Bardzo
wszystkich przepraszam, ale jestem tak od rana zawalony robotą, że dziś nowego
tekstu już nie napiszę. Natomiast, tak by wszyscy ci, którzy jednak codziennie
na coś czekają, swoje z tego bloga mieli, proponuje jeden rozdział z mojej
książki o muzyce. Tym razem jednak nie o konkretnym artyście, czy piosence,
lecz o płytach. Mam nadzieję, że się spodoba, kto wie, czy nie aż tak bardzo,
że ktoś zechce sobie kupić całość. Tu.
Jeśli ktoś nas się zapyta, jak sobie
wyobrażamy klasycznego wariata, każdy z nas pewnie będzie miał swoją własną
odpowiedź. A więc jeden odpowie, że dla niego klasyczny wariat to jakiś
rozczochrany biedak ze zmierzwioną grzywą, machający rękoma i wyrzucający z
siebie niezrozumiałe zdania. Kto inny zapewne powie, że on sobie przeciętnego
wariata wyobraża, jako człowieka siedzącego po nocach przed komputerem na
portalu onet.pl i wypluwającego z siebie gorycz całego swojego życia, bo to
jest jedyne miejsce gdzie ktokolwiek chce go jeszcze słuchać. Na pewno też
znajdzie się ktoś, kto wygląda jak absolutnie zwyczajny człowiek, zachowuje się
dokładnie tak samo, chodzi do pracy, ma rodzinę, tyle że kiedy drzwi się za nim
zamykają, w domu zaczyna się piekło – a tu już możemy sobie wyobrażać
cokolwiek.
Jeśli idzie o mnie, dla mnie typowy wariat
to ten samotny człowiek, , tak pomiędzy 50, a 65 rokiem życia, nie odzywający
się do nikogo, śmierdzący i straszliwie zaniedbany, chodzący po ulicach z
reklamówką z Media Marktu, wypełnioną starymi analogami. Skąd ten dziwny
przedział wiekowy? Otóż mam tu na myśli ludzi, którzy na przełomie lat 60-tych
i 70-tych mieli lat naście, buty typu „rollingstonki” i zbierali tak zwane
longplaye. Oczywiście nie wszystkich z nich, ani nawet większość, ale z
pewnością znaczną ich część.
W czym rzecz? Otóż uważam, że spośród
wszelkich żywiołów najgorsze są trzy, i nie mam tu na myśli, ani ziemi, ani
ognia, ani powietrza, ani nawet wody, ale seks, religię i muzykę. Gdy chodzi o
seks i religię, wydaje mi się, że sprawa jest całkowicie jasna, i nie ma czego
wyjaśniać, natomiast z muzyką sprawa jest dość ciekawa. I wcale nie mam na
myśli tych setek tysięcy dzieci, które uczestniczą w najróżniejszego typu
festiwalach, czy nawet niekiedy pojedynczych koncertach. Wcale bowiem nie
uważam, że owe choćby i pół miliona młodzieży jeżdżącej każdego roku do
Kostrzynia nad Odrą to ludzie, którzy kochają muzykę. Nie sądzę nawet, by oni
muzyką się tak naprawdę interesowali. Tam mamy do czynienia z czymś kompletnie
z muzyką niezwiązanym. Ale zapomnijmy o tym nieszczęsnym Woodstocku. Ja sobie
nie jestem w stanie wyobrazić nawet tego, że ci wszyscy, którzy wydają ciężkie
pieniądze na to, by pojechać do Gdyni czy Glastonbury, robią to z miłości do
muzyki, a już na pewno nie przede wszystkim. Natomiast z całą pewnością, to
właśnie miłość do muzyki sprawia, że w pewnym momencie swego życia człowiek
dochodzi do wniosku, że on nie ma nic poza tymi swoimi analogami sprzed lat, a to
przekonanie jest tak silne, że on nawet boi się wyjść bez nich z domu.
Dlaczego? Już tłumaczę.
