środa, 25 stycznia 2017

Czy można zabić płytą długogrającą?

       Bardzo wszystkich przepraszam, ale jestem tak od rana zawalony robotą, że dziś nowego tekstu już nie napiszę. Natomiast, tak by wszyscy ci, którzy jednak codziennie na coś czekają, swoje z tego bloga mieli, proponuje jeden rozdział z mojej książki o muzyce. Tym razem jednak nie o konkretnym artyście, czy piosence, lecz o płytach. Mam nadzieję, że się spodoba, kto wie, czy nie aż tak bardzo, że ktoś zechce sobie kupić całość. Tu

      Jeśli ktoś nas się zapyta, jak sobie wyobrażamy klasycznego wariata, każdy z nas pewnie będzie miał swoją własną odpowiedź. A więc jeden odpowie, że dla niego klasyczny wariat to jakiś rozczochrany biedak ze zmierzwioną grzywą, machający rękoma i wyrzucający z siebie niezrozumiałe zdania. Kto inny zapewne powie, że on sobie przeciętnego wariata wyobraża, jako człowieka siedzącego po nocach przed komputerem na portalu onet.pl i wypluwającego z siebie gorycz całego swojego życia, bo to jest jedyne miejsce gdzie ktokolwiek chce go jeszcze słuchać. Na pewno też znajdzie się ktoś, kto wygląda jak absolutnie zwyczajny człowiek, zachowuje się dokładnie tak samo, chodzi do pracy, ma rodzinę, tyle że kiedy drzwi się za nim zamykają, w domu zaczyna się piekło – a tu już możemy sobie wyobrażać cokolwiek.
     Jeśli idzie o mnie, dla mnie typowy wariat to ten samotny człowiek, , tak pomiędzy 50, a 65 rokiem życia, nie odzywający się do nikogo, śmierdzący i straszliwie zaniedbany, chodzący po ulicach z reklamówką z Media Marktu, wypełnioną starymi analogami. Skąd ten dziwny przedział wiekowy? Otóż mam tu na myśli ludzi, którzy na przełomie lat 60-tych i 70-tych mieli lat naście, buty typu „rollingstonki” i zbierali tak zwane longplaye. Oczywiście nie wszystkich z nich, ani nawet większość, ale z pewnością znaczną ich część.
      W czym rzecz? Otóż uważam, że spośród wszelkich żywiołów najgorsze są trzy, i nie mam tu na myśli, ani ziemi, ani ognia, ani powietrza, ani nawet wody, ale seks, religię i muzykę. Gdy chodzi o seks i religię, wydaje mi się, że sprawa jest całkowicie jasna, i nie ma czego wyjaśniać, natomiast z muzyką sprawa jest dość ciekawa. I wcale nie mam na myśli tych setek tysięcy dzieci, które uczestniczą w najróżniejszego typu festiwalach, czy nawet niekiedy pojedynczych koncertach. Wcale bowiem nie uważam, że owe choćby i pół miliona młodzieży jeżdżącej każdego roku do Kostrzynia nad Odrą to ludzie, którzy kochają muzykę. Nie sądzę nawet, by oni muzyką się tak naprawdę interesowali. Tam mamy do czynienia z czymś kompletnie z muzyką niezwiązanym. Ale zapomnijmy o tym nieszczęsnym Woodstocku. Ja sobie nie jestem w stanie wyobrazić nawet tego, że ci wszyscy, którzy wydają ciężkie pieniądze na to, by pojechać do Gdyni czy Glastonbury, robią to z miłości do muzyki, a już na pewno nie przede wszystkim. Natomiast z całą pewnością, to właśnie miłość do muzyki sprawia, że w pewnym momencie swego życia człowiek dochodzi do wniosku, że on nie ma nic poza tymi swoimi analogami sprzed lat, a to przekonanie jest tak silne, że on nawet boi się wyjść bez nich z domu. Dlaczego? Już tłumaczę.
       Otóż, moim zdaniem, to wszystko zaczęło się wtedy, w latach 60-tych, kiedy to szelest rozkładanej okładki płyty długogrającej, czy choćby wyciąganej ze środka owej białej koperty, budził w człowieku autentyczną ekstazę. To był czas, kiedy te płyty, najczęściej nawet nie nasze, tylko nam pokazane i dane do ręki, byśmy je sobie przez chwilę potrzymali, oczywiście zawierały muzykę, ale niosły w sobie wartość dodatkową, a mianowicie tę lśniącą okładkę, to zdjęcie zespołu, ten zaskakująco kolorowy, zawsze inny i taki zawsze nowy, krążek na samym środku tego czarnego krążka, a nawet ten czasem niespodziewanie gruby grzbiet okładki, z tytułem płyty i nazwą wykonawcy.
