O ile się nie mylę, problem ateizmu na tym blogu pojawił się zaledwie trzy razy. Piszę „zaledwie”, bo kiedy się nad tym zastanowić, to rzeczywiście dziwne, że kwestia tak istotna została tu zaledwie wspomniana niejako przy okazji. Wielu z nas, wliczając w to autora tego bloga, to osoby religijne, czasem religijne głęboko. Ta nasza religijność jest tu demonstrowana, w ten czy inny sposób, właściwie codziennie. A nawet kiedy, demonstrowana nie jest, pozostaje ta szczególna aura, która każe się domyślać, że to jest blog prowadzony i w dużej mierze nawiedzany przez ludzi pobożnych. A więc ludzi, którzy są przekonani, że są dziećmi Boga, że ten Bóg jest jak najbardziej realny, i że ów fakt ma swoje bardzo daleko idące konsekwencje. A zatem, skoro tak bardzo tu jest widoczna nasza wiara, to jak to się dzieje, że problem niewiary praktycznie tu się nie pojawia? Dziwne to bardzo, zwłaszcza gdy zauważymy, że w środowiskach ateistycznych o Bogu tych którzy w Niego wierzą, gada się niemal na okrągło.
Wydaje mi się, że pierwszy raz, jak podjąłem tu polemikę z ateizmem, było to po rozmowie, jaką miałem z pewnym moim kolegą – ateistą właśnie – podczas której nagle sobie bardzo mocno uświadomiłem, że za stwierdzeniem, że Boga niema stoi czysty i najbardziej jednoznaczny irracjonalizm. Że jeśli człowiek, będący przy zdrowych zmysłach i cieszący się opinią myślącego, nagle stwierdza, że Bóg nie istnieje, to mamy do czynienia z deklaracją równie absurdalną jak na przykład to, że śmierć nie istnieje, albo że samoloty nie latają. Że kiedy nasi bliscy, czy znajomi rzekomo umierają, to jest to wyłącznie nasze złudzenie. No bo jeśli zastanowić się nad czymś takim jak śmierć, w takim kształcie w jakim ją znamy, ona jest zwyczajnie niemożliwa. A samolot? Przecież każdy przecież widzi, jaki on ciężki i duży. Rozmawiałem z tym moim kolegą, myślałem sobie przy tym o swojej wierze, i nagle zdałem sobie sprawę z tego, że u mnie irracjonalny jest wyłącznie strach przed myślą, że Boga nie ma. Cały religijny system, jaki wyznaję, jest idealnie logicznym i sensownym ciągiem argumentów, i jeśli coś go zakłóca, to wyłącznie te momenty, kiedy – całkowicie irracjonalnie właśnie – przychodzi mi do głowy myśl – A co jeśli nie?
O ile dobrze go zrozumiałem, mój wspominany wyżej kolega uważa się za ateistę w sposób jednoznaczny. Mówiąc to, mam na myśli fakt, że on nie sugeruje, że wprawdzie Boga nie ma, ale jest jakaś wyższa siła, czy jakiś uniwersalny rozum, czy to może w postaci naszej przyrody, czy kosmosu, które to byty nadają sens naszemu życiu. Z tego co zrozumiałem, on jest w swojej niewierze do bólu dzielny i bezlitosny. Tak jak mój zmarły niedawno wujek, który mi kiedyś powiedział mniej więcej tak: „Nie oszukuj się. Nie ma nic. Człowiek umiera i to co po nim zostaje, to najpierw jakieś związki organiczne, a później już tylko nieorganiczne i wreszcie nie ma już nic”. Jednak w pewnym momencie temat ateizmu wrócił za sprawą pewnego maturzysty, który – już nie pamiętam przy jakiej okazji – wspomniał coś o Krzysztofie Kieślowskim, twierdząc, że Kieślowski nie był ateistą, ale zaledwie kimś kto nie zgadza się z nauką Kościołów i sam, na własną rękę, szuka Boga. Przypomnieliśmy sobie wspólnie stare wypowiedzi Kieślowskiego, i – mam nadzieję, że dobrze tu relacjonuję sprawę – dowiedzieliśmy się, że Kieślowski nie mówił, że Boga nie ma, lecz zaledwie, że on nie wie, czy Bóg jest. A więc, on – na wszelki wypadek – z Bogiem prowadzi dialog, zwraca się do Niego z prośbami, stara się żyć tak, by Go nie obrażać. A to, zdaniem Maturzysty, świadczyć może tylko o tym, że Kieślowski ateistą nie był.