Otóż, moim zdaniem, to wszystko zaczęło
się wtedy, w latach 60-tych, kiedy to szelest rozkładanej okładki płyty
długogrającej, czy choćby wyciąganej ze środka owej białej koperty, budził w
człowieku autentyczną ekstazę. To był czas, kiedy te płyty, najczęściej nawet
nie nasze, tylko nam pokazane i dane do ręki, byśmy je sobie przez chwilę
potrzymali, oczywiście zawierały muzykę, ale niosły w sobie wartość dodatkową,
a mianowicie tę lśniącą okładkę, to zdjęcie zespołu, ten zaskakująco kolorowy, zawsze
inny i taki zawsze nowy, krążek na samym środku tego czarnego krążka, a nawet
ten czasem niespodziewanie gruby grzbiet okładki, z tytułem płyty i nazwą
wykonawcy.
No i ten zapach. Dziś mało kto wie,
choćby dlatego, że ci co wiedzą, w znacznej części albo poumierali, albo
zwyczajnie oszaleli, a więc są też jakby w innym świecie, ale prawdziwe „longi”
pachniały. I one nie pachniały jakimiś perfumami, ale pachniały czymś, co nam
się nieodmiennie kojarzyło z Zachodem, a jak ktoś miał wcześniej okazję tam
być, to rzecz już nawet nie polegała na skojarzeniach, ale to był fakt: zapach
płyt to był zapach Zachodu. No i oczywiście mam tu na myśli tylko płyty
stamtąd. Polskie longplaye, czy to Niemen, czy to Czerwone Gitary, czy
Skaldowie, czy Niebiesko-Czarni, jeśli miały jakiś zapach, to wyłącznie zapach
szarego papieru pakunkowego. Pamiętam raz, i mam wrażenie, że to była płyta
Tadeusza Woźniakowskiego z piosenką o zegarmistrzu światła, jak polska płyta
pachniała. Kupiłem sobie tego Woźniakowskiego i on pachniał. I to było coś.
Oczywiście, że oni to tylko posmarowali jakimiś perfumami, no ale to faktycznie
pachniało. Zagraniczne płyty pachniały zawsze.
Ja wiem, że bardzo trudno jest to zrozumieć
komuś, kto tego nie przeżył, ale opowiem coś jeszcze. W tamtych latach, kiedy
byłem jeszcze małym dzieckiem, w Katowicach na ulicy Wieczorka – dziś, kiedy
okazało się, że ów Wieczorek to jakiś komuch, Staromiejskiej – był sklep w
bramie, w którym można było kupić wszystko. Mówiąc „wszystko” mam na myśli
towar od przede wszystkim plastikowych żołnierzyków do wyciętych z
zagranicznych kolorowych magazynów zdjęć, przede wszystkim zespołów takich jak
Rolling Stonesi, Beatlesi, ale też Animalsi, Hendrix, Herman’s Hermits, Kinks,
Lovin’Spoonful, Manfred Mann, Beach Boys, i co tam komu pasowało. Nie wiem,
dlaczego, ale akurat tych zdjęć nigdy nie kupowałem. Aż boję się pomyśleć, że
były za drogie. A jest to oczywiście całkiem możliwe, bo problem nie polegał na
tym, że myśmy ich nie mieli w radio i w telewizji, ale na tym, że je nawet
trudno było znaleźć jakiejś w gazecie. Pamiętam jak któregoś dnia zobaczyłem
zdjęcie Jimmy’ego Page’a w magazynie „Jazz Forum”, jak stoi z tą gitarą i włosy
zasłaniają mu twarz, i byłem autentycznie wzruszony.
A więc, sytuacja, w której człowiek
nagle miał w ręku płytę, prawdziwą błyszczącą i pachnącą płytę, na której było
prawdziwe zdjęcie zespołu, a w środku prawdziwy czarny krążek z tą kolorową,
okrągłą nalepką, z pewnego punktu widzenia sprawiała, że się czuło, że warto
żyć.
