sobota, 11 stycznia 2020

Czy Johnny Cash smaży się w piekle za zabójstwo człowieka w Reno?


        Od kilku dni chodzi mi po głowie muzyczny projekt nazwie Mata, jednak by jakoś zacząć tę notkę, do której, przyznam się uczciwie, przygotowuję się od czasu kiedy jeszcze owego Maty nie było na świecie, krótko opowiem, w czym rzecz. Otóż Mata to warszawskie dziecko, a jednocześnie syn niesławnego Marcina Matczaka, prawnika i działacza totalnej, głównie ulicznej, antypisowskiej opozycji, który – mówię o młodym Matczaku – ni stąd ni zowąd objawił się nam jako nadzwyczaj zdolny rapper, prezentując piosenkę zatytułowaną „Patointeligencja”, która otworzyła worek z szeregiem innych, równie intrygujących. Prawdopodobnie głównie ze względu na ojca i kto wie, czy nie jego finansowe i towarzyskie wsparcie, ów Mata wszedł na rynek polskiego hip-hopu wyrzucanym z wściekłością tekstem, w którym deklaruje, że swoich rodziców nienawidzi i tak naprawdę nigdy nie chciał być białym, bogatym synem białych bogatych rodziców, ale czarnym elementem z blokowisk, a zdecydował się na ten rodzaj kariery, by sprawić przyjemność swoim kumplom z prestiżowego warszawskiego liceum Batorego, którzy, podobnie jak on, nienawidzą swoich bogatych rodziców i też woleliby być czarni i mieszkać na czarnych blokowiskach.
       To jest problem niejakiego Maty, mój natomiast polega na tym, że podczas gdy ów Mata na tle współczesnego hip-hopu – i to nie tylko polskiego –  jest pod każdym względem absolutnym zjawiskiem, jego płytowy debiut, który ma nastąpić jeszcze w tym miesiącu, ma szanse na przejęcie tego rynku za jednym leciutkim zamachem, jego „Patointeligencja” na Youtubie ma miliony odsłon, to cała publiczna dyskusja na jego temat kręci się wokół tego, że jego tato to samo jądro systemu, a szkoła na której tle nakręcił swój klip, grozi mu pozwem. To jest właśnie mój problem i moje zmartwienie.
      Jak wiedzą czytelnicy tego bloga, muzyki – i to muzyki każdej – słucham od zawsze i to słucham tak, że kiedy ona gra, nic nie jest w stanie mnie od niej odciągnąć. A zatem, również w kwestii hip-hopu, jestem jak najbardziej zorientowany i gotów jestem toczyć wszelkie możliwe boje na temat tego, że gdy chodzi o polską sztukę w ogóle, hip-hop – gdyby nie problem językowy – byłby naszym pierwszym towarem eksportowym, a na tym tle, to nieszczęsne dziecko ze swoim talentem świeci jak najjaśniejsza gwiazda. I ponieważ ja lubię muzykę, a nie swoje związane z nią kompleksy, nie obchodzi mnie ani trochę to, kim jest ten Mata, kim jest jego ojciec i wynikiem jakiego układu jest sukces, którym się dziś tu zajmujemy, ale wyłącznie to, że Mata jest czymś absolutnie najlepszym od czasu, gdy na polskiej scenie hip-hopowej pojawił się Taco Hemingway, a już zwłaszcza od czasu gdy się związał z córką Tomasza Lisa i się zwyczajnie skurwił.
       I proszę mi nie tłumaczyć, że ja w ten sam sposób powinienem Matę w jednej chwili odrzucić, bo cała jego kariera, włącznie z tym jego tekstem, który on z siebie wyrzuca w swojej „Patointeligencji” jest wynikiem czystego oszustwa. Otóż ja przede wszystkim od dziecka słucham muzyki, ale też od wcale nie tak niedawna obserwuję tę scenę i wiem, że gdybym miał się zastanawiać, co z tego jest szczere, co porządne, co autentyczne, to bym oszalał i już tylko podśpiewywał sobie piosenkę "Pojedziemy na łów", której nauczyła mnie moja babcia, kiedy byłem jeszcze dzieckiem.
      Główny zarzut pod adresem Maty ze strony tak zwanych poważnych mediów jest taki, że to nie on napisał ów tekst o "Patointeligencji", ale cały projekt jest wyłącznie wynikiem jakiegoś ciężkiego geszeftu, a jeśli ja się tym w ogóle przejmuję, to tylko dlatego, że jestem naiwny jak dziecko. Otóż na ten argument ja mam natychmiast odpowiedź, że dokładnie tak samo jak jestem naiwny, gdy chodzi o tego chłopaczka z Warszawy, jestem też naiwny, gdy chodzi o Rolling Stonesów, Beatlesów, Boba Dylana, ale również Johnny’ego Casha i – last but not least – Pavarottiego. Gdybym ja ich wszystkich miał oceniać tak, jak mi się tu proponuje, bym oceniał Matę, to, jak mówię, ja bym się zajął dłubaniem w nosie, a nie przeżywaniem muzyki. Przepraszam bardzo, ale ile było szczerości i czystej wrażliwości w momencie, gdy wspomniany Johnny Cash – wielki i cudowny artysta – wzruszał ludzi, którzy pozwolili mu zostać milionerem, historią o tym, jak to on zastrzelił gościa w Reno, tylko po to, by patrzeć, jak on umiera? Ile było ludzkiej uczciwości w duecie Lennon – McCartney, gdy oni się swoim fankom prezentowali, jako grzeczni chłopcy, którzy chcą owe dziewczynki zaledwie trzymać za rękę? Ile wreszcie jest prawdy w tym, jak Mick Jagger w wieku 77 lat wciąż śpiewa, że „there’s no money in his coat”? I to, przepraszam bardzo, tym wszystkim moralistom nie przeszkadza?
          Wielokrotnie próbowałem tu dzielić się swoimi refleksjami na temat sztuki, nie tylko muzycznej, ale też literackiej, plastycznej, czy filmowej, dlatego że tak się jakoś złożyło, że ja od dziecka mam tu pewną szczególną wrażliwość i każdy przejaw ludzkiego artystycznego talentu, który nie został zakopany, porusza mnie bardzo. I nigdy nie potrafiłem zrozumieć ludzi, którzy próbują ze mną dyskutować, tylko po to, by się popisać swoimi przemyśleniami zupełnie z tematem nie związanymi. Ciekawe przy tym jest też to, że choć ja naprawdę bardzo szanuję każdy przejaw owego wykorzystanego talentu, i nieważne czy mówimy o talencie braci Golców, Roalda Dahla, Leonarda DiCaprio, czy wreszcie syna tego durnia Matczaka, to ja od zawsze twierdziłem, że świat jest tak skonstruowany, że z jednej strony jesteśmy my, a z drugiej te wszyscy pajace, które mają nas zabawiać, a my tym którzy robią to najlepiej, płacimy najwięcej. I nawet do głowy by nam nie przyszło, by któregoś z nich zaprosić do siebie na niedzielny obiad.
       Ja natomiast, gdy tylko ukaże się płyta młodego Matczaka, to ją sobie kupię i ani przez chwilę nie będę dumał, kto i ile na to coś wyłożył. Ale też nie będę się emocjonował ani tymi historiami, które to dziecko z siebie wypluwa, ani jego mniej lub bardziej szczerym do tego wszystkiego stosunkiem, bo mnie tu interesuje tylko to, że to jest fantastyczny hip-hop, czyli zaledwie pewien format, a jeśli ktoś tam chce widzieć coś więcej, to jest już tylko jego problem.
      Na koniec jeszcze jedna refleksja. Otóż pierwszy raz jak wspomniałem o młodym Matczaku, to było na Facebooku w formie zalinkowanego klipu, oraz komentarza, że stary Matczak to idiota, ale powinien się cieszyć, że ma zdolne dziecko. Proszę sobie wyobrazić, że ów wpis skomentowało kilku moich dobrych znajomych i każdy z nich sądził, że ja z Maty szydzę. Zachęcam więc wszystkich również tutaj, do tego by, gdy chodzi o sztukę, albo ją przeżywali na poważnie, albo machnęli na nią ręką. Tu naprawdę nie ma przymusu. A poza tym, jak wszyscy wiemy, to dla artystów - no i prawników, by pozostać w temacie Matczaka - akurat jest przyszykowane specjalne miejsce w piekle.



