Nie wiem, czy ta moja przypadłość pozwoliła mi na życie spełnione, czy wręcz przeciwnie. Wprawdzie osobiście czuję się człowiekiem bardzo szczęśliwym, natomiast nie mogę mieć pewności, czy gdybym miał inny charakter, lub mój los potoczyłby się inaczej, miejsce w jakim dziś się znajduje nie było jaśniejsze i bardziej sympatyczne. I na przykład nie musiałbym prosić o wsparcie. Co mam na myśli, mówiąc o przypadłości? Otóż chodzi mi o to, że ja w sobie nie mam nic z lidera. Gdyby ktoś, w którymkolwiek momencie mojego życia ktoś mi zaproponował, żebym został kierownikiem, dyrektorem, naczelnikiem, czy jakimś prezesem, najpierw wpadłbym w panikę, a następnie powiedział, że jednak nie. I co najgorsze, nie ma takich pieniędzy, którymi można by mnie tu kupić. Nie ma takich pieniędzy, które by mogłyby kupić mój wstyd, w wypadku pierwszej kompromitacji.
A zatem, uczucie, jak to jest być szefem – pomijając niekiedy jakiś mały senny koszmar – jest mi całkowicie obce. Nawet u siebie w domu, choć akurat – przyznaję z dumą – jedyną osobą, której nasz pies słucha akurat jestem ja, to nie ja rządzę. Jest jednak coś jeszcze, co mnie niekiedy w duszy boli. Mam na myśli to, ze ja fizycznie, psychicznie, duchowo i serdecznie nie toleruję, jak ktoś mnie traktuje po dyrektorsku. Jeśli mogę na chwilę znów wrócić do życia rodzinnego, to powiem, że robi to notorycznie moja żona, i to jest maksimum tego, co potrafię zaakceptować. Drugiej żony nie jestem już w stanie zdzierżyć. Nie jestem w stanie tolerować jednego pojedynczego zachowania, gdzie jestem traktowany w sposób protekcjonalny, czy demonstracyjnie lekceważący. Ja zwyczajnie już w pierwszej sekundzie tracę cierpliwość i ogarnia mnie tu czysta, żywa desperacja, kiedy ktoś pokazuje mi moje miejsce i kiedy robi to nie ktoś ode mnie mądrzejszy, bardziej zasłużony, lub po prostu lepszy, lecz ktoś, kogo jedyna przewaga nade mną sprowadza się do tego, że akurat wyświadcza mi jakąś przysługę, lub że ja akurat od niego coś chcę. Jeśli coś takiego się dzieje, ja oczywiście walczę z sobą jak mogę, choćby dlatego, że wiem, iż jest to moja swego rodzaju skaza. Walczę z tym niekiedy zadziwiająco długo, ale wiem przy tym, że jeśli ten ktoś nie przestanie, to wszystko skończy się tak, że ja mu powiem, żeby spieprzał. I to nawet za cenę spowodowanych tym gestem zmartwień.
Opowiadał mi wczoraj pewien mój znajomy historię o jakimś swoim z kolei znajomym, któremu do pracy dali nowego dyrektora – podobno nie dość, że kompletnego idiotę, to jeszcze kogoś, z kim naprawdę było trudno wytrzymać. Znajomy ów jednak jakoś wytrzymywał, znosił jego obecność i nawet zachowania, cierpiał jak nie wiem, aż któregoś dnia dyrektor ów zaprosił znajomego do siebie do gabinetu, poprosił by usiadł, a później jakimś wyjątkowo irytującym tonem zapytał go: „No i co, panie kolego, niech pan powie, co pan sobie o mnie myśli?” Ton musiał być na tyle trudny do zniesienia, że znajomy mojego znajomego – świetnie rozumiejąc oczywiście konsekwencje swojego kroku – powiedział: „Myślę, ze jest pan skończonym ciulem”. Dosłownie tak. No i oczywiście na drugi dzień stracił pracę. Oczywiście.
I to jest właśnie to, co mam na myśli, mówiąc o tym, że ja bardzo źle znoszę konieczność pokornego powstrzymywania się od reakcji na złe traktowanie. Tyle jednak na razie o mnie. Pora na samo traktowanie. I o dyrektorów. Nie wiem, czy czytelnicy tego bloga, a jeśli tak, to czy w dużej liczbie, znają ze swojego życia sytuację, kiedy to nasz dobry znajomy, lub wręcz kolega, czy kumpel, zostaje szefem, i to w dodatku naszym. Mnie to coś przytrafiło się raz w życiu, ale też zdarzyło się to pani Toyahowej, pewnemu mojemu kuzynowi, i dość wielu bliższym i dalszym znajomym. Otóż oni wszyscy w pełnej rozciągłości potwierdzają moje na tym polu doświadczenia. A są one takie, że ten nasz kumpel, czy znajomy, w momencie jak zostaje naszym szefem, natychmiast staje się pierwszej wody sukinsynem i idiotą.
Oczywiście ja zdaję sobie sprawę – i mam nadzieję, że i ci, co te słowa czytają, również – że zarówno ów „sukinsyn” jak i „idiota” nie odnoszą się bezpośrednio i dosłownie do osoby tego kolegi-dyrektora, ale do samego sposobu w jaki my na niego patrzymy. Jest bowiem tak, że on, zostając tym dyrektorem, zaledwie po paru tygodniach zaczyna zachowywać się w sposób, który dla nas jest zachowaniem sukinsyna i idioty. On w normalnym życiu może i jest dalej taki sam jak był zawsze, natomiast w tym jego dyrektorowaniu jest coś, co powoduje, że nagle on w sobie kumuluje wszystko co w człowieku najgorsze. I zaczynamy go nienawidzić.
Ktoś powie – zwłaszcza pewnie ktoś, kto właśnie został dyrektorem – że wina leży po naszej stronie. Że nam się wydaje, że to jest nadal nasz kumpel, podczas gdy on ma już większą odpowiedzialność, więcej obowiązków, mniej dla nas czasu, no i przede wszystkim wystarczająco dużo zmartwień, by niekiedy może i nawet być zmęczony, a przez to trochę bardziej nerwowy. Otóż nie. To wszystko oczywiście jak najbardziej się dzieje, ale mi akurat nie o to chodzi, że on już nie chce być naszym kumplem. Ani o to, że my bardzo chcemy. Kiedy mówię, że on się staje nagle zwykłym sukinsynem, to mam na myśli sytuację, że on już właściwie po paru tygodniach swojego szefowania, wpada w taki stan, który mu każe – i to każe niemal zawsze – w każdej sprawie, z jaką do niego przychodzimy, mówić nam coś w stylu: „Proszę cię, stary, nie zawracaj mi teraz głowy”. A i to tylko w wersji soft. Bo tych odzywek jest znacznie więcej, i mógłbym je tu wyliczać. „Ile razy ci mówiłem, żebyś z takimi sprawami do mnie nie przychodził?” Albo: „Czy ja, kurwa, mam za was wszystko robić?” Albo: „Proszę cię, stary, przynajmniej dziś mnie nie wkurwiaj”.