Jak mówię, to wszystko jest bardzo trudne
do wyjaśnienia. Jestem jednak pewien, że akurat ci wszyscy, którzy – z różnych
przecież powodów – w międzyczasie stracili zmysły, doskonale wiedzą, co mam na
myśli. Jeśli oni dziś – z różnych przecież powodów – są biednymi, samotnymi i
zwyczajnie chorymi ludźmi, a nie mogą ani na chwilę wypuścić z rąk tych
Doorsów, to dlatego, że to jest wszystko, co mają. A my musimy zrozumieć, że
pewnie gdyby tu tylko chodziło o te dźwięki, to oni by jakoś sobie z tym
poradzili. Rzecz w tym, że za tymi dźwiękami stoi całe ich życie, no i to, co
je tworzy, a więc wspomnienia, związane z nimi wzruszenia i te nie opuszczające
człowieka od rana do nocy zapachy. A od nich można naprawdę zwariować.
I o tym właśnie sobie myślę, kiedy idę
sobie ulicami mojego miasta i nagle spotykam któregoś z nich. Mojego brata.
Człowieka, który po prostu zawsze lubił słuchać muzyki.
Ciekawe, ile z ówczesnego pociągu do muzyki zwanej wówczas "młodzieżową", albo nie wiedzieć czemu zwanej "big beatem" spowodowane było po prostu pragnieniem ucieczki od szarości.
OdpowiedzUsuńPopularne wtedy zbieractwo opakowań po zagranicznych towarach takich jak butelki, puszki po piwie, itp. do ich dekoracyjnego wystawienia u siebie w domu na półce, czy szafie, czy do przerobienia na jakąś lampę, wynikało z tego, że były to przedmioty kolorowe i porządnie wykonane, a nie szaro-buro-bylejakie.
Co zaś więcej - a w przypadku tych "longów" dotyczy to nie tylko okładek jako opakowań, ale także zawartości muzycznej - było w tym pragnienie ucieczki od tępoty ówczesnej oferty życia. Nawet, jeśli mogło, a dla nielicznych nawet stawało się całkiem dostatnie, to i tak było szare i ponure jak wołu w kieracie, który może i nakarmiony, ale kreci się wokół potrzeb poganiacza, a nie własnych pragnień.
Puste i same w sobie już bezużyteczne, opakowania te swoją organoleptyką nadal przypominały, że gdzieś jest życie mniej bydlęce.
Co do płyt, to był taki okres, gdy czeski Supraphon wydał parę rzeczy naprawdę na czasie. Ja stamtąd miałem Dianę Ross z The Supremes, Dylana i Julie Driscoll z Brianem Augerem. Muzyka świetna i naprawdę w tym czasie na absolutnym topie, jednak okładki tych płyt to nie było to.
Ten Dylan z Supraphonu to była moim zdaniem jego najlepsza składanka do dziś. Co do tamtego zbieractwa, fajne też były bibułki z pomarańczy.
UsuńSkoro rozmawiamy o koleżankach, to jeszcze były złotka wygładzane paznokietkami. W sam raz potem na choinkę.
UsuńBibułki do książek żeby dodać zapachu, ale jakimś trafem ustała właśnie wtedy moda na wkładanie kwiatków do książek celem zasuszenia. W sumie postępowa, ale głupia zamiana.
Panie Krzysztofie
OdpowiedzUsuń"Zegarmistrz światła" to Tadeusz Woźniak
a Woźniakowski to choćby "Rudy rydz"...
@Tadeusz
UsuńOczywiście. Czeski błąd. Natomiast Tadeusz Woźniakowski to było, o ile pamiętam, "Jabłuszko pełne snu". "Rudy rydz" to już Helena Majdaniec.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Czeski_błąd
UsuńTo będzie się niedługo nazywało "macierewiczowski" błąd...w prawie to się nazywa "oczywistą omyłką".
UsuńJednak "czeski błąd" odnosi się do błędu typograficznego, który polega na zamianie kolejności sąsiadujących znaków w słowie. To nie jest potoczne określenie, podlegające dowolnej interpretacji.
Usuń@redpill
UsuńMasz rację. Zagapiłem się. Chciałem powiedzieć "duński błąd". Nie wiem, czemu mi się nagle powiedziało "czeski".
