Jak czytelnicy tego bloga doskonale się
orientują, podobnie jak zasadniczo nie oglądam współczesnych polskich filmów i nie
słucham współczesnej polskiej piosenki, tak też i nie czytam współczesnej
polskiej literatury. Ktoś powie, że to bardzo brzydko z mojej strony, ponieważ
skoro nie oglądam, nie słucham i nie czytam, to przede wszystkim jestem przez
to intelektualnie znacznie uboższy, no a poza tym, nie mam najmniejszego prawa
do uczestnictwa w poważnej debacie na temat tego co tworzy naszą współczesność,
a przy okazji i nasza przyszłość.
Jak się jednak doskonale orientują
czytelnicy tego bloga, ja ów argument uważam za z gruntu fałszywy, z tego
choćby powodu, że w moim przekonaniu, do tego by ocenić stan rzeczy w
jakimkolwiek wymiarze, wystarczy podstawowa czujność, otwarte serce i nic
więcej. Przepraszam za przykład może zbyt drastyczny, ale ja naprawdę nie muszę
oglądać najnowszego filmu Andrzeja Wajdy, by mieć stuprocentową pewność, że to
jest coś bezwzględnie najgorszego.
No ale dziś akurat nie chciałem pisać ani
o filmach Andrzeja Wajdy, ani o współczesnej polskiej piosence, lecz o
literaturze. O współczesnej polskiej literaturze i jej najwybitniejszych przedstawicielach.
Zanim zacznę, powiem uczciwie, że nie wiem, ilu jest obecnie w Polsce autorów,
którzy są traktowani, jako owa awangarda nowej polskiej literatury. Najprościej
oczywiście byłoby zajrzeć do Wikipedii i przejrzeć listę książek zgłoszonych w
ostatnich latach do Nagrody Nike, no ale to nam nic nie da, bo już w jednej
chwili się zorientujemy, że jedynym osiągnięciem zdecydowanej większości z nich
była ta nominacja i na tym koniec. Wystarczą nam jednak tylko wspomniane
wcześniej otwarte serce i oczy, by stwierdzić, że to jest pięć, może sześć
nazwisk: Szczepan Twardoch, Olga Tokarczuk, Katarzyna Bonda, Andrzej Stasiuk,
Andrzej Pilipiuk, Jakub Ćwiek… Ach, jest tam jeszcze oczywiście Zygmunt.
Zygmunt Miłoszewski. Oczywiście, biorę pod uwagę, że na tej scenie odbywają się
jeszcze jakieś przetasowania, o których nic nie wiem, ale to jest wszystko, co
udało mi się zauważyć i zapamiętać.
Jak mówię, ani nie przeczytałem, ani
przeczytać nie planowałem, którejkolwiek z książek któregokolwiek ze
wspomnianych autorów, natomiast, owszem, w celach badawczych przy różnych
okazjach rzuciłem okiem na parę z nich. A zatem na przykład, pewnego dnia, podczas
pobytu z żoną w lokalnej bibliotece, nudząc się niemiłosiernie, zapoznałem się
z początkiem powieści Andrzeja Stasiuka pod tytułem „Dojczland” i tam było tak,
że Stasiuk wysiada z pociągu na dworcu w Berlinie, wychodzi na ulicę, wpada na
zarzyganego menela i zastanawia się, czy w hotelu będzie niebieski Johnny
Walker, ale później okazuje się, że jest tylko czarny. Możliwe, że coś
pomyliłem, ale ogólnie tak to wygląda.
Dwa lata temu natomiast, na targach w
Krakowie, wziąłem do ręki książkę Olgi Tokarczuk, nagrodzoną powieść zatytułowaną
„Księgi Jakubowe”, nad którą Autorka pracowała 7 lat, i wystarczyło mi przeczytać
tylko dwa pierwsze zdania owego dzieła, bym wiedział, co się znajduje na tych
wszystkich stronach: „Połknięty papierek
zatrzymuje się w przełyku gdzieś w okolicy serca. Namaka śliną”. No i się
dowiedziałem.
Od pewnego czasu znęcamy się tu nad autorem
być może z nich wszystkich najbardziej ciekawym, czyli Szczepanem Twardochem. Ktoś
zapewne zapyta, czemu akurat wybraliśmy Twardocha, skoro – jak to już wcześniej
zostało powiedziane – nie czytaliśmy ani jednej z jego książek. Ponieważ mogę
mówić tylko za siebie, powiem, że ja na Twardocha mam oko z dwóch powodów:
pierwszy to pewien jego wywiad dla Onetu, a drugi to zdjęcia, jakie on każe
sobie notorycznie robić, by je następnie publikować w mediach. Co to za wywiad
i co to za zdjęcia, jest dziś dla nas bez znaczenia. Komu będzie zależało, to
sobie sprawdzi, mnie natomiast chodzi tylko o to, że osobiście mam głębokie
przekonanie, że Twardoch to nie jest pisarz, lecz wyłącznie mocno ustosunkowany
cwaniak o talencie porównywalnym do wiadra z wodą.
