Ponieważ
w związku z zimowymi feriami, jakie akurat trwają tu w regionie, no a przede
wszystkim przez niezwykły wręcz gest jednego z czytelników tego bloga,
wybieramy się na parodniową wycieczkę do Zakopanego, nie zdążę już dziś napisać
kolejnego tekstu. Ponieważ jednak ze względu na bieżące zawodowe zobowiązania,
zabieram ze sobą laptopa, z pewnością znajdę czas, by się aż tak do końca nie
wyłączać. A więc, do piątku. Dziś natomiast, przede wszystkim z myślą o tych,
którzy są tu od niedawna, chciałbym przypomnieć jeden z rozdziałów mojej
książki „Marki, dolary banany i biustonosz marki Triumf”. Bardzo proszę:
To się zdarzyło dawno temu, kiedy byłem
jeszcze dzieckiem, a świat składał się wyłącznie z szarych ulic, odrapanych
domów – ubarwianych jedynie raz do roku, w dzień święta 1 maja – no i z
czarnobiałego telewizora w domu, marki nieistotnej, na którym można było
obejrzeć absolutnie przebojowy serial produkcji amerykańskiej, zatytułowany
„Koń który mówi”. I od razu nie potrafię uniknąć pewnej dygresji. Mniej więcej
też w tamtym czasie na ekrany naszych kin wszedł film „The Beatles”,
oryginalnie znany jako „A Hard Day’s Night” i gdy idzie o Katowice, wyświetlany
był on w kinie „Światowid”, które wówczas nadawało w trybie non-stop. Tak się
zresztą to kino nazywało – „Światowid – kino non-stop”. Poszedłem na tych
Beatlesów z moim starszym bratem, a ponieważ, przez to właśnie, że „Światowid”
puszczał ten sam film na okrągło, nie istniały godziny rozpoczęcia i
zakończenia spektaklu, zaczęliśmy ów film oglądać dopiero od którejś tam
minuty.
Pamiętam tamten dzień z dwóch względów.
Pierwszy to taki, że to jednak byli Beatlesi, a więc coś co dla nas, tamtych
dzieci, mogło przypominać – i to też zaledwie pozornie – jedynie wąchanie kolorowych
bibułek, w które zwykle były zawijane pomarańcze, a drugi już związany z Edem,
czyli z gadającym koniem. No więc, w odpowiednim momencie ten film się skończył
i projekcja ruszyła po raz kolejny. Oczywiście, zostaliśmy na swoich miejscach,
bo chcieliśmy zobaczyć to, co nam umknęło wcześniej. I oto, kiedy zaczęły się
pojawiać obrazy i piosenki, które znaliśmy z poprzedniego seansu, ja nagle
sobie uświadomiłem, że za chwilę w telewizji będzie „Koń który mówi”, i
zacząłem nalegać – niestety skutecznie – by wracać do domu. Wstyd mi za tę moją
durnotę do dziś, a brat mój nie zapomni mi tego, co mu wtedy uczyniłem, do
śmierci.
A zatem, działo się to wszystko już
bardzo dawno temu. I oto pewnego dnia gruchnęła wieść, że w naszej dzielnicy
odkryto mieszkanie, w którym niejaki Arnold – to było nazwisko tego człowieka –
w bardzo okrutny sposób mordował kobiety, kroił je na kawałki, a szczątki te
trzymał tam do czasu aż całe mieszkanie już zaczynało cuchnąć, i jeszcze długo
potem. Ponieważ ów adres został podany do publicznej wiadomości, pamiętam, jak
poszedłem z moją mamą, żeby rzucić okiem na tę kamienicę, na to okno, i poczuć
ten dreszcz. Pamiętam ten dzień do dzisiaj. Oczywiście Arnold został schwytany,
osądzony, skazany na śmierć, a następnie powieszony. Po pewnym czasie o
Arnoldzie zapomniałem.