Jako nauczyciel angielskiego nigdy nie omijasz okazji, żeby wytknąć komuś błąd, szczególnie nagminnie spotykany (na przykład w słowie "loser"). Ja tymczasem zawodowo zajmuję się między innymi typografią, liczyłem, że to docenisz, ale nawet jeśli nie, to jestem pewien, że już teraz zapamiętasz.
Usuń@redpill
UsuńTo jest nieprawda. Gdybym miał "nigdy nie omijac okazji", by poprawiać błędy, jakie popełniacie w języku angielskim, nie miałbym czasu pisać o niczym innym. Na tego "loosera" zwracam uwagę zupełnie wyjątkowo ze względu na jego powszechność.
To dokładnie jak ja na ten "czeski błąd", inne sprawy, jak choćby "czcionka" litościwie pomijam.
Usuń@Jaroslaw Zolopa
UsuńTe "macierewiczowskie" i "waszczykowskie" błędy kwalifikują się moim zdaniem do kategorii "pomyłek freudowskich".
@redpill
UsuńKażdy z nas zna się na czymś, na czym nie zna się wiekszość.
Może i "freudowskich". Niemniej jednak wiadomo, że ludzie inteligentni mają skłonność do głupich pomyłek: https://www.linkedin.com/pulse/why-smart-people-act-so-stupid-dr-travis-bradberry
UsuńJasne, ale Ty, jako człowiek słowa, powinieneś takie rzeczy wiedzieć, to nie jest zresztą jakaś hermetyczna wiedza, zawsze myślałem, że znana jest powszechnie, jak na fakturze wpiszesz "123" zamiast "132", to każda księgowa nazwie to czeskim błędem.
Usuń@Jarosław Zolopa
UsuńNie przypominam sobie, bym kiedykolwiek postąpił szczególnie głupio. Może dlatego, że nie jestem zbyt inteligentny.
@redpill
UsuńAleż ja to wiem. Przecież już wyjaśniłem, że miałem na myśli duński błąd, a nie czeski. Czemu nie słuchasz?
Myślałem, że rumuński.
UsuńA z tymi płytami, to jest mi ciężko zrozumieć, jak można się trzymać wciąż tego, co się słuchało mając 20 lat. Jakiś czas temu dostałem bardzo ładny, jubileuszowy reprint "God Save The Queen" Sex Pistols, raz położyłem na gramofon, pro forma. Jakbym miał jeszcze te płyty, co ich słuchałem w tamtych czasach, to mógłbym dziś nimi w piecu palić. Dziś szedłem przez osiedle i ktoś na cały regulator słuchał "The Wall". Zastanawiałem się, czy to jakiś mój rówieśnik, bo wtedy nie pasowałby poziom decybeli, czy ktoś młodszy, ale wtedy dlaczego "The Wall"? żeby jeszcze "Wish You Where Here", to bym łatwiej zrozumiał. To było zaraz po lekturze tej notki.
I żeby być dobrze zrozumianym, nie znaczy to, że ja teraz słucham wyłącznie rzeczy rocznik 2017, ale co innego mi się dzisiaj podoba.
@redpill
UsuńPrzedwczoraj słuchałem Nnekę, wczoraj Son Lux, dziś cały dzień lecą Angus i Julia Stone. Tyle że nawet mój syn od czasu do czasu, jak wpadnie w nastrój, twierdzi, że lepiej już było, tak więc pozostają tylko jacyś czarni z Madagaskaru, ale to już Twoja działka.
Przeciwnie, jesteś zbyt inteligentny, żeby to w ogóle zauważyć.
UsuńTo ja dziś nie słuchałem kompletnie nic, ale mam nowy gramofon, z 1984 roku. Jeszcze nie zdecydowałem, co na niego położę na pierwszy raz. Pewnie nie wcześniej, niż za tydzień.
Usuń@toyah
UsuńW każdym razie dzięki za udostępnienie miejsca na małą kampanię odnośnie tego czeskiego błędu. Wkurza mnie to, jak nie wiem co.
@redpill
UsuńA ja Ci dziekuję, że sprawę wyjaśniłeś. Jestem pewien, że wielu czytelnikom się ta wiedza przyda.
