robić, i z nienajgorszym skutkiem, co widać po wynikach, ogólnej postawie i stopniu dojrzałości swoich absolwentów. Tyle że są to gimnazja pojedyncze, najczęściej specjalistyczne, a więc przeważnie z oddziałami dwujęzycznymi, do których w dodatku dzieci przyjmowane są na podstawie wewnętrznych egzaminów. No i bardzo dobrze. Myślę zresztą, że tak to właśnie miało, przynajmniej w teorii, wyglądać w całej Polsce: 13-latki będą podlegały edukacji bardziej zbliżonej do tej, jakiej podlegają 18-latki, niż tej, która obejmuje dzieci 7 czy 9-letnie.
      Oczywiście, może też być tak, że kiedy postanowiono wprowadzić gimnazja, akurat nikt nic sobie szczególnego nie myślał, ani tym bardziej nie planował. Mogło się zdarzyć, że gdzieś ktoś coś usłyszał, pomyślał, że właściwie czemu nie, i tyle. Że od samego początku nikt nawet nie brał pod uwagę, że gimnazja zostaną wyodrębnione ze szkół podstawowych, i że one będą pełniły jakąkolwiek inną funkcję poza posiadaniem tej swojej nazwy. A może któryś z tych urzędników pomyślał, że kiedyś były gimnazja, więc niech i dziś, w nowej Polsce, też będą? Wszystko jest możliwe.
      Nieważne. To co się liczy, to fakt, że owe gimnazja generalnie, co widać po 10 latach od czasu jak się pojawiły, zaczęły żyć własnym życiem, stając się czymś całkowicie – zakładam dobrodusznie – niezamierzonym. A więc przede wszystkim przedłużeniem podstawówek, wylęgarnią młodocianych przestępców i polem nieustannego użerania się nauczycieli z uczniami, i odwrotnie. Miałem okazję przed kilkoma laty pracować zarówno w takim, które było przerobioną podstawówką i w takim, które zostało podczepione do liceum. Różnica jest wręcz niewyobrażalna. Oczywiście, dzieci są tylko dziećmi i oczywiście są różne wszędzie. Jednak nigdzie tak jak w tym typowym osiedlowym gimnazjum, nie widać było tak wyraźnie, że to jest dalej ta sama podstawówka, tyle że akurat gdzieś wywiało maluchy. Dlaczego tak się dzieje? To oczywiste. Te szkoły są za duże, bez żadnego oblicza – a przez to wszystkie takie same – i oczywiście obowiązkowe dla wszystkich, bez jakiejkolwiek preselekcji, z identycznym dla wszystkich egzaminem końcowym.
      Pamiętam 15 latków przychodzących do liceum 10 lat temu, i pamiętam te podstawówkowe dzieci, jak stawały się niemal dorosłą młodzieżą po dwóch czy trzech miesiącach pobytu w liceum; tyle im było potrzeba żeby się przestawić na doroślejszy system w szkole. Na samodzielne robienie notatek, na elementarną odpowiedzialność za własne zaniedbania, lenistwo czy nieobecności, na porzucenie nawyku uciekania się do oczywistych kłamstw jako wymówek itd. Teraz do liceum przychodzą dzieci 16 letnie, i kiedy można by się było spodziewać, że ów dodatkowy rok, jaki uzyskały dzięki trzem latom w gimnazjum, pozwoli im wejść w ten nowy świat z większą powagą i przygotowaniem, okazuje się, że wszystko poszło w dokładnie przeciwnym kierunku. Ich podstawówkowe nawyki zostały tylko lepiej utrwalone, a przez to, że wiek 15-16 lat to czas naprawdę szczególny, stały się też znacznie trudniejsze do wyprostowania, i teraz często nawet semestr, nawet rok, do tego nie wystarcza. I tę zmianę widzi każdy w miarę doświadczony nauczyciel.
      I teraz wchodzimy w coś, co zostało nazwane reformą podstawy programowej. Od września 2012 owa fikcja w postaci gimnazjów, które miały stanowić wspomniane przez mnie wcześniej ogniwo na drodze do dorosłości, a stały się bezsensownym i nie służącym niczemu przedłużeniem podstawówki, zamiast ulec poważnej naprawie, została tylko wzmocniona i jakby oficjalnie zatwierdzona. Przypomnę bardzo krótko, o co w tej reformie chodzi. Myśl jest mianowicie taka, że skoro młodzież uzyskuje tak fantastyczne wykształcenie ogólne w podstawówkach i gimnazjach, a nam, w nowych, jakże wymagających czasach, trzeba przede wszystkim specjalistów, prawie całe nauczanie ogólne będzie się odbywało w podstawówkach i gimnazjach, natomiast licea zajmą się niemal już tylko kształceniem wspomnianych fachowców. I znów, oczywiście, być może miałoby to sens, gdyby gimnazja można było uznać za sukces. Bo w teorii wszystko do siebie pasuje: trzy lata kształcenia ogólnego w gimnazjum + rok ogólnego kształcenia w liceum + dwa lata na specjalizację. A więc cztery plus dwa – wszystko wygląda rozsądnie. Tyle że teoretyczne założenia wzięły w łeb pewnie z powodu (oczywiście!) braku pieniędzy na przebudowanie szkół, ich zmniejszenie itd., a więc czegoś, co było pierwszym i być może podstawowym warunkiem sukcesu.
      A więc co będziemy mieli? Dokładnie to co napisałem wyżej, tyle że jeszcze gorzej. Bo w momencie, gdy te biedne dzieci nabiorą podstawowej ogłady, by wziąć się wreszcie do prawdziwej nauki, okaże się, że czas już minął. I w efekcie, pojawi się cała armia 19 latków, którzy ani nie będą umiały liczyć, ani pisać, ani mówić, którzy będą się snuły po ulicach, bez pracy, bez jakiegokolwiek sensu w życiu i bez jakichkolwiek perspektyw. I proszę mi nie mówić, że ja przesadzam i dramatyzuję. Już jest bardzo źle.      Niedawno w tej samej „Rzeczpospolitej”, w której dziś czytam ten kompletnie pusty tekst, nawet nie wiadomo po co i dla kogo, Robert Mazurek rozmawiał z pewną panią doktor z Uniwersytetu Warszawskiego, która ma zajęcia ze studentami dziennikarstwa. I w tej oto rozmowie, skarżyli się właściwie oboje, że ci właśnie młodzi ludzie, pragnący w przyszłości zostać dziennikarzami, systematycznie nie są w stanie rozpoznać nawet najbardziej pospolitych polskich frazeologizmów, takich jak „posypać głowę popiołem”, czy „gdzie dwóch się bije” i takie tam. I to są studenci dziennikarstwa. I proszę mi teraz powiedzieć, na jakiej zasadzie mamy wierzyć, że studenci budownictwa, medycyny, psychologii, matematyki, czy elektroniki są lepiej przygotowani?
      Oto prawdziwy problem. Pewnie, że nauczyciele boją się, że stracą pracę, czy choćby nawet tylko część godzin. Może akurat my angliści mniej niż fizycy, matematycy, czy poloniści, ale tu też przecież nie jest łatwo. Strach przed kryzysem jest powszechny. I wcale nie dotyczy tylko nauczycieli. Życie jest coraz trudniejsze, koszty utrzymania rosną, przyszłość jest bardzo, bardzo niejasna. Nikt nie jest spokojny. W tej sytuacji, uważam za wyjątkową bezczelność ze strony tych, którzy w tak bezmyślny sposób psują polską szkołę, pokazywanie palcem na nauczycieli i ogłaszanie, że oto mamy kolejną korporację, z jej antyspołecznymi pretensjami. Że polski rząd stara się wreszcie uczynić ten system wydajnym i i bardziej przystosowanym do nowych wyzwań, a tymczasem grupa leniuchów, dla swoich prywatnych interesów, gotowa jest wysadzić w powietrze tak potrzebną reformę. Oczywiście dobrze się tego typu argumentów słucha, zwłaszcza gdy samemu się jest produktem tego nieszczęsnego systemu. Nie zmieni to jednak faktu, że w rzeczywistości o żadnej reformie mowy nie ma, i że tu wcale nie chodzi o nauczycieli. Oni zresztą akurat, wbrew tej propagandzie, nigdy za wiele nie mieli. Problemem jest polska szkoła, która zwyczajnie umiera.
      Ktoś pewnie mi teraz powie, że łatwo jest mi tak się tu oburzać i tylko krytykować tych co, co by o nich nie mówić, przynajmniej próbują coś robić. A czy ja mam jakieś propozycje? Ale przecież ja je tu przedstawiłem. Niech już zostanie ten system. Niech te gimnazja sobie będą. Tyle że bez podjęcia przez państwo pewnego wysiłku – również finansowego – co do tego, by z gimnazjów zrobić prawdziwe szkoły dla dzieci, które już za chwilę staną się dorosłe, nie ma w ogóle o czym mówić. To już lepiej było tego nie ruszać i zostawić tamtą 8-letnią podstawówkę sprzed lat i cztery lata liceum z fakultetem w dwóch ostatnich klasach. Lub ewentualnie, skoro koniecznie trzeba coś zmieniać, wrócić do tego co mieliśmy w dawnej Polsce, a więc do systemu 6 letnich, lub jeszcze lepiej, 5-letnich – czyli obowiązkowo do 18 roku życia – gimnazjów, zorganizowanych na takiej zasadzie, że będą się mieściły jak najdalej od lokalnych szkół podstawowych. Dziecku, które weszło w 13 rok życia, powie się, że jest już dużym chłopcem – dziewczynkom akurat mówić tego nie będzie trzeba, bo one same dobrze to wiedzą – a teraz marsz do gimnazjum, do nauki! No ale żeby to skutecznie przeprowadzić, trzeba wiedzieć, po co się to robi i z jaką perspektywą. A więc trzeba mieć na sercu polską szkołę i polskiego ucznia… no i może przede wszystkim samą Polskę.
       No właśnie. Polskę. Za cokolwiek się wziąć, na końcu i tak pojawia się Polska. A więc znów odbyliśmy sobie taką akademicką pogawędkę, wywołującą najwyżej wzruszenie ramion.

       Niezmiennie przypominam, że w księgarni pod adresem www.coryllus.pl   są do kupienia moje książki. Polecam gorąco.

68 komentarzy:

  1. Aż mi się jęk wyrwał z młodej piersi... Dlaczego tak rozsądnych wypowiedzi, mówiących o sprawach oczywistych i widocznych jak na dłoni nie możemy usłyszeć od tych, którzy o edukacji decydują.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pamiętam, że niektórzy byli zwolennikami powrotu gimnazjów, bo kojarzyli je z gimnazjami XIX wieku, które prezentowały bardzo wysoki poziom edukacji. I być może to też pojawiło się w głowach pomysłodawców. Tyle, że to o czym zwykle myślimy mówiąc o gimnazjach kiedyś, to były gimnazja klasyczne i one nie były dla wszystkich. A to co zrobiono u nas było chyba starym gimnazjum tylko z nazwy.

    Plus właśnie najgorsze są zmiany dla zmian. Niestety jeśli chodzi o szkołę to chyba ostatnie lata są ciągłym pasmem postępującego upadku. Ja osobiście jestem za powrotem do podstawówki 8 klasowej bez gimnazjum, natomiast to tylko pierwszy krok i pewnie ważniejsze będzie to co dalej. I żadnych więcej rewolucji, żeby kolejne roczniki nie były poszkodowane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i nie było koedukacji... Inny świat..

      Usuń
    2. @Niepogodzony
      No ale to było dawno. Nawet ja, choć wprawdzie chodziłem do męskiej podstawówki, to jednak była to już ostatnia taka szkoła w mieście.

      Usuń
  3. Głupio to mówić, ale skoro, jak on sam się chwali, jego ojciec jest wyznania prawosławnego, mama protestantką, a on sam, jak rozumiem, członkiem Kościoła Johna Lennona, to mówimy o pełnym wykorzenieniu. A to jest sytuacja, która wyklucza jakąkolwiek dyskusję. PCh zrobi lepiej, gdy wejdzie na szczebel nieco poważniejszy.

    OdpowiedzUsuń
  4. 8+4(5) to jest duży plus.
    Rejonizacja edukacji domowej - DUŻY MINUS - nie widzę powodów, żeby akurat ten aspekt "reformy" pomijać.
    Z pozdrowieniami :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na czym polega ów duży minus?

      Usuń
    2. Ano z dwóch przyczyn to.
      1. Tak bardziej ogólnie - widocznie Sz. P. MEN kocha bardziej moje dzieci i wie lepiej do jakiej szkoły powinny być zapisane.
      2. Tak bardziej osobiście - mamy dzieciaka zapisanego do szkoły kilkaset kilometrów od domu ze względu na to, że jest to jedna z lepszych i najbardziej przyjaznych edukacji domowej szkół (Koszarawa-Bystra, szkoła pp. Sawickich). 2-3 wizyty w roku tam z jednej strony zapewniały najwyższy poziom obsługi (zarówno z perspektywy dziecka, jak i naszej - warsztaty, szkolenia, poradnictwo itp.), z drugiej strony w zupełności wystarczało to do skutecznej edukacji domowej. A, że mamy tam także wygodną metę, to wszystko pasuje. Według nowych przepisów NIE WOLNO NAM zapisywać dziecka do właśnie tej szkoły.

      Nie wiem na ile Pan temat śledził, ale my (z żoną) z przyczyn oczywistych śledziliśmy dokładnie. Rzucała się "w oczy" jakaś taka... osobista niechęć MEN do tej "patologii" - czyli Edukacji Domowej. Trudno było znaleźć jedno zdanie w którym ED nie występowałaby wspólnie z właśnie "patologią".

      Pozwolę sobie tylko przypomnieć, że już swego czasu ostrzegałem i nadal to podtrzymuję - otaczanie się przez p. Prezesa J. Kaczyńskiego kobietami typu MEN i jeszcze bym tu dodał p. Rafalską (coś jak p. Kluzik-Rostkowska i Jakubowska w okolicach ś. p. Prezydenta L. Kaczyńskiego) ze swoim "Jak pracodawcy nie stać na 12 zł / h dla swojego pracownika, to już niech lepiej zbankrutuje" doprowadzi kiedyś do upadku markę "Dobra Zmiana".
      Chyba, że p. Prezes w porę się zorientuje...

