W jednym z klasycznych już dziś wierszy, Pan Cogito zastanawia się nad czymś, co Zbigniew Herbert nazywa „arytmetyką współczucia”. Pewnie tu akurat nie wypada mi nawet wyjaśniać, o co chodzi, ale na wszelki wypadek króciutko przypomnę. Jest mianowicie tak, że Pan Cogito czyta gazetę i znajduje wiadomość o tym, że gdzieś zginęło 120 żołnierzy. Jego wzrok obojętnie przesuwa się nad losem tych zmarłych, by z prawdziwym zaciekawieniem zatrzymać się dopiero nad informacją o jakimś bardzo spektakularnym, indywidualnym morderstwie. Pisze Herbert tak:
„120 poległych
daremnie szukać na mapie
zbyt wielka odległość
pokrywa ich jak dżungla
nie przemawiają do wyobraźni jest ich za dużo
cyfra zero na końcu
przemienia ich w abstrakcję”
Myślę dziś właśnie o tej abstrakcji, jednak już nie w odniesieniu do 3, czy może 120 osób, które zginęły i pamięć o nich rozwiewa się w powietrzu jak krople deszczu, ale, owszem o prawdziwej tragedii, podobnie jednak zapomnianej, czy może zaledwie bagatelizowanej, właśnie z tego powodu, że trudno jest się zatrzymać na dłuższą chwilę wobec czegoś, co właśnie stanowi czystą abstrakcję, a więc nasza wyobraźnia tego nawet nie dotyka. Wspominam dziś przypadek sprzed wielu już lat, kiedyś, owszem, powszechnie dyskutowany, zajmujący czołówki wszystkich wiadomości, a nawet awansowany do pozycji bardzo znaczącego elementu naszej kultury popularnej. Chodzi mi mianowicie o sprawę Moniki Kern, córki wicemarszałka polskiego Sejmu i pewnych ludzi o nazwisku Malisiewicz.
Ta zamierzchła już historia pojawiła się ostatnio na naszym blogu w związku z podjętą przez ogólnopolskie media, a prawdopodobnie też i przez bardziej już tu dyskretnie przyczajone służby państwowe, akcją, mającą na celu rozbicie rodziny Marty i Marcina Dubienieckich, i przy okazji skuteczne uderzenie w Jarosława Kaczyńskiego i jego polityczną pozycję. Od wielu już dni obserwujemy bowiem – część z nas z rosnącym zdziwieniem, a część z równie rosnącym podnieceniem – jak od rana do wieczora wszystkie telewizje i cała niemal prasa obrabia osobę Marcina Dubieneckiego, zięcia zamordowanego w Smoleńsku prezydenta Lecha Kaczyńskiego, pod kątem jego rzekomych… no własnie, nawet do końca nie wiadomo, czego, ale to że chodzi o zrobienie z niego aferzysty i człowieka ostatecznie podłego, jest tu bardziej niż wyraźne. Oczywiście cała ta akcja ma wiele swoich momentów kulminacyjnych i bardziej wstrząsających smaczków, jednak to co dla mnie osobiście stanowi punkt wręcz symboliczny dla całej istoty sprawy, to apel Jadwigi Staniszkis o to, by Marta Dubienecka rozwiodła się ze swoim mężem.
Każdy kto żyje w rodzinie, wie, że życie to – a więc życie rodzinne – ma równie wiele miejsc szczęśliwych i pięknych jak i takich, które niosą ze sobą zagrożenia i prawdziwe utrapienia. Czy myślimy o naszych żonach i mężach, czy o rodzicach i teściach, czy o synach i córkach, wiemy, że właściwie od początku do ostatecznego końca owa miłość wciąż wymaga od nas wielkiej czujności i wciąż jest poddawana kolejnym próbom. Niekiedy możemy odnieść wręcz wrażenie, że ta miłość – powtarzam kolejny raz to słowo, bo to jest właśnie miłość – jest tak toksyczna, że niekiedy można sobie pomyśleć, że może lepiej byłoby już, gdyby jej w ogóle nie było. I to na każdym możliwym poziomie, od zbuntowanych dzieci, przez wściekłych rodziców, a kończąc na kłócących się małżonkach. Jest też przy tym tak, że właśnie ze względu na tę swoją toksyczność, rodzina jest szczególnie wystawiona na wszelkie możliwe ataki ze strony ludzi złych i występnych. Wiedzą o tym świetnie ci, którzy zajmują się nienawistną agresją wręcz zawodowo. Wiedzą o tym i to oni właśnie są pierwsi, by kiedy pragną zaatakować, atakują właśnie rodzinę. W każdy możliwy sposób. Byle wiązał się on ze wzmożonym zainteresowaniem. Choćby pozornie zupełnie niewinnym. Choćby ograniczonym zaledwie do zwykłego: „Ucałuj ode mnie swoją córkę”. Każdy kto żyje w rodzinie, wie, o czym myślę. Każdy kto zna obyczaje panujące choćby na blogach, wie, o czym mówię.