      No i ten zapach. Dziś mało kto wie, choćby dlatego, że ci co wiedzą, w znacznej części albo poumierali, albo zwyczajnie oszaleli, a więc są też jakby w innym świecie, ale prawdziwe „longi” pachniały. I one nie pachniały jakimiś perfumami, ale pachniały czymś, co nam się nieodmiennie kojarzyło z Zachodem, a jak ktoś miał wcześniej okazję tam być, to rzecz już nawet nie polegała na skojarzeniach, ale to był fakt: zapach płyt to był zapach Zachodu. No i oczywiście mam tu na myśli tylko płyty stamtąd. Polskie longplaye, czy to Niemen, czy to Czerwone Gitary, czy Skaldowie, czy Niebiesko-Czarni, jeśli miały jakiś zapach, to wyłącznie zapach szarego papieru pakunkowego. Pamiętam raz, i mam wrażenie, że to była płyta Tadeusza Woźniakowskiego z piosenką o zegarmistrzu światła, jak polska płyta pachniała. Kupiłem sobie tego Woźniakowskiego i on pachniał. I to było coś. Oczywiście, że oni to tylko posmarowali jakimiś perfumami, no ale to faktycznie pachniało. Zagraniczne płyty pachniały zawsze.
      Ja wiem, że bardzo trudno jest to zrozumieć komuś, kto tego nie przeżył, ale opowiem coś jeszcze. W tamtych latach, kiedy byłem jeszcze małym dzieckiem, w Katowicach na ulicy Wieczorka – dziś, kiedy okazało się, że ów Wieczorek to jakiś komuch, Staromiejskiej – był sklep w bramie, w którym można było kupić wszystko. Mówiąc „wszystko” mam na myśli towar od przede wszystkim plastikowych żołnierzyków do wyciętych z zagranicznych kolorowych magazynów zdjęć, przede wszystkim zespołów takich jak Rolling Stonesi, Beatlesi, ale też Animalsi, Hendrix, Herman’s Hermits, Kinks, Lovin’Spoonful, Manfred Mann, Beach Boys, i co tam komu pasowało. Nie wiem, dlaczego, ale akurat tych zdjęć nigdy nie kupowałem. Aż boję się pomyśleć, że były za drogie. A jest to oczywiście całkiem możliwe, bo problem nie polegał na tym, że myśmy ich nie mieli w radio i w telewizji, ale na tym, że je nawet trudno było znaleźć jakiejś w gazecie. Pamiętam jak któregoś dnia zobaczyłem zdjęcie Jimmy’ego Page’a w magazynie „Jazz Forum”, jak stoi z tą gitarą i włosy zasłaniają mu twarz, i byłem autentycznie wzruszony.
       A więc, sytuacja, w której człowiek nagle miał w ręku płytę, prawdziwą błyszczącą i pachnącą płytę, na której było prawdziwe zdjęcie zespołu, a w środku prawdziwy czarny krążek z tą kolorową, okrągłą nalepką, z pewnego punktu widzenia sprawiała, że się czuło, że warto żyć.
      Jak mówię, to wszystko jest bardzo trudne do wyjaśnienia. Jestem jednak pewien, że akurat ci wszyscy, którzy – z różnych przecież powodów – w międzyczasie stracili zmysły, doskonale wiedzą, co mam na myśli. Jeśli oni dziś – z różnych przecież powodów – są biednymi, samotnymi i zwyczajnie chorymi ludźmi, a nie mogą ani na chwilę wypuścić z rąk tych Doorsów, to dlatego, że to jest wszystko, co mają. A my musimy zrozumieć, że pewnie gdyby tu tylko chodziło o te dźwięki, to oni by jakoś sobie z tym poradzili. Rzecz w tym, że za tymi dźwiękami stoi całe ich życie, no i to, co je tworzy, a więc wspomnienia, związane z nimi wzruszenia i te nie opuszczające człowieka od rana do nocy zapachy. A od nich można naprawdę zwariować.
      I o tym właśnie sobie myślę, kiedy idę sobie ulicami mojego miasta i nagle spotykam któregoś z nich. Mojego brata. Człowieka, który po prostu zawsze lubił słuchać muzyki.