Co to jest za cholera? Czy może gdzieś tam w tych dyrektorskich rejonach, oni mają jaką specjalną komórkę, gdzie każdy z nich od razu musi się zgłosić po odbiór kompilacji tego typu odzywek, z zaleceniem nauczenia się ich wszystkich na pamięć w ciągu najbliższych dwóch tygodni? Nie wiem, natomiast faktem jest, że większość z nich działa tu jak zaprogramowani, nakręceni i wprawieni w ruch. Faktem jest też to – i tu wracam do swojej osobistej sytuacji – że ja w całym swoim życiu nie posiadłem odporności na tego rodzaju rytuał. I być może znalazłbym w sobie jakiś mechanizm, który by mnie tu jakoś chronił, gdyby nie jeszcze coś, co sprawia, że dla mnie przynajmniej sprawa staje się całkowicie beznadziejna. Chodzi mi o to, że przy tym wszystkim, co opisałem wyżej, dochodzi do jeszcze czegoś, co przy moich, wspomnianych na początku, kompleksach, jest dla mnie autentycznym piekłem. Jest mianowicie też u świeżoupieczonych dyrektorów coś takiego, co nie pozwala im słuchać, co się do nich mówi. Oni – choćby wcześniej byli najinteligentniejszymi i najbardziej wrażliwymi ludźmi – z dnia na dzień tracą całkowicie umiejętność słuchania i rozumienia.
Mieliśmy przyjść za dwie godziny. Przychodzimy po tych dwóch godzinach, nasz kolega-szef patrzy na nas nieprzytomnym wzrokiem i pyta: „Co znowu?” Mówimy mu, że własnie minęły dwie godziny, a on rozkłada demonstracyjnie bezradnie ręce i jęczy: „Dwie godziny to 120 minut, stary, a nie 15”. I dodaje: „Mnie tu płacą za bycie dyrektorem, a nie niańką dla dzieci, które nie znają się na zegarku”. Mówimy mu cierpliwie raz jeszcze: „O ósmej mówiłeś, żeby przyjść o dziesiątej, jest po dziesiątej, to przychodzę”. Nasz szef na to wbija w nas tępy wzrok i mówi: „Czy ty myślisz, ze ja może jestem idiotą? A może byś tak trochę popracował, zamiast się snuć po korytarzach i kombinować, co by tu zjeść?” Więc my z kolei patrzymy na niego, i w naszej głowie krąży już tylko jedna myśl. Żeby powiedzieć mu, że jest durniem, że mamy go dość i że niech spieprza. Następnie wyjść i wrócić za chwile z wymówieniem. No i któregoś dnia to robimy. To znaczy nie wszyscy. Większość się męczy do emerytury. Ja owszem.
To znaczy nie wychodzę, bo nie bardzo mam okazję. Zdarzyło mi się to dwa razy i wystarczy. Natomiast, skoro już wspominam wciąż o swoim życiu, to powiem jeszcze, że ono tak się potoczyło, że wprawdzie nigdy nie byłem kierownikiem, ale też właściwie nigdy – pomijając około dziesięciu lat pracy w szkole – nie miałem szefa. Tak jakoś układało mi się życie, że zawsze starałem się być na swoim i zawsze to sobie bardzo ceniłem. Przy okazji jednak, w miarę upływu lat, stawałem się coraz bardziej radykalny jeśli idzie o mój stosunek do opisanych wyżej rytuałów. Bo, trzeba nam wiedzieć, to coś nie dzieje się tylko na płaszczyźnie biurowej, czy gabinetowej. Nie jest wcale tak, że człowiek narażony jest na impertynencje ze strony tylko swoich bezpośrednich szefów. To się dzieje przez całe życie wszędzie. Niedawno zaszedłem do sklepu Saturn i postanowiłem sobie kupić taki czteropłytowy box Milesa Davisa z orkiestrą Gila Evansa. Podszedłem do chłopaka, który tam obsługiwał i poprosiłem go, żeby mi otworzył to pudełko, żebym mógł zobaczyć jak to wygląda. On bez słowa odlepił tę folię, dał mi pudełko, ja je otworzyłem i zauważyłem, ze te dyski są tam umieszczone w jakiś bardzo dziwny, nieznany mi wcześniej sposób. Zapytałem więc chłopca, czy nie wie, jak się te płyty wyjmuje. On wziął to do ręki i zaczął się męczyć. W końcu wyjął jedną z nich, wsadził z powrotem, znów wyjął, wsadził z powrotem, dał mi to pudełko i rzucił: „Musi pan uważać”. Więc pytam go: „Trochę się pan męczył. Myśli pan, że ja sobie poradzę” A on mi na to: „Tego nie mogę wiedzieć. Ja pana nie znam. Nie wiem, co pan umie, a co nie”.
Nie powiem, co mu powiedziałem, bo to nie ma większego znaczenia. Ale dziś tę historię opowiadam, bo to jest właśnie to. To jest stan, jaki osiąga człowiek, kiedy znajdzie się w sytuacji, że ktoś coś od niego chce, a on sobie z tego świetnie zdaje sprawę. Oczywiście, to dziecko w Saturnie to jakiś wół, którego los skierował na ten odcinek i który pewnie już tam zostanie do końca swoich dni. Podobnie jak te dziewczyny w warszawskim McDonaldach, czy dyżurny na pogotowiu w Łodzi, czy asystenci na Uniwersytecie Śląskim. Prawdziwi szefowie, to są ludzie poważni i z dorobkiem. Mechanizm jest jednak wciąż ten sam. I ja go nie toleruję. I to jest między innymi powód, dla którego moje teksty będą dostępne już tylko tu, na tym blogu. Gdzie jeśli z kimś się zepnę – a zdarzy się to pewnie nie raz i bardzo brutalnie – to na dokładnie identycznych zasadach i warunkach. Demokratycznie. Gdzie ja mogę nie pisać, a ten ktoś może nie czytać. I tak jest dobrze.
Już to gdzieś pisałem, ale powtórzę.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze przypadłość, którą opisujesz nie jest rzadkością, ale też nie jest powszechną.
Po drugie bierze się u ludzi z zamiłowania do amataorskiego uprawiania sztuki cyrkowej, a dokładnie do numeru pod tytułem "Wyżej sram niż dupę mam".
Widzę, że nastąpiło zderzenie z brutalną rzeczywistością ;-)
OdpowiedzUsuńMam do tego tekstu ambiwalentny (a co sobie będę żałował ;-) stosunek.
Z jednej strony pełna zgoda: większość szefów, to skończeni idioci.