      Usuń
    3. Jakubiak chyba...
      Ogrodniczka

      Usuń
  5. @Sławomir Kuglarz
    Nie znam argumentów za rejonizacją "edukacji domowej" - a zakładam, że jakieś są - jednak niezależnie od tego, przy całym szacunku, uważam, że owa domowa edukacja w skali społeczeństwa stanowi problem na tyle marginalny, że nie macie Państwo szans się tu przebić. Chodzi mi o to, że problemów o tej skali jest z całą pewnością znacznie więcej i mimo, że dla niektórych z nas one są całym życiem, też pozostaną nierozwiązane.
    Co do tych 12 zł. na godzinę, być może czegoś nie wiem, ale w wypowiedzi min. Rafalskiej nie widzę niczego niestosownego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spodziewam się, że się nie przebijemy. Choć świat już nie takie cuda widział, więc... Jest "nas" na dzień dzisiejszy szacuje się 10000 (liczba dzieciaków w ED). Szacunek opieram na dotychczasowej tendencji przyrostu liczby dzieci w ED - właściwie zbliżonej do wykładniczej. Rok temu oficjalne dane mówiły o ok. 6000, 2-3 lata temu to było 2000, jeszcze wcześniej odpowiednio mniej. Dziś obiektywnie to nadal margines, ale mam nadzieję to się zmieni.

      Co do p. Rafalskiej - ja tu raczej o mentalności piszę. To jest tylko przykład. Rzucić okiem dookoła, dla wielu 12 zł / h jest nieosiągalne - zarówno dla pracodawcy, jak i pracownika. To jest matematyka, zjawisko "wynagrodzenia minimalnego" utrudnia zdobycie pierwszej pracy, utrudnia utrzymanie pracy dla właśnie najmniej zarabiających, sprzyja wzrostowi tzw. bezrobocia. Przy pracach, które są warte mniej, niż owe 12 zł, pracodawca i pracownik mają rzeczywiście kilka wyjść. Wierzyć, że pracodawca zapłaci więcej w każdym przypadku wydaje się niedorzecznością. Być może w części przypadków owszem, ale pewnie też pojawi się część relacji pracodawca-pracownik, w której podniesienie pensji odbędzie się kosztem redukcji etatów i zwiększeniu zakresu prac do wykonania polecanych tym pracownikom, którym udało się nie stracić pracy. O ileś-tam mniej absolwentów będzie zatrudnionych w swojej pierwszej pracy na "normalnych" regułach. Można podnieść i pensje i ceny produktów. Można "zbankrutować", wyemigrować... Można też przejść do szarej strefy.
      W istocie jest kilka rozwiązań - ale czy o to chodzi.
      Pan zatrudni młodego blogera, bo zna Pana twórczość i chce pomóc nie wiem... może w porządkowaniu dysku twardego na komputerze, albo prze zamiataniu magazynu - tylko dlatego, żeby się czegoś od Pana nauczyć. I nie może Pan mu dać "mniej niż...", mimo, iż by mu wystarczyła dajmy na to połowa tego.

      Bardziej tu jednak piję do owej "urzędniczej mentalności". Urzędnik, który nigdy nikogo nie zatrudniał i nigdy nie był zatrudniany w prywatnym przedsiębiorstwie decyduje o tym ile ma zarabiać pracownik. Urzędnik bez własnych dzieci (nie mówię o MEN!) decyduje jak wychowywać, szczepić i edukować dzieci. Można tak w nieskończoność... To do niczego nie prowadzi. A już na pewno nie do ogólnie pojętego dobrobytu.

      Usuń
    2. Tu może nie tylko chodzi o "urzędniczą mentalność", czy jak kto woli socjalistyczną... Dla przykładu kim trzeba być, by za swojego króla mimochodem uznać Belzebuba? Radcą prawnym? Może. A jaki trzeba mieć kredyt, do wysokości wszystkiego razem ok 300tys. PLN. Kluzik Rostkowska w ostatnim zeznaniu nie ma zobowiązań, zaś całkiem sporu dochód. Tyle lat u korytka, opłaca się, byle zawsze z wiatrem.

      Usuń
    3. @Sławomir Kuglarz
      A ja mam nadzieję, że za jakiś czas - ja już oczywiście tego nie doczekam - polska szkoła bedzie na tyle Szkołą, że edukacja domowa nie bedzie potrzebna. Mało jest bowiem rzeczy tak destrukcyjnych dla dziecka, jak odciąć go od tego, co nazywamy "grupą rówieśniczą". Wiem co mówię. Moja córka chodziła do liceum, gdzie w klasie było zaledwie kilkoro dzieci i dziękuję Bogu, że jej to towarzysko nie zabiło.

      Usuń
    4. Cóż, takie są Pana doświadczenia. My mamy inne. Nasze dzieci jeszcze małe - jednocyfrowy wiek. Ale siłą rzeczy regularnie spotykamy inne dzieci i młodzież z ED - i moglibyśmy powiedzieć coś odwrotnego nt. rzekomo pozytywnego wpływu "grupy rówieśniczej. Moja żona akurat w temacie ED robi doktorat i pozwolę sobie na zaufanie Jej w tym temacie.

      Usuń
  6. Do czego może prowadzić nierozwaga w edukacji przeczytałam dziś w internecie.
    http://www.o2.pl/hot/studenci-londynskiej-uczelni-chca-usuniecia-z-programu-bialych-filozofow-6078247075030145a
    Ten postulat - nawet jeśli wymyślili go jacyś zleceniodawcy - musiał paść na podatny grunt. Grunt umysłów absolwentów polit- i social- poprawnej szkoły. To jest właśnie ta kręta droga, którą zaczęła kroczyć nasza edukacja po poprzedniej reformie.
    Moja znajoma, gw-leminżyca - przez lata twierdziła, ze gimnazja to najgorsza rzecz w naszej edukacji (pewnie dlatego, że wprowadził je rząd AWS). Teraz oczywiście jest innego zdania, a na moje przypomnienia owej poprzedniej opinii, twierdzi, że to było dawno i nieprawda...(uczy w gimnazjum)!
    Ogrodniczka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Problemem jest to, że większość z nich nie ma własnego zdania. Oni się opierają wyłącznie na tym, co usłyszą w telewizji.

      Usuń
    2. no i przeczytają w GW...
      Ogrodniczka

      Usuń
  7. Temat rozebrany, że się tak wyrażę "do gołej ziemi" ale spróbuję coś dodać.