@toyah 15:05
UsuńOdnośnie muzyki z Afryki, to oni tam robią ją dla siebie, więc pomimo niezwykle wysokiej jakości tego, co tam się dzieje, ta oferta jest przeznaczona dla nich, a dla nas w większości nieprzyswajalna. Trafia to do nas po jakimś czasie skopiowane, dopasowane pod nasze gusta, wrażliwość i przyzwyczajenia, odfiltrowane z tego, czego się u nas nie sprzeda i przez te zabiegi - sterylne i jałowe. No ale trochę życia wnosi.
A ja już te parę lat za młody, mimo że miałem "czarne płyty" to emocjonalnie traktuję CD. I nie rozumiem jak można dziś chcieć słuchać muzyki w jakości LP. Ale to w sumie off-topic. W każdym razie w siatce będę miał CDki.
Usuń@Jaroslaw Zolopa
UsuńCD to była straszna pomyłka, mam trochę duplikatów wydanych na vinylu i na CD i nie było jeszcze sceptyka, który nie przyznałby, że z vinyla słychać po prostu więcej. Pomimo trzasków. CD już odchodzi do lamusa na rzecz formatów wyższej rozdzielczości i dystrybucji bez nośnika, niedługo jak ktoś będzie chciał kupić płytę, to będzie wiadomo, że analog. Tak że z Ty z CDkami na starość będziesz freakiem co się zowie.
Zdecydowanie freakiem. Ale w moich czasach z CDka słychać było znacznie lepiej niż z LP, kwestia sprzętu. A te 5% populacji, które słyszy różnicę między sprzętem za 10000 a 2000 Euro, to też freaki ;)
Usuń@redpill
UsuńTak. Wszystko co najlepsze powstaje na Madagaskarze, a to co mamy tu, to zaledwie nędzna kopia. Słyszałem, że nawet Pan Bóg jest Murzynem.
@Jarposław Zolopa
UsuńMoim zdaniem, jakość to kwestia drugorzędna. Analogi pachną. CD nie.
@redpill
UsuńOczywiście tego akurat nie wiesz, że ludzie z uchem twierdzą, że nic nie jest w stanie przebić jakości starych patefonów. Chociaż nie... Z całą pewnością to wiesz. W końcu, Ty wiesz wszystko.
@Jarosław Zolopa
UsuńTo nie są freaki. Oni tylko wyłożyli ściany swoich domów foremkami na jajka i w ten sposób uzyskali lepszą perspektywę.
@Jaroslaw Zolopa
UsuńW takim razie, jakbyśmy wpadli wtedy na siebie na mieście, to łatwo mnie poznasz po tym, że będę miał ze sobą walkmana, takiego na kasety.
@toyah
UsuńStaram się wiedzieć wszystko, ale w tak nielicznych dziedzinach, że łatwo mógłbym je wymienić jednym tchem. To się nazywa Asperger.
Dla przykładu, nie słyszałem chyba nigdy muzyki z Madagaskaru, za to znam sporo muzyki z Ghany, Nigerii...
Z pewnością też wiesz, że patefon i gramogon, to inne urządzenia, płytę patefonową odtwarzało się od środka na zewnątrz i nie miał igły, tylko taką kulkę, coś jak w długopisie, a zapis był w pionie, a nie w poprzek, jak w gramofonie. Czy to masz na myśli? Bo jeśli chodzi o gramofony, to współczesne nie różnią się od tych starych, dzielą się na dobre i złe, nic się nie zmieniło. I byc może chodzi o zapach, ale ja wolę sądzić, że to jest kwestia okładki, a dokładnie formatu, duże jest lepsze i tyle. Co można wydrukować na wkładce od CD?
I na koniec, foremki od jajek się nie nadają, prawdziwi audiofile używają specjalnych paneli akustycznych, najlepsze są z wełny prasowanej w takie piramidki. Co do audiofili, to tym się różnią od melomanów, że meloman używa sprzętu do słuchania muzyki, zaś audiofil odwrotnie, używa muzyki do słuchania sprzętu.
