sobota, 12 marca 2011

O profesjonalistach ze wsi Warszawa

Parokrotnie miałem okazję tu pisać o swoim wręcz irracjonalnym podziwie dla sztuki dziennikarskiej Roberta Mazurka. Przy wszystkim moich zastrzeżeniach do tego, co mu się od czasu do czasu zdarza robić, na przykład wywiady, jakie on przeprowadza z różnymi ludźmi dla Rzeczpospolitej, budziły zawsze we mnie najwyższy podziw. Nie lubię oglądać Mazurka w telewizji, nie lubię słuchać, jak on gada, nie bardzo mi się też podobają jego felietony, natomiast wywiady – owszem. Jak najbardziej. Do dziś.
Zaglądam więc do sobotniego dodatku Rzepy, by zobaczyć, z kim to dziiaj Mazurek rozmawia… i widzę ni mniej ni więcej, tylko nazwisko – Mija Kabat. A cóż to za cholera? Zaglądam dalej, a tam od razu pada wyjaśnienie. Mija Kabat, to pseudonim literacki „znanej publicystki”. Której? A to już, proszę państwa, tajemnica. Pseudonim jest pseudonimem i wara wszystkim od nazwiska. A cóż więc takiego ta Mija Kabat ma do powiedzenia? Otóż nic. Absolutnie nic. Siedzi z nią Mazurek w knajpie, siorbią kawę, czy co tam mają na stoliku i gadają o książce, jaka ta niby Kabat napisała. A może coś jest ciekawego w tej książce? Może i tak, tyle że z samej rozmowy to w żaden sposób nie wynika. Właściwie dwie jedyne ciekawe rzeczy, jakie pojawiają się w rozmowie Mazurka, to to, że w pewnym momencie do tej knajpy, gdzie on siedzi z tą kobietą wchodzi były minister Kaczmarek, a druga to taka, że tam wchodzi były premier Bielecki. Reszta, to wyłącznie nicnieznaczące plotki na tematy właściwie w gruncie rzeczy fikcyjne. Ta rozmowa to jest tak nieprawdopodobne kuriozum, że ona właściwie z normalnie funkcjonującej branży Mazurka eliminuje. Ja rozumiem, że ona mogłaby się ukazać jako primaaprilisowy żart. Ale to nie jest żart. To jest rozmowa Mazurka.
A ja sobie myślę, co to się, do ciężkiej cholery, dzieje? Po co ta cała pieprzona rozmowa? Przecież Mazurek równie dobrze mógłby przeprowadzić wywiad z kimkolwiek i napisać, że on nas zapewnia, że rozmawia z kimś bardzo znanym, tyle że z jakiegoś powodu nam nie powie, co to za jeden i po co on tu w ogóle przyszedł, bo ten ktoś się ukrywa dziś pod pseudonimem. Ale nawet jeśli założymy, że ta Mija Kabat to rzeczywiście ktoś mocno ważny i właśnie dlatego mocno ukryty, na przykład jakaś Agata Passsent, Agnieszka Kublik, czy Monika Jaruzelska, to co z tego ma wynikać? Jaki z tego faktu mam pożytek ja, jako czytelnik Rzepy? Jakie ma znaczenie, co ona opowiada na przykład o Dubienieckim, czy Michniku? Po co on ją w ogóle o cokolwiek pyta? W sytuacji gdy nie wiemy, kim ona jest, każde jej słowo może mieć znaczenie wyłącznie dla Mazurka, szczególnie gdy ona zwraca się do niego per „drogi Robercie”, czy „skarbie”, a on nawet nie próbuje udawać, że jest mu wszystko jedno. Przecież, biorąc pod uwagę to co tam w tej rozmowie się dzieje, to tą Miją może być równie dobrze jakaś koleżanka Mazurka z jakiegoś lokalnego tygodnika wychodzącego od 30 lat w Ciechanowie.
I ja nie widzę powodu, żeby tego rozwiązania nie potraktować jako najbardziej prawdopodobne. Nie widzę powodu, żeby nie uznać, że to właśnie ta koleżanka Mazurka z Ciechanowa wydała jakąś książkę, nikt jej nie chce kupować, więc Mazurek zrobił jej darmową reklamę. No, powiedzmy nie do końca darmową. W końcu on coś za te swoje wywiady dostaje. Od tej Miji? No nie, skąd? Od swojego szefa, Pawła Lisickiego. To działa w ten sposób. To nie są przecież jacyś skorumpowani pracownicy mediów, ale całą gęba dziennikarze. Przedstawiciele wolnego słowa, którzy przyleźli do nas ze swoją misją.