     

70 komentarzy:

  1. Ciekawe, ile z ówczesnego pociągu do muzyki zwanej wówczas "młodzieżową", albo nie wiedzieć czemu zwanej "big beatem" spowodowane było po prostu pragnieniem ucieczki od szarości.

    Popularne wtedy zbieractwo opakowań po zagranicznych towarach takich jak butelki, puszki po piwie, itp. do ich dekoracyjnego wystawienia u siebie w domu na półce, czy szafie, czy do przerobienia na jakąś lampę, wynikało z tego, że były to przedmioty kolorowe i porządnie wykonane, a nie szaro-buro-bylejakie.

    Co zaś więcej - a w przypadku tych "longów" dotyczy to nie tylko okładek jako opakowań, ale także zawartości muzycznej - było w tym pragnienie ucieczki od tępoty ówczesnej oferty życia. Nawet, jeśli mogło, a dla nielicznych nawet stawało się całkiem dostatnie, to i tak było szare i ponure jak wołu w kieracie, który może i nakarmiony, ale kreci się wokół potrzeb poganiacza, a nie własnych pragnień.

    Puste i same w sobie już bezużyteczne, opakowania te swoją organoleptyką nadal przypominały, że gdzieś jest życie mniej bydlęce.

    Co do płyt, to był taki okres, gdy czeski Supraphon wydał parę rzeczy naprawdę na czasie. Ja stamtąd miałem Dianę Ross z The Supremes, Dylana i Julie Driscoll z Brianem Augerem. Muzyka świetna i naprawdę w tym czasie na absolutnym topie, jednak okładki tych płyt to nie było to.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten Dylan z Supraphonu to była moim zdaniem jego najlepsza składanka do dziś. Co do tamtego zbieractwa, fajne też były bibułki z pomarańczy.

      Usuń
    2. Skoro rozmawiamy o koleżankach, to jeszcze były złotka wygładzane paznokietkami. W sam raz potem na choinkę.

      Bibułki do książek żeby dodać zapachu, ale jakimś trafem ustała właśnie wtedy moda na wkładanie kwiatków do książek celem zasuszenia. W sumie postępowa, ale głupia zamiana.



      Usuń
  2. Panie Krzysztofie
    "Zegarmistrz światła" to Tadeusz Woźniak
    a Woźniakowski to choćby "Rudy rydz"...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Tadeusz
      Oczywiście. Czeski błąd. Natomiast Tadeusz Woźniakowski to było, o ile pamiętam, "Jabłuszko pełne snu". "Rudy rydz" to już Helena Majdaniec.

      Usuń
    2. https://pl.wikipedia.org/wiki/Czeski_błąd

      Usuń
    3. To będzie się niedługo nazywało "macierewiczowski" błąd...w prawie to się nazywa "oczywistą omyłką".

      Usuń
    4. Jednak "czeski błąd" odnosi się do błędu typograficznego, który polega na zamianie kolejności sąsiadujących znaków w słowie. To nie jest potoczne określenie, podlegające dowolnej interpretacji.

      Usuń
    5. @redpill
      Masz rację. Zagapiłem się. Chciałem powiedzieć "duński błąd". Nie wiem, czemu mi się nagle powiedziało "czeski".

      Usuń
    6. Jako nauczyciel angielskiego nigdy nie omijasz okazji, żeby wytknąć komuś błąd, szczególnie nagminnie spotykany (na przykład w słowie "loser"). Ja tymczasem zawodowo zajmuję się między innymi typografią, liczyłem, że to docenisz, ale nawet jeśli nie, to jestem pewien, że już teraz zapamiętasz.