Z drugiej strony - sam jestem szefem ;-) i to od dawna (będzie prawie 18 lat). I prawda jest taka: albo jesteś skończonym sk* i wtedy pracownicy jeśli cię nie szanują, to przynajmniej się boją i robią to co do nich należy, albo jesteś dupa wołowa, i też cię nie szanują, ale do tego olewają i robota leży.
Ja na co dzień jestem luzak i brat łata. Jednak, jeżeli ktoś przekroczy umowną granicę, to robię się bardzo nieprzyjemny. I czasami faktycznie takiego gościa zwalniam (ale muszę uznać, że nie ma żadnych korzyści z jego obecności w instytucji, którą kieruję).
A ten szef Twojego kolegi to kretyn. W życiu nie przyszłoby mi pytać co pracownik o mnie sądzi. Ja to po prostu wiem, w końcu jestem szefem ;-)
@karakuli
OdpowiedzUsuń"ale muszę uznać, że nie ma żadnych korzyści z jego obecności w instytucji, którą kieruję"
Jaja sobie robisz, przecież w instyucji z nikogo nie ma korzyści, łącznie z Tobą. A to z tego prostego powodu, że z instytucji nie ma żadnej korzyści.
Toyah,
OdpowiedzUsuńalbo mam wyjątkowe szczęście, albo jakąś cudowną właściwość dogadywania się z szefami. Zawsze moi szefowi byli prawie doskonali (z małymi wyjatkami, ale o nich nawet nie wspominam, bo to przypadki były).
Byli to ludzie bardzo przyzwoici, szanowali mnie, a ja ich, a oprócz tego bardzo ich lubiłam. Oni mnie chyba też. Nie mam uczulenia na szefów, natomiast też niekoniecznie chciałabym być szefem. Najbardziej lubię samodzielne stanowiska i tak, jakos w pracy zawodowej mi się układało, że byłam prawie autonomiczna. W zasadzie nikt nie usiłował moim kosztem robić kariery itp. Ja natomiast tez jestem lojalna wobec swoich szefów.
@AndrzeR
OdpowiedzUsuńZ moich doświadczeń wynika, że to jest powszechne.
@karakuli
OdpowiedzUsuńTo właśnie widzisz? Mam dla Ciebie przykrą wiadomość. Zdaje Ci się, że widzisz. W rzeczywistości nie widzisz.
@AndrzejR
OdpowiedzUsuńfaktem jest, że z szefów nie ma wielkiego pożytku. Jeśli zdają sobie z tego sprawę, to współpraca z nimi przebiega bez zakłóceń. Jeśli sobie nie zdają, to trzeba robić swoje i nie zawracać sobie głowy ich fanaberiami.
Toyah
OdpowiedzUsuńcz Ty możesz zajrzeć na PW na NE, bo nie wiem, jak się z Tobą skontaktować?
@molier
OdpowiedzUsuńNa toyah@toyah.pl
Ale zajrzę.
Już dość dawno temu, na początku mojej kariery zawodowej (he, he), mój serdeczny kolega sformułował Teorię Bucowatości. Otóż jest tak, że gdy awansujesz, choćbyś był nie wiem jak przyzwoitym gościem, musisz stawać się coraz większym bucem. Im wyżej awansujesz tym bardziej bucowaciejesz. To jest powszechne i nieuniknione. Tak po prostu jest. Czyli tak jak piszesz.
OdpowiedzUsuńOczywiście, jeśli ktoś na niższym stanowisku był w porządku, to po awansie zbucowacieje tylko tyle na ile to nieuniknione. Gorzej z tym, co bucami są już od przedszkola. Ci zamieniają się w prawdziwych, skończonych ciuli. Idiotów szarpiących się z otoczeniem i z samymi sobą.
Jak widać, Łazarz też nie oparł się teorii bucowatości. Ale tym wywiadem z samym sobą na swoim portalu to i tak przesadził.
Ukłony.
@molier
OdpowiedzUsuńTak sobie z nudów poczytałem Twoje komentarze na NE.
Bardzo uprzejma jesteś.
Myślę, że oboje mamy szczęście, że nie jestem Twoim szefem.
Pozdrawiam serdecznie,
@molier
OdpowiedzUsuńNapisałem ten tekst nie po to, żeby dyskutować statystyki, bo się na tym nie znam i, szczerze powiem, problem stosunków w pracy mało mnie interesuje. Pisałem o władzy. W dodatku traktując temat jako pretekst do powiedzenia czegoś bardziej doraźnego. Niestety, nie po raz pierwszy zresztą, kulą w płot.
@Kozik
OdpowiedzUsuńNo wreszcie! Na starą gwardię zawsze można liczyć.
Toyahu, byłem ciekaw kulis Twojego odejścia z NE i czekałem na ten tekst. Ciekawości "tabloidowej" nie zaspokoiłem jednakowóż dowiedziałem się więcej niż oczekiwałem.
OdpowiedzUsuńZ Tobą już tak jest.
Dzięki!
@toyah
OdpowiedzUsuńswojego czasu pracowałem przez ok. 20 lat w firmach państwowych i prywatnych, fakt że zawsze były to spółki akcyjne,
od stanowiska referenta do członka zarządu.
Niezależnie od zajmowanego stanowiska zawsze przywiązywałem wagę do zawieranych umów. Czy to z przełożonymi, czy z podwładnymi. Czy to z kontrahentami jako zlecający, czy to jako wykonawca).
Umowami nazywam tu nie tylko umowy spisane na papierze (pracuję za tyle i tyle za tyle i tyle, kwalifikacje mam takie, kompetencje mam takie) ale również te ustne, np. zrobimy to tak i tak w takim i takim terminie, na takich i takich warunkach. Jeżeli umowa nie była wypełniana, podlegała renegocjacji (o ile termin na to pozwalał) w zakresie warunków, które mogły być renegocjowane. Renegocjacja była oczywiście uzależniona od pozycji w umowie obu stron umowy, zawsze ktoś był szefem a ktoś podwładnym lub kontrahentem.
Jeżeli umowy były notorycznie łamane lub realizowane, to się żegnaliśmy.
W biznesie, aby biznes był biznesem w znaczeniu uczciwego biznesu, nie ma kolegów - biznes to są kontrahenci a nie koledzy.
Kolegów to się ma poza pracą, w pracy zawsze ktoś jest szefem a ktoś podwładnym.
Tylko szefem trzeba też umieć być,
podwładnym też.
I być uczciwym - zawsze.
A umów trzeba dotrzymywać - jeżeli ma się honor.
Teraz prowadzę prywatny biznes, czasem żałuję, że tak późno się za to wziąłem, ale z drugiej strony ważne że na chleb wystarcza - więcej i tak do grobu nie zabiorę
Oczywiście wszystko to piszę z katolickiego podejścia do prowadzenia biznesu.