11 komentarzy:

  1. Mnie czasami zastanawia to jak się Panowie Artyści definiują, raz jako artyści raz rzemieślnicy. Nie jestem w stanie tego pojąć, że odbiorca ma sobie zakwalifikować, że tu ma do czynienia ze sztuką a tam z komercją.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Pavel
    Wszystko to komercja, tyle że skierowana do różnej klienteli. Jeśli ktoś płacąc za produkt, traktuje to jako zaszczyt, to jest już tylko jego problem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tych z misją też Pan nie oszczędził. Śmieszne jest to, że np pewnie McCartney doskonale się w tym odnajduje a niektórzy oczekują hołdów.

      Usuń
  3. @Pavel

    Jest takie określenie, które było często stosowane za mojej młodości: "przesadyzm". Na estradzie trzeba bowiem coś śpiewać. Najlepiej o czymś, za co można być uznanym za głos pokolenia, a przynajmniej za proroka. Stąd śpiewany protest, bunt, krzywda, itd.
    Zdaje się, że dopiero Zenek Martyniuk tego nie potrzebuje.

    Afirmacja ("jak dobrze nam ... itd.") też się zdarza, ale popyt ma znacznie mniejszy podobnie jak w innych dziedzinach sztuki przedstawianie dobra rynkowo przegrywa z epatowaniem złem (wyjątek stare westerny).

    Tak już jest i będzie. Co do tego Maty, to nie jest źle od strony artystycznej natomiast mam jakieś opory przeciwko zaakceptowaniu wiarygodności.

    Pierwsze, co mi się staremu skojarzyło porównawczo, to szeroko w swoim czasie kolportowane pogłoski, jak to wtedy jeszcze młodą Monikę Jaruzelską tatuś musiał zamknąć w areszcie domowym tak bowiem ostro chciała protestować przeciwko stanowi wojennemu.

    No więc u tego Maty dopiero zobaczymy, jak będzie. Czy to aby nie okaże się przesadyzm. Jednak przede wszystkim dopiero zobaczymy, czy ta muzyka jest dla wszystkich, czy też jest to caste music.

    Życzliwie poczekam z opinią, aż Mata pochyli się nad młodzieżą z bloków, albo zmywaków nie mówiąc już o losie dziewcząt z jego liceum. Nie bardzo bowiem wciągają mnie kastowe frustracje konia, którego z dobrobytu owies w dupę kłuje.

    Może coś dla licealistów od Sama Cooke:

    https://www.youtube.com/watch?v=1HoVF6iv7OE



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "...przedstawianie dobra rynkowo przegrywa z epatowaniem złem (wyjątek stare westerny)."

      No nie do końca. