Właśnie dotarła do mnie informacja,
skądinąd w wybranych środowiskach już od pewnego czasu pewnie znana, że w
odpowiedzi na donos grupki studentów pierwszego i drugiego roku socjologii
Uniwersytetu Śląskiego, że oto socjolog rodziny oraz wieloletni wykładowca
uczelniany dr hab. Ewa Budzyńska w swoich wykładach narzucała słuchaczom „ideologię anti-choice, poglądy homofobiczne,
antysemityzm, dyskryminację wyznaniową, informacje niezgodne
ze współczesną wiedzą naukową oraz promowała poglądy radykalno-katolickie”,
tamtejszy rzecznik dyscyplinarny prof.
Wojciech Popiołek skierował do komisji dyscyplinarnej wniosek o ukaranie Budzyńskiej
naganą. Jak stwierdził w przedstawionej
opinii rzeczony Popiołek, dr Budzyńska wykładała tym wrażliwym dzieciom poglądy
oparte o „własny, światopogląd
o charakterze wartościującym, stanowiący przejaw braku tolerancji wobec
grup społecznych i ludzi o odmiennym światopoglądzie, nacechowany
wobec nich co najmniej niechęcią, w szczególności wypowiedzi
homofobiczne, wyrażające dyskryminację wyznaniową, krytyczne wobec wyborów
życiowych kobiet dotyczących m.in. przerywania ciąży”.
Jak się również dowiaduję, w geście
protestu przeciwko owemu szaleństwu, dr Budzyńska złożyła wypowiedzenie z
pracy, które zostało przez władze uczelni z zadowoleniem przyjęte i dziś sprawa
jest zarówno zakończona, jak i jednocześnie pozostaje w zawieszeniu, a to w
związku z faktem, że w sprawę dr Budzyńskiej zaangażował się instytut Ordo
Iuris, oraz podobno również minister Gowin. A zatem, nawet jeśli samej dr
Budzyńskiej uratować się już nie da, to jest pewna szansa, że przez
wprowadzenie odpowiedniej ustawy, zanim będzie za późno, uda się wziąć bandę
tych durniów za twarz i uchronić nas przed tą barbarią.
Moim
zdaniem jednak, jeśli rzeczywiście możemy liczyć na jakąś zmianę, to na pewno
jeszcze nie teraz. Owa ideologiczna agresja, która opanowała nasze uniwersytety,
jest bowiem bezpośrednim odpryskiem tego, z czym się od lat muszą mierzyć Bogu
ducha winni mieszkańcy takich państw jak Stany Zjednoczone, Francja, Wielka
Brytania, Dania, czy Hiszpania i obawiam się, że jeszcze długo po tym, jak
tamci się w końcu opamiętają i zaczną wielkie sprzątanie po pozostawionych
przez siebie zgliszczach, my tu będziemy tkwić w przekonaniu, jacy to strasznie
jesteśmy nowocześni, i robić z siebie pośmiewisko.
Jest jednak coś, na co naprawdę liczę.
Otóż jest duża szansa, że w tym świńskim truchcie z jakim walczymy o pozycję w
cywilizowanym niezmiernie naszym zdaniem
świecie, uda nam się pominąć etap najbardziej kompromitujący, o którym tak
pięknie pisał swego czasu Rush Limbaugh w swojej fantastycznej książce „The Way
Things Ought To Be”, wydanej w czasach, gdy przynajmniej tu u nas panowała
jeszcze stara dobra kulturowa wolność i jedynym tabu na uniwersytetach było twierdzenie, że Lech Wałęsa to naturalny ludowy przywódca, a tam u nich już się sprawy kotłowały na
całego. Proszę posłuchać:
„Kilka lat temu grupa radykalnych studentów z
uniwersytetu Stanford urządziła manifestację na rzecz usunięcia z programu
nauczania przedmiotu zwanego Historia
cywilizacji zachodniej. Manifestanci
zorganizowali marsz protestacyjny w czasie którego wykrzykiwali: ‘Hey, hey, ho,
ho, Western culture's gotta go’. Władze uniwersytetu Stanford skapitulowały i
historię Zachodu usunęły z curriculum. Zastąpiono ją rozmytą pseudowiedzą,
która analizowała dzieje cywilizacji pod kątem ‘przynależności rasowej,
klasowej i płci’. Odtąd więc, zamiast pism św. Augustyna czy Johna Locke'a,
studenci analizują biografię gwatemalskiej przywódczyni marksistowskiej
partyzantki Rigoberty Menchu czy dokumenty plemienia Navajo zatytułowane Nasz świat, nasza owca, nasze ciało, My”.
