Jak niektórzy wiedzą, dziś ukazuje się kolejny numer tygodnika „Warszawska
Gazeta”, a w niej mój cotygodniowy felieton. Polecam serdecznie:
Już lata temu pisałem, co sądzę
o zawodowym uprawianiu dobroczynności, a tym bardziej o budowaniu na niej przez
jej animatorów osobistej pozycji. Głównie oczywiście chodziło mi o postać
najbardziej z nich wszystkich ponurą, czyli Jerzego Owsiaka, ale bądźmy
szczerzy, jego zasługą jest głównie to, że to on akurat stał się symbolem
sukcesu owego biznesu i to o nim przede wszystkim dziś myślimy, kiedy pojawia
się słowo „dobroczynność”. Rzecz w tym, że owych „dobroczyńców” mamy prawdziwe
legiony, a ich imiona wracają rok w rok, kiedy wypełniamy formularz PIT i decydujemy
o przekazaniu procenta z naszych podatków. Większość z nich oczywiście siedzi
gdzieś w kącie i skrobie tę rzepkę, licząc na to, że w końcu nastąpi cud, a z
nim właściwy sukces, na czele jednak, poza Owsiakiem, pozostają fundacje Janiny
Ochojskiej, Anny Dymnej, księdza Stryczka, małżeństwa Walterów, czy wreszcie
siostry Małgorzaty Chmielewskiej.
Jak wszyscy wiemy, sam Jezus
nauczał, że „kiedy dajesz jałmużnę, niech
nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w
ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie”, i wydawałoby
się, że sprawa jest ostatecznie załatwiona. Z tego bowiem punktu widzenia, dobroczynna
działalność zarówno Owsiaka, ale również osób prawdziwie pobożnych, jak siostra
Chmielewska, czy ksiądz Stryczek, zdaje się być poza dyskusją, a mimo to oni
stoją przed nami, patrzą nam prosto w oczy i gadają, gadają, gadają.
I tu mamy kłopot, bo z jednej
strony oczekiwalibyśmy od nich, by skoro już postanowili poświęcić życie na
dobra czynienie, robili to nieco ciszej, czy, jak to niezawodnie określił
Jezus, „w ukryciu”. No ale tu pojawia się pułapka nie do pokonania, ponieważ
gwarancją sukcesu owego przedsięwzięcia – od początku przecież zorientowanego
na sukces – jest skuteczna promocja. Bez niej, i Ochojska i Dymna i Stryczek mogliby
równie dobrze ograniczyć się do wrzucania dwuzłotówek żebrzącym Cyganom. A więc
oni nie mają wyjścia – muszą trąbić.
W tej sytuacji pojawia się kolejny problem,
a mianowicie jak trąbić, by z jednej strony owo trąbienie było skuteczne, a z
drugiej strony nie raniło sumień? Jak widzę, z tym akurat nasi dobroczyńcy mają
kłopot, a najwyraźniej najbardziej się tu męczy wspomniana siostra Małgorzata
Chmielewska. Owa dobra kobieta udzieliła właśnie wywiadu „Gazecie Wyborczej” i
na pytanie, czy dawać, czy nie dawać, gdy mamy do czynienia z oczywistą próbą
wyłudzenia, odpowiedziała:
„Jeśli temu romskiemu dzieciakowi z harmonią, który zakłóca wasz spokój
w kawiarni, nie dacie 2 złotych, to możecie być pewni, że on wróci do domu i
dostanie wpierdol, bo nie przyniósł zarobku. Wy będziecie mieli czyste
sumienie?”
Czytam te słowa, patrzę na
zdjęcie siostry Chmielewskiej, widzę ową przepełnioną surową dobrocią twarz i z
prawdziwym bólem nie mogę przestać myśleć, że ktoś tu chyba nie przepuścił
okazji. Nie lekceważmy tej nauki.
Zapraszam
niezmiennie do księgarni pod adresem www.coryllus.pl,
gdzie są do kupienia wszystkie moje książki.
Przykre jest takie spłycenie przez siostrę tego co może być fascynujące. Módlmy się za nią może nie jest impregnowaną na łaskę.
OdpowiedzUsuń@bazyl
OdpowiedzUsuńZ tego co słyszę, ona nie jest osobą duchowną.
Zmyliło mnie określenie siostra.
Usuń@bazyl
OdpowiedzUsuńMnie też.