Dzisiejsza publiczna agresja przeciwko państwu Dubienieckim prowadzona jest pod hasłem demokratycznej debaty na tematy publiczne, dotyczącej w sposób oczywistych wszystkich zaangażowanych w tę debatę osób. Domyślam się, że czystość deklarowanych tu intencji znajdzie swoje usprawiedliwienie nawet w przypadku wspomnianej wyżej wypowiedzi Jadwigi Staniszkis, nie mówiąc już o zupełnie drobnych uwagach, że oto gdzieś kiedyś czy to Marta Kaczyńska, czy Marcin Dubieniecki powiedzieli coś, co może świadczyć o tym, że im się szczęśliwie nie najlepiej układa. W końcu już w momencie kiedy i on i ona zgodzili się stać osobami publicznymi, w pewnym sensie udostępnili opinii publicznej – reprezentowanej jak najbardziej przez wolne media – swój dom do swobodnego wykorzystania. Śledzimy więc codzienne dzieje tego małżeństwa, jego losy i perypetie, i w pewnym momencie jest już jakoś tak, że to co widzimy staje się czystą abstrakcją. Historią z kolorowego pisma. Czymś całkowicie odrealnionym, gdzie życie ogranicza się do tych paru słów i kliku zdjęć. Gdzie nie ma już ani jasnych lub ciemnych poranków, ani wspólnych śniadań, wzajemnych sprzeczek, popołudniowych łez i uśmiechów. Gdzie każde słowo jest wyłącznie historią na użytek czytelnika i komentatora. I wszystko jest jeszcze w miarę normalnie – w końcu żyjemy w ciekawych czasach – gdy chodzi o codzienną porcję wiadomości na temat ludzi znanych. Problem pojawia się jednak, gdy do gry wchodzi wyłącznie polityczna intryga. I próba niszczenia rodziny. Spalenia tego domu.
Dzisiejsze życie Marty Kaczyńskiej, Marcina Dubieneckiego i ich córek oczywiście zostało zaatakowane w sposób bezwzględny, brutalny i całkowicie wyrachowany, niemniej – pomijając uwagę Jadwigi Staniszkis – te brudne palce wciąż nie do końca dotknęły ich fizycznie. Prawdopodobnie jest im dziś ciężko z tym napięciem i praktycznym brakiem możliwości skutecznej obrony, ale jest też faktem, że póki co, ten atak jest wciąż jakby nad nimi zawieszony. Na tyle jednak zawieszony wyraźnie, że przypomniał się nam nagle tamten czas, gdy wspomniani Malisiewiczowie uderzyli w rodzinę Kernów bezpośrednio, brutalnie i bardzo jednoznacznie. Są to więc – ówczesny atak na Kernów i dzisiejszy na Dubienieckich – wydarzenia nieporównywalne, a mimo to, jest przy tym coś co je łączy. I tu chciałbym wrócić do początkowych słów Herberta o abstrakcji, która uniemożliwia nam skuteczne nazywanie świata. Wydaje mi się, że z punktu widzenia rzeczywistości medialnej, i tamten dramat i dzisiejsza agresja są jednakowo interesujące i jednakowo nieinteresujące. Z tej prostej przyczyny, że i tamto uderzenie w życie kilku kochających się ludzi i dzisiejsze manewry wokół jednej rodziny stają się zaledwie częścią codziennej przygody.