      Usuń
    7. @redpill
      To jest nieprawda. Gdybym miał "nigdy nie omijac okazji", by poprawiać błędy, jakie popełniacie w języku angielskim, nie miałbym czasu pisać o niczym innym. Na tego "loosera" zwracam uwagę zupełnie wyjątkowo ze względu na jego powszechność.

      Usuń
    8. To dokładnie jak ja na ten "czeski błąd", inne sprawy, jak choćby "czcionka" litościwie pomijam.

      Usuń
    9. @Jaroslaw Zolopa
      Te "macierewiczowskie" i "waszczykowskie" błędy kwalifikują się moim zdaniem do kategorii "pomyłek freudowskich".

      Usuń
    10. @redpill
      Każdy z nas zna się na czymś, na czym nie zna się wiekszość.

      Usuń
    11. Może i "freudowskich". Niemniej jednak wiadomo, że ludzie inteligentni mają skłonność do głupich pomyłek: https://www.linkedin.com/pulse/why-smart-people-act-so-stupid-dr-travis-bradberry

      Usuń
    12. Jasne, ale Ty, jako człowiek słowa, powinieneś takie rzeczy wiedzieć, to nie jest zresztą jakaś hermetyczna wiedza, zawsze myślałem, że znana jest powszechnie, jak na fakturze wpiszesz "123" zamiast "132", to każda księgowa nazwie to czeskim błędem.

      Usuń
    13. @Jarosław Zolopa
      Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek postąpił szczególnie głupio. Może dlatego, że nie jestem zbyt inteligentny.

      Usuń
    14. @redpill
      Ależ ja to wiem. Przecież już wyjaśniłem, że miałem na myśli duński błąd, a nie czeski. Czemu nie słuchasz?

      Usuń
    15. Myślałem, że rumuński.

      A z tymi płytami, to jest mi ciężko zrozumieć, jak można się trzymać wciąż tego, co się słuchało mając 20 lat. Jakiś czas temu dostałem bardzo ładny, jubileuszowy reprint "God Save The Queen" Sex Pistols, raz położyłem na gramofon, pro forma. Jakbym miał jeszcze te płyty, co ich słuchałem w tamtych czasach, to mógłbym dziś nimi w piecu palić. Dziś szedłem przez osiedle i ktoś na cały regulator słuchał "The Wall". Zastanawiałem się, czy to jakiś mój rówieśnik, bo wtedy nie pasowałby poziom decybeli, czy ktoś młodszy, ale wtedy dlaczego "The Wall"? żeby jeszcze "Wish You Where Here", to bym łatwiej zrozumiał. To było zaraz po lekturze tej notki.
      I żeby być dobrze zrozumianym, nie znaczy to, że ja teraz słucham wyłącznie rzeczy rocznik 2017, ale co innego mi się dzisiaj podoba.

      Usuń
    16. @redpill
      Przedwczoraj słuchałem Nnekę, wczoraj Son Lux, dziś cały dzień lecą Angus i Julia Stone. Tyle że nawet mój syn od czasu do czasu, jak wpadnie w nastrój, twierdzi, że lepiej już było, tak więc pozostają tylko jacyś czarni z Madagaskaru, ale to już Twoja działka.

      Usuń
    17. Przeciwnie, jesteś zbyt inteligentny, żeby to w ogóle zauważyć.

      Usuń
    18. To ja dziś nie słuchałem kompletnie nic, ale mam nowy gramofon, z 1984 roku. Jeszcze nie zdecydowałem, co na niego położę na pierwszy raz. Pewnie nie wcześniej, niż za tydzień.

      Usuń
    19. @toyah
      W każdym razie dzięki za udostępnienie miejsca na małą kampanię odnośnie tego czeskiego błędu. Wkurza mnie to, jak nie wiem co.

      Usuń
    20. @redpill
      A ja Ci dziekuję, że sprawę wyjaśniłeś. Jestem pewien, że wielu czytelnikom się ta wiedza przyda.

