Od kilku dni chodzi mi po głowie muzyczny projekt nazwie Mata, jednak by jakoś zacząć tę notkę, do której,
przyznam się uczciwie, przygotowuję się od czasu kiedy jeszcze owego Maty nie było na świecie, krótko opowiem, w
czym rzecz. Otóż Mata to warszawskie dziecko, a jednocześnie syn niesławnego
Marcina Matczaka, prawnika i działacza totalnej, głównie ulicznej,
antypisowskiej opozycji, który – mówię o młodym Matczaku – ni stąd ni zowąd
objawił się nam jako nadzwyczaj zdolny rapper, prezentując piosenkę zatytułowaną
„Patointeligencja”, która otworzyła worek z szeregiem innych, równie intrygujących.
Prawdopodobnie głównie ze względu na ojca i kto wie, czy nie jego finansowe i
towarzyskie wsparcie, ów Mata wszedł na rynek polskiego hip-hopu wyrzucanym z
wściekłością tekstem, w którym deklaruje, że swoich rodziców nienawidzi i tak
naprawdę nigdy nie chciał być białym, bogatym synem białych bogatych rodziców,
ale czarnym elementem z blokowisk, a zdecydował się na ten rodzaj kariery, by
sprawić przyjemność swoim kumplom z prestiżowego warszawskiego liceum Batorego,
którzy, podobnie jak on, nienawidzą swoich bogatych rodziców i też woleliby być
czarni i mieszkać na czarnych blokowiskach.
To
jest problem niejakiego Maty, mój natomiast polega na tym, że podczas gdy ów
Mata na tle współczesnego hip-hopu – i to nie tylko polskiego – jest pod każdym względem absolutnym
zjawiskiem, jego płytowy debiut, który ma nastąpić jeszcze w tym miesiącu, ma
szanse na przejęcie tego rynku za jednym leciutkim zamachem, jego
„Patointeligencja” na Youtubie ma miliony odsłon, to cała publiczna dyskusja na
jego temat kręci się wokół tego, że jego tato to samo jądro systemu, a szkoła
na której tle nakręcił swój klip, grozi mu pozwem. To jest właśnie mój problem
i moje zmartwienie.
Jak wiedzą czytelnicy tego bloga, muzyki
– i to muzyki każdej – słucham od zawsze i to słucham tak, że kiedy ona gra,
nic nie jest w stanie mnie od niej odciągnąć. A zatem, również w kwestii hip-hopu, jestem jak najbardziej zorientowany i gotów jestem toczyć wszelkie
możliwe boje na temat tego, że gdy chodzi o polską sztukę w ogóle, hip-hop –
gdyby nie problem językowy – byłby naszym pierwszym towarem eksportowym, a na
tym tle, to nieszczęsne dziecko ze swoim talentem świeci jak najjaśniejsza
gwiazda. I ponieważ ja lubię muzykę, a nie swoje związane z nią kompleksy, nie
obchodzi mnie ani trochę to, kim jest ten Mata, kim jest jego ojciec i wynikiem
jakiego układu jest sukces, którym się dziś tu zajmujemy, ale wyłącznie to, że
Mata jest czymś absolutnie najlepszym od czasu, gdy na polskiej scenie
hip-hopowej pojawił się Taco Hemingway, a już zwłaszcza od czasu gdy się związał
z córką Tomasza Lisa i się zwyczajnie skurwił.
I proszę mi nie tłumaczyć, że ja w ten
sam sposób powinienem Matę w jednej chwili odrzucić, bo cała jego kariera,
włącznie z tym jego tekstem, który on z siebie wyrzuca w swojej
„Patointeligencji” jest wynikiem czystego oszustwa. Otóż ja przede wszystkim od
dziecka słucham muzyki, ale też od wcale nie tak niedawna obserwuję tę scenę i
wiem, że gdybym miał się zastanawiać, co z tego jest szczere, co porządne, co
autentyczne, to bym oszalał i już tylko podśpiewywał sobie piosenkę "Pojedziemy na łów", której nauczyła mnie moja babcia, kiedy byłem jeszcze dzieckiem.
Główny zarzut pod adresem Maty ze strony
tak zwanych poważnych mediów jest taki, że to nie on napisał ów tekst o "Patointeligencji", ale cały projekt jest wyłącznie wynikiem jakiegoś ciężkiego
geszeftu, a jeśli ja się tym w ogóle przejmuję, to tylko dlatego, że jestem
naiwny jak dziecko. Otóż na ten argument ja mam natychmiast odpowiedź, że
dokładnie tak samo jak jestem naiwny, gdy chodzi o tego chłopaczka z Warszawy,
jestem też naiwny, gdy chodzi o Rolling Stonesów, Beatlesów, Boba Dylana, ale
również Johnny’ego Casha i – last but not least – Pavarottiego. Gdybym ja ich
wszystkich miał oceniać tak, jak mi się tu proponuje, bym oceniał Matę, to, jak
mówię, ja bym się zajął dłubaniem w nosie, a nie przeżywaniem muzyki.