Po raz kolejny usłyszałem o nim już w tak
zwanej nowej Polsce, nie wiem, może dwa, a może pięć lat temu. Nie wiem, co to
była za okazja, ale dowiedziałem się wtedy, że egzekucja Arnolda miała miejsce
pewnego zimowego popołudnia – ciekawe, że popularny przesąd mówi, że ta
sprawiedliwość przychodzi na nich zawsze nad ranem – w milicyjnych garażach na
ulicy PCK w Katowicach. I powiem szczerze, że ta wiadomość zrobiła na mnie
wrażenie największe. Otóż ja świetnie znam te garaże. One w tamtych latach
stanowiły nieodłączną część mojego dzieciństwa, a to przez to, że znajdowały
się dokładnie pod podwórkiem, na którym spędzałem większość mojego
pozaszkolnego życia. Myśmy się tam bawili, a pod nami łazili ci milicjanci i
jeździły te ich samochody z nieodłącznymi literkami M i O. Było nawet tak, że
mogliśmy tam do tych korytarzy z góry zaglądać przez specjalne świetliki, które
milicjantom trochę oświetlały te ich ciemne zaułki, a dla nas stanowiły okazję
do tego, by ukradkiem zanurzyć się w ten egzotyczny podziemny świat Milicji
Obywatelskiej.
Dowiedziałem się więc nagle, że
prawdopodobnie w momencie, kiedy myśmy się tam na górze bawili, lepiliśmy
kulki, ślizgali – na dole przywieźli tego Arnolda i go przykładnie powiesili.
Niemal na naszych oczach.
Rzecz w tym, że myśmy tam wciąż
zaglądali. Raz, pamiętam, mieliśmy nawet z tego dużą frajdę, bo tuż pod nami
jeden z milicjantów sikał – zwyczajnie, na podłogę tego garażu. Stał tam i
sikał. A myśmy patrzyli, jak on leje, i mieli z tego przednią zabawę. No a tu
nagle pojawił się ten Arnold. Oczywiście, jest bardziej niż prawdopodobne, że
on nie został zabrany z tego świata w tym samym miejscu, gdzie w innych
zupełnie okolicznościach, milicjant oddawał mocz. Najpewniej, ówczesny wymiar
sprawiedliwości przygotował mu na śmierć specjalne miejsce, w jakimś kącie, a
może w jakimś osobnym pomieszczeniu. Diabli wiedzą, czy tam w ogóle jakieś
osobne pomieszczenia były, czy może on tak zawisł między tymi milicyjnymi
autami, wprost pod naszymi szczenięcymi bucikami.
A ja się dziś zastanawiam, jak my wszyscy
byśmy wtedy zareagowali, gdyby ktoś nam nagle powiedział: „Słuchajcie! W
garażach właśnie wieszają Arnolda”? Czy byśmy się natychmiast rzucili do tych
mikroskopijnych świetlików i usiłowali coś zobaczyć? Czy może odwrotnie –
zamilklibyśmy przerażeni myślą o śmierci, która właśnie przechodziła obok nas
tak bardzo blisko? A może byśmy zaczęli klaskać z radości w dłonie, że wreszcie
tego bydlaka między nami nie będzie? A może któryś z nas by nagle poczuł żal,
że, cholera, biedny wariat, właśnie umiera, i już nie ma dla niego ratunku?
Tego się już nigdy nie dowiemy. Natomiast ja sam dziś, jak najbardziej realnie,
widzę to podwórko i ten ciemny korytarz i wspominam tamten świat. Świat
straszliwie surrealistyczny.
Skąd mi nagle przyszedł do głowy ten
Arnold i jego nędzna śmierć? Otóż pewnego dnia przyszedł do mnie mój syn i
poinformował mnie, że Onet, kiedy już nadejdzie noc i zaczną wychodzić ze
swoich nor te wszystkie złe duchy, zmienia się w portal pornograficzny.
Oczywiście, znając moje dzieci, na tę pornografię musiałem wziąć pewną
poprawkę, natomiast, ponieważ wiedziałem też, że coś na rzeczy musi być,
sprawdziłem, o co chodzi, i rzeczywiście okazało się, że w godzinach nocnych
tam króluje wyłącznie najbardziej tandetna erotyka. A więc przede wszystkim
zdjęcia jakichś roznegliżowanych ciź, a do tego bardzo poważne analizy na temat
dobrych i złych stron seksu pod prysznicem, korzyści z prostytucji, czy wad i
zalet posiadania małego i dużego biustu.