Myślę więc dziś o tamtych dniach, kiedy to System zorganizował atak przeciwko marszałkowi Kernowi i próbuję bardzo wczuć się w to co się wówczas musiało dziać w tamtym domu. I jest mi niezwykle łatwo to sobie przedstawić. Czym dłużej o tym myślę, tym bardziej to wszystko sobie wyobrażam. Widzę więc jak pewnego dnia, obok Moniki Kern pojawia się ten Maciej Malisiewicz ze swoją mamą, i zaczyna się systematyczna praca nad tym, by to dziecko wyrwać z jego domu. Ale widzę też ludzi innych. Obcych. Nie będących członkami obu rodzin, którzy wszystko starannie organizują i nadzorują. Widzę też w pewnym momencie już dziennikarzy, których każde słowo jest odpowiednio ustawione i jest mu nadana odpowiednia treść, właściwy i ton i dźwięczność. Ja świetnie do dziś pamiętam tamtą publiczną atmosferę, przypominam sobie dobrze wszystkie pojedyncze głosy, ale dziś też próbuję sobie wyobrazić – i udaje mi się to bardzo skutecznie –prywatną atmosferę w domu państwa Kernów, kiedy to któregoś dnia znika ich córka, a cała publiczna przestrzeń widząc ich rozpacz, wyłącznie rży i mówi im jedno: „Wiemy, ale nie powiemy. I mamy nadzieję, że w tej swej rozpaczy zdechniesz”. Kiedy mówię „przestrzeń publiczna”, nie mam na myśli niszy. Nie mówię o plotkarskich magazynach. Chodzi mi jak najbardziej o przestrzeń publiczną, o osoby publiczne, o ludzi, których nazwiska znamy, równie dobrze, jak nazwisko Malisiewicz. O Jerzego Urbana, O Marka Piwowskiego. O wciąż znanych powszechnie dziennikarzy Gazety Wyborczej i innych ogólnopolskich dzienników. No i o tych, którzy to wszystko zaczęli i opracowali i których nazwiska, mimo że nieznane, są tak samo realne i żywe. I teraz już mam tylko jedną nadzieję. Że żaden z nich się już nie ukryje. Do samej swojej śmierci. Bo w pewnym momencie zaatakował rodzinę. Bo wiedział, że tak jest najlepiej. Bo najskuteczniej. W tym momencie już tylko staję na głowie, żeby spojrzeć poza tę abstrakcję. Żeby zobaczyć to zero na końcu. I je widzę wyraźnie.
Swego czasu napisałem tu parę tekstów, gdzie mój gniew był tak wielki, że w tej swojej bezradności, zacząłem się już odwoływać do Psalmów i tego wszystkiego co w nich jest formułowane przeciwko drugiemu człowiekowi. Nasza wiara i w ogóle nasza cywilizacja każe nam wybaczać, ale też – może przede wszystkim – nie złorzeczyć i nie nienawidzić. Szczególny dziś mam kłopot z owym złorzeczeniem, które robi przecież wrażenie czegoś bardzo jednoznacznego i nie znoszącego wyjątków. A zatem nie wolno złorzeczyć. Z tego punktu widzenia, popełniam chyba grzech, powtarzając wciąż za Psalmistą: „Wracają wieczorem, warczą jak psy i krążą po mieście. Włóczą się, szukając żeru”. „Wytrać ich”. Panie, wytrać ich.
Czy ja grzeszę? Jaki mam wybór, kiedy patrzę dziś na to, co oni chcą zrobić rodzinie Marty Kaczyńskiej, a w głowie już tylko mam tamten dom sprzed lat, gdzie któregoś dnia zabrakło jednej osoby, i wszędzie wokół zapanował tylko strach i zimna bezradność. A oni wracali wieczorem, warczeli jak psy, krążyli po mieście i włóczyli się, szukając żeru. Czy ja grzeszę, gdy mówię że są jak psy? Że ich trzeba rwać zębami i wywlekać z nich serca. Czy ja może już przestałem kochać bliźniego? Bardzo chciałbym to wiedzieć.
@toyah
OdpowiedzUsuń"kochać bliźniego" nakazuje nam nasza Wiara....,
ale czasem zastanawiamy się czy aby na pewno to są nasi bliźni?
I wtedy zwątpienie staje się jeszcze większe...
Tylko czy nam jest dane sądzić innych?
Czy to nie jest zastrzeżone dla Najwyższego?
czy oni są naszymi bliźnimi?
czy dziećmi szatana?
a jeżeli dziećmi szatana - to należy ich tępić!!!
ale jeżeli są bliźnimi?
my mamy takie dylematy - ale oni ich nie mają!!!
Dziś Środa Popielcowa, posypiemy głowy popiołem, będziemy przygotowywać się na spotkanie z tą Największą Tajemnicą!!!
i będziemy próbować kochać a nie nienawidzić !!!
Jak to trudno!
"...od nienawiści uchroń mnie Panie!..."
Tu nie chodzi o nienawiść, lecz o przyzwoitość, dla której trzeba zwierać szeregi.
OdpowiedzUsuńOmawiany tu atak, podobnie zresztą jak w przypadku Kernów, ma m.in. ten warunek skuteczności, że wtrąca się każdy, kto może. Także pożyteczni idioci jak w tej sprawie Staniszkis.
Tymczasem, rzeczywisty interes każdego z nas (Środowe typy pomijam), wymaga żądania odseparowania rozważań dotyczących p. Dubienieckiego. Inaczej godzimy się na odpowiedzialność zbiorową.
To, co w tej sprawie wyprawia się, to najczystszej wody gebelsizm pomalowany na czerwono.
Szczególnie zasłużonymi aktorami są Nałęcz i Czuma. Pierwszy dlatego, że ma dostęp do akt owego ułaskawienia a posługuje się tylko pomówieniami osoby tragicznie zmarłej, służąc temu, kto przechwycił schedę. Oby swojemu panu zgotował podobny los.
