Jestem pewien, że każdy z nas zna, czy
to w rodzinie, czy wśród znajomych, czy w ostateczności z opowiadań,
przynajmniej jedną taką osobę. Chodzi mi o kogoś kto jest święcie przekonany, a
owo przekonanie definiuje w znacznym stopniu jego życie, że ludzie generalnie
dzielą się na tak zwany lepszy i gorszy sort. I od razu muszę sprawić części
czytelnikom srogi zawód, bo wcale nie chodzi mi o różnice, jakie pojawiają się
między ludźmi ze względu na polityczne, czy jakiekolwiek zresztą, poglądy, lub
historyczne obciążenia. To akurat jest czymś w moim pojęciu naturalnym. Ja sam
na przykład uważam, że ktoś kto lubi polskie komedie jest kimś gorszym od kogoś
kto nimi gardzi; że ktoś kto czeka z utęsknieniem na kolejną książkę Stasiuka
jest kimś gorszym od tego nawet, kto w życiu nie przeczytał jakiejkolwiek
książki, poza książką do nabożeństwa; że wreszcie ktoś, kto bierze udział w
marszach KOD-u nie może się wręcz równać z kimś, kto uczestniczy w smoleńskich
miesięcznicach. Tyle tylko, że ten rodzaj emocji jest w gruncie rzeczy
strasznie ulotny i zmienny. No bo co zrobić z kimś, kto wprawdzie chodzi na
marsze KOD-u, natomiast Stasiuka uważa za cwanego grafomana? Albo z kimś, dla
kogo filmem wszechczasów jest „Ojciec Chrzestny”, natomiast poza Jackiem
Kuroniem nie widzi w Polsce nikogo, kto by całym swoim życiem reprezentował
podobny format moralny? Z kimś wreszcie, kto uważa, ze Boga nie ma, natomiast
od lat zawzięcie popiera każdy projekt, na czele którego stoi Jarosław
Kaczyński?
Kiedy mówię o dzieleniu ludzi na lepszych
i gorszych, mam na myśli dzielenie systemowe, a więc takie, gdzie nie chodzi
ani o poglądy, ani o te czy inne życiowe wybory, lecz o to, na co nikt z nas
tak naprawdę nie ma wpływu. W zwulgaryzowanej wersji można to sprowadzić do
prostego rasizmu, gdzie czarni, czy żółci są źli, natomiast dobrzy biali, ewentualnie
dobrzy są Polacy, a źli Czesi, natomiast w interesującym nas wymiarze objawia
się to w przekonaniu, że dobrzy to ci, którzy są lekarzami, inżynierami,
ewentualnie dyrektorami banku, znają język angielski, mają maksymalnie jedno
dziecko, duży samochód i jeżdżą na wakacje na Kretę, natomiast źli to
nauczyciele z czwórką dzieci spędzający lato nad polskim morzem za pieniądze
otrzymane z programu 500+.
A zatem, myślę, że każdy z nas zna kogoś
takiego. A skoro tak, to zapewne wie też i to, że skoro z ich punktu widzenia na
poziomie tak zwanego statusu społecznego ludzie dzielą się na lepszych i
gorszych, to oczywiste jest i to, że każdy z nas podlega ze strony tych
lepszych nieustannej ocenie. Ludzie, o których mówię, wciąż zatem analizują
swoją społeczną sytuację, ale też sytuację każdego z nas, pod tym kątem, co o
nas sądzą inni. Proszę sobie wyobrazić, że wśród moich znajomych jest ktoś, kto
jest szczerze przekonany, że to iż ja nie mam samochodu, stanowi dla mnie obiektywnie
straszny wstyd. Oczywiście, to że nie jestem ani prawnikiem, ani lekarzem, ani
dyrektorem banku, że jestem biedny i głosuję na PiS, no i że mam aż troje
dzieci, też mnie wobec ludzi „kulturalnych” i „powszechnie szanowanych”
kompromituje, natomiast brak samochodu, to jest już jakieś horrendum. Ów
człowiek jednocześnie jest też przekonany, że przez to, że takich jak ja jest
dużo więcej, ludzie którzy przyjeżdżają do Polski zza granicy, lub czytają o
nas w swoich gazetach, przez sam fakt przynależności do wyższej cywilizacji,
czują wobec nas pogardę. Tym samym też ci z nas, którzy nie mają owego
przysłowiowego samochodu, przynoszą Polsce w szerokim świecie wstyd i
odwrotnie, ci którzy ów samochód posiadają, Polsce dobrze służą. Zwłaszcza gdy
wyjadą tym samochodem na zagraniczne wakacje i znając język angielski, potrafią
sprytnie ukryć ów wstydliwy fakt, że pochodzą z kraju 500+.
Czemu postanowiłem dziś o tym pisać? Otóż
wczoraj na stronie tvn24.pl trafiłem na informację, że nasza Agnieszka
Radwańska, jadąca dotychczas jak czołg przez turniej tenisowy US Open w walce o
ćwierćfinał zmierzy się z tenisistką z Chorwacji i mecz ów odbędzie się nie
dość, że w tak zwanej sesji wieczornej, to jeszcze na centralnym korcie im.