I
na tym by się musiały te moje dzisiejsze literackie refleksje skończyć, gdyby
nie pewne zdarzenie, które sprawiło, że się wziąłem za ten temat. Otóż przez
teściów naszej córki zostaliśmy wczoraj zaproszeni na wizytę aż do samych
Gliwic, a ponieważ są mrozy i kolej naturalnie zawodzi, na nasz pociąg
musieliśmy czekać całe dodatkowe 47 minut. By godnie wykorzystać czas
oczekiwania na pociąg, postanowiliśmy się posnuć po galerii, którą mamy na
miejscu, no i w pewnym momencie żona moja zażyczyła sobie, by wstąpić do
księgarni sieci „Matras” i popatrzeć na książki. I proszę sobie wyobrazić, że
ja niemal w jednej chwili trafiłem na książkę Szczepana Twardocha pod tytułem
„Morfina” i zajrzałem na pierwszą stronę. Proszę się skupić:
„Łeb.
Smród.
Łeb pęka, jak wyschły, martwy ślimak,
chropowaty.
Podniebienie pod skorupą zaschniętej
flegmy. Łeb pęka. Pustynia. Smród własnych wyziewów.
A więc obudził się? Obudził się? Nie
obudził się. Jeszcze spać? Sen, zniknie cierpienie we śnie? Nie zniknie.
A we śnie… Był to sen?
A więc budzi się. Budzę się. Obudziłem
się. Oczy pieką, grudki ropy wygrzebuje, wygrzebuję palcem, rzęsy ropą
sklejone. Otwieram. Gdzie jestem. Nie u siebie.
Trzeba wstać, wstać, trzeba na sedes,
uwolnić kiszki”.
No i znów ktoś powie, że co nas to
obchodzi. Twardoch, Stasiuk, Tokarczuk? Banda geszefciarzy. Cóż to za problem?
Jest tyle innych rzeczy, którymi możemy się zajmować. Otóż nie. Zrozummy to
wreszcie. To wcale nie jest tak, że oni są tam, my jesteśmy tu i to są światy,
które się w żaden sposób nie przecinają. Otóż nie. To jest jeden i ten sam
świat. Naprawdę. Czy czytamy najnowszą powieść Szczepana Twardocha, czy
oglądamy w telewizji noworoczny koncert w Zakopanem, czy kupujemy najnowszy
numer tygodnika „W Sieci”, czy wreszcie z najwyższym zainteresowaniem śledzimy
najnowsze wiadomości z Sejmu, jesteśmy w tym samym świecie, gdzie każde kolejne
zdarzenie się przecina z innym, a my naprawdę nie mamy nic do gadania.
I jedyne co nam pozostaje, to pamiętać
tamte słowa: „Całe swoje życie starałem
się postępować rozważnie. Kobiety i dzieci mogą się bawić. Mężczyźni nie”.
Oglądając wystawy różnych księgarni czy też kącików z książkami w Biedronce albo Lidlu, można tylko potwierdzić mniej więcej listę autorów na tzw. "fali". Ja jestem jednak jeszcze gorszy od Pana, bo nigdy mnie nie skusiło dotychczas choćby zajrzenie na ich pierwszą stronę (może z wyjątkiem Miłoszewskiego jakiś rok temu, ale jednak nie kupiłem z jakiegoś powodu). Wystarczyły mi właśnie różnego rodzaju przesłanki nt autorów, w tym głównie ich własne wypowiedzi (artystyczne i nie tylko).
OdpowiedzUsuńPatrząc na zacytowany fragment mogę się tylko cieszyć, żę tego nie zrobiłem.
Ale to jest nieważne w sumie. Ważne wydaje mi się tylko to, czy faktycznie nie mamy nic do gadania. Myślę i jednak jest to podstawowa nadzieja każdego - że mamy, że każda jednostka ma coś do powiedzenia, szczególnie jak się ich więcej zbierze w jedną grupę. Tylko co robić? Jedyną skuteczną metodą w krótki czasie na zmiany był zwykle ostry protest do skutku. Jak obalić aktualny rynek treści (czyt. tandety i pseudo-treści) w naszym kraju? I żeby to nie trwało 50 lat? A może musi. Może musi minąć kolejne 50 lat, żeby znowu coś się zmieniło. Tylko że świat dookoła nie sprzyja raczej zmianom w tym kierunku, o którym myślimy. Faktycznie człowiek jak się nad tym zastanawia to czuje się trochę bezradny.