@redpill
UsuńMam na myśli to, że podobno najlepszy dźwięk się uzyskuje na starych patefonach z korbką. Nie wiem, co to jest "zapis w pionie". Znasz mnie wystarczająco długo, by wiedzieć, że od tej strony mnie nie podejdziesz.
Patefon to produkt braci Pathe, który powstał dzięki potrzebie ominięcia patentów Edisona, a przy okazji oferował lepszą jakość dźwięku. Korbkę miały i gramofony i patefony. Dziś to bez znaczenia, patenty wygasły, a obecne gramofony łączą w sobie rozwiązania z obu produktów. Że masz wielkie braki w wiedzy ogólnej, wiem nie od dziś. Każdy ma jakieś wady, da sie z tym żyć.
Usuń@toyah
UsuńJa za to mam problemy z jasnym przekazywaniem myśli. W tamtych czasach produkty braci Pathe miały lepszą jakość dżwięku, niz te Edisona, teraz to już historia.
Ostatnio, tak z ciekawostek, powstała technologia nacinania matruc do płyt laserem, a wcześniej jest to modelowane w 3d i optymalizowane. Potem płyty z takich matryc są normalnie tłoczzone z vinylu, jak dawniej. Ma to dawac jakość dżwięku o wiele lepszą, niz w płytach tłoczonych z matryc nacinanych rylcem i dużo wiecej nagrania ma wchodzić na płytę, a sama płyta jest całkowicie kompatybilna z normalnym gramofonem. Nazywa się to HD Vinyl. Ciekawe, czy to wejdzie, wytwórnie są zainteresowane.
@redpill
UsuńJest dokładnie przeciwnie. Ja się znam wyłącznie na sprawach najbardziej ogólnych i co do kwestii bardziej szczegółowych staram się wręcz nie odzywać. Ty z kolei masz tak, że uważasz, że znasz się dokładnie na wszystkim, no a w ten sposób ryzykujesz, że pierwszy lepszy zawodowiec Cię przy pierwszej lepszej okazji zwyczajnie wyszydzi.
Panowie, genialna ta dyskusja między wami :) w takim razie ja w siatce będę miał CDki, Tomek walkmana i kasety, a Krzysztof winyle. Trochę to niesprawiedliwe, bo Krzysztof wyjdzie na najmniejszego wariata.
UsuńKrzysztof absolutnie nie wyjdzie na wariata i to nie tylko dlatego, że winyle będą trendy zawsze. On po prostu tak ma, nikomu nawet nie przyjdzie do głowy, co on tam ma w środku.
Usuń@toyah
UsuńTo mi zwyczajnie nie grozi, bo ja zawodowców szanuję i zawsze jestem im gotów przyznać rację. Twoim z kolei problemem jest to, że Ty w pewnym momencie uznałeś, że wiesz już wystarczająco dużo i starczy.
W jakimś sensie jest to słuszne. Na poziomie ogólnym w pewnym momencie wie się już wystarczająco dużo a jedynym wartym uwagi źródłem pozostaje PŚ. Aczkolwiek trudno taką wiedzą błysnąć w towarzystwie.
Usuń@Jarosław Zolopa
UsuńJa w siatce noszę tylko parówki i piwo. Winyle leżą w szafie.
@redpill
UsuńTo prawda. Ja rzeczywiście w pewnym momencie uznałem, że to czego nie wiem, jest mi niepotrzebne. Okropne to jest, nie? No ale, jak widzisz, jakoś ciągnę.
@Jarosław Zolopa
UsuńSam bym lepiej tego wyrazić nie potrafił. Może tylko jeszcze bym dodał, że najbardziej kluczowe fragmenty z Pisma Świętego.
Jakby to było Pismo Święte, to bym zrozumiał, gorzej, jak się ogląda świat oczami Dahla, a ludzi przez Ojca Chrzestnego.
UsuńW każdym razie ja wiem, co Krzysztof będzie miał w tych reklamówkach, już dawno są spakowane.