      Usuń
    21. @toyah 15:05
      Odnośnie muzyki z Afryki, to oni tam robią ją dla siebie, więc pomimo niezwykle wysokiej jakości tego, co tam się dzieje, ta oferta jest przeznaczona dla nich, a dla nas w większości nieprzyswajalna. Trafia to do nas po jakimś czasie skopiowane, dopasowane pod nasze gusta, wrażliwość i przyzwyczajenia, odfiltrowane z tego, czego się u nas nie sprzeda i przez te zabiegi - sterylne i jałowe. No ale trochę życia wnosi.

      Usuń
    22. A ja już te parę lat za młody, mimo że miałem "czarne płyty" to emocjonalnie traktuję CD. I nie rozumiem jak można dziś chcieć słuchać muzyki w jakości LP. Ale to w sumie off-topic. W każdym razie w siatce będę miał CDki.

      Usuń
    23. @Jaroslaw Zolopa
      CD to była straszna pomyłka, mam trochę duplikatów wydanych na vinylu i na CD i nie było jeszcze sceptyka, który nie przyznałby, że z vinyla słychać po prostu więcej. Pomimo trzasków. CD już odchodzi do lamusa na rzecz formatów wyższej rozdzielczości i dystrybucji bez nośnika, niedługo jak ktoś będzie chciał kupić płytę, to będzie wiadomo, że analog. Tak że z Ty z CDkami na starość będziesz freakiem co się zowie.

      Usuń
    24. Zdecydowanie freakiem. Ale w moich czasach z CDka słychać było znacznie lepiej niż z LP, kwestia sprzętu. A te 5% populacji, które słyszy różnicę między sprzętem za 10000 a 2000 Euro, to też freaki ;)

      Usuń
    25. @redpill
      Tak. Wszystko co najlepsze powstaje na Madagaskarze, a to co mamy tu, to zaledwie nędzna kopia. Słyszałem, że nawet Pan Bóg jest Murzynem.

      Usuń
    26. @Jarposław Zolopa
      Moim zdaniem, jakość to kwestia drugorzędna. Analogi pachną. CD nie.

      Usuń
    27. @redpill
      Oczywiście tego akurat nie wiesz, że ludzie z uchem twierdzą, że nic nie jest w stanie przebić jakości starych patefonów. Chociaż nie... Z całą pewnością to wiesz. W końcu, Ty wiesz wszystko.

      Usuń
    28. @Jarosław Zolopa
      To nie są freaki. Oni tylko wyłożyli ściany swoich domów foremkami na jajka i w ten sposób uzyskali lepszą perspektywę.

      Usuń
    29. @Jaroslaw Zolopa
      W takim razie, jakbyśmy wpadli wtedy na siebie na mieście, to łatwo mnie poznasz po tym, że będę miał ze sobą walkmana, takiego na kasety.

      Usuń
    30. @toyah
      Staram się wiedzieć wszystko, ale w tak nielicznych dziedzinach, że łatwo mógłbym je wymienić jednym tchem. To się nazywa Asperger.

      Dla przykładu, nie słyszałem chyba nigdy muzyki z Madagaskaru, za to znam sporo muzyki z Ghany, Nigerii...
      Z pewnością też wiesz, że patefon i gramogon, to inne urządzenia, płytę patefonową odtwarzało się od środka na zewnątrz i nie miał igły, tylko taką kulkę, coś jak w długopisie, a zapis był w pionie, a nie w poprzek, jak w gramofonie. Czy to masz na myśli? Bo jeśli chodzi o gramofony, to współczesne nie różnią się od tych starych, dzielą się na dobre i złe, nic się nie zmieniło. I byc może chodzi o zapach, ale ja wolę sądzić, że to jest kwestia okładki, a dokładnie formatu, duże jest lepsze i tyle. Co można wydrukować na wkładce od CD?

      I na koniec, foremki od jajek się nie nadają, prawdziwi audiofile używają specjalnych paneli akustycznych, najlepsze są z wełny prasowanej w takie piramidki. Co do audiofili, to tym się różnią od melomanów, że meloman używa sprzętu do słuchania muzyki, zaś audiofil odwrotnie, używa muzyki do słuchania sprzętu.

      Usuń
    31. @redpill
      Mam na myśli to, że podobno najlepszy dźwięk się uzyskuje na starych patefonach z korbką. Nie wiem, co to jest "zapis w pionie". Znasz mnie wystarczająco długo, by wiedzieć, że od tej strony mnie nie podejdziesz.