Dlatego nie dziwię się Toyah'u, że nie chcesz pisać na NE
Toyahu, czytałem Twój tekst i tak jakbym czytał o sobie. Bogu dzięki tak mi się w życiu ułożyło, że przez większość mojej aktywności zawodowej nie miałem szefów - jedynie coś w rodzaju kontrahentów, którzy mogli kupić moją pracę lub jej nie kupić. To oczywiście pociągało za sobą pewne konsekwencje, również finansowe - ale dawało niezwykle piękne poczucie wolności.
OdpowiedzUsuńCztery lata, gdy pracowałem w systemie podległości szef - pracownik wspominam jako koszmar i dzień, w którym z tego układu wyszedłem był dniem wyzwolenia.
A jeżeli chodzi o przyjaciół, którzy awansują i stają się z czasem ludźmi "ważnymi"... No cóż - najczęściej wtedy przyjaźń się kończy. Często nawet gdy dziedziny, w których przyjaciele funkcjonują są od siebie oddalone jak dwie krążące oddalone o lata świetlne galaktyki.
Zawsze są to jednak przykre doświadczenia.
I mimo najlepszych chęci pozostawiają gdzieś w głebi duszy niesmak i uraz.
@Kozik
OdpowiedzUsuńNo wiesz? Plotki? Ja? Poza tym ja naprawdę, wbrew temu co myślą niektórzy, nie jestem małostkowy. Byle się dało normalnie rozmawiać, reszta to pikuś.
@raven59
OdpowiedzUsuńW tego co piszesz, wynika, że Ci w życiu z tymi umowami szło fatalnie. W końcu większość w nas jakoś wytrzymuje w jednym, dwóch, maksymalnie trzech miejscach. Z Ciebie, wygląda na to, był prawdziwy Rolling Stone.
@raven59
OdpowiedzUsuńChciałem napisać podobnie jak Ty, ale mnie ubiegłeś. Zatem krótko.
Wielokrotnie przekonałem się, jak ważna jest umowa. Dla szefa i dla podwładnego. Ta pisana i nie pisana. A z tym jest różnie, gdyż my nie lubimy działać wg procedur. Bardziej pasuje na tzw. dogadywanie się. A wkraczamy na śliski grunt, gdy umowę negocjują znajomi, dobrzy koledzy lub przyjaciele. Bardzo trudno stosuje się w życiu maksymę "Kochajmy się jak braci, liczmy się jak Żydzi".
Tak samo jako pan niewolnika jest niewolnikiem swojego niewolnika, tak szef powinien pamiętać, że często jest podwładnym swoich podwładnych.
Jak dobrze jest sobie przypomnieć, że pycha to pierwszy grzech główny, a pokora to pierwsza z cnót głównych.
@toyah
Dla ŁŁ, jako redaktora naczelnego NE, liczy się biznes, jako całość, a nie ma czasu na drobiazgi, z jego punktu widzenia. Trochę to smutne, że władza psuje, nie tylko ludzi, ale przede wszystkim relacje między nimi.
Z tym wywiadem samym ze sobą, to pojechał po bandzie. Dlaczego wybrał taką "obciachową" formę na kontakt z blogerami? Można by dużo pisać. Również w nawiązaniu do jednego z Twoich ostatnich wpisów "O profesjonalistach ze wsi Warszawa".
@toyah
OdpowiedzUsuńOkazuje sie, ze jak na nieksztalconych prymitywow z malych osrodkow to mamy na blogu nadreprezentacje managerow. A gdyby doliczyc wolne zawody i naukowcow, to w ogole grupa owa stanowilaby wiekszosc.
Wiec jeszcze cos ode mnie, jako od osoby na stanowisku kierowniczym od 17 lat (w tym czasie tylko w dwoch organizacjach).
Trzeba tu nawiazac do tego cytatu z Nixona, ktory sie juz dwa razy w Twoich tekstach pojawil. A wiec o tym, ze wielu ludzi porzucilo szanse na bycie prezydentem bo balo sie ryzyka. Z byciem dyrektorem jest calkiem podobnie. Ty nie chcialbys byc dyrektorem, bo balbys sie kompromitacji umownie mowiac raz w miesiacu. Kto inny kompromituje sie codziennie, ale wcale mu to nie przeszkadza, wiec walczy o awans jak moze - i awansuje. Obietywnie, rzecz jasna, Ty bys dawal sobie rade jako dyrektor duzo lepiej od niego.
Ja jako manager sredniego szczebla nie chce juz awansowac. Nie potrzebuje wiecej pieniedzy kosztem wiekszego stresu i mniejszego czasu z rodzina. Dobrze mi tu gdzie jestem. Ta decyzja, oczywiscie, ulatwiam droge w gore ludziom ktorzy nie maja podobnych rozterek.
Innymi slowy w gore nie ida ci, ktorzy sie do tego najlepiej nadaja, w gore ida ci, ktorzy maja na to najwieksze parcie. Nic dziwnego ze w wiekszosci sa to... tu brakuje mi slowa. Pozyczmy wiec to "ciule" od Twego kolegi.
Raven59 bardzo ladnie nam napisal na czym naprawde polega zarzadzanie ludzmi. Zarzadzanie ludzmi to czytelne reguly gry plus motywacja. Motywacja moze byc tylko pozytywna, a przy czytelnych regulach gry nie ma miejsca na ego szefa. Im szef jest wiekszym dupkiem, tym mniej zasad i regul, bo wtedy w kazdej sprawie wyrokuje szef, najlepiej za kazdym razem inaczej, zeby nie dalo sie ustalic prawidlowosci.
Tu robie pauze bo zaczynam cykl spotkan. Dokoncze po poludniu.
Serdecznosci!
@Gracjan
OdpowiedzUsuńSądząc po SG Ekranu to ten biznes się niezadługo skończy.
Znikają kolejni z najlepszych blogerów. Jeszcze parę tygodni temu była tam "śmietanka". Popatrz sobie jak to wygląda dziś.
Jak się prowadzi biznes to dba się o najlepszych klientów.
Zostanie Fiatowiec, Alef Stern i te wywiady ze sobą nawzajem.
@Traube
OdpowiedzUsuńTy zdaje sie juz wczesniej miales sporo - uzasadnionych jak sie okazuje - znakow zapytania wobec LL i tego projektu .
Ja to ogladam z daleka, ale analiza tworczoci LL (rowniez niedokladna) daje mi brzydkie podejrzenie ze mamy do czynienia z cwanym prowokatorem albo z pozytecznym idiota.
pozdrowienia!
@Traube
OdpowiedzUsuńŁŁ podjął ryzyko (zgodnie z tym, o czym mówił Nixon)... i robi błędy. Ja jego nie tłumaczę, ale trochę czuję, jak to wszystko trudno połączyć: wysoką oglądalność, jakość tekstów, masowość, wolność (czyli jasne reguły i brak kontroli), chamstwo, prowokacje, nawalanki itd itd.