Niestety te 50 lat to czas systematycznego upadku.
UsuńTwardoch prawie jak James Joyce w Ulissesie. Kurcze tak to i ja bym chyba potrafił. Trzeba uwolnić kiszki...
OdpowiedzUsuńFajna jest jego fota w sieci zanim PRowcy się za niego nie wzięli. Musieli coś zrobić żeby w samochodzie dobrze wyglądał.
Każdy by potrafił. I proszę, nie przesadzaj z tym Joycem. Ja wszystko rozumiem, ale nie przesadzaj, bo stracimy obraz.
UsuńNo z ciekawości zajrzałem do kilku "takichmoich" powieści.
OdpowiedzUsuńNo i pierwsze zdania nie powalają.
A to jakiś brodacz spogląda w górę: Wieża.
A to chłopak schodzi ze skały w kierunku laguny: Władca Much.
A to pociąg pędzi z Petersburga do Wilna i jest któryś tam dzień 1903 roku: Sprawa pułkownika Miasojedowa.
A to ktoś siedzi na dworcu kolejowym: Nie trzeba głośno mówić.
Faktem jest jednak to, że zebrałem TE właśnie książki do przyłóżkowego stolika z herbatą malinową i polopiryną i pierwszą otwartą: "Władcę much" Czytelnik wydał w 1967 roku. Dokładnie 50 lat.
Właśnie sprawdzam jak pachnie papier sprzed pół wieku... A biel kartek wcale już nie jest bielą...
Dzięki za dobry pretekst do sięgnięcia po coś dobrego.
I to jest różnica. Twardoch powala.
UsuńJa bym się tam posprzeczał o zazadność przyrosteka.
UsuńOn po prostu "wali" i to w bardzo potocznym znaczeniu: "wydala".
Zgoda. Oni powalają, a on wali.
Usuń...a my naprawdę nie mamy nic do gadania...
OdpowiedzUsuńw sprawie promowania autorów - rzeczywiście nie mamy
ale wybór jeszcze mamy i zawsze będziemy mieli. Mogę czytać takie teksty/książki na jakie mam ochotę (oczywiście z tych istniejących/dostępnych)
Na świecie zawsze istniało zło i dobro obok siebie - kwestia naszego rozumu i wyboru
Ogrodniczka
Ps. co powinnam wybrać w pasku "wybierz profil" aby wpisać się i nie musieć ciągle się podpisywać
Moim zdaniem powinnaś mieć założone konto w google.com.
UsuńCo do meritum, to jest oczywiste, że my sobie poradzimy. Ja się martwię o Polskę.
Może dlatego nikt już nie używa pojęcia literatura piękna? W ogóle mało kto dziś używa słowa "piękno". Zamiast tego mamy, co już kiedyś zauważyłeś słowo "fajne".. A jak nie ma piękna, to właśnie można pisać takie sobie teksty o kiszkach. A pewnie nie można mówić, że coś jest piękne, aby nie obrazić ludzi brzydkich. Tylko, że to jest dyktatura takich brzydkich ludzi, chcących wyrugować piękno z życia człowieka.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Grudeq
To już nawet nie chodzi o to, że Twardoch piękno odnajduje w wygrzebywanej z oka ropie. Jest bardzo dużo dobrej literatury o tak zwanej "nędzy życia". Rzecz w tym, że on jest po prostu bardzo, bardzo słaby.
UsuńA to, to chyba inspirowane niewyuczalnością pająków.
OdpowiedzUsuńhttp://wpolityce.pl/m/polityka/322507-pol-porcji-mazurka-kaczynski-musi-zatrzymac-opozycje-w-sejmie-za-wszelka-cene
Eee, chyba nie. Ja pisałem o czymś innym.
UsuńPrzeczytałem z życiu jeden tekst Twardocha i nie do końca. Było to - może 8 lat temu, może wcześniej, a może później - bez znaczenia.
OdpowiedzUsuńTekst był w internecie, na jakimś portalu. Pamiętam, że Twardoch nie odpowiadał na komentarze pod nim, podobnie, jak niektórzy "wielcy" na Salonie.