      Usuń
    32. Patefon to produkt braci Pathe, który powstał dzięki potrzebie ominięcia patentów Edisona, a przy okazji oferował lepszą jakość dźwięku. Korbkę miały i gramofony i patefony. Dziś to bez znaczenia, patenty wygasły, a obecne gramofony łączą w sobie rozwiązania z obu produktów. Że masz wielkie braki w wiedzy ogólnej, wiem nie od dziś. Każdy ma jakieś wady, da sie z tym żyć.

      Usuń
    33. @toyah
      Ja za to mam problemy z jasnym przekazywaniem myśli. W tamtych czasach produkty braci Pathe miały lepszą jakość dżwięku, niz te Edisona, teraz to już historia.
      Ostatnio, tak z ciekawostek, powstała technologia nacinania matruc do płyt laserem, a wcześniej jest to modelowane w 3d i optymalizowane. Potem płyty z takich matryc są normalnie tłoczzone z vinylu, jak dawniej. Ma to dawac jakość dżwięku o wiele lepszą, niz w płytach tłoczonych z matryc nacinanych rylcem i dużo wiecej nagrania ma wchodzić na płytę, a sama płyta jest całkowicie kompatybilna z normalnym gramofonem. Nazywa się to HD Vinyl. Ciekawe, czy to wejdzie, wytwórnie są zainteresowane.

      Usuń
    34. @redpill
      Jest dokładnie przeciwnie. Ja się znam wyłącznie na sprawach najbardziej ogólnych i co do kwestii bardziej szczegółowych staram się wręcz nie odzywać. Ty z kolei masz tak, że uważasz, że znasz się dokładnie na wszystkim, no a w ten sposób ryzykujesz, że pierwszy lepszy zawodowiec Cię przy pierwszej lepszej okazji zwyczajnie wyszydzi.

      Usuń
    35. Panowie, genialna ta dyskusja między wami :) w takim razie ja w siatce będę miał CDki, Tomek walkmana i kasety, a Krzysztof winyle. Trochę to niesprawiedliwe, bo Krzysztof wyjdzie na najmniejszego wariata.

      Usuń
    36. Krzysztof absolutnie nie wyjdzie na wariata i to nie tylko dlatego, że winyle będą trendy zawsze. On po prostu tak ma, nikomu nawet nie przyjdzie do głowy, co on tam ma w środku.

      Usuń
    37. @toyah
      To mi zwyczajnie nie grozi, bo ja zawodowców szanuję i zawsze jestem im gotów przyznać rację. Twoim z kolei problemem jest to, że Ty w pewnym momencie uznałeś, że wiesz już wystarczająco dużo i starczy.

      Usuń
    38. W jakimś sensie jest to słuszne. Na poziomie ogólnym w pewnym momencie wie się już wystarczająco dużo a jedynym wartym uwagi źródłem pozostaje PŚ. Aczkolwiek trudno taką wiedzą błysnąć w towarzystwie.

      Usuń
    39. @Jarosław Zolopa
      Ja w siatce noszę tylko parówki i piwo. Winyle leżą w szafie.

      Usuń
    40. @redpill
      To prawda. Ja rzeczywiście w pewnym momencie uznałem, że to czego nie wiem, jest mi niepotrzebne. Okropne to jest, nie? No ale, jak widzisz, jakoś ciągnę.

      Usuń
    41. @Jarosław Zolopa
      Sam bym lepiej tego wyrazić nie potrafił. Może tylko jeszcze bym dodał, że najbardziej kluczowe fragmenty z Pisma Świętego.

      Usuń
    42. Jakby to było Pismo Święte, to bym zrozumiał, gorzej, jak się ogląda świat oczami Dahla, a ludzi przez Ojca Chrzestnego.

      Usuń
    43. W każdym razie ja wiem, co Krzysztof będzie miał w tych reklamówkach, już dawno są spakowane.

