Na zakończenie naszego pobytu w
Zakopanem udaliśmy się oczywiście na Mszę Świętą do kościoła pod wezwaniem Najświętszej
Rodziny, tego co wiecie, na samym dole Krupówek, pod samą niemal kolejką na
Gubałówkę, i przyznam zupełnie otwarcie, że do dziś nie mogę otrząsnąć się z
tego, co tam przeżyłem. Była godzina 11, jedna z ośmiu tego dnia Mszy, kościół
raczej z tych większych, i proszę sobie wyobrazić, że wiernych było tak dużo,
że ksiądz musiał trzy razy prosić ludzi, żeby się przesunęli pod sam ołtarz,
tak by ci co stoją na zewnątrz nie musieli marznąć na mrozie. Ostatecznie nie
wiem, czy wszyscy się zmieścili, bo sami staliśmy z przodu, natomiast to co
widziałem wokół siebie przekraczało całe moje dotychczasowe doświadczenie. Ja
nie miałem okazji uczestniczyć w zwykłej, niedzielnej, nie związanej z jakimś
szczególnym wydarzeniem, Mszy, gdzie ludzi byłoby tak dużo, że nie starczyłoby
dla nich miejsca wewnątrz. Owszem, są małe, zabytkowe kościółki, często właśnie
w górach, gdzie te 50, czy 100 osób musi się wylać na zewnątrz. Kościół Najświętszej
Rodziny jednak, to kościół naprawdę duży, w dodatku położony w takim miejscu
Zakopanego, gdzie wiele osób z samej zasady woli się nie pokazywać, i wybierają
inne miejsca, a zatem tego typu sytuacja musi robić wrażenie. Ja sam zresztą
miałem okazję tam bywać wielokrotnie w swoim długim życiu i oświadczam, że
czegoś takiego nie widziałem.
Ktoś powie, że ja się niepotrzebnie
podniecam, bo sprawa jest prosta. W związku z odbywającym się tam właśnie turniejem
skoków, w miniony weekend do Zakopanego przyjechało naprawdę bardzo dużo osób,
jak głoszą media, dziesiątki tysięcy, a więc naprawdę nie ma w tym nic dziwnego,
że jeden kościół, choćby nie wiadomo jak duży, udało się wypełnić, a nawet
przepełnić. No i dobrze. Tyle że przede wszystkim wśród modlących się osób ja klasycznych
kibiców dojrzałem zaledwie kilku, no a poza tym wydaje mi się, że większość z
nas naprawdę nie jest aż tak pobożna, by w sytuacjach tak szczególnych jak
zimowy wyjazd w góry, wstawać w niedzielę rano i iść do kościoła na Mszę.
Tradycyjny wczasowicz – znany nam choćby ze słynnego przeboju Młynarskiego – w
sobotę wieczorem, po całym dniu szaleństw na stoku, najpierw się odpowiednio
nawali, potem pójdzie spać, a w niedzielę albo będzie odsypiał, albo znów od
rana szusował na nartach. I nawet jeśli jest osobą pobożną, w tym sensie, że zwykle
stara się w niedzielę chodzić do kościoła, nie będzie się przecież wygłupiał i
tracił tej cennej godziny na coś, co ma i tak pod ręką raz na tydzień.
W
minioną niedzielę na Mszę Świętą w kościele pod wezwaniem Najświętszej Rodziny
o godzinie 11 przyszło tyle ludzi, że, jak się zdaje, część musiała stać na
zewnątrz na mrozie. Dlaczego? Co takiego kazało tym ludziom, w tym mnie i mojej
żonie, wykroić tę jedną godzinę ze swojego zapewne bardzo ściśle zaplanowanego i
cennego harmonogramu zakopiańskiego i stawić się na tej kompletnie zwyczajnej
Mszy? Przyznam szczerze, że na to pytanie nie znam odpowiedzi, natomiast mam
pewne tropy. Pierwszy z nich związany jest z tajemniczym i dla mnie absolutnie
porażającym malunkiem, który widnieje wysoko na ścianie owego zakopiańskiego
kościoła, a przedstawia dwóch zatopionych w modlitwie mnichów i jakiegoś
wąsatego złoczyńcę czającego się za nimi z nożem. Drugi to już wspomnienie z
naszego wyjazdu z Zakopanego. Otóż za nami w autokarze siedziało czworo
Norwegów, przystojny chłopak i trzy śliczne dziewczyny. Wszyscy oni przez całą
drogę głośno i wesoło ze sobą rozmawiali, co chwilę wybuchając śmiechem. W
pewnym momencie moja żona zapytała mnie, czy ja nie uważam, że gdyby ten
norweski nie był traki trudny i dla nas obcy, i my byśmy potrafili zrozumieć, o
czym oni tak rozmawiają, mogłoby się okazać, że oni są jeszcze głupsi od tych
wszystkich kibiców z trąbkami na Krupówkach.
A więc może to o to chodzi? O tych
męczenników sprzed lat i o ten świat, który schodzi na psy, a my tu wciąż
trzymamy fason i pokazujemy, że Giewont stoi. Może?
Zachęcam wszystkich do kupowania
moim książek, które są na wyciągnięcie palca w księgarni pod adresem
coryllus.pl.
Tak jest i nie inaczej. U nas nawet ostatnio więcej ludzi, kościół pełny wczoraj też. U rodziny jak byliśmy niedawno to samo, przecisnąć się nie mogliśmy. Góra stoi a nawet rośnie.
OdpowiedzUsuń@marcin d.
UsuńTo że w Polsce kościoły nie są puste, to ja wiem. Mnie chodziło bardziej o ten kontrast między atmosferą zimowej zabawy a tym tłumem śpiewającym na całe gardło po kolei wszystkie zwrotki "Pójdźmy wszyscy do stajenki"
Dobrze wiedzieć Panie Krzysztofie. To buduje. U mnie w Warszawie, u Dominikanów na Służewie gdzie mamy naprawdę duży kościół taka sytuacja to standard. W każdą nidzielę. Może nie tak, że ludzie muszą stać na dworze, ale duży kościół jest naprawdę full. Że nie wspomnę o grudniowych Roratach, gdzie codziennie o 6.00 rano było bardzo dużo ludzi. Pozdrowienia
OdpowiedzUsuń@pawel b.
UsuńA to nie jest przypadkiem ten kościół,do którego chodzi pół Warszawy, bo tam są "fajne kazania"? A jeśli któryś z księży wspomni coś na temat grzechu, połowa wychodzi?
Na Roraty w tym roku mi sie nie udalo, a ten kosciol faktycznie pelny co msze, przynajmniej popoludniowe.
Usuń@Toyah
UsuńUrban legend. Nie widzialem ostentacyjnego wychodzenia chyba nigdy.
Moze ktis sie pochwalil gdzies na necie jaki to on odwqzny ze na grech w kazaniu wychodzi. Jesli chodzi o tresc kazania to moze laczysz to z Dominikanami...? A moze nie uwazalem az tak na kazania "fajne".
Ale kosciol pelny zawsze w niedziele po poludniu, to fakt. Jedyne msze malo zaludnione ktore widzialem, bo czasem zdarza mi sie pojsc, to ranna na 7.00, ostatnio byly nawet w malym dolnym kosciele.
Na pewno chodzi tu sporo ludzi spoza parafii. Ja nigdy nie widziałem jakieś specjalnego zjawiska gremialnego wychodzenia. Kazania jak wszędzie, raz lepsze raz gorsze. To co wszakże w nich lubię to fakt, że większość z nich objaśnia ewangelię. Ja wiem, że czasami Dominikanie są kojarzeni jako ci "luźni", ale ja tutej tego nie widzę.
Usuń@adorin
UsuńTak. Ja to łączę z dominikanami.
@pawelb
UsuńTo dobrze.
Może tak być. Ludziom chyba brakuje oparcia, więc wracają do solidnych podstaw. Może jednak być inaczej: nie mam problemu, żeby pójśc do kościoła, a potem na narty ;) i wśród moich znajomych ci, którzy normalnie chodzą do kościoła, chodzą też na wakacjach - to w sumie atrakcja, taki kościół w Piaskach, Swarzewie, czy właśnie Zakopanym. Może to po prostu skutek 500+? Przeciętnych ludzi stać na wyjazd do Zakopanego, to jadą. I idą tam do kościoła.
OdpowiedzUsuńZa Hitlera też tak było, że zwykli ludzie zaczęli jeździć na wakacje, kolejny dowód na nazizm JK...
Jeszcze a'propos programu "W tyle wizji". Teraz na antenie. Dzisiaj chyba już najgorszy mozliwy partner dla pani Magdy. Kto chce, niech zobaczy. Ja po minucie już nie mogę, wyłączyłem głos, ale patrzeć też się nie da. To jest chyba ich numer 1, bezkonkurencyjny.
OdpowiedzUsuń@marcin d.
UsuńA Ty wiesz, że on jest szefem TVP2? On jest pierwszym symbolem wszystkiego, co jest najgorsze w "Dobrej Zmianie".
Tego nie wiedziałem, serio. To już do reszty brak słów. Pamiętam go z kilku występów w klubie Ronina, które oglądałem tak z rok temu i od razu mnie bardzo zniesmaczył swoją nienaturalną nadpobudliwością i prostackim podniecaniem się. Drażnił nawet mocniej niż sam gospodarz...
UsuńJa nie oglądałem nigdy dużo telewizji, więc dopiero potem przypomniał mi ktoś jego długą historię w radiu i TV. Do tego był jeszcze aktywnym działaczem PZPR w mediach. Szkoda gadać. Prawdziwy lider prawicowej drużyny tylnej wizji. Faktycznie dobrze, że jest ta pani Magda tam chociaż.
U krakowskich Dominikanów także zawsze pełno.
OdpowiedzUsuńNiesamowite to robi wrażenie na cudzoziemskich turystach, którzy czasami zawieruszą się w trakcie mszy, zwabieni śpiewem chóru. Wzrok najpierw pełen zaskoczenia, potem niedowierzania,a na końcu chyba tęsknoty...
Może i Dominikanie są nieco "glamour", ale te tłustowłose nieprzystrzyżone, nieuczesane gamonie z TV mogliby brać od nich lekcje zachowania się przed patrzącymi i słuchającym ludźmi.
@betacool
UsuńMuszę się nad tym mocno zastanowić.