Popatrzmy więc na tę misję z drugiej strony. Na tego, który płaci. Oto sam boss. Nasz człowiek na froncie walki o lepszą Polskę. Przypatrzmy się, co słychać na szczycie. Siada Paweł Lisicki do komputera i myśli, że przyszedł piątek i trzeba napisać tak zwany wstępniak. Jakby więc tu zacząć, tak żeby było mocno? Nie. Najpierw tytuł. Tytuł, tytuł, tytuł… Dobra. Jest. „ Sekrety strategii premiera”. Ładnie. A teraz trzeba od razu przywalić pierwszym zdaniem. Tak, żeby wszyscy aż przysiedli. Okay. Tak będzie dobrze. No i pisze: „Sposób zarządzania emocjami społecznymi przez Donalda Tuska i jego ekipę przestał być wreszcie sekretem”. I stop. Cholera! Czegoś tu brakuje. Jakieś to mało gładkie. Hmmm… Już wiem. Mniemam. Trzeba dodać mniemam. Od początku: „Sposób zarządzania emocjami społecznymi przez Donalda Tuska i jego ekipę przestał być wreszcie, mniemam, sekretem”. Lecimy dalej: „Nie jestem na tyle naiwny, by twierdzić, że tylko Tusk tak potrafił. Tyle że on dotychczasowe metody udoskonalił i przez długi czas skutecznie stosował”. Super. Teraz metody. Po kolei.
Siedzi Lisicki przy komputerze i stuka: „Pierwsza metoda to lekceważenie trudności, robienie dobrej miny do złej gry […]. Druga to odwracanie kota ogonem, albo też zamiana ról […]. Trzeci to pospieszne obietnice i odkładanie ich spełnienia ad calendas greacas […]. Czwarta to straszenie dojściem PiS do władzy […]. Piąta wreszcie metoda to odwracanie uwagi za pomocą tzw. wrzutek […].
Duma Lisicki, duma i duma. Jest coś jeszcze? Zaraz. Lekceważenie trudności już było. A robienie miny? Nieeee… to poszło razem z lekceważeniem. No, chyba wszystko. Dobra, kończymy. Ostatni akapit. „Dzięki takim posunięciom opinia publiczna łatwo zapomniała o błędach i słabościach rządu” O kurwa! Chyba trochę za ostro. Może by tak bez tych błędów? A tam! Raz kozie śmierć. Ma być ostro – będzie ostro. „teraz się to trochę zmieniło […]. Ciekawe na jak długo”. Ha! Pięknie! To było mocne! Właśnie tak: „Ciekawe na jak długo”. Tu jest wszystko. Ironia i nauka. No i, co najważniejsze, sygnał. Do rządu i społeczeństwa. Od wolnych mediów.
Bardzo przepraszam, ale dla mnie sytuacja jest jednoznaczna. Ja tu piszę te teksty od trzech już ponad lat. Właściwie codziennie. I to często teksty dwa razy dłuższe, niż te wypociny Lisickiego. Nie zdarzyło mi się jednak ani razu, żebym którykolwiek z nich potraktował choćby z polową tej nonszalancji, z jaka mamy do czynienia w tym, co wyprawia Paweł Lisicki. Gdybym ja któregoś dnia zwariował i napisał coś tak nędznego, a przede wszystkim tak pustego, jak choćby to jedno zdanie „Nie jestem na tyle naiwny, by twierdzić, że tylko Tusk tak potrafił. Tyle że on dotychczasowe metody udoskonalił i przez długi czas skutecznie stosował”, to bym się spalił ze wstydu, ale – co jeszcze bardziej zabawne – wiele z tych osob, które tu łaskawie przychodzą, żeby sobie te refleksje czytać – pomyślałoby, że ja chyba sobie robię żarty. Jestem pewien, że nikt – no, może prawie nikt – z osob, które przyzwyczaiły się do tego co tu powstaje, nie uwierzyłby, że coś takiego mogło zostać napisane na poważnie.
Tymczasem Paweł Lisicki, redaktor naczelny Rzeczpospolitej bez krępacji wali prosto między oczy i, MNIEMAM, jest z siebie strasznie dumny. No, chyba dumny, bo jak inaczej. No, chyba tak. Choć, przyznam, że tu zaczynają mnie ogarniać wątpliwości. Jeden z moich kolegów, który, jak się zdaje zna tę branże dość dobrze, mówi mi, że on to pieprzy. Że dla niego, to czy jego teksty będą dobre, czy nie, w ogóle nie ma znaczenia. Czy one będą ważne, czy kompletnie nieistotne – pozostaje bzdurą i szczegółem. Oczywiście – oni nie potrafią ani mówić, ani pisać, ani myśleć, ani się nawet wzruszać. Ale to co jest w tym wszystkim najważniejsze, oni to wszystko mają kompletnie w dupie. Są ważnymi dziennikarzami, jakoś z tego żyją – szlag trafił resztę.
Niedawno poświeciłem dwa teksty pewnemu warszawskiemu dziecku, które funkcjonuje jako przystawka do czegoś co się nazywa Dominik Taras, i dość niespodziewanie to dziecko się odezwało i rozpoczęło coś na kształt dyskusji. W pewnym momencie, nagle uświadomiłem sobie, że – kurcze – ten chłopak jest wprawdzie głupi jak but, ale przynajmniej umie grzecznie rozmawiać, nie klnie, nie odstawia chamstwa i – co by o nim nie mówić – jest bez porównania na wyższym poziomie niż paru innych komentatorów, kompletnie przeze mnie niezidentyfikowanych, a równie aktywnych. I zrobiło mi się wstyd, że go potraktowałem tak nieuprzejmie. No bo w końcu, wypada znać proporcje.
Ktoś mi więc może powiedzieć, że z Lisickim sytuacja jest podobna. Spójrzmy powiedzmy na takiego Tomasza Wolka, czy jakąś Paradowską, nie mówiąc już o tych zezowatych dziennikarzach z TVN24. Przecież przy nich, to taki Lisicki jest królem, księciem i cesarzem w jednym. Można więc by go oszczędzić. Otóż nie. Lisickiego oszczędzać nie będę. Przede wszystkim dlatego, że wcale nie uważam, żeby między nim a Wolkiem była różnica podobna, jak między Piotrkiem, a takim Ochujukiem. Ta różnica jest znacznie mniejsza. Powtarzam - znacznie. Ale to nawet nie jest najważniejsze. Z tego Piotrka jeszcze coś może wyrosnąć. On dopiero na złą drogę wstąpił. Lisicki już z niej nie zejdzie. Miał na to jeszcze pewnie jakieś szanse powiedzmy dwa, trzy lata temu. Dziś już jest za późno. Dlatego nie mam dla niego litości.
Ale też nie mam litości dla żadnego z nich. Nawet tej drobnicy z lewego dolnego rogu na drugiej stronie. Oto z fotela naczelnego schodzimy znów niżej, już na samo dno, i w tym samym wydaniu Rzeczpospolitej znajdujemy drobną notkę podpisaną przez jakiegoś Tomasza Pietrygę zatytułowaną „Lingwiści z resortu sprawiedliwości”. W tekście tym Pietryga śmieje się z urzędników Ministerstwa Sprawiedliwości z takiej oto okazji, że minister Kwiatkowski pojechał na wycieczkę do Wielkiej Brytanii i spotkał się tam z paroma ważnymi przedstawicielami branży, a oni – ci własnie „lingwiści z resortu sprawiedliwości – w oficjalnym z tej eskapady komunikacie napisali, że Kwiatkowski spotkał się tam z niejakim Lordem Justicem Thomasem. Śmieszność tej sytuacji, jak pisze Pietryga, polega na tym, że ‘Lord Justice’ to jest tytuł, jaki dzierży ów Thomas, który, tak na marginesie ma na imię John, a nie Justice. I teraz pozostaje nam się już tylko śmiać, że ta banda nieuków od Kwiatkowskiego nie wie, że ‘justice’ w języku angielskim oznacza sędziego, a nie tylko – od czasu do czasu – imię.
I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie fakt, że z kolei, podobnie jak urzędnicy Kwiatkowskiego nie wiedzą, że w tym akurat wypadku Justice to nie imię, Pietryga nie wie, że ‘Lord Justice Thomas’ to jest pełny tytuł, którym posługuje się Lord Justice Thomas. I że gdyby on, Pietryga, na niego zaczął mówić Lord Justice John Thomas, to by odstawił dokładnie taką samą wiochę, jak ta banda nierobów i nieudaczników z Alei Ujazdowskich.
Bo tak to dokładnie wygląda. To jest od góry do dołu zwykła wiocha. Nie wieś. Wiocha. I Mazurek, i Lisicki i cały ten rząd, na czele może i nawet z tym Kwiatkowskim, o którym można by było napisać nawet i osobny tekst, tyle że nie każdy lubi się porzygać w tak piękny, wiosenny sobotni wieczór.