Nie każdy dobry bloger zostanie dobrym redaktorem naczelnym, tak samo jako ... i tu można podstawić wiele zawodów. W Polsce funkcjonuje mit, że dobrym ministrem zdrowia może tylko być lekarz, dobrym ministrem MEN nauczyciel, rolnictwa - chłop ...
Być może ŁŁ pobłądził, gdyż zepsuł jego ogląd świata zbyt dobry start NE(z biznesowego punktu widzenia - pisał o tym YBK, o ile dobrze pamiętam).
Zatem, reasumując, chciałbym podkreślić wężykiem zdanie z tekstu Toyaha:
Prawdziwi szefowie, to są ludzie poważni i z dorobkiem.
@Gracjan
OdpowiedzUsuńCzemu? Nie mam bladego pojęcia. Z tego co widzę, poza nim samym i tym fiatowcem, tego nie wie nikt.
@LEMMING
OdpowiedzUsuńSerdeczności wzajemne. Miło mi słyszeć że widzisz we mnie potencjalną egzekutywę. Myślę że się mylisz, jednak tego już nie sprawdzimy.
kolejna oróba. Trzymajcie kciuki
OdpowiedzUsuńWitam :)
OdpowiedzUsuńChyba sie upiję, wreszcie udało mi się zalogować.
@laleczka
OdpowiedzUsuńNie wolno. Post. Chociaż... Przy takiej okazji, może i ja sobie strzelę?
:) liczyłam na jakiś czerwony dywan i kwiecie.
OdpowiedzUsuńJa mam chyba felerny komputer.
Dzisiaj świętujemy liczbę pi,
to może jakaś dyspensa będzie.
Laleczko
OdpowiedzUsuńJakże się cieszę, ze w końcu tutaj dotarłaś. Chyba już zagościsz na stałe?
LEMMINGU
Jesteś na kierowniczych stanowiskach od 17 lat? Zaczynałeś w liceum?
@All
ŁŁ chyba uwierzył, że jest jedynym ojcem sukcesu NE. Strasznie się zachłysnął tą liczbą wejść, zapominające, że najpierw była ona wygenerowana przez ciekawość czytelników wobec nowego portalu, a następnie przez interesujące blogi. Nie wziął pod uwagę, że większość blogerów zostawiła sobie drogę ewakuacji i teraz z niej korzystają.
Jak jeszcze zniknie blog Coryllusa, to nie będzie tam po co zaglądać.
@laleczka
OdpowiedzUsuńPi mówisz? W tej sytuacji podwójna.
Z tym dywanem i kwieciem trzeba trochę poczekać. Mój komputer wprawdzie nie jest felerny, ale ja nie wiem, jak by to można było zorganizować.
Ginerwa
OdpowiedzUsuńO lie mi czas pozwoli.
Dzisiaj mam lużniej z powodu swięta pi.
Ja już podejrzewałam toyaha,że mnie przyblokował:)
ps. jak się tu wstawia adresata komentarza?
@Laleczka
OdpowiedzUsuńNie ma żadnej specjalnej metody. Trzeba wpisać adresata w okienku komentarza.
Dziękuję. Czyli prawidłowo zrobilam.
OdpowiedzUsuń@toyah,
OdpowiedzUsuńw szkole zawsze wiedziałam "co autor miał na myśli", ale widocznie wyszłam z wprawy.
Na Twoim blou podeszłam naukowo do problemu szefostwa, natomiast na NE praktycznie.
Pozdrawiam
@toyah
OdpowiedzUsuńw jednym zdaniu zabrakło słowa /nie/ - powinno ono brzmieć:
"Jeżeli umowy były notorycznie łamane lub nie realizowane, to się żegnaliśmy..."
"Ci w życiu z tymi umowami szło fatalnie...,...prawdziwy Rolling Stone"
Toyah'u nie było tak źle, może niezbyt jasno to wyraziłem, pierwsze 5 lat pracowałem jako podwładny. I to ja głównie byłem wykonawcą - przykładnym.
Potem byłem już przełożonym i podwładnym. I to ja żegnałem pracowników, którzy nie wywiązywali się z umów - oczywiście kodeks pracy itd.
Po dotarciu na pewien wysoki szczebel zarządzania okazało się, że stanowisko okazało się podlegać zależności politycznej. I tym razem ja pożegnałem, szefów na tyle skutecznie że w kolejnej firmie wszedłem do zarządu. No ale to nie jest przedmiotem tego postu.
@wszyscy
w momencie awansu na stanowisku kierownicze zawsze ulegają dotychczasowe relacje pomiędzy dotychczasowymi współpracownikami.
Ja przyjąłem zasadę, ze dotychczasowy kolega z pracy np. Mirek od momentu kiedy zostawałem jego szefem, w pracy przy innych podwładnych czy moich przełożonych był już Panem Mirkiem. A na osobności był po prostu Mirkiem.
To mnie bardzo pomagało w zachowaniu odpowiedniego dystansu w pracy i kultury w zwracaniu się w momentach dyscyplinujących.
Oczywiście teraz kiedy wszyscy sobie tykają, dochodzi do całkowitego pomieszania i sytuacji bardzo nieprzyjemnych zwłaszcza w trakcie konfliktów, łatwiej jest obrażać gdy jest się zbyt blisko:
inaczej przecież brzmi "Panie Mirku tutaj to się pan nie popisał",
od
"Mirek tutaj to po prostu spieprzyłeś"
@ginewra
OdpowiedzUsuńLEMMING jest stary. Tylko tak młodo wygląda. A poza tym, niewykluczone, że on już był jakimś dyrektorem w liceum. On tak.
@Molier
OdpowiedzUsuńOwszem wyszłaś. To się zdarza. Ja na przykład wciąż coś źle rozumiem.
@raven59
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu Twojego ostatniego komentarza, wiem jeszcze bardziej niż wcześniej, że bycie kierownikiem to prawdziwe nieszczęście.
@Toyah
OdpowiedzUsuńAle tempo! Czytam zaległości, jeszcze nie doczytałam komentarzy pod ostatnim wpisem, a tam już czeka następny! Przeczytam dopiero pod wieczór, a na razie Toyahu chciałam napisać, że żałuję, że zrezygnowałeś z nE, choć nie mam zamiaru Cię namawiać. A żałuję ze względu na to, że Twoje teksty tam przysparzały Ci czytelników, czyli dawały szansę większej liczbie ludzi na dotarcie do prawdy. Ale też żal mi, że Ekran będzie bez Ciebie - bo mimo wszelkich wątpliwości co do piszących tam autorów oraz kretyńskich zachowań któregoś z administratorów wobec Ciebie i coryllusa, no i mimo tego, co tu teraz napisałeś, bardzo chciałabym, żeby Ekran miał szansę. Bo wiem z doświadczenia, jak strasznie trudno jest zorganizować coś bez potknięć, jaki wysiłek i stres towarzyszy każdej pracy organizacyjnej i jak łatwo palnąć gafę i narazić się w takich sytuacjach tym, którzy to oglądają z zewnątrz.