    Mam dwoje dzieci, które edukację zaczęły w roku 2005, jedno kończy Liceum drugie Gim(bazę). Na strychu stoi sterta podręczników, powiązanych w paczki, z tych wszystkich lat nauki - jakieś 0,5 m3., aż boję się myśleć ile to waży. Młodsze dziecko nigdy nie miało w rękach podręcznika starszego dziecka. Rok w rok dwa nowe komplety książek po ca. 400 zł każdy z powodu:
    - albo nowy program
    - albo Pani wybrała zestaw innego wydawnictwa

    Mieszkam w Bieszczadach i nie muszę chyba nikogo uświadamiać jaki tu jest dobrobyt. Gdy zbliżał się początek roku szkolnego, to - proszę mi wierzyć - czuć go było w powietrzu. Dla rodzin o niskich dochodach (czyli dla wiekszości) zasiłek rodzinny wynosił 50 zł na dziecko! Dla tych w całkowitej nędzy gmina refundowała podręczniki, co jednak wiazało się z tzw. wywiadem środowiskowym, czyli oglądaniem chałupy przez Panie z GOPS-u. Naganiacze z różnych "chwilówek" szaleli po wsiach.

    Mafia podręcznikowa rządziła przez te wszystkie lata w MEN - złodzieje okradli najbiedniejszych!!
    Oprócz rwania kasy gówno ich obchodziło !

    Pierwszy raz tu komentuję po Wielkiej Migracji,
    na zdychającym Salonie byłem widoczny jako "lonely wolf"
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Lonely Wolf
      Od razu się domyśliłem, że to Ty. Zdradziły Cie Bieszczady. Bardzo cenny jest ten komentarz. On znakomicie pokazuje, jak nie da się rozmawiać na ten temat - a często też na każdy inny - kiedy sie nie zna kontekstu.
      Jeszcze może tylko dodam, że owe wydawnictwa to mafia. Klasyczna mafia. Pisałem o tym w książce o "angielskim listonoszu".

      Usuń
    2. To samo chciałem napisać - bardzo dobry i ważny komentarz. Tak życiem prosto w twarz.

      A tak w ogóle czytając o tych zasiłkach i kosztach zestawu podręczników to aż mnie coś w dołku ścisnęło. Od razu pomyślałem, co takim rodzinom powiedzieliby wszyscy mędrcy krytykujący program 500+, gdyby je odwiedzili w domu i musieliby spojrzeć im prosto w oczy. A ja bym to chętnie nagrał.

      Usuń
  8. Irytujące jest to czeste powtarzanie Pana starych wpisów

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Anonimowy
      Częste? Naprawdę? Od stycznia 2016 roku do dziś zamieściłem tu 322 notki. Proszę mi zatem uprzejmie powiedzieć, ile z nich stanowiło "powtórzenie starych wpisów". A teraz proszę łaskawie zdjąć sobie buta z nogi i walnąć się nim w głupi łeb, może wtedy zrozumie Pan, że Pańskie poirytowanie bierze się z czegoś zupełnie innego, niż to, że ja każę Panu czytać moje stare teksty.

      Usuń
    2. @Anonimowy 12.31
      Dla mnie najgorsze jest to, że widać, iż niewiele się zmieniło i te stare wpisy są tak samo aktualne dziś, jak były kiedyś...
      To jest tragedia! Polską szkołę trzeba ratować!!!
      Ogrodniczka

      Usuń
    3. Sławomir Kuglarz, 12:43

      W wątku pracy minimalnej. Nie wiem czy się Pan ze mną zgodzi, ale nie może istnieć taka praca, której wykonywanie nie gwarantuje utrzymania. Skoro ustaliliśmy minimum socjalne, to konsekwencją tego musi być praca minimalna, której wykonywanie gwarantuje chociaż na minimalnym poziomie utrzymanie.

      Jeżeli ktoś chce dawać pracę, za którą chcę płacić tyle, że nie można się za tą pracę utrzymać, to nie możemy tu mówić o wykonywaniu pracy. To jest jakiś wyzysk. Tudzież są ta prace, które może wykonać sam zainteresowany, nie angażując innego i czasu innego.

      A te gadki o tym, że praca minimalna utrudni zdobycie I pracy... to jest jak z tym doświadczeniem zawodowym. Ciągle się wymaga tego doświadczenia zawodowego, tłumacząc, że na początku staż (bezpłatny) potem coś na śmiecówce.. i dopiero potem jak już będzie doświadczenie.. to wtedy będzie ten etat i praca...tylko że ten dzień "zdobycia doświadczenia" nigdy nie nadchodzi.

      Gdy zaś chodzi o to, że urzędnicy nigdy nie prowadzili firmy, nie zatrudniali i nie byli zatrudniani w związki z czym nie mogą się wypowiadać... to może to będzie działało także w drugą stronę. I ktoś kto nigdy nie rządził Państwem, nie tworzył prawem.. nie powinien komentować poczynań Sejmu czy Rządu.

      Pozdrawiam
      Grudeq

      Usuń
    4. @Anonimowy 14:30
      Pan jest oderwany od rzeczywistości. Co to znaczy "ustaliliśmy minimum socjalne"? Kto??? Naprawdę Pan nigdy nie słyszał o pracy w zamian za NAUKĘ, a nie tylko za kasę? A słyszał Pan o tym, że za naukę się płaci?
      Zagęszczenie niedorzeczności w Pana wypowiedzi budzi "respekt". Ostatni swój akapit niech sobie Pan jeszcze raz przeczyta. A jak nie pomoże, to jeszcze raz. Do skutku. Aż zauważy Pan dlaczego to jest aż tak śmieszne :)

      Pozdrawiam

      Usuń
    5. @Sławomir Kuglarz
      Z tą "pracą z naukę" - a przy okazji z oderwaniem od rzeczywistości - to ja bym radził uważać, zwłaszcza w sytuacji gdy tak zwany "nowy liberalizm" stworzył obyczaj, gdzie oczywisty wyzysk, by nie powiedzieć praca za darmo, była przemycana, jako praca za naukę. Ja mam naprawdę niewielkie tu doświadczenie, ale sam na palcach obu rąk mógłbym policzyć osoby, które całymi miesiącami przypieprzały od rana do wieczora bez złotówki wynagrodzenia, bo podobno przechodziły szkolenie.

      Usuń
    6. @toyah
      Albo ja, albo Pan - ktoś z nas tu robi zdaje się błąd - metodyczny? analityczny? Nie przeczę, że przypadki opisywane przez Pana się zdarzają. Co prawda nie spotkałem się, ale życie uczy, że tak bywa. No ale trudno mi się tu zgodzić na wyciągane wnioski przez Pana.
      Zdarza się wyzysk - wprowadzamy dla wszystkich płacę minimalną.
      Zdarzają się ceny tzw. dumpingowe - wprowadzamy ceny minimalne.
      Zdarza się, że rodzice nie dbają o zdrowie dzieci - wprowadzamy wszystkim przymusowe szczepienia.
      Zdarza się, że ktoś schleje się litrem czystej i wsiada za kółko - zakażmy wszystkim prowadzić nawet po lampce wina.
      W ten sposób zmierza się do "1984", względnie do "Nowego Wspaniałego Świata".
      Rozumie Pan, że trudno mi to przyjąć, bo kłóci się to z logiką - po prostu. Ja tego po prostu nie przyjmuję, nie rozumiem.
      Niechże Pan zastosuje jakieś metody specjalne (w końcu jest Pan nauczycielem) i niech mi to Pan jak krowie na rowie wytłumaczył, że tak trzeba...

      Ktoś miesiącami przypieprzał za free... Nie rozumiem czegoś - nie lepiej było siedzieć w domu za free? No dobrze, może jakieś tam zależności nieformalne, zastraszenia, nie-wiem-co-tam-jeszcze. No ale od tego to zdaje się jest Kodeks Karny chyba, co?

      Usuń
    7. Sławomir Kuglarz,

      Zanim wejdę z Panem w polemikę, zapytam Pana czy uznaje Pan taki byt jak społeczeństwo, definiowane najprościej jako grupę ludzi?

      Nie odpowiedział Pan też mi na moje (rzeczne/niedoreczne) pytanie, a mianowicie czy uznaje Pan taką pracę, której wykonywanie przez człowieka nie zapewnia mu utrzymania?

      Replikując. "Ustaliliśmy My" minimum socjalne, bo takie pojęcie jest w Rozporządzeniu Rady Ministrów, w którym nakazuje się zbadanie kwoty za którą rodzina jest się w stanie utrzymać. Takie pojęcie też, choć pod inna nazwą, można znaleźć w ustawie o pomocy społecznej. Tak jak ustaliliśmy prędkość bezpieczną w ruchu drogowym, tak jak ustaliliśmy co jest wodą zdatną do użycia, tak samo mamy pojęcie minimum socjalnego.

      Tak słyszałem o pojęciu pracy za naukę, tak samo jak słyszałem o pracy za to, że ktoś pozwalał pracującemu żyć (vide: obozy pracy) czy o pracy na zasadzie, jesteś niewolnikiem - pracuj (vide: starożytność). Dlatego wolę obecne ujęcie pracy jakie mamy w naszym kodeksie pracy, mówiące, że pracą jest wykonywanie czynności przez pracownika na rzecz i pod kierownictwem pracodawcy za odpłatnością.

      Jeżęli już więc ktoś w zamian za pracę chce płacić nauką - to mam prawo wiedzieć jaka jest wartość nauki, jaką chce się płacić. Przy czym widzę, że jeżeli ktoś ma do lat 25... to jest ten czas, w którym można i trzeba się uczyć. Ale jeżeli ktoś ma lat powyżęj 25... to on przede wszystkim ma otrzymywać za swoją pracę wynagrodzenia, za które może utrzymać swoja rodzinę. Tyle i tylko tyle.

      A co do Pana wizji z rokiem 1984... To czy nie było tak zawsze?
      Zobaczyliśmy, że ktoś kradnie.. wprowadziliśmy przepisy karne.
      Zobaczyliśmy, że ktoś truje ludzi.. wprowadziliśmy sanepid....

      To, że czasem przepisy są głupie... albo że sanepid wyłudza pieniądze.. to jest insza inszość. Ładnie ubrałbym ją w słowa: przesłodzenie herbaty nie jest argumentem przeciwko słodzeniu.

      Grudeq

      Usuń
    8. @Anonimowy 19:43 (Grudeq)
      Nie wiem czy to odpowiedni czas i miejsce... No ale spróbujmy.
      1. Co to znaczy "uznawać społeczeństwo"? Mam żonę, dzieci, rodzinę dalszą, znajomych, pracuję z ludźmi, wydaję pieniądze też najczęściej w obecności ludzi. Chodzę do Kościoła z innymi ludźmi... To znaczy, że już "uznaję społeczeństwo"?
      2. Co to znaczy "uznawać pracę, która nie zapewnia utrzymania"? Ja bym wolał nie mieć utrzymania nie pracując, niż pracując - tak mi się przynajmniej wydaje. Czyli "nie uznaję"? Chyba, że chodziło o pracę nie płatną w PLN, a w innej walucie - np. w "edukacji"? No to "uznaję"?
      3. "Ustaliliśmy my" - no może Pan, ja w każdym razie nic nie ustalałem. A z jaką prędkością poruszać się po zaśnieżonej drodze, to ustalam ja - i wiem, że lepiej jechać 60 km / h, niż 90 km / h (jak pokazują znaki i mówią przepisy) - nie potrzebny mi jest do tego "misiek z suszarką" schowany za dębem. Żaden też sanepid nie badał dla mnie wody w górskim potoku, a ja mimo wszystko pójdę tam i się tej wody napiję.
      4. "Obozy pracy", czy też "niewolnictwo" - to jest oczywiście zagadnienie podpadające pod Kodeks Karny (względnie robota dla WOJSKA POLSKIEGO), a nie przyczyna kodeksu pracy. Kodeks Pracy nie pozwala mi iść do firmy informatycznej sąsiada, żeby po godzinach "ZA DARMO" u niego popracować, a w zamian za to NAUCZYĆ SIĘ programowania w C##.
      5. To JA decyduję, czy owa "nauka" jest dla mnie warta te godziny "bezpłatnej" pracy, czy nie. Dlaczego lepiej ode mnie ma to wiedzieć Pan Urzędnik z Warszawy? A te "25 lat" to też "Wy ustaliliście"? Bo nie ja. Ja mam mniej niż 3 do 40 i chciałbym się po godzinach za darmo u sąsiada pouczyć - znaczy się już mi nie wolno?
      6. W kwestii "1984" - pan manipuluje. Względnie nie rozumie. Moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się Pana wolność. Jeśli Pan chce mi złamać rękę, to podlega Pan KK. Jeśli natomiast chce pan ją złamać sobie - nikomu nic do tego. Pana sprawa.
      7. Nie pijam słodzonej :)

      SZCZERZE pozdrawiam!!!

      Usuń
    9. @Sławomir Kuglarz
      Popełnia Pan nie jeden, ale kilka logicznych błędów, które w sumie uniemożliwiają nie tylko dojście do porozumienia,ale także dyskusję w tak ograniczonej przestrzeni, jaką jest ten blog. Może tylko zwrócę Pańską uwage, że jeśli zastosujemy Pańską logikę, to ową wyliczankę zaczynającą się od "zdarza się, że", na końcu może paść argument: "Zdarza się, że kierowcy jeżdżąc z nadmierną prędkością, zabijają na pasach przechodniów - wprowadzamy ograniczenie prędkości w mieście".

      Usuń
    10. @Sławomir Kuglarz
      Przeczytałem Pańską odpowiedź na komentarz Grudeqa i cofam swój przykład z ograniczaniem prędkości, bo wiem, że Pańskim zdaniem nie potrzeba wprowadzać ograniczenia prędkości, bo Pan doskonale wie, jaka prędkość jest bezpieczna. Jasna sprawa.

      Usuń
  9. Zgadza się, tu już pewnie nie ma co zbierać, więc szkoda energii. Gorzej, że taki ktoś ma wpływ na kształtowanie opinii publicznej publikując w poczytnym niestety tygodniku. I za to publiczne manto by się przydało, innym ku przestrodze. Jeszcze lepsze by było odseparowanie od społeczeństwa.

    Oczywiście w dzisiejszych realiach to mrzonka zapewne, ale jeśli przestaniemy nawet myśleć o tym co normalne, to co nam pozostanie.

    OdpowiedzUsuń
  10. @marcin d.
    Moim zdaniem jego wpływ na kształtownie opinii jest żaden.

    OdpowiedzUsuń
  11. Oby miał Pan rację. Chociaż widząc jak ludzie mi bliscy traktują ten tygodnik jak wyrocznię informacji, to aż boję się ich zapytać.

    OdpowiedzUsuń
  12. @marcin d.
    Moim zdanie, wielu z nich robi to już wyłącznie z przyzwyczajenia.

    OdpowiedzUsuń
  13. JEST PODPIS. GIMNAZJA DO LIKWIDACJI. BRAWO NASZ PREZYDENT!

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie znam się na tajnikach edukacji, to, co chciałbym tu dodać, to aspekt wychowawczy obecnego systemu nauczania. Mój syn chodził w gimnazjum do wyjątkowej klasy, jej wyjątkowość polegała na tym, że niemal w całości, bez zmiany składu, ze szkoły podstawowej przeszła do gimnazjum. Zostało to zrobione "nielegalnie", bez wiedzy i zgody władz oświatowych, które nawet w sytuacji, gdy wydawałoby się to oczywiste, każą mieszać klasy, tak, żeby nie przechodziły w starym składzie ze szkoły podstawowej. Efektem jest sytuacja, kiedy uczniowie stają przed koniecznością tworzenia nowych grup i hierarchii, jest to moment chyba najgorszy i bez wątpienia celowo wybrany. To dlatego gimnazja są siedliskiem przemocy, mobbingu i wykluczania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @redpill
      Ciekawe jest to co piszesz.Jednak w sytuacji gdy gimnazja, podobnie jak licea, też zaczęły ze sobą realizować, sytuacja, którą opisujesz musi być wyjątkiem niezależnie od woli mądrego dyrektora, czy nawet dwóch. Na tyle równych poziomem klas raczej nie ma. Inna sprawa, że ja nie mam pewności, czy tu są jakieś urzędowe zalecenia.

      Usuń
    2. Przypadek, o którym piszę, był możliwy dzięki aktywności rodziców i zrozumieniu dyrekcji gimnazjum, mam całkowitą pewność, że odbyło się to wbrew wyraźnym i nie pozostawiającym żadnej opcji zaleceniom "z góry". Jakiego rodzaju ta "góra" i w jakiej formie te zalecenia, tego nie wiem, ale wiem, że w tym wypadku dyrekcja sporo miała do stracenia i że nie dało się tego wprowadzić jakoś wprost. Nie będę się wdawał w szczegóły, bo chociaż nie ma już tej dyrekcji i trochę czasu upłynęło, to nie chciałbym nawet mimo woli nikomu dobremu zaszkodzić.

      Usuń
    3. Dziwne to trochę, no ale okay. Skoro się udało chociaz ten jeden raz, to dobrze.

      Usuń
    4. Dziwne, czy nie, tak było i wtedy właśnie dowiedziałem się o tych wytycznych. Wyglądały dla mnie jak sposób na maksymalizację szkód.

      Usuń
  15. Te gimnazja to był straszny błąd. Stary system nie był idealny, ale jest lepszy niż 6+3+3. Moja stara szkoła się zwinęła od tego byłego nowego systemu.

    OdpowiedzUsuń
  16. @ogrodniczka - otóż to. A ludzie, którzy w tym siedzą plotą jakieś bajdy. Taki punkt widzenia, jak Toyaha nie jest mi znany z publicznych wypowiedzi "ludzi oświaty" (nie mam tu na myśli p.minister, ani władz ogólniw).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja - szczególnie o tych różnych dzieciach w gimnazjach, w zależności od tego - czy gimnazjum działa przy ogólniaku czy przy podstawówce. To w ogóle nie był mi znany problem...
      Ogrodniczka

      Usuń
  17. A ja mam nadzieje w następnym kroku na elastyczne 4x4
    4+(4+4)+4
    4+4+4+4
    (4+4)+(4+4)

    W zależności od możliwości lokalowych i ludzkich poszczególnych gmin.
    Pytanie uzupełniające kto i dlaczego zakazał nauczania podstaw czytania pisania i liczenia w przedszkolach ??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to kto? Specjaliści za radą ekspertów.

      Usuń
    2. @Grzegorz Bolek

      Ja słyszałem, że w kluczu odpowiedzi egzaminu gimnazjalnego z matematyki prawidłowa odpowiedź jest: 4444.

      W sumie to jeszcze nie najgorzej, bo zawsze grozi prawidłowa odpowiedź: inszallah!

      W tej sytuacji Dobra Zmiana potrzebna jest natychmiast!

      Usuń
    3. Ja mam prywatną teorię, że klęska gimnazjów ma dwa aspekty. Edukacyjny, o którym nieprofesjonalnie wypowiadać się nie będę oraz wychowawczy. Wychowawcza klęska została spowodowana trzema przyczynami.

      Pierwszą było (i jest!) zupełnie niepoczytalne zwolnienie, a właściwie abdykacja szkoły i nauczycieli z obowiązku misji wychowawczej; miała wystarczyć sama edukacja rozumiana formalnie. Ktoś za to powinien beknąć.

      Drugą, równolegle szkodliwą było dopuszczenie do rozziewu między światopoglądem przekazywanym w domu, w Kościele a w szkole. Ja rozumiem, że szkoła to jest narzędzie szerzenia propagandy o wiele skuteczniejsze niż nawet GazWyb, ale …

      Trzecią przyczyną był pomysł organizacyjny 6+3+3 kretyński dlatego, że nie uwzględniał oczywistości, że wśród grup dzieci i młodzieży także odbywa się walka o władzę, a młodzież wychowuje się wzajemnie. W szkole zawsze rządzą najstarsze klasy. To one wyznaczają szkolny esprit de corps. Muszą więc być wiekowo dojrzalsze, czyli w szkole musi być młodzież wyraźnie i wystarczająco starsza.

      Tymczasem, w szkole podstawowej oddano władzę gówniarzom 7+6 letnim, czyli w biologicznie i społecznie najbardziej trudnym i durnym okresie ich życia. Na szczęście nie będziemy już sprawdzać co byłoby, gdy doszło do szkolnej władzy 6+6 latków.
      W każdym razie bezmyślnie spowodowano bałagan społeczno-wychowawczy: 13 latki szły do gimnazjów i tam prawie natychmiast znowu stawały się najstarszymi klasami o obejmowały rządy. W liceach odpowiednio to samo, bo klasa maturalna (podobnie jak ostatnia gimnazjalna) jest zbyt krótka.

      W sumie młodzież w krytycznym okresie 13-18 lat zamiast dojrzewać we właściwej względem wieku atmosferze i relacjach społecznych została wrzucona w szkolną próżnię, którą wypełniała jak umiała.

      Usuń
    4. @Sławomir Kuglarz

      pisząc do Grudeq'a:

      6. W kwestii "1984" - pan manipuluje. Względnie nie rozumie. Moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się Pana wolność. Jeśli Pan chce mi złamać rękę, to podlega Pan KK. Jeśli natomiast chce pan ją złamać sobie - nikomu nic do tego. Pana sprawa.

      przedstawiasz dość, hmm..., dyskusyjną teorię wolności. Nikomu nic do tego było w przypadku umyślnego złamania sobie ręki przez Robinsona Crusoe (zanim przybył Piętszek!).