28 komentarzy:

  1. @All
    Pod notką o KISS, który napada, umieściłem fajny film. Bardzo zapraszam.

    OdpowiedzUsuń
  2. @toyah
    Ty mnie dzisiaj wykończysz, zacząłeś od Zawiszy Czarnego i to Ci nie wystarcza, to jeszcze musisz dołożyć tym Lsickim.
    No i ten tytuł - ja właśnie rzuciłem komentarz u Coryllusa na temat "Syfu w mieście Warszawa" a Ty "o profesjonalistach ze wsi Warszawa".

    muszę się uspokoić...

    OdpowiedzUsuń
  3. Toyah, to cienki bolesław jest przy Rycerzu-Bez-Zmazy-Nocnej-na-nowymEkranie-Poczętym.
    Zwisus Negrus, mamusia go ochrzani niezawodnie.

    OdpowiedzUsuń
  4. @raven59
    Nalej sobie kielicha.

    OdpowiedzUsuń
  5. @don esteban
    Oczywiście że cienki.
    Inna sprawa, że ja jednak postanowiłem Ekran odpuścić. Moje teksty będą tylko tu.

    OdpowiedzUsuń
  6. Toyahu

    100% racji.



    Pozdr.
    -------------------
    GW nie kupuję.
    TVN nie oglądam.
    TOK FM nie słucham.
    Na Rysiów, Zbysiów i Mira nie głosuję.

    Ps. Rzadko się ostatnio odzywam - wyjaśnię w mailu.

    OdpowiedzUsuń
  7. @Przemo
    Jesteś wielki!
    Skąd to wiedziałeś?

    OdpowiedzUsuń
  8. @toyah
    już walnąłem ale postnego...

    co do ekranu - chyba rozumiem.

    OdpowiedzUsuń
  9. @raven59
    Wszystko wyjaśnię w osobnym wpisie.

    OdpowiedzUsuń
  10. @Toyah @ all

    Coryllus na NE napisał tekst na kanwie tegoż samego wywiadu. Polecam. Można się dowiedzieć, kim jest tajemnicza (he, he) Mija.