Drugi dlatego, bo sam opiniował owo ułaskawienie i jego obecne milczenie o treści tej opinii pozwala zakładać, że poparł owo ułaskawienie. Tymczasem kryje fakty swojego udziału w ułaskawieniu rozpowszechniając same oszczerstwa i swój imidż Katona dla idiotów.
@Orjan
OdpowiedzUsuńjak to mówią - grają małpy na tej samej arenie
Mi chodzi też o to, że król dla żadnej, doraźnej manipulacji nie może niszczyć majestatu poprzednika, bo niszczy tym swój własny.
OdpowiedzUsuńZaś walczyć dla jakiegoś Tuska ze zmarłym poprzednikiem, to już dużej miary kretynizm.
Rozsądny Król debila doradcę wywaliłby na pysk za osobistą nielojalność w stosunku do niego samego.
Ale słyszał kto o królu z ruskiej budy?
PS. Podobno gajowy dokonał już circa 50 ułaskawień. Czy to może być prawda? Takie tempo?
Toyahu,
OdpowiedzUsuńjak ja Cię rozumiem!
Na wymioty mi się zbiera, kiedy patrzę na te gnidy. I tyle.
@raven59
OdpowiedzUsuńNo właśnie. Są tymi bliźnimi, czy nie?
@orjan
OdpowiedzUsuńZgotuje. Swojemu panu zgotuje wszystko co trzeba będzie. To jest taki typ.
@orjan
OdpowiedzUsuńDziś w telewizji powiedzieli, że te wszystkie ułaskawienia to cudo praworządności.
@Agnieszka Moitrot
OdpowiedzUsuńSpokojnie. Napij się soku. Jest Popielec, więc tylko soku.
@toyah
OdpowiedzUsuńwszystko mi mówi, że są bardziej dziećmi szatana, więc jednak trzeba ich tępić - no przynajmniej wytykać niegodziwości!
Toyahu,
OdpowiedzUsuńherbata. Tylko herbata mi pomaga.
@Agnieszka Moitrot
OdpowiedzUsuńNiech więc będzie herbata. Nie chciałbym, żebyś przez mnie źle zasypiała.
Szkoda, że ożywiona dyskusja nad tym tekstem toczy się na Ekranie, chociaż została zdominowana przez jedną osobę.
OdpowiedzUsuńKruku, Orjanie
Jestem Wam wdzięczna za to, że komentujecie tutaj, mimo że na Ekranie też macie konta.
Powiem szczerze, że dyskusje w tamtym miejscu mi się nie podobają. Panuje tam jakaś szczególnie napastliwa atmosfera, którą pamiętam z Salonu. Widzę, że już się odzwyczaiłam.
Toyahu
Ataki na rodzinę Kaczyńskich i Dubieniewskich będą się nasilały przed rocznicą. Funkcjonariusze Systemu czują, że nie mogą dopuścić do powstania mitu Prezydenta, dlatego atakują najsłabsze ogniwo, czyli rodzinę Marty.
Naprawdę nie mam już na nich innego określenia jak swołocz. Nie uszanują żałoby, osobistej tragedii tej dziewczyny. Tak jak przez 5 lat wściekle zwalczali jej rodziców, tak teraz nie spoczną, dopóki nie rozwalą jej rodziny, byle tylko chlipała w kącie i broń Boże nie wchodziła do polityki.
Już raz się przestraszyła, za drugim razem, kiedy zrujnują jej życie osobiste może się nie podnieść.
Masz rację, te dywagacje "naszych", jaki to ten Dubieniecki paskudny, są w całym tym kontekście nie tylko irytujące, ale jakieś takie bezduszne.
Marcie należy się nasze wsparcie, a nie porady, żeby pomyślała o rozwodzie.
Możemy zrobic tylko jedno: być 10 kwietnia pod Krzyżem.I modlić się za tę Rodzinę.
OdpowiedzUsuń@Ginewra
OdpowiedzUsuńTeż zauważyłem ten szczególny nastrój Ekranu. Inna sprawa, że nikt nikomu nie zabrania tu komentować. Ja wręcz do tego zachęcam, tyle że te moje apele nie robią większego wrażenia. Bóg jeden wie dlaczego.
Żal mi tego jak cholera.
Kryska
OdpowiedzUsuńOczywista oczywistość,że będę.
Toyahu,
OdpowiedzUsuńnie, spać trzeba, bo musimy być silni.Kiedy przyjdzie czas zapłaty.
A ja na przykład lubię być tutaj. Bardzo.
Dobry wieczór!
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu dzisiejszego wpisu wróciłem do tekstu Bernarda, który wszystkim polecam: http://bernardo.salon24.pl/141176,druga-rocznica-smierci-andrzeja-kerna
3rp dla opornych w weekend.