      Reszty chyba wyjaśniać nie trzeba. Wolność, podobnie zresztą jak własność, czy płaca ma także wymiar społeczny.

      Płaca w gospodarce rynkowej potrzebna jest przede wszystkim po to, aby rynek był znacznie szerszy, niż sami pracodawcy


      Usuń
    5. @Orjan
      Szkoła abdykowała z misji wychowawczej długo zanim wprowadzono gimnazja. A teraz jest już tak, że nawet gdybyśmy mieli w trybie ustawowym nakazać szkołom te dzieci wychowywać, kto miałby to robić? Nauczyciele, którzy sami pisali egzamin gimnazjalny w 2005 roku? A może ich starsi koledzy, którzy w roku 1990 zdawali maturę? Co oni im powiedzą? Że za PRL-u było źle, a Jan Paweł II był przyjacielem ks. Tischnera? Moim zdaniem sytuacja jest beznadziejna. Trzeba wziąć się za wszystko od początku. Ja bym proponował zacząć od nauki kaligrafii i poczekać aż wejdzie nowe pokolenie nauczycieli, którzy przynajmniej potrafią pisać, nie bazgrząc.

      Usuń
  18. @Sławomir Kuglarz
    Szanowny Panie,
    zdaje się, że publicznie jest Pan łaskaw nam tu komunikować, że zasób ludzki w tej - zapewne Pańskim zdaniem - zacofanym cyw. łacińskiej zwany potocznie człowiekiem jest najtańszy, lub względnie najłatwiej manipulować kosztami jego użycia. Minerały, ropa, ziemia,kapitał, know how to jest to!!!A człowiek? A człowiek jest na samym końcu...
    Jako personalista i chrześcijanin muszę zaprotestować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również! Stanowisko personalizmu i chrześcijaństwa jest w tej sprawie znacznie dojrzalsze. Kapitalizm jest historycznym wytworem chrześcijaństwa, od którego aksjologii obecnie jest usilnie odrywany, o ile już nie jest oderwany. Miejmy jednak nadzieję, że oderwanie jest nieskuteczne a odwracalne.

      Instynktownie (bo badań nie prowadziłem) uważam, że cała współczesna myśl wolnorynkowa stoi na dwóch nogach: na okaleczonych podstawach teoretycznych i na podniesieniu praktyk łajdackich do rangi metody ekonomicznej. Reszta to didaskalia, choć można za nie dostać nawet Nobla, bo działają takie siły, które lepiej ode mnie wyjaśnia Coryllus i jego dyskutanci.

      Myśl wolnorynkowa dotyczy kapitalizmu jako metody finansowej. Kapitalizm jest wyłącznie metodą praktycznego postępowania w gospodarce. Jak dotąd najskuteczniejszą, ale tylko metodą. Powstaje więc pytanie, o co ma być onaż praktyka postępowania oparta? O konkretnie jaką aksjologię? Jakie są kryteria cywilizacyjne obecnie podkładane do tej metody?

      Jeżeli zatem ma to być aksjologia oparta o łajdackie potrzeby przedsiębiorców (tu dla uproszczenia dyskusji oparta o wyzysk pracowników), to niby dlaczego i to akurat w ustroju demokratycznym, takie potrzeby mieliby wspierać właśnie wyzyskiwani pracownicy w ich innej społecznej roli wyborców.
      To działa także odwrotnie, choć w inny sposób. Jeśli bowiem miałaby to być aksjologia oparta o łajdackie potrzeby pracowników, to niby dlaczego miałaby uruchamiać przedsiębiorców do angażowania się w metody kapitalistyczne.

      Potrzebna jest zatem jakaś społeczna równowaga potrzeb obu środowisk. Z jednej strony równowaga słuszna, a z drugiej strony skuteczna. W tej kolejności, bo w dłuższym okresie niesłuszna skuteczną być nie może.

      Rynek, to jest kosmos, w którym odpowiednikiem ruchów Browne’a jest potrzeba a zarazem skłonność wchodzenia w stosunki społeczne zwane robieniem interesów (business). Interesy robi się z kimś, a nie z samym sobą. Dlatego aksjologia wyzysku tego kogoś w końcu ogranicza rynek (business) co obecnie już widać, słychać i czuć.

      W tym miejscu spokojnie można zwrócić się do personalizmu i społecznej nauki Kościoła. Im prędzej, tym lepiej.

      Usuń
  19. @orjan
    Niech Pan wyjaśnia - może mnie Pan nawróci!
    A jak Pan dzisiaj na dwór wychodził, to założył Pan czapkę? Nie?? Dlaczego?? Gdyby Pan był Robinsonem C. to mógłby Pan sobie nosić lub nie, ale tu należy dbać o Zdrowie Społeczne!!

    @niepogodzony
    Nie zauważyłem gdzie to zakomunikowałem - mógłby mi to Pan pokazać?
    Mógłbym za to powiedzieć, że wolność człowieka - zapewne Pańskim zdaniem - omyłkowo nadana człowiekowi przez Trójjedynego Boga i później podtrzymywana przez cywilizację łacińską jest nieporozumieniem zdecydowanie ważniejsze jest "nasze" dobre samopoczucie...
    Jako personalista i chrześcijanin muszę zaprotestować!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Sławomir Kuglarz
      No i znów Pan to robi. Stosuje Pan argumentację, która jest fałszywa z samej swojej zasady. Tego typu manipulacje zostały już wielokrotnie opisane i nazwane. Fałszywa analogia, kategoryczny sylogizm, argument ad absurdum... Można wymieniać. Kiedyś, całą swoją popularność opierał na nich Janusz Korwin-Mikke. Dziś już je stosują wyłącznie jego najbardziej zaczadziali uczniowie.

      Usuń
    2. Założyłem nawet szalik w trosce o swoją rodzinę. Następnie wsiadłem w auto i w trosce o nią, a także o innych uczestników ruchu, jechałem do pracy mniej agresywnie, niż w lecie.


      Usuń
  20. Sławomir Kuglarz

    "Nie wiem czy to odpowiedni czas i miejsce... No ale spróbujmy.
    1. Co to znaczy "uznawać społeczeństwo"? Mam żonę, dzieci, rodzinę dalszą, znajomych, pracuję z ludźmi, wydaję pieniądze też najczęściej w obecności ludzi. Chodzę do Kościoła z innymi ludźmi... To znaczy, że już "uznaję społeczeństwo"?"

    Niestety nie. Uznawać społeczeństwo, oznacza według mnie, że jak mieszkańcy bloku uznają, że od godziny 10 wieczór jest cisza nocna, to Pan to szanuje a nie np udawadnia, że hałas w nocy ma bardzo zbawienny wpływ na zdrowie człowieka. Tudzież, jeżeli nocą przechodzi Pan koło dyskoteki.. to nie komentuje, że jaka to młodzież jest teraz zła i jaki to halas jest niezdrowy. Można nie uznawac społeczeństwa i mieć żonę, dzieci, przyjaciół, pracować i chodzić do kościoła.