A
zatem, okazało się, że tak naprawdę to, do czego Onet służy nam – zwykłym
pasjonatom polityki, a więc do zdobywania codziennych informacji, i ewentualnie
do tego, by się z kimś jak należy pokłócić, to zaledwie pretekst i wymówka, by
dalej już zupełnie bezkarnie zaspokajać zwykłą klientelę handlowych galerii i
telewizyjnych seriali. Że za tą dumną nazwą stoi wyłącznie to co zawsze i
wszędzie. A więc kolorowe zdjęcie gołej pupy i pozory debaty.
Ale oprócz tych dup, trafiłem na coś
jeszcze. Moim oczom, mianowicie, najpierw ukazał się duży tytuł „Bestia z
Katowic. Horror na poddaszu”, a następnie bardzo pojemny tekst właśnie o
Bogdanie Arnoldzie, niegdysiejszym mordercy kobiet. W pierwszej chwili
pomyślałem sobie, że stało się coś przełomowego. Że może ten Arnold był
niewinny, natomiast dziś się okazało, że tamte kobiety dręczył jakiś dziś już
emerytowany oficer UB? Lub że może właśnie po latach wyszło na jaw, że tych
kobiet było więcej, lub że wnuk tego Arnolda jest dziś przewodniczącym
młodzieżówki PiS-u gdzieś na Śląsku. A może mamy jakąś okrągłą rocznicę tamtej
egzekucji pod moim podwórkiem? Nic z tego. Żadnych rewelacji. Onet zwyczajnie,
ot tak, bo akurat nie było lepszego materiału, postanowił zwrócić się do jednej
ze swoich dziennikarek, by się zajęła tamtą sprawą. No i powstał tekst
szczególny.
Już wspomniany tytuł mówi o nim
wystarczająco dużo, ale jednak wciąż nie wszystko. Bo oto tam mamy jeszcze
wiele prawdziwej poezji. Oto same tylko podtytuły. Proszę posłuchać:
„Sadystyczne orgie”, „Horror na strychu”, „Perwersje samotnego mężczyzny”, „Nie
chciał płacić za seks”. To dla chamów. Jednak są też zagadnienia dla lepszych
klientów: „Dlaczego to zrobił?” No i już dla osób staranniej wykształconych –
może nawet nauczycieli języka polskiego renomowanych warszawskich liceach –
tych którzy również potrafią czytać teksty bardziej skomplikowane leksykalnie:
„Na moje zachowanie miało wpływ szereg okoliczności”.
A w środku? W środku też jest jak
należy. Oto pierwszy z brzegu fragment onetowej relacji:
„Pięć
miesięcy później, 12 marca 1967 roku w barze ‘Mazur’, Bogdan Arnold poznał
kolejną ofiarę – około 40-letnią kobietę, której tożsamości nigdy nie udało się
ustalić. Pili razem wódkę, a potem kobieta zgodziła się spędzić z nim noc. W
mieszkaniu Arnold znęcał się nad nią, bił batem i pięściami, torturował. Oprócz
tego zmuszał ją do uprawiania perwersyjnego seksu. Kiedy kobieta chciała wezwać
pomoc, nacisnął ręką na jej krtań, powodując zgon. Następnie zwłoki pokroił,
wnętrzności wrzucił do rury kanalizacyjnej, korpus umieścił w wannie, a głowę w
garnku z gorącą wodą”.
To oczywiście już wystarczy, ale nie
mielibyśmy pełnego obrazu tego, co się porobiło w Polsce od czasu, gdy w tamto
zaśnieżone pewnie popołudnie, w ciemnych korytarzach milicyjnych garaży na
ulicy PCK w Katowicach, Bogdan Arnold zakończył swoje smutne życie. Oto w
pewnym momencie, między tymi podtytułami i wśród tych pokrojonych, cuchnących
ciał, pojawia się podświetlony tekst: „Dołącz do nas na Facebooku”. I to, jak
sądzę, stanowi doskonałą puentę tej dzisiejszej notki. Ten Onet, ten Facebook i
ten piękny świat dookoła. Jak gdyby nigdy nic się nie stało. I jak gdyby już
nigdy nic się stać nie miało.