Prof. Staniszkis budziła we mnie od dość dawna mieszane uczucia. Dzięki jej doradztwu rodzinnemu uczucia te są już dużo mniej ambiwalentne, właściwie już wiem co chciałem wiedzieć.
@Ginewra.
To bardzo cenna uwaga o tych dyskusjach na NE. Ja się zadeklarowałem od razu, że zostaję tutaj (choć konto na NE, a jakże, założyłem). Trochę się obawiałem, że czegoś się pozbawię ale już się uspokoiłem ;) Toyah stworzył miejsce w sieci jakiego nie znam od jakiś 14 lat, kiedy to na klawiaturze ówczesnego komputera wystukałem numer 0-202122 ;)
Stworzyłeś, zbudowałeś, Toyahu.
Przepraszając za patetykę, ukłony przesyłam!
@wszyscy
OdpowiedzUsuńdeklarowałem, że tu mi się podoba - wolę tu komentować, posty Toyah'a są takie, ze nie można dobie tak coś bzyknąć - trzeba przeczytać w skupieniu a czasem nawet otrzeć łzę!
Czasem walnę coś za ostro ale to efekt zbyt wysokiego ciśnienia - a że Toyah mnie toleruje to jestem.
Na ekranie jest taka sobie bijatyka na która nie ma czasu - zwłaszcza, że w pracy nie zawsze można sobie pozwolić na coś dłuższego.
Staniszkis jest dla mnie wielka nieodgadnioną zagadką - za te słowa które wypowiedziała strzeliłbym w twarz nie bacząc, ze kobieta a to dlatego, że zbyt często odgrywa chłopa...
OdpowiedzUsuń@toyah
OdpowiedzUsuń„Popełniam chyba grzech, powtarzając wciąż za Psalmistą: ‘Wracają wieczorem, warczą jak psy i krążą po mieście. Włóczą się, szukając żeru. Wytrać ich. Panie, wytrać ich.’
Czy ja grzeszę? Jaki mam wybór, kiedy patrzę dziś na to, co oni chcą zrobić rodzinie Marty Kaczyńskiej, a w głowie już tylko mam tamten dom sprzed lat, gdzie któregoś dnia zabrakło jednej osoby, i wszędzie wokół zapanował tylko strach i zimna bezradność. A oni wracali wieczorem, warczeli jak psy, krążyli po mieście i włóczyli się, szukając żeru. Czy ja grzeszę, gdy mówię, że są jak psy? Że ich trzeba rwać zębami i wywlekać z nich serca. Czy ja może już przestałem kochać bliźniego?”
Nie. To nie jest brak miłości bliźniego. To jest świadectwo wrażliwości.
Normalny człowiek, w zetknięciu z podłością, reaguje co najmniej oburzeniem. A bywa i tak, że chce się reagować „rwaniem zębami” i „wywlekaniem wnętrzności”. Owe emocje są czymś całkowicie zrozumiałym i naturalnym, a ich pojawienie się, jest właśnie świadectwem moralnej wrażliwości.
Jak owe emocje mają się do przykazania miłości bliźniego?
Trzeba wpierw zauważyć, że miłość bliźniego (a bliźnim jest każdy człowiek) jest czymś mało oczywistym, a przez to trudnym. Owa nie-oczywistość bierze się stąd, że w gronie owych bliźnich są nie tylko dobrzy, których jest łatwo kochać, lecz także źli – do których miłość jawi się nam jako coś wręcz nienaturalnego. Jeśli więc jest w nas normalna moralna wrażliwość, a przy tym towarzyszy nam przeświadczenie, że należy stosować się do przykazania miłości bliźniego, to automatycznie pojawi się w nas wewnętrzne rozdarcie: z jednej strony chcemy przegryzać podłym ludziom gardła, a z drugiej strony chcemy znaleźć w sobie siłę, by tym „warczącym psom” okazać miłość. W prawdziwie wierzącym człowieku, zrodzi się wtedy „psalm złorzeczący”. Jest on modlitwą bezradnego człowieka, który stojąc między poczuciem sprawiedliwości, a sprzecznym z tym poczuciem obowiązkiem miłosierdzia, powierza się w całości Panu Bogu (w całości – a więc także z pragnieniem przegryzania gardeł) ufając, że Bóg z tą sprzecznością (pozorną! Jasne, że pozorną!) doskonale sobie poradzi.
Psalm złorzeczący zawsze składa się z dwóch warstw. Jedna warstwa, to wyrażenie przez człowieka swoich uczuć (zwłaszcza gniewu, będącego skutkiem zetknięcia się ze złem), którym towarzyszy pragnienie wymierzenia złoczyńcy adekwatnej do przewinienia kary. Druga warstwa, to rezygnacja wkurzonego złem człowieka z wymierzenia tej kary na własną rękę i prośba skierowana do Boga, by załatwił to po swojemu (choć byłoby miło, gdyby bandyta poczuł co się czuje, gdy żywcem wyrywa mu się serce).
Psalm złorzeczący jest czymś bardzo pięknym. Nie tłumi bowiem naturalnych uczuć i w ten sposób pomaga człowiekowi być prawdziwym na modlitwie. Poprzez taki psalm, możemy przed Bogiem „wylać całą naszą duszę”, gdzie obok rzeczy wspaniałych, będzie także trochę ciemności i chropowatości. Bo tacy właśnie jesteśmy: wspaniali, ale także ciemnością namiętni i wewnętrznie niezdarni. I my to z ufnością Bogu powierzamy, niczego nie ukrywając i niczego nie upiększając. Bóg pozwala nam się wygadać, ponieważ wie, że dzięki temu zelżeje w nas napięcie spowodowane wyżej wspomnianym rozdarciem. I bardzo poważnie to nasze gadanie traktuje. Albowiem obok efektu terapeutycznego, nasze pełne gniewu i żalu słowa wyrażają również wielkie zaufanie do Tego, który jest Miłością i Sędzią Sprawiedliwym. A On niczego sobie tak nie ceni, jak naszej wobec Niego ufności. Dlatego możemy być pewni, że po pełnej wiary modlitwie słowami psalmu złorzeczącego, Bóg odpowiednio „załatwi” złoczyńcę. I choć wydaje nam się to niemożliwe, przy okazji owego „załatwienia” ani Sprawiedliwość, ani Miłosierdzie nie doznają uszczerbku.
I to jest właśnie to, o co chodzi. Bo kocham bliźniego wtedy (i tylko wtedy), gdy pragnę – dla siebie i dla niego – doświadczenia w pełni cudów Bożej Miłości i Bożej Sprawiedliwości.
Jeżeli chodzi o Martę i Marcina to jestem nawrócony rzymski katolik i jako taki nie akceptuję tego związku - ale tak na prawdę do q...y nedzy to nie moja sprawa.
OdpowiedzUsuńSą razem kochają się, czasem bywają miłości toksyczne ale są i trawją Dobry Pan Bóg osądzi ich - mam nadzieję, że jeszcze lat przed nimi razem i mam nadzieję, że Marta wiele jeszcze dokona.
Namawiam Toyah'a na tekst o Marcie i o Indirze, ale wiecie jaki on jest - nie pisze na zamówienie, może do tego dojrzeje.
wracając do Marcina i Marty jeszcze wiele czasu przed nimi i może z Bożą pomocą te ścieżki się wyprostują
@Don Paddingtonn
OdpowiedzUsuńdzięki za te słowa, siadam do psalmów złorzeczących - wierzę, że ukoją moja duszę bo pokładam całą mą ufność w Bogu...
chciałem jeszcze dopisać o hipokryzji, otóż odezwał się pan poseł mecenas Kalisz 5 lat temu ułaskawiony przez Kwaśniewskiego, za wyrok w sprawie karnej z powództwa cywilnego. I oto ten hipokryta komentując ułaskawienie Adama S. powiedział, że żaden prezydent nie ułaskawił nikogo wbrew woli prokuratora . Ówczesny minister sprawiedliwości i jednocześnie prokurator generalny Z. Ziobro był przeciwny!
OdpowiedzUsuńprzypomnienie tej historii pod tymi linkami:
http://wyborcza.pl/1,76842,3041525.html
http://fakty.interia.pl/fakty-dnia/news/laska-dla-sobotki-i-kalisza,691600
post na ekranie zamieściła na ten temat PACZULA
link:
http://paczula.nowyekran.pl/post/5993,co-dolega-ryszardowi-kaliszowi
Don Paddington jak zwykle przybył na czas (i gdzie trzeba, czyli tu) i toyahowe krępacje powinny zniknąć.
OdpowiedzUsuńMiłość bliźniego oznacza miłość do każdego bez różnicy człowieka, ale nie do jego czynów bez różnicy, jakie są.
Nie uznajemy też skrzywionej tolerancji polegającej na obojętności, co drugi czyni; zwłaszcza wobec tego, co czyni trzecim. Ten trzeci też jest bliźnim!
Z tego wynika, że miłość bliźniego łączy się z obowiązkiem troski i opieki. Odpowiadamy za siebie wzajemnie, co wynika nie tylko z treści wiary, lecz także z sensu życia społecznego.
Złorzeczenia są rodzajem wyrażenia opinii i w tym sensie dają świadectwo oraz wzywają innych do zajęcia stanowiska w sprawie. Trzeba zaś pamiętać, że Kościół od zawsze odmawiał i gdzie mógł likwidował samodzielne, czyli prywatne wymierzanie sprawiedliwości (czyli likwidował mstę).
