Kiedy już opublikowałem wczorajsze
refleksje na temat sytuacji na naszych uniwersytetach, pomyślałem sobie, że
chyba niepotrzebnie wpadłem w aż tak ponury nastrój, bo przecież to co dziś
zmuszeni jesteśmy znosić, to zaledwie moda, i nawet jeśli być może jeszcze bardziej
odporna na upływ czasu niż choćby omawiane tu kiedyś tatuaże, to jednak wciąż
tylko moda, która prędzej czy później musi przeminąć. Tymczasem z owych paru
komentarzy, jakie się tu pojawiły, wynika, że mój tekst był przecież całkiem
jeszcze optymistyczny. W tej sytuacji pomyślałem sobie, że uzupełnię tamtą
notkę paroma informacjami dotyczącymi fali, po której – mimo, że swego czasu
była bezdyskusyjnie najpotężniejsza jak możemy sobie tylko wyobrazić – pozostało
nam dziś już może tylko tych parę piosenek Janis Joplin i ewentualnie grób Jima
Morrisona na paryskim Père Lachaise.
Mam na myśli serię strajków na
amerykańskich uniwersytetach pod koniec lat 60-tych, podczas których takie
organizacje jak Black Students Union, Latin American Students Organization,
Pilipino American Collegiate Endeavor, Filipino-American Students Organization,
Asian American Political Alliance, czy zrzeszająca Amerykanów pochodzenia
meksykańskiego grupa o nazwie El Renacimiento, zrzeszone w koalicji o
nadzwyczaj spektakularnej nazwie Frontu Wyzwolenia Trzeciego Świata,
przeprowadziły strajk do dziś uważany za najdłuższy studencki protest w całej
historii Stanów Zjednoczonych. I nie trzeba nam nawet tego co się tam
wyprawiało śledzić bardziej uważnie; wystarczy przejrzeć kalendarium tamtych
wydarzeń, oraz być może jeszcze owe 10 plus 5 żądań z jakimi strajkujący występowali, by choć na
chwilę się uśmiechnąć i uwierzyć, że, jak w tym ruskim dowcipie, lepiej już
było, a i tak po tych kilku latach te wszystkie ideały jasna cholera wzięła.
A jeśli komuś wciąż mało, pragnę
przytoczyć fragment z autora, o którym tu już parokrotnie była mowa,
amerykańskiego dziennikarza Boba Greene’a, który swego czasu opisał swoje
spotkanie z pewną studentką, redaktorem studenckiej gazetki, która chciała się
od niego dowiedzieć, jak mianowicie wyglądało naprawdę życie uniwersyteckie w
czasach, gdy Greene miał okazję być jego aktywnym świadkiem i uczestnikiem. I
oto, jak on tej dziewczynie odpowiedział, dzieląc swoją wypowiedź na osobne zakresy
tematyczne:
„Campus – nie było klasycznych, męskich czy
żeńskich akademików. Zamiast tego w momencie rejstracji świeżo upieczony
student był przypisywany do swojej komuny, gdzie pokoje nosiły specjalne nazwy
takie jak ‘Farma Pokoju’, czy ‘Niebo Hanoi’. Zwykłe posiłki były zakazane, a
nasza dieta składała się głównie z granoli oraz orzechów. Pieniądze były
zakazane; wszyscy żyliśmy z uprawy warzyw, a wszelkie dobra materialne
przekazywaliśmy Ludowi. Przez pełne cztery lata spaliśmy na podłodze, ponieważ
uważaliśmy, że tak jest bardziej naturalnie, a poza tym będzie to stanowiło
symbol solidarności z naszymi braćmi i siostrami w Trzecim Świecie. Bardzo
często w jednym pokoju mieszkało nawet 15 osób. W drzwiach nie było zamków, ponieważ wszyscy byliśmy piękni i ufaliśmy sobie
wzajemnie.
Seks – Wszyscy studenci uprawiali seks publicznie nawet kilka razy dziennie,
często na zewnątrz, w błocie. Nierzadko, student kończąc studia mógł się
pochwalić nawet tysiącem partnerów. Tabletki antykoncepcyjne były dostarczane
za darmo z wielkich pojemników rozmieszczonych w strategicznych punktach
campusu. W lecie, gdy było bardzo ciepło, studenci na ogół chodzili nago,
nawet na zajęcia.
Rodzice – Rodzice z naszego punktu widzenia równie dobrze mogli nie żyć.