      Usuń
    44. Chyba nawet Mein Kampf nic by tu nie zmienił. Człowiek z takim nastawieniem i tak czytałby to jedynie dla rozrywki. Oczywiście Hitlera się nie da czytać dla rozrywki, a Dahla, owszem. Dahl rozmija się jednak z bazową prawdą tylko w sprawach nieistotnych, tak samo Puzo i Coppola. Natomiast np. Tolkien już nie, bo on tworzy alegorię prawdy - stąd ktoś, kto nie ma tej "uproszczonej" wizji świata (choć to w rzeczywistości jest wizja skondensowana, nie uproszczona) może się na nim potknąć. A na Dahlu akurat nie.
      Uff, przepraszam, że trochę pojechałem "akademickim skrótem myślowym", ale chyba rozumiecie, o co mi chodzi.

      Usuń
    45. To jest dokładnie ten zarzut, jaki mam do Dahla i do Puzo. Pod pozorem rozrywki jest tam ciężka, zakłamana propaganda. To prawda, Tolkien idzie dużo dalej, bo robi destrukcję duchową, podczas gdy ci dwaj ograniczają się "tylko" do tworzenia fałszywego obrazu świata, ale kierunek jest ten sam.

      Usuń
    46. @redpill
      Dahla nie czytałeś, więc znasz sie na nim mniej więcej tak, jak na wszystkim, czyli pobieżnie, natomiast gdy chodzi o Ojca Chrzestnego, ja nie patrzę na ludzi jego oczami. A więc spudłowałeś dwukrotnie. Uwzględniając fakt, że po raz któryś z kolei, tracisz dodatkowe 5 punktów i wracasz na start.

      Usuń
    47. Jak nie czytałem, jak czytałem. Nie aspiruję do bycia znawcą twórczości Dahla, Ty jeden wystarczysz w tym towarzystwie. Ja tylko piszę, co będziesz nosił w tej reklamówce.

      Usuń
    48. I chociaż czytałem tylko kilka rzeczy Dahla, więcej niż dwie, jak kiedyś napisałem, to miałem parę razy takie wrażenie oglądając film i nie wiedząc, że musi być według Dahla, i wychodziło, że miałem rację, znam ten jego świat i nie lubię, to wszystko.

      Usuń
    49. @redpill
      Nie wierzę Ci. Gdy chodzi o Dahla, to Ci zwyczajnie nie wierzę. Zresztą z tą reklamówką, też nie. Tak naprawdę, to w ogóle Ci nie wierzę.

      Usuń
    50. To mnie zupełnie nie dziwi i całkowicie utwierdza w diagnozie.

      Usuń
    51. Ja to nazywam syndromem matki łobuza.

      Usuń
  3. No i te majtki na gaciach od Sticky Fingers wraz z publiczną pewnością, że gdzieś krąży krótka edycja specjalna z klejnotami Micka bez majtek.

    Było mieć do czego pociąg!


    ====
    Dla młodszych: "gaciami" nazywano wewnętrzną kopertę płyty long play.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawe z czym będą chodzili po ulicach bezdomni wariaci urodzeni po roku 2000. Co to będzie? Może jakiś gadżet z dostępem do FB, na którym widać ilu Użytkowników ich lubi.
    Kiedyś spotkałam człowieka (chory), który "kolekcjonował" kurz, trzeba było uważać żeby nieopatrznie nie naruszyć takiej kultury kurzu, którą akurat sobie założył.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Anonimowy

      Dzięki za okazję powrotu do tematu. Akurat, jakby usilnie temu nie zaprzeczać, z tymi płytami powstała wtedy pewna szczególna subkultura. Do dzisiaj nie jestem pewny, czy chodziło w niej o muzykę, czy też o te płyty.

      Faktem jest, że pożądanie płytowe było wtedy nie do zaspokojenia. Kto więc miał - wyłączywszy tu Warszawę i chyba Trójmiasto - ze trzy płyty, to już miał godną uwagi kolekcję, na której spokojnie można było oprzeć imprezę, aby tylko wolna chata była.

      Nawiązując teraz do felietonu Krzysztofa, niech sobie młodsi wyobrażą, że idąc wtedy po mieście z dwoma, trzema płytami pod pachą, człowiek przyciągał prawdziwe zainteresowanie, bo niósł np. obietnicę.