Stosowanie sprawiedliwości jest jednym z głównych uzasadnień sprawowania władzy publicznej.
Co jednak pozostaje, jeśli władza publiczna dezerteruje, lub jeszcze gorzej, sprawiedliwość ma za nic?
Wtedy pojawiają się dalsze obowiązki, których unikanie nic nie da, bo zaniedbane przerodzą się w krwawą konieczność. Czyżby nie to było widać z Libii?
@raven59
OdpowiedzUsuńJa myślę, że to nie chodzi o to, że tam jest bijatyka. Tam po prostu przychodzą ludzie, którzy nie bywali tutaj i zupełnie są zagubieni. Nie wiedzą nic.
Dziś, jeśli tu wchodzą, tu wchodzą to tylko po to, żeby przeczytać całość notki. Do komentarzy nawet nie zaglądają, więc nawet nie wiedzą, że to jest ważne miejsce.
Inna sprawa, że ostatnio też nie za bardzo jest nawet gdzie zaglądać, więc tym bardziej pewnie wydaje im się, że ta moja umowa z Łazarzem, kiedy on mnie prosił, żebym tam też pisał, że tam będzie tylko fragment tekstu, a tu całość, to taka moja fanaberia dla nikogo.
@raven59
OdpowiedzUsuńJa myślę, że jej problem - oczywiście nie jedyny - polega na tym samym, co problem Bartoszewskiego, Wajdy i reszty. Ona jest już starszą panią. W dodatku zawsze trochę ekscentryczną.
@Don Paddington
OdpowiedzUsuńDobrze te słowa Księdza słyszeć. I to nawet nie dlatego, że one są pocieszające, ale że przede wszystkim zwracają uwagę na coś, co zaledwie się tli.
Inna sprawa, że ja zupełnie uczciwie muszę wyznać, że mi się nigdy nie zdarzyło, bym stawiał zemstę przed sprawiedliwością. Choćby najbardziej marną, ale sprawiedliwością. Gdyby któryś z nich został choćby werbalnie napiętnowany, byle publicznie i oficjalnie, ja bym na niego z chęcią machnął ręką. Żeby ktoś choćby tupnął nogą i to całe towarzystwo na chwilę chociaż rozgonił, to ja bym w sobie tej złości nie chował. Tymczasem nikt nie tupie.
Mam wrażenie, że tu mamy do czynienia z prostym pragnieniem sprawiedliwości. Czymś, co się często streszcza w słowach: "Panie, Ty widzisz, a nie grzmisz". A więc, można też dojść do wniosku, że Pan Bóg, skoro wystawia nas na taką próbę, powinien wiedzieć dobrze, jak to jest ciężko. O czym zresztą Ksiądz w pewnym sensie napisał.
@orjan
OdpowiedzUsuńO własnie! Ta sama myśl nam przyszła do głowy. Jak to miło!
Toyahu
OdpowiedzUsuńJak czytam komentarze pod Twoim tekstem na Ekranie, to widzę, na czym polega problem tzw. prawicowych wyborców. Zmanipulowani wrzutkami medialnymi, dają się prowadzić jak dzieci. Większość z nich nie rozumie intencji Twojego tekstu, bo dla nich najważniejsze jest to, że ten Dubieniecki to jakiś szemrany facet o koneksjach SLD-owskich. Potrafią jego wypowiedzi analizować godzinami, nie dostrzegające zupełnie sedna sprawy, które tak jasno wyłożyłeś.
Dlatego powiem Ci, że mnie się ta idea NE w ogóle nie podoba, tzn. to ograniczenie dostępu tylko dla "swoich", bo to co prawda w znacznym stopniu eliminuje trolli, ale też sprawia wrażenie kiszenia się we własnym sosie, a ten sos przynosi obserwacje niezbyt optymistyczne.
@Ginewra
OdpowiedzUsuńNo bo wielu z nich tak właśnie żyje. Przez całe swoje życie nauczyli się pięciu rzeczy. Że komuna jest zła, Ruscy są podli, żydzi kombinują, na agentów trzeba uważać i że TVN kłamie. I ile razy wydarzy się coś, do czego oni jeden z tych elementów są w stanie podpiąć, cieszą się jak dzieci, że dopasowali kolejny puzel.
I wcale nie myślę tu o czymś tak bzdurnym, jak to że sprawy są skomplikowane, lub że prawda jest bardziej złożona, czy że trzeba umieć dojrzeć we wszystkim różne barwy. Bo to nieprawda. To fakt, że komuna jest zła, Ruscy są podli, żydzi kombinują, na agentów trzeba uważać, a TVN kłamie. I to wszystko w stu procentach. Tyle że jest jeszcze cała kupa innych rzeczy, znacznie ważniejszych, a czasem znacznie bardziej groźnych, tyle że na nie już im nie starczyło czasu, ochoty i rozumu.