Ubiór – sklepy z odzieżą, takie jak je znamy dziś, nie istniały. Głównie
chodziło się w mundurach wojskowych, które można było bardzo łatwo zdobyć w
różnych punktach na campusie. Studenci często malowali swoje twarze w barwy
wojenne. Buty oczywiście były zakazane. Chodziło się wyłącznie boso.
Rasa – Społecznie było rzeczą o wiele bardziej akceptowalną być osobą czarną.
W związku z tym, podczas roku akademickiego wielu studentów było czarnych, by
stać się z powrotem białymi w czasie pobytu w domu na Święta Bożego Narodzenia
oraz podczas wakacji. Ja na przykład byłem czarny od samego początku aż do
czasu gdy otrzymałem dyplom i zacząłem szukać pracy.
Narkotyki – Wszyscy chodziliśmy wiecznie zaćpani. LSD było dostępne z kranów z
wodą, a w drodze na zajęcia asystenci rozdawali nam marihuanę. Znajdujące się
na campusie automaty oferowały meskalinę, barbiturany, oraz amfetaminę. Były
również specjalne miejsca, gdzie można było nalać sobie szklankę wina, by
spłukać tabletki. Piwo było zakazane. Student przyłapany na piciu piwa był
automatycznie wyrzucany.
Polityka – Wszyscy oczywiście byliśmy komunistami.
Muzyka – Zewsząd, 24 godziny na dobę, grała głośna rockowa muzyka, również
podczas zajęć.
Studia – Zajęć jako takich nie było.
Zamiast tego, każdego dnia gromadziliśmy się na zewnątrz, by wykrzykiwać
obraźliwe słowa na temat prezydenta Lyndona Johnsona, podczas gdy nasi
profesorowie gratulowali nam, że jesteśmy tacy
młodzi i cudowni. Wszyscy oczywiście otrzymywaliśmy najwyższe oceny
tylko za to, że przyszło nam żyć w tak ekscytującym i pełnym ciekawych wydarzeń
czasie”.
Bardzo zabawne jest samo zakończenie
felietonu Greene’a. Otóż pisze on tak:
„Strasznie
to było dawno. Kiedy opowiadałem o tamtych czasach owej studentce, poczułem
nostalgię. Ja mówiłem, ona notowała, by wreszcie powiedzieć, że musi wracać na
campus.
- Do widzenia - powiedziała.
- Peace - odpowiedziałem”.
Przepraszam bardzo, ale nawet jeśli
przyjąć, że Greene trochę się tu wygłupia, to ja już naprawdę zniosę nawet to nasze
śmieszne LGBT, nawet jeśli ono będzie niesione na sztandarach Ruchu Wyzwolenia
Krów.
Ładnie pokolorowane. Flower Power. Dzisiaj nie ma tej wyobraźni. Zostaje 'pokoloruj drwala' jako ostatnia wersja testu z matematyki.
OdpowiedzUsuń@Pavel
OdpowiedzUsuńBardzo celne spostrzeżenie. Dziś nie ma tej wyobraźni. Swoją drogą, bardzo to pocieszające.
Zobaczymy jak to będzie. Tamto miało przynajmniej jakiś 'styl', głupi bo głupi ale miało. Dzisiaj zalewa nas magma, żeby nie powiedzieć więcej. Ale bądźmy dobrej myśli.
UsuńZ tą modą to czas pokaże (jest na tatuaże, brody i wąskie nogawki), obawiam się jednak, że obserwujemy teraz głębszą i trwalszą zmianę, która zresztą jeden z poprzednich etapów miała właśnie pod koniec latach 60-tych, w czasach "rewolucji seksualnej". Tamto niby przeminęło, ale na zawsze zmieniło społeczeństwa zachodnie. Teraz zapukali i do nas.
OdpowiedzUsuńDo ciekawszej refleksji natchnął mnie tytuł notki. Jest pewna różnica bowiem, pomiędzy chłopakiem z polskiej wsi, śpiewającym 20 lat temu te piosenki, a tymi co dzisiaj krzyczą o wolności. On bowiem śpiewał ją w sobotę wieczorem na dyskotece, a cały tydzień zapierniczał jak Pan Bóg przykazał. Dzisiaj przeciętny "facet" w mieście nie potrafi wbić gwoździa.
@marcin d.
OdpowiedzUsuńPrzecież wiem. Ale dobrze że na to zwróciłeś uwagę.