      Jest zaś tak w przypadku każdej z subkultur, że większość się nią bawi, ale niektórzy zostają w niej na zawsze jak jakieś przyszpilone ćmy, które żyją już tylko w maleńkiej pętli.

      W tamtych czasach popularna była seria horror-kawałów. Jeden oddaje omawianą sytuację:

      - Mamusiu, czemu ja muszę w kółko, a nie jak inne dzieci?
      - zamknij się, bo ci drugą nogę do podłogi przybiję.


      Brrr! ... ale wg mnie ten horrorek oddaje rodzaj beznadziejnego utknięcia w beznadziei, o którym Krzysztof tu napisał.


      Usuń
    2. @orjan
      Ja mam często takie makabryczne wrażenie, kiedy spotykam ludzi, którzy w czasach mojej młodości z Polski wyjechali i kiedy tu przyjeżdżają, to wielu z nich wraca dokładnie w to samo miejsce i czas, jakby się nic nie zmieniło, zachowują się tak samo, chociaż łeb już siwy i wnuki na koncie. Może ci, co z tych subkultur nie wyszli, też w tym czasie wyemigrowali, tylko jakoś wewnętrznie i nie chcą zauważyć, że świat zostawił ich w tyle?

      Usuń
    3. @Anonimowy
      To rzeczywiście jest bardzo ciekawa zagadka. Moim zdaniem jednak oni nie będą wychodzić na zewnątrz. Będą siedzieli w domu i próbowali podłączyć do internetu jakieś znalezione w starych szufladach motorole z klapką.

      Usuń
    4. @redpill

      Możliwe, że ci wracają po wspomnienia, to wtedy po co im tutejsze dzisiaj?

      Jeszcze co poniektóry poczułby się przegrany. Ryzyko duże.

      Usuń
  5. Współczesne pokolenie buntu.
    Polecam zdjęcia z Warszawy. Chyba Blumsztajna dostrzegam. Jakoś nie mogę zlokalizować Hartmana. Jakby się z jakiegoś powodu pod ziemię zapadł...

    http://niezalezna.pl/92853-na-proteststudentow-przyszla-garstka-osob-internauci-kpia-tej-sily-juz-nie-powstrzymacie

    OdpowiedzUsuń
  6. Taka sama sytuacja była dziesiątki lat temu u mnie w studenckim klubie filmowym. Kolega przywiózł z Austrii puszkę belgijskiej taśmy filmowej 8 mm. Wszyscy to cudo wąchaliśmy, niebiański zapach.

    OdpowiedzUsuń
  7. @Chlor
    Pisałem o tym w książce o markach i dolarach.

    OdpowiedzUsuń
  8. Tego akurat nie pamiętam, pogrzebię w biblioteczce.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nic z tego. Przeczytałem, pożyczyłem, i wcięło na amen.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Chlor
      Kup drugą. Niedługo się rozejdzie i zostaniesz z gołymi rękoma.

      Usuń
  10. @toyah 17:12
    Ta bezdomność mnie zwiodła, ale tak to może właśnie wyglądać: szuflada z motorolą lub "smycz" z 40-toma pendrivami i kartka "daj sie zalogować".

    OdpowiedzUsuń
  11. @orjan 17:00
    W tej szczelinie subkulturowej splotły się chyba wszystkie żywioły, o których pisze autor i ta płyta je niejako ucieleśniała. Chodzi mi o to, że każda "epoka" ma jakiś powszechnie pożądany gadżet.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten splot żywiołów ... Możliwe, że jest gdzieś opisany; ja na dobry opis nie trafiłem. Tzn. na taki o rozmiarach "Przeminęło z wiatrem", czyli epopei.

      Akurat wydarzyło się to za mojego życia, które toczyło się na peryferiach tego splotu żywiołów a w dodatku tutejszy splot był z innej przędzy i układający się w trochę inny deseń. Dlatego jeszcze bardziej brakuje mi ówczesnej epopei polskiej. Krzysztof kilka zjawisk oświetlił reflektorkiem punktówką, ale gdzie jest szerszy obraz?

      Obojętnie, czy światowy, kalifornijski, czy polski, nie kojarzę takiego obrazu ani w literaturze, ani w filmie, nigdzie i ten brak jest smutny.


      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...