Mój syn po raz kolejny powiedział mi:
„Ależ ty miałeś młodość! Jak ja ci zazdroszczę”. Czy ja wiem, czy jest tu czego
zazdrościć? Tego podwórka? Tych brudnych śmierdzących krwią kamienic? Czy ja
wiem? Ja bym tam na jego miejscu nie zazdrościł. Inna sprawa, że zamienić to
wszystko na tego Facebooka też jakoś głupio. Zwłaszcza że, jak doskonale widać
na przedstawionym powyżej przykładzie, ani Facebook, ani tym bardziej Onet, nie
wiedzieliby, co ze sobą począć, nawet jak zaczerpnąć powietrza, gdyby nie tamta
krew. Ten Zuckerberg to o ile mi wiadomo był wybitny student. A ci co robią
Onet? Ciekawe.
Wspomnianą książkę można kupić w
księgarni Coryllusa pod adresem http://coryllus.pl/products-page/books/marki-dolary-banany-i-biustonosz-marki-triumph/
Może nawet nie całkiem offtopic... pamiętasz jak pisałeś o synku z kasty?
OdpowiedzUsuń"Jakbyście nie wiedzieli: ten gość, co jeździł autem po Monciaku i po ludziach, to już jest gotowy żeby się leczyć w domu, bez szpitala..."
https://twitter.com/emkow/status/821828013142798348
@Aember
UsuńOczywiście że pamiętam. Tu jednak wolałbym przeczytać coś bardziej wiarygodnego niż Twitter.
OK, przepraszam za lenistwo. Z krótkiej kwerendy - obrońca, mając opinie dwóch biegłych psychiatrów, że oskarżony jest gotowy do leczenia poza zakładem, odwołał się od postanowienia sądu rejonowego o kontynuacji leczenia w zakładzie. Sąd okręgowy nakazał ponowne rozpatrzenie sprawy.
UsuńObrońca jest bardzo zadowolony z treści opinii biegłych i uważa, że "jest to zupełnie dobrze funkcjonujący młody człowiek [...]. Oceniając zebrany materiał, w szczególności opinie lekarskie, stoimy na stanowisku, że to już jest ten moment, kiedy w sposób bezpieczny dla siebie i całego społeczeństwa Michał L. może funkcjonować na wolności."
Udanego pobytu w górach.
OdpowiedzUsuńJak z marihuaną - przecież seks jest fajny, o co chodzi? Straszne musi być teraz dzieciństwo i młodość.
@Jarosław Zolopa
UsuńPewnie można się przyzwyczaić.
Pewnie tak.
UsuńWlasnie czytam te Pana ksiazke teraz. Taki ogolny wniosek, ktory widze nie do konca nawet miedzy wierszami, to ze z tym calym swiatem w naszej Polsce jest tak, ze porownujac ostatnie 30 lat z poprzednimi ma sie jednak nieco wrazenie, ze kulturowo i obyczajowo to "zamienil stryjek". I ja niestety tez czuje ciagle ten upadek i w pewnych sprawach (czesto bardzo podstawowych) tesknie niezmiernie np. do lat 80-tych. Ot pewnie tez glupi sentyment, ktory przychodzi z wiekiem.
OdpowiedzUsuń@marcin d.
UsuńWłaśnie tak. W pewnych, często bardzo podstawowych.
