Przy okazji głośnego rozstania dwojga popularnych
aktorów filmowych, Brada Pitta I Angeliny Jolie, zastanawialiśmy się tu, do którego
momentu życie tych ludzi stanowi coś realnego, a od kiedy staje się już niczym
innym, jak tylko fikcją, w dodatku fikcją wyjątkowo tandetną, a to z tego
prostego powodu, że do jej napisania nie zatrudniono nawet jednego marnego
scenarzysty. Troszkę na ten temat porozmawialiśmy i wyszło nam, że tak naprawdę
to co oni robią, mówią, a być może nawet myślą, jest fikcją od początku do
końca. Całe ich życie, cała praca, każdy gest, każdy grymas i każde
wypowiedziane słowo jest równie prawdziwe, jak te filmy, dzięki którym stali
się gwiazdami. I oto nie wybrzmiało jeszcze echo afery już przez media
okrzykniętej mianem „Brangelina Split”, a przy okazji doniesień o tym, że ich
sześcioro, z czego troje adoptowanych, dzieci od pewnego czasu znajduje się w
stanie takiej wściekłości, że lada chwila któreś z nich kogoś zamorduje, kiedy
na łamy kolorowej prasy wdarła się kolejna wiadomość, która, moim zdaniem,
powinna unieważnić życie i wszelkie dokonania nie tylko dotychczasowych,
obecnych i przyszłych bohaterów kolejnych skandali, ale całe to środowisko i
cały ten świat, który jeśli jeszcze nie został spalony na popiół, to tylko
przez jakiś niezwykle przebiegły boży plan, którego my robaczki przeniknąć nie
potrafimy.
Oto okazuje się, że w tych dniach
samobójczą śmiercią zmarł – również jak najbardziej adoptowany – syn słynnej
aktorki Mii Farrow, 27-letni Thaddeus Wilk Farrow. Owego Thaddeusa, wówczas
jeszcze noszącego imię Gabriel, cierpiącego na polio i sparaliżowanego od pasa
w dół, Farrow wypatrzyła w jakimś przytułku w Kalkucie, gdzie, jak głosi wieść,
był przywiązany łańcuchem do palika, wył z rozpaczy, a okoliczne dzieci rzucały
w niego kamykami, i to jego nieszczęście tak ją urzekło, że go natychmiast
zapragnęła mieć, kupiła go za jakieś grosze i przywiozła do Stanów. Rzecz w
tym, że Thaddeus nie był pierwszym dzieckiem Farrow. Kiedy w roku 1973, jeszcze
jako żona uznanego francuskiego kompozytora Andre Previna i matka jego trojga
dzieci, poruszona obrazami z wojny w Wietnamie, uznała że świat jest do tego
stopnia pełen nieszczęść, że jej już dłużej nie stać na własne dzieci i że od
dziś będzie już tylko jeździć po świecie, wyszukiwać tych najbiedniejszych i
najbardziej pokaleczonych i ściągać ich do nowego, lepszego świata. Na pierwszy
ogień poszły dwie wietnamskie dziewczynki, Lark Song Previn w roku 1973, oraz rok
później Summer „Daisy” Song Previn. Nic nie wiadomo o tym, by te dzieci były
jakoś szczególnie w potrzebie wyjazdu do Paryża, czy Nowego Jorku, no ale stało
się, jak się stało i obie kolejno pojechały z Farrow. Kolejną, siedmioletnią
Soon-Yi, Farrow z Previnem znaleźli w Korei i w roku 1978 kupili od matki
prostytutki. Rok później Farrow rozwiodła się z Previnem, zabrała szóstkę dzieci
i wyjechała do Nowego Jorku, gdzie natychmiast związała się ze słynnym do dziś
filmowym reżyserem Woody Allenem i dalej już wspólnie kolekcjonowali zbierane po
całym świecie owe ludzkie nieszczęścia. Pierwszymi dziećmi Farrow, które
trafiły na pierwsze strony gazet, były owe dwie Wietnamki, które, już jako
nastolatki, zostały aresztowane z kradzież bielizny od Diora w jednym z
lokalnych sklepów. Mijały lata i oto pewnego dnia starsza z dziewczynek,
imieniem Lark, w wieku 35 lat niespodziewanie zmarła. Przyczyny śmierci były
przez pewien czas utrzymywane w ścisłej tajemnicy, jednak jej były mąż,
handlarz narkotykami i lokalny bandyta, sprzedał mediom historię, wedle której
Lark została zarażona w jednym z salonów tatuażu i w ten sposób zachorowała na
AIDS, no a następnie zmarła na zwykłe zapalenie płuc. Lark miała dwójkę dzieci,
dziewczynki, obie urodzone z wirusem HIV, z którymi mieszkała w kompletnej
nędzy w jakiejś rozwalającej się kamienicy. Kiedy umierała, Mia Farrow
przebywała w Kongo na jednej ze swoich wypraw humanitarnych. Los dziewczynek,
było nie było wnuczek Mii Farrow, nie jest znany.