    A dziennikarze... Tyle już o nich napisaliśmy. Mi się najbardziej podoba opowieść Łysiaka, jak to ubecy, gdy znaleźli jakiegoś jeszcze nie zwerbowanego żurnalistę, tłukli się między sobą, kto ma go zwerbować.

    A jeśli można słówko o NE - wczoraj osłupiałem: przeczytałem tam wywiad Fiatowca i Ciri z... Łazarzem. Coś jakby Olejnik rozmawiała z Walterem czy, pozostając w temacie, Mazurek z Lisickim.

    OdpowiedzUsuń
  11. @Kozik
    Albo Czuchnowski przez tydzień w odcinkach z Michnikiem.

    OdpowiedzUsuń
  12. @toyah
    właśnie sobie podyskutowałem z ŁŁ na blogu Zawiszy Czarnego

    OdpowiedzUsuń
  13. @Toyah
    Jako wyznawca zasady, że lepiej z mądrym stracić, niż z głupim zyskać, popieram Twoją decyzję odnośnie NE.

    OdpowiedzUsuń
  14. Rzeczywiście,jeżeli jesteś wszędzie,to nie ma cię nigdzie.
    Niech Pan będzie u siebie,tak lepiej.
    Drobna uwaga:calendas graecas.
    Czepiam się?,nie,jestem purystą? tak.
    Kłaniam się.
    Tekst super!!!

    OdpowiedzUsuń
  15. @raven59
    Pogadać zawsze jest dobrze. Tyle że pod warunkiem, że nikt nikogo nie chce wykiwać.

    OdpowiedzUsuń
  16. Toyah,

    nie przestanę Cię namawiać na szerszą publiczność, czyli inny oprócz Twojego portal.
    Zyskujemy na tym wszyscy, a także nowi, którzy od razu trafią na Ciebie. Niezależnie od tego, czy zaakceptują twoje treści, czy nie, dasz wielu z nich do myślenia.
    Sam pisałeś, że trzeba dawać świadectwo. I tak to potraktuj.
    Przekonanych nie trzeba przekonywać.

    OdpowiedzUsuń
  17. @molier i inni zwolennicy szerokiej publiczności.
    W przypadku szerokiego grona czytelników (odbiorców) tekstu autora zwykle występują określone korzyści, dla obu stron.
    Natomiast tam, gdzie teksty wiodące są poddawane nie tylko rzetelnej weryfikacji,lecz również subiektywnej publicznej ocenie. W tym dowolnej, także intencjonalnej interpretacji, bądź celowej manipulacji.
    Istnieje potencjalne zagrożenie, że dyskusja na forum, wbrew woli autora i części komentatorów, oraz czytelników. Zamienia się w tzw. pyskówkę, czy w znacznej mierze bezmyślną, bezrefleksyjną wymianę zdań albo świadomie narzuconą i kontrolowaną narrację.
    Toyah chyba ma zupełnie inne aspiracje i preferencje, niż przekonywanie kogokolwiek.

    OdpowiedzUsuń
  18. @molier

    "nie przestanę Cię namawiać na szerszą publiczność, czyli inny/inne oprócz Twojego portal/portale"

    Tak. Problem w tym, że ta mnogość obecności "na portalach" zwielokrotnia też wysiłek przy administrowaniu ową wielością wpisów, wymusza wielokrotność logowania się, zmusza do śledzenia dyskusji w wielu miejscach, oraz - co chyba najważniejsze - prowadzi do fragmentacji odnośników, tzw. linków. Krótko mówiąc, tekst pomieszczony w 5 miejscach jest w wyszukiwarce NIŻEJ niźli tekst który jest w jednym miejscu, ale za to porządnie zlinkowany, i przez to znakomicie widoczny. Tekst, który jest w jednym, w dwóch, a maksymalnie w trzech miejscach jest - paradoxalnie - łatwiejszy do wyszukania, do "wygóglowania", niż tekst rozrzucony wszędzie, jak śrut z dwururki prza strzelaniu na 50 kroków. Zbyt wiele portali, to kupa huku, ale zero sensu.