@toyah
OdpowiedzUsuńpytałeś się, lub stwierdziłeś, że ci którzy czytają Cię po przekierowaniu z Ekranu nie czytają komentarzy.
Myślę, że błąd tkwi w linku, zacznij wklejać link bezpośredni do danego posta, wtedy wyświetla się cały post ze wszystkimi komentarzami - o ile są:
sprawdź:
http://toyah1.blogspot.com/2011/03/dziadzia-czyli-o-estetycznych-walorach.html
można to zmienić nawet teraz edytując nawet opublikowany post.
Trzeba tylko pamiętać by za każdym razem zamieszczać odpowiedni link.
@toyah
OdpowiedzUsuńMógłbym się zgodzić z całością tekstu... gdybym od samego początku, jeszcze przed tym całym rabanem, ba jeszcze przed Smoleńskiem nie podejrzewał, że z panem Dubienieckim jest coś nie tak. Niestety już wtedy wydawał mi się takim "kretem" Systemu jak np. Kaczmarek i jego sitwa. Służby doskonale potrafią rozpoznawać najdrobniejsze słabości i je wykorzystywać, a Kaczmarek był wyśmienicie przygotowany.
Dlatego nic nie poradzę, że Dubieniecki w calej tej historii jest dla mnie takim Malisiewiczem.
@takieGadanie
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem, przykre doświadczenia powodują skojarzenia ze sprawą Kernów poparte pewnością, że lewizna najbardziej jest sprawna w rejonach skurwysyństwa.
Ale ściślejsze porównania osobowe są jednak zbyt ryzykowane. W porównaniu do tamtego knajackiego wiraszki, P. Dubieniecki nie jest pierwszym lepszym głąbem.
Jego rażący niektórych styl życia i upodobania są raczej wypadkową "naszych czasów". Nie zaryzykowałbym zresztą odmowy ustalenia w tym jakiejś mimikry, która z czasem przejdzie.
Tak się składa, że to, w co volens nolens został wciągnięty, powinno spowodować u niego głębokie skutki osobistego uformowania.
Tę oczywistość komentatorzy zupełnie pomijają koncentrując się na spekulacjach z przeszłości a zapominając o zasadzie poznawania "po owocach".
Zamiast więc spekulować co on za jeden i skąd, ja proponuję baczniejszą uwagę skierować na jego bieżące postępowanie, w toku obecnych zdarzeń. Moim zdaniem, on się teraz sprawdza. Zobaczymy, co będzie dalej.
W każdym razie, on teraz podlega próbie i nie należy go akurat teraz kopać jak ta Staniszkis i wielu innych.
Prowizoryczne hipotezy:
1. Nie ma żadnej szansy na jego przyszłą skuteczność, gdyby był agentem wpływu, bo w naszych sferach ograniczenie zaufania już mu załatwiono chyba dożywotnio.
2. Gdyby zaś był agentem prowokatorem, to właśnie dopuszczałby do zmarnowania celu swojej misji.
3. Gdyby był w tym związku tylko dla osobistej kariery, to powinien odejść właśnie teraz, gdy na skandal z jego udziałem jest największy popyt.
W wyjaśnieniu do pkt 2 i 3 powiem tylko, że p. Dubieniecki powstrzymał się od jakichkolwiek aluzji potwierdzających istnienie czegokolwiek smrodliwego w wiadomym ułaskawieniu.
Miał bowiem sposobność wypuścić sygnał absolutnie nie dający się zweryfikować a dla gawiedzi i tak ogromnie przekonujący, że w okolicznościach prywatnych, tak między choinką a karpiem, poprzez żonę coś tam śp. Lechowi sygnalizował.
Skoro do tego się nie posunął, takiej prowokacji nie przeprowadził, ani takiej kariery nie chciał, to na razie dla mnie jest OK.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń@orjan
OdpowiedzUsuńNie porównuję bezposrednio Dubienieckiego do Malisiewicza, to bardziej taka zgrubna analogia była.
Opisuję jedynie swoje pierwsze wrażenia odnośnie p. Dubienieckiego. A jak wiadomo pierwsze wrażenie trudno zatrzeć.
Póki co obserwuję wszystko z dużą dozą sceptycyzmu.
No właśnie. Sceptycyzm nie jest po to, aby usunąć sprawiedliwość ocen, a tylko po to, aby wyostrzyć oczekiwania.
OdpowiedzUsuńNo to poczekajmy. Moim zdaniem właśnie dobiega końca egzamin p. Dubienieckiego z lojalności. Ja wolę wierzyć, że on zda. Ale sam sceptycznie poczekam.