Przy okazji: sama raz zostałam szefem swoich dwóch dobrych koleżanek. Ponieważ strasznie się bałam, żeby mnie nie uznały za buca, robiłam za nie wszystko, na co nie miały ochoty, do tego starałam się je chwalić, jeśli tylko kiwnęły palcem w bucie. Skutek był taki, że stałam się czymś w rodzaju męża pod pantoflem dwóch żon, domagających się ciągle pochwał i zazdrosnych o siebie i w końcu przekonanych, że naprawdę to one wszystko za mnie robią. To była tragikomedia, więcej już nigdy nie próbowałam szefować.
@toyah
OdpowiedzUsuńoczywiście masz rację "bycie kierownikiem to prawdziwe nieszczęście",
no może nie nieszczęście ale po prostu bardzo ciężka i wykańczająca praca.
potwierdza to również Marylka
dlatego jestem bardzo zadowolony z tego, że w tej chwili mogę być sobie sterem i okrętem, nie mając do czynienia zwłaszcza z szefami idiotami oraz pracownikami z którymi kontakt "obrażał moją inteligencję".
Myślę, że rzeczywiście tak jest, bo u nas obowiązuje jedna zasada jak śpiewał kiedyś J. Stuhr:
OdpowiedzUsuń"wejść na estradę i zostać, cała reszta to rzecz prosta".
W firmach roi się więc od kierowniczków i dyrektorków, którzy
nadają się tylko do popędzania ludzi (we krwi mają wykutą zasadę
bacika i nic więcej). Najczęściej roi się też od ludzi niekompetentnych i zakompleksionych, którzy niczego nie osiągnęli
pracą, tylko albo ktoś im załatwił stanowisko albo się go różnymi
metodami dochrapali. To bardzo dobre słowo "dochrapać się". Nie wiem czy występuje w innych językach.
Moim zdaniem to nie władza psuje; władza raczej uwidacznia, odkrywa;
czyli różne kreatury zawsze mają takie predyspozycje, żeby się
gdzieś tam pchać, włazić komu trzeba, gdzie trzeba itp, a jak już
mają stanowisko po prostu to z nich wyłazi.
Najgorsze jest to, że się takie gnojki wszystkiego boją, tzn
głównie, że im ktoś zarzuci: "wicie, Kowalski, nie radzicie sobie z ludźmi", wolą więc na wszelki wypadek poszturchiwać
współpracowników. U nas ciągle najbardziej ceni się szefów, którzy
rządzą na zasadzie: "mów mi bucu, ale rób swoje".
Żenujące, ale prawdziwe.
Ja mam podobne doświadczenia jak Toyah, choć jeszcze (na
szczęście) żaden kolega z pracy nie został moim przełożonym.
@Ginewra
OdpowiedzUsuńZaczalem pracowac w 1. klasie liceum. W 2. klasie mialem juz etat. Na 1. roku studiow kierowalem paroosobowym zespolem (studiujac na dziennych!). A, nie, to byl 1995, to tylko 16 lat.
Obecnie jako 36-latek nieprzerwanie pracuje juz ponad pol zycia.
Pisze to wszystko calkowicie bez dumy; z perspektywy mysle o tym glownie jak o zepsuciu sobie kawalka mlodosci.
PS jeszcze tu cos napisze, jak obiecalem. I oczywiscie pod tym nowym wpisem, tym nowym wpisem, ktory jest tak powazny, ze chyba nam wszystkim troche mowe odejmuje. Ale z ta powaga pilnie trzeba sie zmierzyc.
Toyah,
OdpowiedzUsuńMarylka ma rację, ja też żałuję, że nie jesteś na NE i nie tylko ja, aczkolwiek szanuję Twoja decyzję.
Ludzie Cię szukają na NE oraz Coryllusa, ponieważ ja w swoim blogu ogłosiłam, ze Was szukam na NE i gdzie mam znaleźć.
Gdzie własciwie szukać Coryllusa?
@molier
OdpowiedzUsuńSprawdziłam przed chwilą wchodząc przez zakładkę blogerzy, coryllus jest z nowym tekstem.
@Marylka
OdpowiedzUsuńbardzo mi się podobał Twój wpis o szefowaniu:). Ja też tak przez moment szefowałam!
Wracając do blogów i blogerów.
Zniechęciłam się w akcjach pojednawczych i naprawczych.
Jesteśmy wszyscy dorośli!
Odpuszczam temat.
Pozdrawiam serdecznie
toyah
OdpowiedzUsuńNajwiększe nieszczęście z bycia kierownikiem, to ma jego rodzina.
@Toyah & Lemming
OdpowiedzUsuń1. W tych miejscach, w których pracowałem w Szwecji, szefowanie nie było traktowane jako przypominanie kto tu rządzi.
Ja tego nigdy, tak na codzień, nie czułem.
W mojej Poradni co tydzień jest zebranie, na którym szefowa informuje o wszystkich sprawach Poradni dotyczących. Obojętnie, czy chodzi o to, że terapeutka będzie od kwietnia pracować na 75% etatu, zamiast na 80% jak dotychczas, czy że na ogłoszenie o pracę zgłosiło się czterech psychologów, kto z nich ma największe szanse i dlaczego.
W drugą stronę, pracownicy zgłaszają podczas tych zebrań swoje sprawy i problemy.
Sprzątaczka ogłasza np. że od kwietnia nie będzie podlewać kwiatów w gabinetach, bo oddelegowano ją na dwa dni tygodniowo do innej Poradni i by nie zdążyła. Ktoś inny informuje o przebiegu jakiegoś spotkania ważnego dla jego grupy zawodowej itd. itp.
O każdej decyzji, która zapadła wyżej, a jakoś mnie dotyczy, informują maile rozsyłane przez szefów szefowej.
To tylko drobne przykłądy. Więcej pisać nie będę, bo nie wiem, czy tu ktoś jeszcze zagląda.
Opowiedziałem dziś przy obiedzie o tej dyskusji. O tym, że mi było trudno się ustosunkować i że w Polsce szefowanie utożsamia się z rozkazywaniem - no, bo tak z tej dyskusji wynika. Moja szefowa i szef pielęgniarek, wraz z resztą towarzystwa, byli szczerze zdumieni.
Przez dwa lata nie słyszałem, żeby ona komuś wydała polecenie.
2. Na NE zamieściłem tylka dwa wpisy. Oba z zastrzeżeniami. Brały się z ostrożnej życzliwości wobec projektu.
M. in. chodziło o lekceważenie najlepszych blogerów. Nie wiem, czy FYM wycofał się z tego powodu, ale ja tak to odebrałem.
