Przy okazji debaty na temat aborcji (której
to już w ciągu minionych 25 lat?) powrócił nagle temat wybitnej polskiej
siatkarki Agaty Mróz, która dziś naturalnie jest już osobą całkowicie
zapomnianą, swego czasu natomiast przez parę tygodni była pierwszą gwiazdą
reżimowych mediów. O co poszło? Otóż u Agaty Mróz, która była wówczas w
zaawansowanej ciąży, zdiagnozowano białaczkę i poinformowano ją, że albo zachowa
ciążę, albo szansę na przeżycie. Agata Mróz wybrała życie, urodziła dziecko,
następnie poddała się zabiegowi przeszczepienia szpiku kostnego i po dwóch
tygodniach zmarła. Oczywiście gest Agaty Mróz powinien pozostać w naszej
pamięcią na zawsze, a ona sama zasługuje na to, by trwać jako symbol walki o
życie właśnie, a nie o śmierć, choć jednak trudno w to uwierzyć, ona nawet nie
dostała na to szansy. Chciałbym więc dziś przypomnieć swój tekst z tamtych
jeszcze dni. Bardzo proszę posłuchać.
Agata Mróz, zmarła niedawno polska
siatkarka, została pochowana.
Właśnie się dowiedziałem, że onet.pl
zajął już odpowiednie pozycje. Oto informacja, która ukazała się w słynnym już
portalu:
„Przedstawiciel
prezydenta RP przekazał rodzinie Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski,
przyznany Agacie Mróz pośmiertnie. Mąż siatkarki Jacek Olszewski powiedział
jednak, że nie może go przyjąć, a jego zdaniem należy się on tym, którzy ratują
życie, czyli lekarzom z kliniki hematologii. Zebrani w kościele i przed
świątynią przyjęli to oklaskami.
- Uważam, że Agata nie powinna być
wykorzystywana w taki sposób, że dopiero w chwili śmierci dostała ten order. Ja
jako mąż, może ktoś powie, że jestem niewdzięczny, ale nie mogę przyjąć tego
orderu, ponieważ złamałabym w dniu pogrzebu Agaty po pierwsze moje przekonania,
a po drugie - zdradziłbym ideały Agaty - mówił podczas pogrzebu Jacek Olszewski”.
Wydawało się, że, pomijając samą śmierć –
śmierć okropną, jak każda śmierć, a jeszcze bardziej okropną, bo w tak młodym
wieku i w takich okolicznościach – nie stało się nic szczególnego. Kiedy umiera
ktoś jakkolwiek zasłużony, tak się zwykle dzieje, że ci którzy są od tego – w
tym wypadku Prezydent Państwa – honorują czasem zmarłą osobę odpowiednim
orderem. Tak było zawsze i wszędzie, i tego typu gesty nie budziły niczyjego
zdziwienia, ani już tym bardziej oburzenia.
Niestety, nie żyjemy ani „zawsze”, ani
tym bardziej „wszędzie”, ale w miejscu tak bardzo szczególnym i w czasach tak
bardzo szczególnych, a jednocześnie w pewnym sensie tak strasznie schamiałych,
że nawet nie bardzo się dziwimy, gdy po raz kolejny, tylko po to, żeby wykonać
określone polityczne, czy też socjologiczne zadania, można wykorzystać nawet
śmierć.
O cóż chodzi? Przez ostatnie dni życia
Agaty Mróz, sama jej osoba i jej tragiczna walka o życie stały się takim samym
elementem najbardziej ohydnej kampanii medialnej, w sposób najbardziej obrzydliwy
zanurzonej w tym, co stanowi idealnie skonstruowaną kulturę pop. Dzień w dzień
postać, Agaty Mróz była przedstawiana na ekranach telewizorów i na stronach
najbardziej krwiożerczych tabloidów bez najmniejszej litości. Oglądaliśmy Agatę
uśmiechniętą, Agatę płaczącą, Agatę smutną, Agatę śpiącą, Agatę spacerującą z
mężem, Agatę siedzącą z mężem na ławeczce. Oglądaliśmy Agatę Mróz z bliska i z
ukrytych kamer. Agatę Mróz zza szyby i Agatę Mróz zza krzaka i zza drzewa. Wzruszaliśmy
się zdjęciami Agaty w kolorze i w czerni i bieli.
Dlaczego zorganizowano nam takie
wzruszenia? Otóż dla samych wzruszeń. Dla zwykłej tabloidalnej satysfakcji. Dla
zaspokojenia naszego najbardziej prymitywnego pragnienia, „żeby coś się
wreszcie stało”.
Oglądałem Agatę Mróz, jak spała, jak
mówiła, jak jej twarz i jej głos wyrażały smutek, zmęczenie i jak umierała. I
zastanawiałem się, jak można było na to pozwolić. No a przede wszystkim, kto na
to pozwolił. I czekałem z przerażeniem, jak nad szpital, w którym toczyła się
walka o Agatę Mróz nadleci Błękitny 24. A później, już całkowicie oszołomiony,
patrzyłem, jak telewizja TVN 24 pokazuje konferencję prasową męża zmarłej
dziewczyny. Oszołomiony, bo nagle zdałem sobie sprawę, że to jest dzień śmierci
żony i matki i że to wszystko, co poprzedziło ten dzień, ta cała medialna
zabawa we wzruszenia, miała przecież dwóch autorów, mianowicie media i tego
kogoś, kto mediom na to wszystko przez ten cały czas pozwalał. Postawę mediów
rozumiem. Nienawidzę jej, jestem nią absolutnie porażony, ale rozumiem. To są
te czasy i to są te cele i to jest to okrucieństwo. Ale ktoś media do tego
szpitala wpuścił, ktoś ich stale tam witał, ktoś tych reporterów zapraszał. I
znów wraca pytanie. Dlaczego? I tego nie wiem. Nie wiem, dlaczego.
No a dziś Agata Mróz została pochowana.
Niedługo polscy piłkarze nożni wrócą może do domu z Austrii, a my zajmiemy się
wykańczaniem siebie nawzajem, bo, jak wiemy, to nam najlepiej wychodzi. O
Agacie Mróz zapomnimy, tak jak zapomnieliśmy o wielu tych, którzy zmarli.
W czasach zarabiania pieniędzy i
leczenia nerwic w supermarketach, jak to kiedyś pięknie określił Krzysztof
Kłopotowski, wzruszać się można, ale trudno się wzruszać wiecznie, a już
naprawdę trudno się jest wzruszać wciąż tym samym. Jednak ten czas, który nam
pozostał, można jeszcze wykorzystać. Pan Jacek Olszewski już wcześniej udowodnił,
że chętnie służy pomocą. Onet wykona resztę. No i poprosi o oklaski.
Dziś rozpoczynają się Śląskie
Targi Książki. Tak jak w zeszłym roku, odbywać się one będą w pięknym budynku
Międzynarodowego Centrum Konferencyjnego i tak jak w zeszłym roku Coryllus i ja
będziemy tam siedzieć od rana do wieczora i czekać na Czytelników. Wśród
tytułów, które będziemy prezentować, znajdą się też ostatnie trzy egzemplarze
mojej pierwszej książki, zatytułowanej „O siedmiokilogramowym liściu i inne
historie”, z której pochodzi powyższy tekst. Zapraszam serdecznie. Od dziś do
niedzieli. Od 10.00 do 18.00. Stoisko nr 12.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.