niedziela, 25 września 2016

O zimnej małostkowości i ludziach z papieru

      Mija pierwszy tydzień, jak ukazała się drukiem korespondencja, jaką przez trzy lata prowadziłem z Zytą Gilowską, a wokół panuje twarda i, moim zdaniem, bardzo znamienna cisza. Oczywiście, książka idzie ja złoto, sam pan Andrzej Gilowski, mąż zmarłej Pani Profesor, zamówił jej sześć egzemplarzy, nie zmienia to jednak faktu, że wokół panuje kompletna cisza. I to jest oczywiście coś, na co warto zwrócić uwagę.
      Otóż zupełnie niezależnie od tego, że autorem owej książki nie jest Zyta Gilowska i że to czym ona przez te miesiące zechciała mnie zaszczycać, to zaledwie część znacznie większej całości, fakt pojawienia się tej książki na rynku jest – ze względu na te właśnie listy – oczywistym i bezdyskusyjnym wydarzeniem literackim, politycznym, ale i społecznym. Przy zachowaniu wszelkich należnych proporcji, nie wydarzyło się w mijającym roku, jak sądzę, wiele rzeczy, które można by było porównać z publikacją listów, jakie Zyta Gilowska pod koniec swojego pracowitego życia pisała do autora lubianego przez siebie bloga. A mimo to, wokół panuje cisza.
      W najnowszym numerze tygodnika „W Sieci”, w jednym z felietonów, ukazała się bardzo sprytnie, bo pod pretekstem nauki języka angielskiego, ukryta reklama książki zatytułowanej „Spowiedź grzesznika”, „autorstwa Zygmunta Przetakiewicza – grzesznika, który przestał grzeszyć, zaczął mówić i chce tym odkupić winy”. Autor felietonu podaje miejsce i dzień uroczystej promocji, wymienia nazwiska zaproszonych gości, a na końcu zapewnia, że obecność na spotkaniu jest, z moralnego przynajmniej względu, obowiązkowa. Nie wiem, kto to jest Przetakiewicz, podobnie zresztą, jak Przetakiewicz nie wie, kim jestem ja, natomiast nie ulega wątpliwości, że oni wszyscy wiedzą, kim była Zyta Gilowska, i jeśli dziś ukazuje się książka zawierająca jej najbardziej osobiste listy, dotyczące w najmniejszym stopniu ekonomii i polityki, ale za to życia, śmierci, Wiary, cierpienia, i tego wszystkiego, o czym ona, kiedy jeszcze żyła być może chciała powiedzieć publicznie, ale jej zwyczajnie nie wypadało, można by było się spodziewać, że świat przynajmniej podniesie głowę. Nic z tego. Wokół zapadło wyłącznie krępujące milczenie.
      Część z nas miała okazję obejrzeć w telewizji uroczystości pogrzebowe Zyty Gilowskiej. Widzieliśmy więc, z jak wielkim staraniem zostało to pożegnanie zorganizowane. Przemawiał Prezydent, głos zabrał Prezes, obecna była pani premier Szydło, i gdyby Ziemia potrafiła na tego typu zdarzenia reagować, to by zapewne zadrżała. I oto ukazuje się książka, zawierająca najbardziej nieznaną, a jednocześnie tak niezwykle piękną, prawdę o Zycie Gilowskiej w całej jej wielkości… a wokół panuje cisza, przerywana informacją, że zarówno prezydent Duda, jak i premier Szydło bardzo lubią powieści Elżbiety Cherezińskiej. Dlaczego tak? Otóż, w moim rozumieniu rzeczy, dlatego mianowicie, że w tym wszystkim najmniej chodzi o Zytę Gilowską. Zyta Gilowska mogła być tematem, kiedy z kompletnie niezrozumiałego powodu, nie oglądając się na to, co się mówi na tak zwanych „pokojach”, ile razy miała chwilę dla siebie, zaglądała do Internetu i próbowała znaleźć coś dla siebie. A jak już znalazła, to nikogo nie pytała o zdanie, lecz szła za głosem serca. Wtedy jeszcze można było interweniować. Gdyby ona podzieliła się swoimi spostrzeżeniami ze znajomymi z polityki, oni być może by jej powiedzieli, żeby się nie wygłupiała i wyjaśnili kto tu jest kim. Dziś jest za późno. Jedyne co można zrobić dziś, to udawać, że tego nie było.
      Myślę dziś o Zycie Gilowskiej, polityku, ministrze finansów, wicepremierze, członku Rady Polityki Pieniężnej, wybitnym nauczycielu akademickim, w pewnym momencie jednej z najważniejszych osób w państwie, i wciąż nie mogę się nadziwić, że ona, będąc w samym środku tego wszystkiego, była jednocześnie aż tak wolna. I powtórzę po raz kolejny, sam już nie wiem, który to już raz. Tu nie chodzi o mnie, ani o moje książki. One sobie poradzą, a ta akurat, z tego co widzę, radzi sobie szczególnie dobrze. To co boli, to owa małostkowość. Ona jest tak uderzająca, że ja autentycznie nie potrafię zrozumieć, jak to możliwe, że są jeszcze ludzie, którzy wierzą, że po tamtej stronie są choćby resztki dobrej woli.

       Książka „O samotnej wyspie, zapomnianej łodzi i oceanie bez kresu” dostępna jest w księgarni na Coryllusa pod adresem http://coryllus.pl/?wpsc-product=o-samotnej-wyspie-zapomnianej-lodzi-i-oceanie-bez-kresu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...