Odpuściłem po męczącej dyskusji z ŁŁ na temat tego, że jak się wkleja czyjś tekst jako swój, to wypada podać link.
W tej dyskusji - co łątwo sprawdzić - miałem podobne problemy w kontakcie, jak opisane przez Toyaha.
Mój komentarz na pierwszą odpowiedź ŁŁ zaczyna się słowami:
"Czy mógłbyś choć raz przeczytać moje pytania?!
A ostatni:
"Ktoś kto czyta Twoje odpowiedzi do mnie może, faktycznie, uznać mnie za jakiegoś idiotę."
To oddaje chyba dobrze klimat tej wymiany myśli.
Pozdrawiam,
@Traube,
OdpowiedzUsuńwytłumacz mi, dlaczego oboje mamy szczęście, ze nie jesteś moim szefem?
Pozdrawiam serdecznie
@molier
OdpowiedzUsuńNajważniejsze słowo typowego polskiego szefa: NIE.
A dlaczego?
Bo nie.
Też pozdrawiam,
@traube
OdpowiedzUsuńpewnie to coś obraźliwego dla mnie, a co najmniej niemiłego...
To jużlepiej nie wyjaśniaj publicznie.
Może na PW? Czegoś bym sie o sobie dowiedziała. Obiecuję się nie obrazić:)
@Marylka
OdpowiedzUsuńNo jest to strasznie toksyczne. A więc lepiej być na swoim.
@raven59
OdpowiedzUsuńNo nie wiem. Mój dyrektor w szkole najbardziej się męczył swoją nieustanną wściekłością, albo rozżaleniem. Na zmianę.
@Percar
OdpowiedzUsuńTo masz szczęście. Kumpel dyrektor, to jest coś najgorszego. W tym momencie przypomniał mi się jeszcze jeden. Ale jaja! Był jeszcze jeden. Skutecznie go wyrzuciłem z pamięci.
Co do dochrapania się - racja. To jest istotnie piękne.
@LEMMING
OdpowiedzUsuńTego nawet ja bym się po Tobie nie spodziewał. Jak Tyś przy tym wszystkim wyszedł na ludzi - nie pojmuję.
@Molier
OdpowiedzUsuńA co? Jego też tam zaczęi tępić?
@laleczka
OdpowiedzUsuńBo chodzi po domu wiecznie wściekły? Czy dlatego, że przenosi do domu dyrektorski szyk?
@Traube
OdpowiedzUsuńCo znaczy - nie zagląda? Popatrz, jak wszyscy zaglądają. Jest dobrze. Świeżo jak cholera!
@Traube
OdpowiedzUsuńA ja mam inaczej. "Nie!" "Czemu nie?" "Czy ty w ogóle rozumiesz, co się do ciebie mówi?"
@Molier
OdpowiedzUsuńPocieszyłaś mnie, bo myślałam, że tylko ja jedna mam takie żałosne doświadczenie. Serdeczności
@Toyah
OdpowiedzUsuńTo mi brzmi jak żonina fraza.
Dochodzę do wniosku, że na stosunki szef-pracownicy i pracownicy-szef ludzie przenoszą swoje obyczaje rodzinne.
@toyah
OdpowiedzUsuńTwój dyrektor w szkole to był dupa nie dyrektor - moim zdaniem.
@raven59
OdpowiedzUsuńDlaczego tak mówisz? Przecież nawet go nie znasz.
@wszyscy
OdpowiedzUsuńnie można przenosić pracy do domu, jeżeli przenosisz pracę do domu cierpią wszyscy...
rodzina dyrektora cierpi przede wszystkim dlatego, że praca na stanowisku kierowniczym pochłania bardzo dużo czasu, kosztem czasu rodzinnego...
jest takie powiedzenie "jeżeli masz lekką rękę dla podwładnych to musisz mieć twardą dupę" (do odbierania razów od przełożonych).
Ale myślę, ze to nieprawda - to wymówka kiepskich szefów.
Trzeba mieć zrozumienie dla podwładnych i jednocześnie wymagającym wobec nich i przede wszystkim sprawiedliwym.
Ale takich szefów ze świecą szukać ale się zdarzają.
@toyah
OdpowiedzUsuńprzecież napisałeś: "Mój dyrektor w szkole najbardziej się męczył swoją nieustanną wściekłością, albo rozżaleniem. Na zmianę."
właśnie dlatego!
@Marylka
OdpowiedzUsuńZdecydowanie nie koniecznie. Moje doświadczenia są zdecydowanie inne. I bardzo realne. Zdziwiłabyś się potężnie.
@Toyah
OdpowiedzUsuńA więc?
@raven59
OdpowiedzUsuńUważam że bardzo upraszczasz. Jego problem był znacznie poważniejszy. Podobnie jak znacznie poważniejszy jest problem ludzi, którzy nagle zostają szefami. Na każdym poziomie. Dokładnie tak jak pisałem o tym w tym tekście. Gdyby on był tylko dupą, w ogóle nie byłoby o czym gadać. Powiedzieć że on był dupą, to zwykle pudło. Tak jak i w pewnym sensie, przyznaję, ten mój wpis.
Powtórzę raz jeszcze. Chciałem napisać coś o ludziach, a Wyście to odebrali jako krytykę stosunków w pracy.
Man nadzieję, że to przez to że połowa z Was to obecni lub byli szefowie, a nie dlatego że ja się robię coraz bardziej niezrozumiały.
@Marylka
OdpowiedzUsuńCo Ty! Przecież nie tutaj. To są sprawy osobiste.
@toyah
OdpowiedzUsuńnie sadzę aby Twój wpis był pudłem, ja może zbyt skupiłem się nad tym, idealistycznym widzeniem szefa,
prawda jest dokładnie taka, że większość ludzi nie nadaje się do tego aby być przełożonymi, mogą być np. wspaniałymi urzędnikami, nauczycielami, referentami czy pisarzami.
Natomiast z chwilą gdy staja się szefami, nadzorcami, po prostu coś im się przestawia. Tracą zrozumienie rzeczy prostych, przestają rozumieć, że ich powodzenie zależy od właściwego działania wszystkich trybików, którymi zarządzają lub które nadzorują.
Stają się nieuczciwi, nie dotrzymują umów, tracą honor.
I w związku z tym tracą szacunek u osób z którymi współpracują lub którymi zarządzają.
A wtedy praca czy współpraca z takim "szefem" przestaje być możliwa.
Tak ja zrozumiałem Twój tekst.
@raven59
OdpowiedzUsuńŹle zrozumiałeś. Ten tekst był reakcją na moje wyjście z Ekranu i próbą wyjaśnienia przyczyn tego ruchu. Łazarz nie był moim szefem, ja jego podwładnym, a Ekran moim zakładem pracy. Ja tam tylko publikowałem swoje teksty i czasami miałem do niego sprawę. I pamiętaj, że on ani nie jest dupą ani łotrem. To porządny człowiek. Jestem pewien że też świetny mąż i ojciec.