Przepraszam bardzo, ale ile było szczerości i czystej wrażliwości w momencie,
gdy wspomniany Johnny Cash – wielki i cudowny artysta – wzruszał ludzi, którzy
pozwolili mu zostać milionerem, historią o tym, jak to on zastrzelił gościa w
Reno, tylko po to, by patrzeć, jak on umiera? Ile było ludzkiej uczciwości w
duecie Lennon – McCartney, gdy oni się swoim fankom prezentowali, jako grzeczni
chłopcy, którzy chcą owe dziewczynki zaledwie trzymać za rękę? Ile wreszcie
jest prawdy w tym, jak Mick Jagger w wieku 77 lat wciąż śpiewa, że „there’s no
money in his coat”? I to, przepraszam bardzo, tym wszystkim moralistom nie
przeszkadza?
Wielokrotnie próbowałem tu dzielić
się swoimi refleksjami na temat sztuki, nie tylko muzycznej, ale też
literackiej, plastycznej, czy filmowej, dlatego że tak się jakoś złożyło, że ja
od dziecka mam tu pewną szczególną wrażliwość i każdy przejaw ludzkiego
artystycznego talentu, który nie został zakopany, porusza mnie bardzo. I nigdy
nie potrafiłem zrozumieć ludzi, którzy próbują ze mną dyskutować, tylko po to,
by się popisać swoimi przemyśleniami zupełnie z tematem nie związanymi. Ciekawe
przy tym jest też to, że choć ja naprawdę bardzo szanuję każdy przejaw owego
wykorzystanego talentu, i nieważne czy mówimy o talencie braci Golców, Roalda
Dahla, Leonarda DiCaprio, czy wreszcie syna tego durnia Matczaka, to ja od
zawsze twierdziłem, że świat jest tak skonstruowany, że z jednej strony
jesteśmy my, a z drugiej te wszyscy pajace, które mają nas zabawiać, a my tym
którzy robią to najlepiej, płacimy najwięcej. I nawet do głowy by nam nie
przyszło, by któregoś z nich zaprosić do siebie na niedzielny obiad.
Ja natomiast, gdy tylko ukaże się płyta
młodego Matczaka, to ją sobie kupię i ani przez chwilę nie będę dumał, kto i ile na to coś wyłożył. Ale też nie będę się emocjonował ani tymi
historiami, które to dziecko z siebie wypluwa, ani jego mniej lub bardziej
szczerym do tego wszystkiego stosunkiem, bo mnie tu interesuje tylko to, że to
jest fantastyczny hip-hop, czyli zaledwie pewien format, a jeśli ktoś tam chce
widzieć coś więcej, to jest już tylko jego problem.
Na koniec jeszcze jedna refleksja. Otóż
pierwszy raz jak wspomniałem o młodym Matczaku, to było na Facebooku w formie zalinkowanego klipu, oraz komentarza, że stary Matczak to idiota, ale powinien się cieszyć, że ma zdolne
dziecko. Proszę sobie wyobrazić, że ów wpis skomentowało
kilku moich dobrych znajomych i każdy z nich sądził, że ja z Maty szydzę.
Zachęcam więc wszystkich również tutaj, do tego by, gdy chodzi o sztukę, albo ją przeżywali na
poważnie, albo machnęli na nią ręką. Tu naprawdę nie ma przymusu. A poza tym,
jak wszyscy wiemy, to dla artystów - no i prawników, by pozostać w temacie Matczaka - akurat jest przyszykowane specjalne miejsce
w piekle.
Mnie czasami zastanawia to jak się Panowie Artyści definiują, raz jako artyści raz rzemieślnicy. Nie jestem w stanie tego pojąć, że odbiorca ma sobie zakwalifikować, że tu ma do czynienia ze sztuką a tam z komercją.
OdpowiedzUsuń@Pavel
OdpowiedzUsuńWszystko to komercja, tyle że skierowana do różnej klienteli. Jeśli ktoś płacąc za produkt, traktuje to jako zaszczyt, to jest już tylko jego problem.
Tych z misją też Pan nie oszczędził. Śmieszne jest to, że np pewnie McCartney doskonale się w tym odnajduje a niektórzy oczekują hołdów.
Usuń@Pavel
OdpowiedzUsuńJest takie określenie, które było często stosowane za mojej młodości: "przesadyzm". Na estradzie trzeba bowiem coś śpiewać. Najlepiej o czymś, za co można być uznanym za głos pokolenia, a przynajmniej za proroka. Stąd śpiewany protest, bunt, krzywda, itd.