    Popatrz na notkę o Piotrku i Adzie. Wpisanie imienia i nazwiska jednego z nich daje w rezulatcie ich stronę fejsbuczą na pierwszym miejscu, co nie dziwi. Ale na drugim, lub trzecim miejscu jest już — toyah! Jego notka! Czyż to nie wspaniały przykład jak należy prowadzić bloga, by ten był dla każdego WIDOCZNY? Tak, to jest wspaniały, modelowy przykład "jak należy prowadzić bloga".

    Przykład do naśladowania i dla młodych adeptów sztuki blogerskiej, i dla adeptów szefowania portalom internetowym również. Poważnie: wpisz jako hasło "Piotrek z Krakowskiego Przedmieścia" i zobacz na którym miejscu w wyszukiwarce jest ten blog, a na którym ekran. Hasło "Piotrek Ginalski i Ada Śmigiel" - drugie miejsce w Google, link prowadzi do portalu Solidarni2010; ten blog jest też tam na pierwszej stronie wyników wyszukiwania, tylko nieco niżej.

    W tym sensie, ekranowa odnoga bloga toyaha jest interesującym eksperymentem, nie przynoszącym jednak - przy bliższym przyjrzeniu się mu - żadnych widocznych dla mnie korzyści odnośnie odsłon, czytelnictwa, czy prezencji w necie. Gospodarz zadecyduje sam, tylko on może określić cele, zważyć efekty działania równoległego, i wybrać sposoby takiego działania. Dlaczego tylko sam Gospodarz? - Bo toyah ma logi (statystyki odsłon jego stron) a ja nie. Wrzut tekstu notki na portal typu ekran to oddanie logów do ręki temu portalowi, a to oznacza nie jakiś zysk (więcej czyteników?), lecz być może nawet stratę.

    Zależnie od tego czy Łazarz udostępni logi toyahowi (czytaj: udostępni dane swojego portalu, i ZAROBKI swojego portalu, po czym podzieli się i tymi pierwszymi, i tymi drugimi) czy ich nie udostępni, to publikowanie na ekranie przyniesie Gospodarzowi zysk - może tak się kiedyś okazać, jak najbardziej! - lub stratę. My tego nie będziemy wiedzieć; lepiej więc nie wpływajmy na autonomiczną decyzję toyaha.

    OdpowiedzUsuń
  19. @Molier
    Sprawa Ekranu, z mojego punktu widzenia, jest ostatecznie zamknięta. Wszystko postaram się wyjaśnić w najbliższej notce. Przepraszam. W kolejnej. Bo teraz jeszcze Coryllus.

    OdpowiedzUsuń
  20. @ask
    To calendas grecośtam nie jest moje. U mnie na wsi tak się nie gada. Ja to przepisałem od Lisickiego. On jest z Warszawy, więc pretensje proszę kierować do niego.

    OdpowiedzUsuń
  21. @toyah
    "Pogadać zawsze jest dobrze. Tyle że pod warunkiem, że nikt nikogo nie chce wykiwać."
    zaczekam do Twojej zapowiadanej nowej notki.

    OdpowiedzUsuń
  22. Z Lisickim zgoda,tylko ja nie czytam Rzepy a Pana tak.
    Bez odbioru..

    OdpowiedzUsuń
  23. no dobrze, a co zrobicie, jak was ząb zaboli?

    OdpowiedzUsuń
  24. @Krystyna Mancewicz
    Ja bym poszedł do dentysty.