@Toyah
OdpowiedzUsuńnie napisałem aby ŁŁ był ani dupą ani łotrem, jestem też pewien, że to porządny człowiek i mąż i ojciec!
Natomiast o ile się domyślam, wiązała Was umowa czy ustalenie dotyczące Twoich wpisów na NE. I jak zrozumiałem ta umowa nie została dotrzymana i o ile zrozumiałem nie z Twojej winy.
@raven59
OdpowiedzUsuńOtóż wyobraź sobie że że nie. Ja taki nowoczesny nie jestem, żeby przejmować się czymś tak ulotnym jak umowa. Poszło o człowieka. Wyłącznie. Jak pracowałem w szkole dyrektor odebrał mi - na stałe - kwartalną premię, bo raz mi córka zachorowała i nie poszedłem na popołudniowe zebranie. No wkurzył się. On mi mówił że i tak mam być, bo to jest ważne, a ja mu powiedziałem że mowy nie ma. Więc już nigdy nie dostałem premii. I Ty myślisz, że ja się przejmował będę czymś takim jak to że moje teksty są źle traktowane? Poszło wyłącznie o człowieka.
No i jeszcze jedno. Niech nikt mi nie tłumaczy, że on mi tej premii nie miał prawa odebrać. Że miałem to zaskarżyć. Jak mówię, aż tak nowoczesny to ja nie jestem.
@Toyah
OdpowiedzUsuńPardon, źle zrozumiałam.
Dręczy mnie coś zupełnie nie na temat. Wczoraj rano w Polsat News dwoje zezowatych wydziwiało nad wieścią z Watykanu, że naszemu Papieżowi mają założyć profil na Facebooku. Dławili w sobie chichot, urywali zdania i robili miny (co im się cisnęło na usta, możemy sobie wyobrazić), w końcu powiedzieli, że teraz o pogodzie. A dziewczyna od pogody, taka zawsze roześmiana, najwyraźniej się wkurzyła i ni stąd ni zowąd zamiast o pogodzie, wyłożyła w kilku zdaniach, jak to będzie wyglądać, tj., że będą tam na pewno nauki JPII, homilie, i że ludzie dzięki temu będą mogli czerpać z Jego dorobku. Potem krótko podała prognozę, a oni zostali z głupimi minami. Pomyślałam, że chyba już jej więcej nie zobaczę. Dziś specjalnie sprawdziłam - jest jakaś nowa osóbka. Ciekawi mnie, co tam się działo...
@Toyah
OdpowiedzUsuńArtura?
@Marylka
OdpowiedzUsuńPiękna historia! Super! Mnie jednak zastanawia coś innego. Ponieważ Polsatu nie oglądam, to nie wiem. Oni tam też zatrudniają tylko zezowatych?
@Marylka
OdpowiedzUsuńArtura? Nie. Jemu nie było Artur. Tomek chyba.
@Toyah
OdpowiedzUsuńPewnie, że zezowatych. Jest tam taki zezowaty w okularach, w nieokreślonym wieku, strasznie zaangażowany emocjonalnie w problemy gejowskie i ubrany najczęściej na różowo. Przynajmniej wtedy na różowo, kiedy oglądam, a oglądam tylko co parę dni rano.
@Toyah
OdpowiedzUsuńChodziło mi o sprawę z ŁŁ
@Marylka
OdpowiedzUsuńNo więc mówię. Nie poszło o Zawisze.
@Toyah
OdpowiedzUsuńCo ja poradzę, że ciężko myślę. A tak chciałam być błyskotliwa. Ale przez miesiąc może skapuję.
@toyah, @Marylka
OdpowiedzUsuńteż chciałem być błyskotliwy - i też mi nie wyszło. ;))
@toyah
OdpowiedzUsuńnie, wściekły to on nigdy nie chodzi,dyrektorski szyk przejęła małżonka:)
Tylko wiecznie zalatany,wiecznie w niedoczasie, robotę przynosi do domu, siedzi do drugiej w nocy,pije kawę, pali papierosy i nawet pogadać o życiu nie ma czasu.
Uff.. ulżyło mi
@raven59
OdpowiedzUsuńJa też. I mi też.
@laleczka
OdpowiedzUsuńWiem. A on tak by chciał siąść i normalnie pogadać. Wiem.
@toyah
OdpowiedzUsuńja już wiem z czego to wynika.
Z braku asertywności. Bo przecież nie musi się zgodzić na pisanie recenzji z 5 grantów na przedwoczoraj. Prawda?
@laleczka
OdpowiedzUsuńI ten brak asertywności tak go dręczy, że zaraz zrobi komuś krzywdę? Tak to działa?
@toyah
OdpowiedzUsuńWiesz, im wiecej ja o tym mysle tym bardziej widze ze najwazniejsze w tym ze wyszedlem na ludzi (o ile tak mozna powiedziec, bo to nic nie jest trwale, a i pycha to grzech) jest to, ze jeszcze jakiesmy mieszkali na wsi to babcia mnie co tydzien prowadzala do kosciola. I w ogole bylem wtedy, do 5. roku zycia, bardzo religijnym dzieckiem. Uwazam ze to dalo mi taki fundament, ktorego pozniej nie dalo sie rozwalic, choc rozni probowali, i ja sam tez probowalem.
@LEMMING
OdpowiedzUsuńBabcia, wieś, kościół - to zestaw pierwsza klasa. Nie ma nic lepszego.
@laleczka
OdpowiedzUsuńJak jeszcze nie rzucił papierosów, to znaczy że jest w porządku.
@LEMMING&Toyah
OdpowiedzUsuńcoś w mojej rodzinie się to nie sprawdza. Myśmy też nasza córkę do kościoła prowadzali. Babcia oczywiście pierwsze skrzypce w tym grała. Córka nasza 3 razy ten sam kurs religii przechodziła, bo za mała była na wyższe, przy I Komunii Św. miała wokal solowy na rozpoczęcie Mszy Św. I w ogóle była w tym względzie prowadzona z najwyższą starannością. I co? I nic. W liceum przeszło jej, jak ręką odjął. Mało tego jeszcze do lewactwa przystała. To jest dopiero
nieoczekiwana zmiana miejsc. Ale może jeszcze dojdzie do rozumu, bo młoda jest; a my przykładem świecimy. Chociaż może tak wyjść, że ona nas na złą drogę sprowadzi...
@Molier
OdpowiedzUsuńMoże zabrakło tego trzeciego elementu, a więc wsi? W ogóle jest to trudna sprawa. Weź LEMMINGA. Była ta wieś, była babcia, był kościół, a on i tak się skiepścił.
Całe szczęście, że się jakoś pozbierał. A ja się Cieszę, kiedy on mówi, że to trochę i dzięki mnie.