UsuńChyba nawet Mein Kampf nic by tu nie zmienił. Człowiek z takim nastawieniem i tak czytałby to jedynie dla rozrywki. Oczywiście Hitlera się nie da czytać dla rozrywki, a Dahla, owszem. Dahl rozmija się jednak z bazową prawdą tylko w sprawach nieistotnych, tak samo Puzo i Coppola. Natomiast np. Tolkien już nie, bo on tworzy alegorię prawdy - stąd ktoś, kto nie ma tej "uproszczonej" wizji świata (choć to w rzeczywistości jest wizja skondensowana, nie uproszczona) może się na nim potknąć. A na Dahlu akurat nie.
UsuńUff, przepraszam, że trochę pojechałem "akademickim skrótem myślowym", ale chyba rozumiecie, o co mi chodzi.
To jest dokładnie ten zarzut, jaki mam do Dahla i do Puzo. Pod pozorem rozrywki jest tam ciężka, zakłamana propaganda. To prawda, Tolkien idzie dużo dalej, bo robi destrukcję duchową, podczas gdy ci dwaj ograniczają się "tylko" do tworzenia fałszywego obrazu świata, ale kierunek jest ten sam.
Usuń@redpill
UsuńDahla nie czytałeś, więc znasz sie na nim mniej więcej tak, jak na wszystkim, czyli pobieżnie, natomiast gdy chodzi o Ojca Chrzestnego, ja nie patrzę na ludzi jego oczami. A więc spudłowałeś dwukrotnie. Uwzględniając fakt, że po raz któryś z kolei, tracisz dodatkowe 5 punktów i wracasz na start.
Jak nie czytałem, jak czytałem. Nie aspiruję do bycia znawcą twórczości Dahla, Ty jeden wystarczysz w tym towarzystwie. Ja tylko piszę, co będziesz nosił w tej reklamówce.
UsuńI chociaż czytałem tylko kilka rzeczy Dahla, więcej niż dwie, jak kiedyś napisałem, to miałem parę razy takie wrażenie oglądając film i nie wiedząc, że musi być według Dahla, i wychodziło, że miałem rację, znam ten jego świat i nie lubię, to wszystko.
Usuń@redpill
UsuńNie wierzę Ci. Gdy chodzi o Dahla, to Ci zwyczajnie nie wierzę. Zresztą z tą reklamówką, też nie. Tak naprawdę, to w ogóle Ci nie wierzę.
To mnie zupełnie nie dziwi i całkowicie utwierdza w diagnozie.
UsuńJa to nazywam syndromem matki łobuza.
UsuńNo i te majtki na gaciach od Sticky Fingers wraz z publiczną pewnością, że gdzieś krąży krótka edycja specjalna z klejnotami Micka bez majtek.
OdpowiedzUsuńByło mieć do czego pociąg!
====
Dla młodszych: "gaciami" nazywano wewnętrzną kopertę płyty long play.
Ciekawe z czym będą chodzili po ulicach bezdomni wariaci urodzeni po roku 2000. Co to będzie? Może jakiś gadżet z dostępem do FB, na którym widać ilu Użytkowników ich lubi.
OdpowiedzUsuńKiedyś spotkałam człowieka (chory), który "kolekcjonował" kurz, trzeba było uważać żeby nieopatrznie nie naruszyć takiej kultury kurzu, którą akurat sobie założył.
@Anonimowy
UsuńDzięki za okazję powrotu do tematu. Akurat, jakby usilnie temu nie zaprzeczać, z tymi płytami powstała wtedy pewna szczególna subkultura. Do dzisiaj nie jestem pewny, czy chodziło w niej o muzykę, czy też o te płyty.
Faktem jest, że pożądanie płytowe było wtedy nie do zaspokojenia. Kto więc miał - wyłączywszy tu Warszawę i chyba Trójmiasto - ze trzy płyty, to już miał godną uwagi kolekcję, na której spokojnie można było oprzeć imprezę, aby tylko wolna chata była.
Nawiązując teraz do felietonu Krzysztofa, niech sobie młodsi wyobrażą, że idąc wtedy po mieście z dwoma, trzema płytami pod pachą, człowiek przyciągał prawdziwe zainteresowanie, bo niósł np. obietnicę.