I pomyślałem sobie, że to jest bardzo ciekawa sytuacja. Bo otóż jeszcze w XVI może wieku, zarzut, że ktoś jest ateistą był traktowany jako obelga. Jak się zdaje, jeśli znalazł się gdzieś człowiek, który mówił, ze Bóg nie istnieje, lub że, owszem, istnieje, tyle że jako drzewo, gwiazda, rzeka, lub tęcza, był przez wszystkich dookoła traktowany, jak ktoś niespełna rozumu. Dla każdego normalnego człowieka żyjącego w tamtych czasach i w naszej kulturze to, że Bóg jest, a my jesteśmy jego dziećmi, stanowiło aksjomat. Zresztą w innych, choćby najbardziej prymitywnych, czy bardziej zamierzchłych cywilizacjach, też nikomu nie przychodziło do głowy uznawać, że jesteśmy tylko my i na tym koniec.
Wydaje mi się, że prawdziwe zamieszanie na tym polu zostało poczynione dopiero wraz z powstaniem tak zwanego wolnomyślicielstwa, a więc, ogólnie rzecz ujmując, w okresie Oświecenia. Rozwój nauk, a tym samym, gwałtowny wzrost przekonania u ludzi, że są strasznie mądrzy, doprowadziły do tego, że wielu z nich zaczęło najpierw delikatnie, a potem już na całego kwestionować prawdy kościelne. Najbardziej dramatycznie ten ruch objawił się właśnie w wolnomyślicielstwie. Oczywiście masoni nie od razu i nawet nie w swojej większości kwestionowali istnienie Boga. O nie! Tacy nieroztropni, to oni nie byli. Powtarzali więc w koło jakiejś bajki o Budowniczym Świata, o Wielkim Architekcie, o Uniwersalnym Umyśle, czy diabli wiedzą o czym jeszcze, a jednocześni głosili pełną wspólnotę ludzi o wszystkich możliwych przekonaniach, a więc tych co wierzą w Chrystusa, tych co wierzą w drzewa, w tych co wierzą w Zeusa, w diabła, ale również tych, którzy nie wierzą w nic. Lata mijały, ludzie robili się już tylko mądrzejsi, aż wreszcie niepostrzeżenie – jak idzie o religię – już tylko stary Marks miał odwagę powiedzieć, że religia to opium, Bogiem jest człowiek, duchy nie istnieją, szatana nie ma, a drzewa służą wyłącznie do tego, żeby na nich wieszać tych, którzy sądzą inaczej. I tyle.
Co pozostało na zewnątrz? To co zawsze, a więc całe grupy osób wiernych i pobożnych, a poza tym chaotyczna mieszanina z jednej strony tych, którzy z jakiegoś powodu z Marksem zgodzić się do końca nie chcieli, a z drugiej tych, którzy owszem tu pozostali w postawie na baczność, tyle że z jakiegoś powodu bali się przyznać przed sobą, że rzeczywiście nie ma nic. I ten chaos stworzył całą nową religię – religię ludzi, którzy przede wszystkim uważają, że z tym Bogiem i w ogóle bogami to gruba przesada, ale nie da się ukryć, że czasem się dzieją rzeczy dziwne i niewyjaśnione. Bo to się człowiekowi coś przyśni, a później się okaże, że się sprawdziło. Albo trzasnęły drzwi, gdy w domu nie było nikogo. Albo że ktoś podobno gdzieś widział, że coś spadło z hukiem na ziemię i w lesie pojawiły się jakieś dziwne światełka. Stopniowo, tych, którzy trzymali twardo z Marksem – głównie ze względów historycznych – było stopniowo coraz mniej i w efekcie dziś mamy z jednej strony ludzi wierzących, i mniej lub bardziej tradycyjnie pobożnych, a z drugiej całą kupę wyznawców tak zwanego rozumu otwartego, gdzie pod pojęciem „otwarty” rozumiemy akceptację wszelkiego typu zabobonów, poczynając od wiary w UFO, a kończąc na przekonaniu, że jak jest matura, to trzeba założyć czerwone majtki. Oni oczywiście ani nie chodzą w niedzielę do kościoła, ani nie twierdzą, że krzyż jest naszą wspólną cywilizacyjną wartością. Uważają natomiast, że księża kradną i gwałcą małych chłopców, że Bóg może i jest, tylko w ogóle nie wiadomo co to takiego, no i że faktycznie, jak człowiek spojrzy na nocne niebo, to jakoś się robi dziwnie. Podobnie zresztą, jak się zacznie gapić w ognisko. Czy oni są jednak ateistami? W życiu! Nigdy! Ależ skąd? Co za oszczerstwo!
Kiedy się zastanowić nad tym wszystkim, można rzeczywiście poczuć szacunek do tych, którzy mają odwagę powiedzieć – Tak. Jestem ateistą. Bez żadnych zakłamanych zastrzeżeń na temat humanizmu, racjonalizmu, naturalizmu. Bez tłumaczenia sobie i światu, ze ja wprawdzie nie umiem uwierzyć w Boga, ale mam szacunek dla ludzi wierzących, szczególnie żydów i muzułmanów, a już zwłaszcza buddystów, i że właściwie to jestem agnostykiem. Tak. Zwłaszcza agnostykiem. Agnostycyzm robi tu wrażenie złotego kluczyka otwierającego praktycznie wszystkie drzwi.
Czemu dziś, po raz trzeci już wziąłem się za ten temat? Jak pewnie niektórzy się domyślają, ze względu na osobę i myśl Grzegorza Miecugowa. Otóż przy okazji niedawnego wpisu, gdzie wyszydziłem tego szczególnego redaktora za jego wyjątkowy pokaz ludzkiej tępoty, ktoś napisał pod tym tekstem komentarz, w którym zacytował Miecugowa z wywiadu, jakiego ten udzielił swego czasu magazynowi ‘Gala’. Co tam takiego czytamy? Otóż Grzegorz Miecugow, po wstępnym przyznaniu, że on w Boga nie wierzy, natychmiast przechodzi do konkretów, które, jak się domyślam, w jego mniemaniu, mają go postawić w jakimś lepszym świetle. Jako kogoś wprawdzie, kto nie wierzy, ale jednak tak nie do końca. I mówi tak: „Ja wiem, że mam jedno życie. Nie wierzę, że moja dusza pójdzie do jakiegoś raju. Po śmierci rozpadnę się na atomy. A one może w przyszłości będą krzesłem? Atomy krążą. Może jest we mnie kilka atomów, dajmy na to, Kościuszki? Jestem częścią większej całości. Szukam sensu tego wszystkiego. I oczywiście nie znajdę go”.
I to, uważam, jest deklaracja dla nas bardzo interesująca. Grzegorz Miecugow, mówiąc to co mówi, a należy sądzić, że się nie wygłupiał, lecz starał się być poważny jak należy, idealnie nam pokazał stan współczesnego ateizmu w wersji – owszem – nieco karykaturalnej, ale przez to może nawet bardziej przemawiającej do wyobraźni. Z jednej strony więc widzimy kogoś, kto się nam pokazuje jako osoba rozsądna, nie ulegająca tym głupim, prostackim i niemodnym już przecież przesądom z czasów średniowiecza, które robiły wrażenie wyłącznie na jakichś spragnionych najtańszej strawy duszom, ale kto z drugiej strony wie, że tak do końca, nie wszystko się da racjonalnie unicestwić. Ale i tu, on jest wciąż lepszy od innych. Bo wie, że ani gwiazdy, ani drzewa, ani jakaś reinkarnacja, ani uniwersalny humanizm. Że to też wszystko mit. Ale wie coś jeszcze. Że czysta nauka w stylu oświeceniowym też nie odpowiada na wszystkie pytania. A więc, nauka tak – tyle że nauka otwarta. I tu właśnie pojawia się to krzesło. I Kościuszko. Oto trochę krzesła, trochę Kościuszki, trochę Miecugowa tak krążą w powietrzu i jest tylko pytanie, czy z tego powstanie coś konkretnego, i czy to coś powstanie za chwilę, czy może dopiero wówczas, gdy do tego dołączy jeszcze parę atomów, powiedzmy z jakiegoś wypasionego samochodu, czy buta.
Zajrzałem do tego wywiadu w 'Gali' i tam są rzeczy jeszcze ciekawsze. W pewnym momencie Miecugow mówi tak: "Istnieje jednak coś nadprzyrodzonego. Dowodem na to jest to, że ja wyśniłem katastrofę concorda i okrętu podwodnego Kursk. Nie wszystko da się wyjaśnić racjonalnie. Ostatnio śniło mi się, że mnie jakiś facet wali butelką po głowie,[ale też]że jestem klepką w podłodze. Bardzo świadomą klepką. Miałem poczucie, że otaczają mnie klepki, z którymi nie mam kontaktu. I ja jeden, a właściwie: ja jedna widzę kawałek drzwi lekko uchylonych i wiem, że nigdy się nie dowiem, co za nimi jest. Bardzo cierpiałem".
Oczywiście, osobiście sądzę, że to co zaprezentował Miecugow nie świadczy o jakiejkolwiek tendencji, lecz stanowi zwykły wybryk jakiegoś pospolitego półgłówka, któremu pozycja i pieniądze wyrządziły parę nienaprawialnych szkód. Ale jeśli założymy, że obecne czasy zmierzają nieuchronnie w kierunku całkowitej eliminacji ateizmu jako zarówno teorii, jak i praktyki, ale też bardzo próbują przy okazji zlikwidować wszelkie przejawy religijności prostej, ludowej i tradycyjnej, to nie należy wykluczać, że powstanie nowy rodzaj pobożności. Ludzie zaczną wierzyć w krzesła. A w ramach owej religijnej praktyki, będą te krzesła ustawiali w pustych pokojach, wchodzić na nie, czepiać sobie na szyi grube sznury i popełniać rytualne samobójstwa. Z jednej strony z uwielbienia dla atomu, a z drugiej ze strachu, że ten atom jest taki niezbadany. I kto wie, czy dla tych wszystkich nowych wyznawców Grzegorz Miecugow nie stanie się prorokiem?
Chciałem w tym miejscu skończyć to dzisiejsze pisanie, ale jakoś nie potrafię. Mam bowiem wrażenie, że jeśli jeszcze czegoś nie powiem, to właściwie równie dobrze możemy uznać, że nie wiadomo, po co w ogóle było to wszystko pisać. Bo przecież nie po to, by jeszcze raz dokuczyć Miecugowowi, czy w ogóle ludziom niewierzącym. A zatem wypadałoby jakoś pobieżnie chociaż określić cel tego gestu. Otóż muszę uczciwie przyznać, że zupełnie wyjątkowo ten dzisiejszy ma charakter czysto agitujący. Ja dziś chciałem przede wszystkim, w ramach dawania świadectwa Prawdzie, zaapelować do wszystkich tych, którzy nie wierzą w Jezusa Zmartwychwstałego i w Jego Kościół, a z drugiej dręczy ich poczucie, że czegoś im nieustannie w tej łamigłówce brakuje. Proszę, nie szukajcie czegoś, co jeśli nawet ktokolwiek zgubił, to akurat nikt z nas. Bo na końcu znajdziecie najwyżej to krzesło. A daję słowo, że nie warto.
"Życie jest formą istnienia białka,
OdpowiedzUsuńale w kominie czasem coś załka".
Zadziwiająco prawdziwe jest powiedzenie: "Jesli nie wierzy się w Boga, uwierzy się we wszystko".
Horosopy, kabały, ezoteryka.
BTW: trzeba zadzwonić do TV-EZO i zapytać o wyniki totka na przyszły tydzień.
Dowcip on-topic:
Cygance zaginął mąż. Zgłasza to na komisariacie. Komendant na to: - Ale ja panią znam! Pani przepowiada ludziom przyszłośc na bazarze! Niech pani sobie przepowie, gdzie on jest!
Na to Cyganka: - Tak, ale należy się 20 zł!
@Waldemar
OdpowiedzUsuńJa myślę, że tu oferta jest znacznie szersza. Nie potrzebujemy ani TV EZO, ani Cyganek, ani wróżek z kulą i kotem. Wystarczy pierwszy z brzegu ateista.
"Szukam sensu tego wszystkiego. I oczywiście nie znajdę go”."
OdpowiedzUsuńTo po co szuka?
'Po co szuka?"
OdpowiedzUsuńbo filozof jest to musi szukać a że "najmądrzejszy" to wie, że nie znajdzie - sługus złego.
@Cezary
OdpowiedzUsuńGówno tam szuka. Nic nie szuka. Wmawia sobie, że szuka. Żeby się poczuć bardziej człowiekiem.
@toyah
OdpowiedzUsuńpodoba mi się twoja konstatacja "gówno tam szuka"...jak zwykle trafiasz w punkt..Miecugow w postaci krzesła krążący w kosmosie.. no ale ja dla krzesła mam więcej szacunku, przynajmniej pełni jakąś ważną funkcję!
Kto nie wierzy i nie ufa bezwarunkowo i bezgranicznie Bogu Trójjedynemu, ani nie uznaje i nie szanuje wspólnoty Jego Kościoła. Niech nie szuka czegoś, co ktokolwiek zgubił, bo może znaleźć wyjątkowo ładnie zapakowane właśnie "gówno".
OdpowiedzUsuńChrześcijanin, czy katolik wierzy i ufa Bogu, a ateista twierdzi, że wie...
Natomiast agnostyk nie wierzy i nie ufa Bogu, ani nie twierdzi, że wie....
A kim jest ten, co usiłuje być inny, nijaki lub obojętny?.....
@melania
OdpowiedzUsuńJa myślę, ze Miecugow dla krzesła też ma dużo szacunku. W końcu ono dla niego jest w pewnym sensie bogiem.
JEŻELI W NASZYM ŻYCIU PAN BÓG JEST NA SWOIM MIEJSCU,TO WSZYSTKO INNE TEŻ BĘDZIE NA SWOIM MIEJSCU.
OdpowiedzUsuńNAWET GDY red bul (ze swoją bandą) PODCINA SKRZYDŁA.
@bankaist
OdpowiedzUsuńMam obawę, że te wesołe przezwiska świadczą w równym stopniu o naszym dowcipie, co o naszej bezradności.
@All
OdpowiedzUsuńBardzo źle rozwija się ta dyskusja.
Za dużo w niej nienawiści i pogardy.
No i to wrzucanie wszystkich innych do wspólnego worka.
Już raz, na tym blogu, prosiłem o uzmysłowienie sobie, że ludzie wierzący są w pewnym sensie uprzywilejowani - dano im łaskę wiary.
A ci, którym tej łaski nie dano? Cóż, poszukują. I uwierzcie, nie jest im łatwo.
Do ateizmu, z reguły dochodzi się samemu, wybierając mylnie złą drogę.
Agnostycy, to raczej ci, co intuicyjnie wiedzą, że Bóg istnieje, ale jako, że nie dana była im łaska wiary, poszukują na to coraz więcej dowodów, lub chociażby znaków.
cd.
@All
OdpowiedzUsuńcd.
Gdy przypomnimy sobie biblijne przypowieści, te o zagubionych, czy błądzących owieczkach, to takie okazywanie pogardy jest w rozumieniu chrześcijańskim, jak najbardziej nie na miejscu.