Arthura Asha. Wydawałoby się, że, pomijając fakt, że ze względu na późną porę,
nam tu w Polsce będzie bardzo trudno ten pojedynek oglądać, informacja ta nie
ma dla nas większego znaczenia, jednak okazuje się, że nie. Ich zdaniem, to że
Radwańskiej przyjdzie grać na tym korcie i o tej porze, jest dla niej wielkim
wyróżnieniem z tego powodu, że ów mecz z trybun obserwować będzie mnóstwo
bardzo znanych celebrytów. Właśnie tak. Mam nadzieję, że rozumiemy, o co
chodzi. Radwańska od wielu lat jest jedną z najlepszych tenisistek na świecie,
dziś zajmując tam czwartą pozycję. Od wielu też lat jest tenisistką najbardziej
lubianą przez miłośników tenisa na świecie, i od wielu lat regularnie
zwyciężającą w dorocznym głosowaniu na zagranie roku. Ja zatem nie widzę
powodu, dlaczego ona miałaby się szczególnie podniecać tym, że kiedy będzie
grała, gdzieś tam w tym tłumie będzie siedział Jack Nicholson, czy Johnny Depp.
Nie widzę też powodu, by dla nich to akurat nie stanowiło większej frajdy, że
mogą sobie popatrzeć na Radwańską. Zwłaszcza gdy ona za to że zagra dostanie
ciężkie pieniądze, natomiast im tego biletu nikt nie sprezentował.
No ale dla nas tutaj sprawa jest tak
trywialnie oczywista, że aż głupio o tym mówić. Tyle tylko, że to nie zmienia
faktu, że dziennikarz tvn24.pl w ten sposób opisał pozycję naszej Agnieszki
Radwańskiej w konfrontacji ze światem. Ona powinna się czuć uhonorowana, że
może tam w tym Nowym Jorku grać, że komentator z Eurosportu potrafi wymówić jej
nazwisko, no a przede wszystkim, że będzie grała dla ludzi, którzy nie tylko
mają samochód, dużo pieniędzy, ale też są bardzo sławni. I teraz powstaje
pytanie, czy ów dziennikarz jest tak głupi, że on faktycznie uważa, że owszem,
kiedy do Nowego Jorku przyjeżdżają Azarenka, Vinci, Halep, czy Kerber, one mogą
się czuć jak u siebie, natomiast nie Polka Radwańska? Otóż nie sądzę. On może
być nie wiadomo jak głupi, ale nie aż tak. On może też mieć ów ciężki, polski
kompleks, no ale chyba jednak nie aż tak. Wydaje mi się o wiele bardziej
prawdopodobne, że tak jak to miało miejsce po Katastrofie Smoleńskiej, kiedy to
wszyscy posłowie Platformy Obywatelskiej dostali esemesy z instrukcją, co mają
mówić, tak samo pracownicy mediów, szczególnie tych zarządzanych z Niemiec,
Francji, czy ze Stanów Zjednoczonych, są rozliczanie z tego, jak będą
pozycjonować miejsce Polski w świecie. Oni nie mogą pozwolić, byśmy się
podnieśli z tych kolan i uznali, że nie jesteśmy od innych ani trochę gorsi.
Kiedy pisałem ten tekst jeszcze wczoraj
wieczorem, nasz kolega Tomek Gajek zwrócił mi uwagę na tekst, który napisał u
siebie na blogu w związku z wyjazdem polskich ministrów do Londynu. Zarówno sam
nastrój owej notki, jak i jeszcze bardziej ton komentarzy był jednoznacznie
prześmiewny: „Już widzę, jak się wszyscy
wystraszają Waszczykowskiego. Elka spadnie z fotelka. A Witek da wywiad w The
Sun. Tak przy okazji”. Widzimy, jak to działa, prawda? „Wszyscy się
wystraszają”, „Elka – fotelka”, a „Witek” da wywiad dla The Sun. A ja tego
rodzaju reakcję uważam za czysty atawizm, który został w nas wszczepiony przez
lata upokorzeń. No bo naprawdę, cóż to my sobie wyobrażamy, że pojedziemy do
Londynu i będziemy pouczać rząd Jej Wysokości? No nie! Śmiechu warte.
A przecież wystarczyłoby się może
zastanowić, jak zareagowałaby Wielka Brytania, gdyby w Polsce zostały rozpętane
antybrytyjskie nastroje, a to by doprowadziło do serii napaści na
przebywających w Polsce brytyjskich obywateli? Wiemy z doświadczenia, jak w
analogicznej sytuacji reaguje Rosja, ale tu też chyba odpowiedź jest jasna.
Rząd brytyjski z pewnością nie czekałby ani chwili.
Ja już od pewnego czasu na zachowania
naszej obecnej władzy patrzę z dużą podejrzliwością, a niektóre z nich irytują
mnie do tego stopnia, że zastanawiam się, czy nie machnąć na nich ręką,
pozwolić im rządzić przez najbliższe dziesiątki lat, a samemu zająć się czymś
bardziej neutralnym. Jest jednak coś, za co ich wszystkich niezwykle cenię, a
mianowicie za to, że kiedy jakiś Brytyjczyk zabije polskiego obywatela, to oni
nie zachowają się jak brzydka panna na wydaniu, ale jak ktoś, kto ma świadomość
swojej wartości. Czego i wszystkim życzę, a dla pobudzenia refleksji proponuję
swoją notkę sprzed lat ze szczególnym uwzględnieniem zamieszczonego tam
zdjęcia:
Tak, to znany mi mechanizm stosowany także w pracy i wśród znajomych. Pobudzanie w kimś złego samopoczucia dąży do niskiej samooceny ofiary,a gdy już zmieknie można mu wciskać co się chce. Toż to już dzieci w piaskownicy znają takie sztuczki "psychologiczne".
OdpowiedzUsuń@flexybily82
OdpowiedzUsuńDzieci potrafią.