Panie Marcinie, napomkne tylko przy okazji w sprawie wczorajszego "W tyle wizji" (wlasnie zerknelam w sieci). W pewnym momencie dzwonil jakis starszy sluchacz krzyczac do telefonu w kwestii: "kobiety powinny chodzic po damsku!", z czym pani Magda slicznie sie zgodzila, zas pan Swietlik zostal przez nia leciutko zgaszony:)
UsuńProsze zreszta zerknac w ten konkretny fragment. Wyglada na to, ze wszyscy juz widza ten razacy kontrast, cala Polska za Toyahem o tym wspomina, pani Magda aluzje co i rusz do tych panow (bo do Ziemkiewicza tez probowala), a oni wciaz jak ten beton.
https://youtu.be/FpI3hFX5Hmc?t=443
Widziałem, to było na samym początku. Ja mam tylko nadzieję, że pani Ogórek nie jest tam podstawiona w jakimś niecnym nieznanym nam jeszcze celu. Bo jeśli ma tylko tych niechlujnych panów przywracać do porządku to bardzo dobrze. Rzecz jasna lepiej byłoby ich wymienić, tylko na kogo.
Usuń@marcin d.
UsuńPrzepraszam Cię bardzo, ale kto by miał ja podstawiać i po co? Wystarczy, że wiemy, kto i po co podstawiił tam Warzechę i Ziemkiewicza.
Nie mam pojęcia, po prostu ciężko już uwierzyć w coś dobrego w tych wszystkich strukturach. Jeśli jest to jakiś wyjątek i po prostu jest ona postacią szczerze pozytywną, to tylko się cieszyć. Ja nie analizowałem nigdy dokładniej historii tej pani, jednak przejście z kandydata SLD na prezydenta (dość egzotycznego) do tzw. mediów prawicowych musi być zastanawiające, prawda?
Usuń@toyah
OdpowiedzUsuńTak w ramach cd. "nauki życia" :)
http://www.news.va/en/news/pope-luthers-intention-was-to-renew-the-church-not
To też należałoby potraktować jako... najoględniej mówiąc... dyplomację?
@Sławomir Kuglarz
OdpowiedzUsuńOn tego nie mówił ani do mnie ani do Ciebie. To były słowa skierowane do delegacji luteran z Finlandii. Ja wiem, że Ty byś wolał, żeby on go przeczytał fragmenty z Baśni jak niedźwiedź, ale tak się nie da. Apeluję o opamiętanie.
Spokojnie, żeby się "opamiętywać", to trzeba najpierw wiedzieć z czego :) Dlatego najpierw nauka.
UsuńPrzyjmuję to i mam tylko nadzieję, że kiedyś łatwiej mi będzie ową dyplomację identyfikować i właściwie odczytywać. Najzwyczajniej w świecie na dziś nie wiem "czemu" miałby służyć taki sposób zwracania się do Luteran, ale oczywiście TO NIE ZNACZY, że Franciszek zrobił to bezmyślnie, ani co gorsza - w złej wierze.
Twierdzę, że to Pan ma rację i nawet wcale nie musimy się dowiedzieć (w dającej się przewidzieć przyszłości) po co to było, wystarczy domniemanie, że było to potrzebne.
A na "Baśń" to przyjdzie czas pewnie dopiero na "1000 lat Królestwa Chrystusa" :)
Ps. Przyznam się, że owo domniemanie chyba łatwiej mi przychodzi w przypadku papieża, niż w przypadku PiSu.
Chociaż, z drugiej strony... to jednak może być podobny level...
Łatwo nie jest. Ale skoro po drugiej stronie jest Obóz Zdrady Narodowej, to robi się zdecydowanie łatwiej.
@Sławomir Kuglarz
UsuńTo wszystko przez to, że ja jestem mocno uczulony na tę nieustanną podejrzliwość wobec tego co mówi Franciszek. On naprawdę ma ważniejsze rzeczy na głowie niż wspierać nasze kompleksy.
Ja bym sie odniosl na chwile do wczorajszego slowa w temacie. Dobrze, ze w jablka sie nie ubieramy bo byloby juz po jablkach pewnie..
OdpowiedzUsuń@red cloud
UsuńPan nas przecenia. My aż tak mądrzy nie jesteśmy.
Tu nie chodzi o maryjane. Farma zaczyna tracic dzieki net.
OdpowiedzUsuńMamy prawo, ktore udostepnia koszmar chorym gratis a nawet za doplata. Naturalna roslina wzbudza zawsze niechec "aptek". Alors...
OdpowiedzUsuń@red cloud
UsuńChyba już rozumiem. Czy ta czerwona chmurka, to odpowiedź na Purple Haze?