Jest zaś tak w przypadku każdej z subkultur, że większość się nią bawi, ale niektórzy zostają w niej na zawsze jak jakieś przyszpilone ćmy, które żyją już tylko w maleńkiej pętli.
W tamtych czasach popularna była seria horror-kawałów. Jeden oddaje omawianą sytuację:
- Mamusiu, czemu ja muszę w kółko, a nie jak inne dzieci?
- zamknij się, bo ci drugą nogę do podłogi przybiję.
Brrr! ... ale wg mnie ten horrorek oddaje rodzaj beznadziejnego utknięcia w beznadziei, o którym Krzysztof tu napisał.
@orjan
UsuńJa mam często takie makabryczne wrażenie, kiedy spotykam ludzi, którzy w czasach mojej młodości z Polski wyjechali i kiedy tu przyjeżdżają, to wielu z nich wraca dokładnie w to samo miejsce i czas, jakby się nic nie zmieniło, zachowują się tak samo, chociaż łeb już siwy i wnuki na koncie. Może ci, co z tych subkultur nie wyszli, też w tym czasie wyemigrowali, tylko jakoś wewnętrznie i nie chcą zauważyć, że świat zostawił ich w tyle?
@Anonimowy
UsuńTo rzeczywiście jest bardzo ciekawa zagadka. Moim zdaniem jednak oni nie będą wychodzić na zewnątrz. Będą siedzieli w domu i próbowali podłączyć do internetu jakieś znalezione w starych szufladach motorole z klapką.
@redpill
UsuńMożliwe, że ci wracają po wspomnienia, to wtedy po co im tutejsze dzisiaj?
Jeszcze co poniektóry poczułby się przegrany. Ryzyko duże.
Współczesne pokolenie buntu.
OdpowiedzUsuńPolecam zdjęcia z Warszawy. Chyba Blumsztajna dostrzegam. Jakoś nie mogę zlokalizować Hartmana. Jakby się z jakiegoś powodu pod ziemię zapadł...
http://niezalezna.pl/92853-na-proteststudentow-przyszla-garstka-osob-internauci-kpia-tej-sily-juz-nie-powstrzymacie
Taka sama sytuacja była dziesiątki lat temu u mnie w studenckim klubie filmowym. Kolega przywiózł z Austrii puszkę belgijskiej taśmy filmowej 8 mm. Wszyscy to cudo wąchaliśmy, niebiański zapach.
OdpowiedzUsuń@Chlor
OdpowiedzUsuńPisałem o tym w książce o markach i dolarach.
Tego akurat nie pamiętam, pogrzebię w biblioteczce.
OdpowiedzUsuńNic z tego. Przeczytałem, pożyczyłem, i wcięło na amen.
OdpowiedzUsuń@Chlor
UsuńKup drugą. Niedługo się rozejdzie i zostaniesz z gołymi rękoma.
@toyah 17:12
OdpowiedzUsuńTa bezdomność mnie zwiodła, ale tak to może właśnie wyglądać: szuflada z motorolą lub "smycz" z 40-toma pendrivami i kartka "daj sie zalogować".
@orjan 17:00
OdpowiedzUsuńW tej szczelinie subkulturowej splotły się chyba wszystkie żywioły, o których pisze autor i ta płyta je niejako ucieleśniała. Chodzi mi o to, że każda "epoka" ma jakiś powszechnie pożądany gadżet.
Ten splot żywiołów ... Możliwe, że jest gdzieś opisany; ja na dobry opis nie trafiłem. Tzn. na taki o rozmiarach "Przeminęło z wiatrem", czyli epopei.
UsuńAkurat wydarzyło się to za mojego życia, które toczyło się na peryferiach tego splotu żywiołów a w dodatku tutejszy splot był z innej przędzy i układający się w trochę inny deseń. Dlatego jeszcze bardziej brakuje mi ówczesnej epopei polskiej. Krzysztof kilka zjawisk oświetlił reflektorkiem punktówką, ale gdzie jest szerszy obraz?
Obojętnie, czy światowy, kalifornijski, czy polski, nie kojarzę takiego obrazu ani w literaturze, ani w filmie, nigdzie i ten brak jest smutny.