Zdaje się, że dopiero Zenek Martyniuk tego nie potrzebuje.
Afirmacja ("jak dobrze nam ... itd.") też się zdarza, ale popyt ma znacznie mniejszy podobnie jak w innych dziedzinach sztuki przedstawianie dobra rynkowo przegrywa z epatowaniem złem (wyjątek stare westerny).
Tak już jest i będzie. Co do tego Maty, to nie jest źle od strony artystycznej natomiast mam jakieś opory przeciwko zaakceptowaniu wiarygodności.
Pierwsze, co mi się staremu skojarzyło porównawczo, to szeroko w swoim czasie kolportowane pogłoski, jak to wtedy jeszcze młodą Monikę Jaruzelską tatuś musiał zamknąć w areszcie domowym tak bowiem ostro chciała protestować przeciwko stanowi wojennemu.
No więc u tego Maty dopiero zobaczymy, jak będzie. Czy to aby nie okaże się przesadyzm. Jednak przede wszystkim dopiero zobaczymy, czy ta muzyka jest dla wszystkich, czy też jest to caste music.
Życzliwie poczekam z opinią, aż Mata pochyli się nad młodzieżą z bloków, albo zmywaków nie mówiąc już o losie dziewcząt z jego liceum. Nie bardzo bowiem wciągają mnie kastowe frustracje konia, którego z dobrobytu owies w dupę kłuje.
Może coś dla licealistów od Sama Cooke:
https://www.youtube.com/watch?v=1HoVF6iv7OE
"...przedstawianie dobra rynkowo przegrywa z epatowaniem złem (wyjątek stare westerny)."
UsuńNo nie do końca. Seria filmów z kinowego universum marvela fabularnie opiera się głównie na tym, że dobro(ogólnie pojęte) na końcu wygrywa, a są to najbardziej kasowe filmy w ciągu ostatnich dziesięciu lat.
PS.
Coś od Sama Cooke'a:
https://youtu.be/uFDJrKbjvHs
@orjan
OdpowiedzUsuńMiałem nadzieję, że odpowiedź na swoje dylematy będziesz mógł znaleźć w tym właśnie tekście.
@toyah
UsuńJa dylematów nie mam, bo ogólnie wyrozumiały jestem. Z dawnych czasów pozostała mi zdolność słuchania muzyki z pominięciem treści tekstu przyjmując wokal jako rodzaj instrumentu.
Ciekawi mnie natomiast do czego i do kogo ten przekaz Maty dojdzie. Ale to już ciekawość pozamuzyczna.
@orjan
OdpowiedzUsuńDotarł do mnie i temu właśnie dałem wyraz.
@toyah
UsuńBo to nie jest złe od strony muzycznej i z tej strony dociera.
Mnie osobiście szkoda, że ziomo nie rapuje tego swojego cierpienia w obcym, najlepiej w niemieckim języku. Jest zresztą na nie rada. Zawsze może pójść na piechotę do Composteli. Na Camino byłby wolny.
https://www.youtube.com/watch?time_continue=83&v=z2pUAAEqg_0&feature=emb_logo
@orjan
UsuńTo by było, gdyby Johnny Cash śpiewał swój "Folsom Prison Blues" po niemiecku: "Ich habe einen Mann in Reno erschossen, nur um ihn sterben zu sehen".
Zwykle muzykę oceniam tak samo, abstrahując kompletnie od tego kto skąd, a właściwie to nie mam o tym pojęcia i nigdy nie miałem nawet potrzeby się dowiadywać. Liczy się tylko słuchanie i emocje.
OdpowiedzUsuńW tym przypadku mam jednak problem, bo nie dość, że musiałem od razu chcąc nie chcą poznać okoliczności, to jeszcze dość osobiście, bo ten chłopak jest synem dobrego kolegi mojego przyjaciela. Z którym mam wiele wspólnych tematów, na które świetnie się rozmawia, ale osoba tego kolegi do nich hmm.. raczej nie należy. Więc jak usłyszałem o tym głośnym "coming out", to od razu sobie przypomniałem naszą niejedną rozmowę na temat całego formatu rynku muzycznego w Polsce, tych wszystkich programów typu mam talent czy voice of kids, które u nas jedynie promują prowadzących albo ludzi takich jak Michał Szpak, a prawdziwe talenty z rynku wycinają skutecznie. I że jednak ten sam system w UK czy US daje ludziom tam trochę więcej szans. Mam też dobrych znajomych, którzy grają od lat i robią to naprawdę nieźle, wiele koncertów, demo, wygrane konkursy, ale na teledysk tego typu szansy nikt im nie dał na razie, a może nie da nigdy. Także jakoś tym razem nie potrafię się od tego odciąć i tego młodego chłopaka na razie pomijam milczeniem.
Aha, jego tato ponoć nie jest zadowolony z tego, co syn robi ;)