Ja naprawdę na temat towarzystwa, które
oblazło nasze uniwersytety, nie mam niemal nic dobrego do powiedzenia, w to
jednak by oni kiedyś moim wnuczkom kazali studiować dokumenty Indian Navajo trudno mi
uwierzyć. To już prędzej spodziewać się mogę traktatu autorstwa prof. dr hab. Mai Ostaszewskiej o życiu erotycznym wyzwolonych krów. A z tym, jak sądzę, jakoś sobie poradzimy.
Bardzo dobry tekst. I jeszcze ten antysemityzm... robi wrażenie.
OdpowiedzUsuńNo cóż, dzisiaj pozostaje nam zawołać "Hey, hey, ho, ho, Western culture's gotta go".
@marcin d.
Usuń"Hey, ho, hey ho na ... by się szło".
Po co komu kultura? Pytanie zadaję z pewną nieśmiałością, bowiem wisi nad nim połowa, albo i więcej życiowego credo Józefa Goebbelsa ("Kiedy słyszę słowo kultura, odbezpieczam rewolwer").
Ja tym studentom i ich uniwersytetom życzę wielu wzruszeń wtedy, gdy będą mieli do czynienia już tylko z kulturą bakterii w jogurcie.
Oczywiście pod warunkiem takiej klęski postępu, że ktoś jeszcze będzie umiał robić jogurt.
@toyah
OdpowiedzUsuńTo, co się teraz dzieje na uniwersytetach, jest efektem Gowinowskiej doktryny podążania za zachodem. Dzieje się to na wielu polach; w opisanym przypadku - ideologicznym, ale także naukowym i instytucjonalnym. Uniwersytet Śląski przeżywa teraz totalną rozwałkę, zwaną restrukturyzacją. Zburzenie wszelkich struktur i totalny chaos, który w tej chwili panuje na uczelni, sprzyja ogólnemu obniżeniu morale pracowników i studentów.
Mnie w tym wszystkim - oprócz losu prof. Budzyńskiej - bulwersuje zachowanie studentów. Wystąpienie z taką skargą pokazuje, jak bardzo są już zideologizowani i zamknięci na różnorodność poglądów.
Pokolenie wychowanych na Facebooku nastolatków i dwudziestolatków mnie po prostu przeraża. Dla większości z nich największe wartości, których gotowi są bronić z całą stanowczością, to ekologizm i LGBT. Można na to patrzeć w kategoriach mody, obowiązujących każdego "otwartego" człowieka poglądów, ale ja się obawiam, że to jest zmiana kulturowa, która już się pokoleniowo dokonała i niełatwo będzie ją odwrócić.
@Ginewra
UsuńA ja mam nadzieję, że to jest tylko przejściowa moda. W latach 60-tych na amerykańskich, czy francuskich uniwersytetach działy się rzeczy wcale nie mniej szokujące i jakoś to powoli przeminęło. Mieliśmy długie lata spokoju, a teraz znów tam się zaczyna w tych łbach coś kotłować. Jak mówię, bardzo liczę na to, że i to się skończy, a te dzieci wydorośleją, pójdą do pracy i dadzą się zaprząc w inny kierat.
Można powiedzieć, że wszystko powoli parszywieje. Za moich czasów [90 lata] jak ktoś nie miał notatek z wykładów na uczelni, to czasami dostawał od wykładowców jako deskę ratunku spis pytań na egzamin. W zasadzie był to spis rozdziałów z jakiejś tam książki. Teraz, z tego co wiem niekiedy jest tak, że dostaje się pytania razem z odpowiedziami jako gotowy zestaw. A i to czasami okazuje się zbyt trudne.
OdpowiedzUsuń