    Uznawać pracę oznacza, czy nazwie Pan pracą czynności, których wykonywanie nie zapewnia utrzymania. Odpowiedź albo tak, albo nie.
    Ja tego pracą nie nazywam.
    (oczywiście pomijam dywagację w stylu, ale chodzi mi o czynności wykonywane tylko przez godzinę, a potem taki człowiek może sobie przecież dorobić gdzieś indziej). Po prostu godzina takiej pracy pomnożona przez ilość możliwych do wypracowania w tygodniu godzin daję godziwe utrzymanie.

    ""Ustaliliśmy my" - no może Pan, ja w każdym razie nic nie ustalałem." No to jest właśnie dowód na to, że nie uznaje Pan społeczeństwa.

    " "Obozy pracy", czy też "niewolnictwo" - to jest oczywiście zagadnienie podpadające pod Kodeks Karny (względnie robota dla WOJSKA POLSKIEGO), a nie przyczyna kodeksu pracy. Kodeks Pracy nie pozwala mi iść do firmy informatycznej sąsiada, żeby po godzinach "ZA DARMO" u niego popracować, a w zamian za to NAUCZYĆ SIĘ programowania w C##."

    No właśnie niewolnictwo jest jedną z przyczyn kodeksu pracy. A dokładnie przeciwdziałanie niemu. Do przedłożonego przez Pana stanu faktycznego raczej zastosowanie winny mieć przepisy kodeksu cywilnego, zakładajacego równość stron (kodeks pracy wychodzi z założenia przewagi pracodawcy nad pracownikiem) i w tym panskim stanie faktycznym staną dwie umowy: umowę o świadczenie usługi pracy na rzecz pana sąsiada oraz umowa nauki programowania. Ale to umowy dwóch równorzędnych stron.

    "5. To JA decyduję, czy owa "nauka" jest dla mnie warta te godziny "bezpłatnej" pracy, czy nie. Dlaczego lepiej ode mnie ma to wiedzieć Pan Urzędnik z Warszawy?"
    Czasem tego JA się bardzo obawiam. Bo nie wiem czy w relacjach z jakimś człowiekiem nie trafię na jakieś "JA" które mi ułoży stosunek prawny pomiędzy nami według jego decyzji. Dlatego wolę szukać oparcia w Społeczeństwie, w regułach wypracowanych przez tego mitycznego urzędnika z Warszawy, tak żebym w starciu z jakimś JA miał jakieś szanse.

    6. "6. W kwestii "1984" - pan manipuluje. Względnie nie rozumie. Moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się Pana wolność. Jeśli Pan chce mi złamać rękę, to podlega Pan KK. Jeśli natomiast chce pan ją złamać sobie - nikomu nic do tego. Pana sprawa."

    Wie Pan cały wic z tym hasłem polega na jego praktycznym stosowaniu w życiu. To jest całkiem zgrabne jako myśl, ale niechby Pan to spróbował wprowadzić w życie. To jest tak jak z delimitacją i demarkacją granic. Na mapie sobie można kreślić... a potem wysyła Pan ludzi w teren i nagle widzi, że granica w tym miejscu będzie bezsensowna, bo podzieli polę, albo utrudni dostęp do studni. albo że nie da się postawić słupka granicznego w tym miejscu, w którym według mapy da się.... Rozumiem, że Pan nie schodzi nigdy do poziomu demarkacyjnego?

    Pozdrawiam Grudeq

    OdpowiedzUsuń
  21. @Sławomir Kuglarz
    To, że Pan powołuje się na Trójjedynego Boga, nie oznacza, że Pański język jest językiem Ewangelii. Czy w samej Ewangelii, czy w przypowieściach nie padało czasem takie pojęcie "dniówki"? A Pan nie widzi autonomii ani samej pracy, wysiłku, ani drugiego człowieka, którego pozycja względem pracodawcy nie jest uprzywilejowana w ich relacjach. Pan widzi tylko autonomię umowy między pracodawcą i pracobiorcą. To nie jest katolickie chrześcijaństwo, tylko indywidualizm pomieszany z cyw. azjatyckiego zniewolenia.
    A gdzie miejsce na popyt?...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Sławomir Kuglarz
      No i proszę! Doszliśmy więc i do cytowania fragmentów Ewangelii. Tego się można było spodziewać.

      Usuń
    2. @toyah
      Szanowny nasz Dobroczyńco - dzięki któremu tu wszyscy jesteśmy (to jest szczere, proszę przypadkiem nie posądzić mnie o szyderstwo! Panu szyderstwa łatwiej przychodzą niż mi :) ).
      Pragnę zwrócić uwagę na fakt, że nie ja zacząłem z tą Ewangelią. Nie miałem takiego zamiaru. Jednak jak ktoś próbuje karkołomnie kłamstwo udowadniać Prawdą, to biernym pozostać nie mogłem.
      Proszę mi wybaczyć, ale poważnie traktuję Pana bloga - zarówno wpisy, jak i komentarze. I skoro poniekąd wywołałem wątek, to poczuwam się do pilnowania go do końca. Proponuję niniejszym zakończyć to na dziś protokołem rozbieżności. Przy innych okazjach pewnie się jeszcze zdarzy, że temat będzie powracał, ale na dziś przestrzeń rozbieżności pomiędzy nami W TYM TEMACIE (podkreślam - w wielu innych możemy chórem śpiewać; ot choćby dzisiejszy wątek smogu-widmo...) jest na tyle duża, że ciąg dalszy TU wydaje się bezzasadny.
      Z niezmiennym uznaniem, modlitwą... i prośbą o wyrozumiałość,
      SK

      Usuń
    3. @Sławomir Kuglarz
      To jest właśnie to, co ja proponowałem jeszcze chyba wczoraj. Na tak małej scenie, jak ten blog, z tak trudnym tematem sobie nie poradzimy. Musielibyśmy się spotkać, kupić flaszkę, albo dwie i tak posiedzieć do rana. A i tak nie wiadomo, czy coś by z tego wyszło, bo jak wiemy, czym człowiek starszy, tym pewniejszy swoich racji.

      Usuń
    4. @toyah
      Podpisuję się... wszystkim czym potrafię! A z tą flaszką - brzmi co najmniej kusząco! Co prawda jestem bardziej przyzwyczajony do mniejszych mocy - chmiel dajmy na to. Ale do tak "mocnych" tematów to i coś "mocniejszego" by się zdało, a ja chętnie się poświęcę :) I taki chytry plan w głowie mi się zrodził, żeby Panu ten komentarz w sprzyjającym momencie przypomnieć i... przejść do realizacji!

      Usuń
  22. @orjan
    To jest teologia wysysania energii i zasobów z jednych obszarów na rzecz obszarów żyjących z wyzysku i tej doktrynie schlebiających w ramach globalizacji. Im zrównoważony bilans popytu i podaży nie jest do niczego potrzebny.

    OdpowiedzUsuń
  23. @Sławomir Kuglarz
    Klasyczny przypadek wyrwania treści z kontekstu. Bo przecież tu Gospodarz daje hojnie i tym co pracowali od rana i tym co zaczęli dopiero po południu i to więcej niż "płacę minimalną", daje w dorozumieniu wieczną nagrodę. Inna rzecz, że krzywdzą się ci pracujący od rana... Ta przypowieść to krytyka protestantyzmu, choć protestanci nic nie rozumiejąc często ją cytują:)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...