No ale wróćmy do owych adopcji. W roku
1980, Farrow, już razem z Woody Allenem kazali sobie sprowadzić z Korei
dwuletniego chłopczyka z porażeniem mózgowym, któremu dali na imię Moses
Amadeus Farrow. W roku 1985 para adoptowała kolejne dziecko, dziewczynkę, tym
razem jednak wynajdując ją już sobie na miejscu, czyli w Stanach Zjednoczonych.
W roku 1987 Farrow i Allenowi urodziło się czwarte dziecko, syn, imieniem
Satchel O’Sullivan Farrow, jednak sama Farrow przyznała po latach, że wbrew
powszechnemu przekonaniu, Satchel nie jest synem Allena, lecz Franka Sinatry, z
którym ona jeszcze w latach 60-tych przez kilka miesięcy była w związku
małżeńskim, i z którym, jak się okazuje, do końca jego niezwykle ciekawego
życia żyła w bliskiej przyjaźni.
W
roku 1992 świat się na moment zatrzymał. Okazało się, że Allen uwiódł i jest w
związku ze swoją przybraną córką, 20-letnią Soon-Yi. Co dla każdego, kto dotarł
już tak daleko, może się wydawać dziwne, Mia Farrow jakimś cudem nie wzruszała
na ten przypadek ramionami, ale się wzburzyła i wniosła o rozwód. Przy okazji,
okazało się, że Soon-Yi nie była jedynym dzieckiem pozostającym pod opieką owej
parki, do której Allen czuł miętę. Jak Mia zeznawała podczas procesu o prawo do
opieki nad dziećmi, jej adoptowana córka Dylan wielokrotnie żaliła się, że
Allen ją seksualnie molestuje. Z kolei w liście odczytanym przed sądem,
14-letni wówczas Moses Amadeus oświadczył, że ma nadzieję że „Woody Allen
któregoś dnia zostanie tak upokorzony, że popełni samobójstwo”.
Można się było spodziewać, że seria
kolejnych nieszczęść sprawi, że Mia Farrow się wreszcie zreflektuje i
przestanie kolekcjonować te dzieci. Nic z tego. Ledwie sprawa została
zamknięta, rozpoczęła się seria kolejnych adopcji. Pierwszą na tej liście była
niewidoma dziewczynka z Wietnamu imieniem Tam, która zresztą w roku 2000 zmarła
z powodu nieokreślonej choroby serca. Po niej kolejno, czarne amerykańskie
dziecko odebrane uzależnionej od kokainy matki o imieniu Isaiah, jeszcze jedna
niewidoma dziewczynka z Wietnamu, Frankie-Minh, kolejne czarne dziecko
uzależnionej od narkotyków matki, dziewczynka imieniem Quincy, no i wreszcie
ściągnięty z Kalkuty Thaddeus, o którym tu już była mowa i który parę dni temu
strzelił sobie z rewolweru w pierś.
I jeśli ktoś w tym momencie pragnie
zgłaszać do mnie pretensje, że ten blog zaczyna się niebezpiecznie przesuwać w
stronę Pudelka i innych tego typu portali, proszę uprzejmie, by się łaskawie
puknęli w czoło. A jeśli ktoś wciąż nie rozumie, o czym jest mowa, opowiem jeszcze
jedną, całkiem świeżą, historię. Otóż w zeszłym roku samobójstwo popełniła
ukochana znanego aktora Jima Carrey’a, prześliczna Cathriona White. Zdarza się.
Rzecz jednak w tym, że poprzedni ukochany owej cizi, niejaki Mark Burton, ostatnio
zaczął węszyć, dojrzał szansę na poważną sumę i wniósł sprawę o to, że Jim
Carey najpierw zaraził swoją ukochaną trzema różnymi chorobami wenerycznymi, a
kiedy ona zwróciła się do niego o wsparcie, nazwał ją „kurwą” i kazał się
wyłączyć. Tym samym doprowadził ją do śmierci. Sprawa jest rozwojowa, na stole
leżą jak się zdaje ciężkie dowody winy Carreya, a w tle grube miliony.
W tej sytuacji ja już mam tylko jeden
apel. Dajmy spokój tej biednej Angelinie i temu durniowi Pittowi, kiedy wokół
tyle spraw znacznie bardziej interesujących. No i przede wszystkim, zachowajmy
nieco umiaru, kiedy na ekrany naszych kin wejdzie kolejny – tym razem podobno
wreszcie najlepszy – film Woody’ego Allena. No i zaglądajmy do księgarni
Coryllusa pod adresem www.coryllus.pl, gdzie jest do kupienia moja
najnowsza książka o zagubionej łodzi.
Jednakże, filmy w których grają bądź reżyserują ludzie typu Woody Allen, Brad Pitt etc. muszą opowiadać o w miarę normalnym życiu. Muszą to normalne życie jakoś odzwierciedlać. Może więc ci ludzie traktują to normalne życie jak pracę i tak się strasznie napracują by to normalne życie zagrać, że nie starcza już im sił na podjęcie tegoż.
OdpowiedzUsuń@Jerzy Komorowski
OdpowiedzUsuńTo jest dla mnie zagadka od wielu już lat i jedyne co mi przychodzi do głowy, to to, że oni nie są ludźmi.