Rozumiem, że taki na przykład Miecugow może zdołować i zirytować najodporniejszych. I w zupełności zgadzam się ze wszystkim, co tu o nim powiedziano.
Ale z drugiej właśnie strony, nie można tej samej miary przypisywać do wszystkich ateistów i agnostyków.
Jeżeli co, to należy im głownie współczuć, jako ludziom ułomnym.
@All
OdpowiedzUsuńWbrew pozorom to krzesło to nie przypadek to specyficzne wyznanie wiary i przynależności. To krzesło to kod specyficznego typu a zarazem specyficznych "typów" powstały z rozważania o tym, że gdyby Chrystus żył w latach 60 xx wieku, to pewnie by zginął na krześle elektrycznym, a tym samym rodzi się pytanie o to, czy Katolicy nosili by krzesła na łańcuszku...
Tego typu "rozważania" to wstęp do grupy taki "teścik"... a co do Miecugowa to on przeszedł jeszcze jeden test, otóż zamarzyło mu się prawdziwe dziennikarstwo :)
oczywiście w jego mniemaniu.
Takie BBC na miarę kolonialnej rozgłośni radiowo-telewizyjnej "good morning polaczki".
Niestety panowie kazali mu poprowadzić z blond lalą pierwszą polską emisję "big gówna"...
Cel wiadomy a co zostało no wystarczy prześledzić "losy" uczestników, Zaczynając od lali wciskającej aparaty marki Sony* każdemu globtroterowi, poprzez "strażnika od zniczy", a skończywszy na wspomnianym już Miecugowie z jego krzesełkiem na łańcuszku...
Czasami wystarczy tylko baczniej popatrzyć i już Widzimy...
po owocach ich poznajemy...
pozdrawiam
* - do marki Sony nic nie mam, to tylko firma i jej produkty, która je sprzedaje i reklamuje w optymalny i skuteczny sposób.
@jazgdyni
OdpowiedzUsuńJa oczywiście wiem, że to jest kwestia łaski. Tyle że nie do końca jestem przekonany, że to musi od razu chodzic o łaskę wiary. Weź mnie. Ja na przykład mam mocne wrażenie, że mi łaski wiary brakuje. Natomiast wiem, że szczęśliwie otrzymałem łaskę zdrowego rozsądku. I ona mi wystarczy do tego, żeby jeślijuż coś widzę, nie wmawiać sobie, że to mi się tylko tak wydaje.
Mówisz o znakach. Przepraszam Cię bardzo, ale żeby dostrzec znaki, nie trzeba szczególnej łaski. Wystarczy się głupio nie zamykać.
@Cmentarny Dech
OdpowiedzUsuńWłaśnie o to chodzi. Za każdym razem. By bacznie popatrzeć. Nawet nie bardzo bacznie. Wystarczy trochę.
@Toyah
OdpowiedzUsuńCzy doznałeś łaski czy nie, to musisz sam rozstrzygnąć. Ale masz niewątpliwie katolickie przekonania, które oczywiście, jak najbardziej są zdroworozsądkowe. A skąd masz właśnie takie przekonania? Wychowałeś się w żydowskiej rodzinie i nagle uznałeś, że chrześcianizm, jest właśnie prawdziwy? Raczej twoje przekonania ukształtowała rodzina i środowisko. Może to właśnie jakiś skromny ułamek, tej łaski oświecenia?
Myślisz, że skowronek się rodzi i od razu potrafi pięknie śpiewać, aby móc założyć rodzinę?
Uwierz, że znacznie mądrzejsi ode mnie, potrzebowali dużo lat, aby porzucić ateizm, czy anostycyzm.
Nasz Mądry Ksiądz, który, chyba nie mimowolnie, pomógł mi się odnaleźć, może to poświadczyć.
@Cmentarny Dech
OdpowiedzUsuń„Wbrew pozorom to krzesło to nie przypadek to specyficzne wyznanie wiary i przynależności. To krzesło to kod specyficznego typu a zarazem specyficznych "typów" powstały z rozważania o tym, że gdyby Chrystus żył w latach 60 xx wieku, to pewnie by zginął na krześle elektrycznym, a tym samym rodzi się pytanie o to, czy Katolicy nosili by krzesła na łańcuszku...”