Odniosłem z czytania wrażenie, że to człowiek strasznie pogubiony ze swoją tożsamością, niemal jak Tusk, tylko bardziej - ale nie byłem w stanie ocenić, czy on taki jest, czy tylko udaje.
Twardoch właśnie z Tuskiem mi się skojarzył, z jego "polskość to nienormalność".
Drugie wrażenie było takie, że on bardzo chce być prawdziwym pisarzem.
Uznałem, że nie będę go nigdy czytał, bo to jego pisanie było depresyjne, jakieś takie pogubione, pokrzywione - tak je odebrałem.
Jak widzę - nic się w tej sprawie nie zmieniło - jest tylko gorzej.
Oto fragment notki z Wikipedii: "Publikował w 'Życiu', 'Opcjach', 'Frondzie', '44/Czterdzieści i Cztery', 'Nowej Gazecie Śląskiej', 'Arcanach', 'Gazecie Wyborczej' i 'Rzeczpospolitej' jako niezależny publicysta. Był redaktorem działu literackiego dwumiesięcznika 'Christianitas'. Felietonista 'Polityki' oraz 'Wysokich Obcasów Extra'".
UsuńDziś nawet wpadłem na blog Krzysztofa Bosaka i jego entuzjastyczną recenzję jednej z wcześniejszych książek Twardocha, co by świadczyło o tym, że Twardoch na początku swojej kariery inwestował jeszcze w polskość, i to później dopiero uznał, że tamci płacą lepiej.
No ale to wszystko nic wobec zagadki, jak ktoś o tak skandalicznie nędznym talencie mógł zrobić taką karierę. Czy oni naprawdę mają aż tak wąskie kadry?
Oni sami mają takie deficyty, że nie są w stanie rozpoznać talentu prawdziwego. To dotyczy wszystkich dziedzin. Jeśli np. wybór lidera opozycji jest ograniczony rozumem Lisa, to orła tam nigdy nie będzie.
UsuńNiestety, co do orłów ich deficyt jest widoczny nie tylko po stronie opozycji. Ale to fakt, że tam mamy do czynienia z kryzysem wyjątkowym.
UsuńJak to dobrze, że się ktoś za mnie poświęcił i przekartkował takie przykładowe badziewie.
OdpowiedzUsuńLiteratura tzw. fabularna w wersji masowej pojawiła się w końcu wieku XVIII i zdominowała wiek XIX. Z powodów, które zapewne znają ci, co "pomogli napisać" jednej byłej prostytutce "wspomnienia zakonnicy" i wydać w formie książkowej chyba w roku 1839 w Ameryce. Była to najbardziej bezczelna i kłamliwa propaganda antykatolicka, która jednak do dzisiaj jest wznawiana. Ostatnio chyba w Australii. Spowodowała wielkie oburzenie wśród światłych protestantów Ameryki i dopiero wyjątkowo brzydkie zachowanie "pisarki" w sprawach damsko-męskich spowodowało czasowe wyciszenie popularności. Ale nauczyło, że taka "powieść" wydana w formie masowej daje wspaniały wynik propagandowy, więc się rozpanoszyła w krajach anglosaskich i w Niemczech. Dopiero film i telewizja spowodowały jej uwiąd i ostatecznie śmierć. Teraz jeszcze czyta się masowo różne poradniki ale nie wiadomo, jak długo to potrwa, bo jest internet.
Ta cała wymieniona na początku notki gromadka to jakieś zombie futrowane głównie przez Niemców, którzy są wyjątkowo zachowawczy i prostaccy jeśli chodzi o techniki propagandy. Pieniądze wyrzucone w błoto. Oczywiście jakaś część aktywistek organizacji pozarządowych i tych, co obsługują te "budżety" nasładza się publicznie, jakie to te "powieści" są "wyrafinowane" czy inne, ale to jest taka sama produkcja jak w ZSRR do 1956: toporna masówka do rycia beretów.
@Pink Panther
UsuńGdy chodzi o propagandę, sprawa jest jasna i znana od lat. W przypadku Twardocha dochodzi jednak do głosu coś jeszcze, a mianowicie to, jak bardzo to jest słabe. Podczas wspomnianej wizyty w księgarni, zajrzałem do dwóch książek. Poza Twardochem sprawdziłem najnowszą powieść Stasiuka "Osiołkiem". Przy Twardochu Stasiuku jest prawdziwym mistrzem.
TO wstawanie. Wygląda jak przepisane z "Lodu" Jacka Dukaja, albo na odwrót. Czy oni mają jedną sztancę?
OdpowiedzUsuńJacek Dukaj? Przykro mi, ale aż tak oczytany to ja nie jestem.
Usuń