    OdpowiedzUsuń
  25. Toyahu! Wy się sobie podśmiewacie z Lisickiego i Mazurka, ale sprawa jest moim zdaniem poważniejsza.
    W przypadku Mazurka - odpuściłbym mu tym razem i potraktował wywiad z tą... jak jej tam - jako wypadek przy pracy. Raz na jakiś czas możemy sobie i mu darować.
    Lisicki to inny problem. Zgadzam się z Tobą w całości.
    Problemem jest natomiast jakość dziennikarzy i to kim ci ludzie właściwie są. A więc problemem są tzw. mainstreamowe media.
    Piszesz o sobie i swoim blogu, o częstotliwości, z jaką od kilku lat zamieszczasz te notki. Nie uświadamiasz być może sobie, że jesteś swego rodzaju ewenementem, dziwem natury, wyjątkiem - jak go zwał tak zwał. Nie znam (może poza św. pamięcie Maciejem Rybińskim) drugiego takiego blogera ani dziennikarza, który (nie schodząc poniżej pewnego poziomu) potrafiłby pisać CIĄGLE - tak ja Ty to robisz. Nie przyjmij tego jak kadzenia sobie. W końcu od dawna, od początków Twojego blogowania czytam Twoje teksty, pisałem Ci kilka razy, że gdybym był naczelnym jakiejś gazety, to zatrudniłbym Cię natychmiast i za każde pieniądze jako felietonistę i dałbym wolną rękę w doborze tematów.
    Przyjmij jednak do świadomości, że masz wyjątkowy dar przekazywania swoich myśli i to w dodatku z taką częstotliwością.
    Dlatego miałbym pewne wyrozumienie dla wyrobników pióra. To są rzemieślnicy. Niektórzy z nich kiepscy - jak ten od tego sędziego z Anglii, niektórzy nieco lepsi.
    Problem jest w tym, że tacy ludzie jak Ty (wymieniłbym jeszcze kilku innych blogerów) funkcjonują w internecie a nie stają się zawodowo piszącymi publicystami, hojnie opłacanymi przez dobrze redagowane, uczciwe pisma.
    Dlaczego tak się dzieje? Myślę, że jest to pochodna stanu, w jakim znajduje się Polska i jej "elity".
    Ale nie tylko - to stan mediów na całym świecie i zapotrzebowania czytelników. Ale to już temat na zupełnie inny tekst.

    OdpowiedzUsuń
  26. @Toyah

    Dopiero dziś przeczytałem. Dobry tekst i trafnie oceniający Lisickiego z Mazurkiem. Tego ostatniego wziąż może za łagodnie.
    Z nich juz nic nie będzie, co najwyżej udoskonalą jeszcze techniki manipulacji i kamuflażu, żeby wciąż się ludziom wydawało, jacy to oni niezależni.
    Jadą na garnuszkach Platformy i trzesą się o posadki. Niezależne i wolne pisanie? Oni nawet nie wiedzą, co to takiego. I ta, słusznie przez Ciebie wychwycona, wszechobecna nonszalacja.

    OdpowiedzUsuń
  27. @Jan
    Cieszę się, że Ci się podoba. W końcu o to własnie chodziło od samego początku. Żeby Ci się podobało.
    Natomiast co do reszty, myślę, że jakbyś był naczelnym jakiejś gazety, to byś mnie nie zatrudnił, bo by Ci nie dali. Weźmy Sakiewicza. On w życiu mnie nie zatrudni, bo by mu nie pozwolił Ziemkiewicz, który - jeśli mnie zna, a to nie jest wykluczone - mnie nienawidzi.
    Albo Lisicki. No jak?
    Nawet nie Arkana, bo tam połowa z nich to kumple Sowińca.
    Płaci mi Bachurski z Warszawskiej Gazety, ale tam jest inny układ. Ja kilku z tych co tam piszą, nie lubię, oni mnie jeszcze bardziej, ale my nie walczymy o życie. My mamy luz.

    OdpowiedzUsuń
  28. @kazef
    Ja myślę, że oni nie jada na garnuszku PO. I oni i PO jadą na tym samym garnuszku. To jest garnuszek kogoś innego.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...