Dezerter został również tą interesującą myślą zainspirowany, tu przypomnę utwór Jezus, z której Grabarz jest bardzo dumny.
Jak wyglądałby Jezus
Gdyby żył w naszych czasach
Czy chodziłby w sandałach
Czy raczej w adidasach
Czy piłby coca-colę
I korzystał z komputera
Czy miałby długie włosy
I paszport Izraela
Na każde pytanie oczekujesz odpowiedzi
Chcesz gotowych recept, oczekujesz nadziei
A co zrobisz, gdy rozkaz zabrzmi groźnie
Czy będziesz protestował czy podawał gwoździe
Jak nauczałby Jezus
Gdyby żył w naszych czasach
Czy prowadziłby odczyty
Na śródmiejskich placach
Czy miałby program w radiu
Albo show w telewizji
Czy chciałby iść do wojska
Czy ufałby policji
Jaki rodzaj śmierci
Jezusowi by zadano
Czy umarłby na krześle
Czy też by go rozstrzelano
Jaki symbol męczeństwa
Swojego zbawcy
Na złotych łańcuszkach
Nosiliby wyznawcy
@ Jazgdyni:
OdpowiedzUsuń"Już raz, na tym blogu, prosiłem o uzmysłowienie sobie, że ludzie wierzący są w pewnym sensie uprzywilejowani - dano im łaskę wiary.
A ci, którym tej łaski nie dano? Cóż, poszukują. I uwierzcie, nie jest im łatwo."
Czyż nie powinno się bronić tylko tych niewierzących, którzy poszukują? Czyż wobec tych aroganckich, buńczucznych, pyszałkowatych Bogofobów nie powinno się strząsać pył z sandałów, bo to rzucanie ziarna w morze?
Ze względu na to, iż we wpisie została przytoczona dyskusja ze mną myślę, że głupio byłoby gdybym nie odniósł się do tego wątku. Otóż ja uważam, że my często ten sens Boga sami sobie wpisujemy. Musi być coś w co wierzymy, by robić sobie nadzieje, że istnieje życie po śmierci, że kiedyś wszyscy zostaną sprawiedliwie ocenieni itd. Nie ważne czy ktoś nazwie to sobie Bogiem, metafizyką czy Fortuną. Wierzymy ze strachu, ze strachu przed tym, że może nie być niczego po tym marnym życiu doczesnym. Ja również wierzę właśnie w to coś, z tego samego powodu z którego wierzy również p. Toyah czy nawet wielce świętobliwy p. raven59. myślę również, że szukanie to o którym na końcu napisał Pan, że „nie warto” jest pewnym przejawem dojrzewania, a człowiek mentalnie dojrzewa przez całe życie.
OdpowiedzUsuńObywatelRP Mariusz Gołosz
http://obywatelerp.blogspot.com/
@Waldemar
OdpowiedzUsuńZgadzam się; wojujących ateistów typu Dawkins należy spuszczać.
@jazgdyni
OdpowiedzUsuńNo, ja niestety nie umiem tu pomagać inaczej, jak namawiając do rozsądku i otwartych oczu.
Ale faktem jest, że nie jestem księdzem.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń@Mariusz Gołosz
OdpowiedzUsuńPrzed wszystkim, ja nie uważam, by jedynym powodem jaki mógłbyś mieć, by zabierać tu głos, miałoby być to, że zostałeś do tego bezpośrednio sprowokowany. A zatem po prostu bądź tu z nami. Poza tym, wierz mi, że moja wiara nie wynika ze strachu. Przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo.
@Toyah
OdpowiedzUsuńNiestety nie skorzystam z zaprosznia, mimo, iż dość często czytam to dobrze Pan wie, że nie zgadzam się z Pana poglądami.
@Mariusz Gołosz
OdpowiedzUsuńSzkoda, bo ja, jak wiesz, z Twoimi zgadzam się w pełni.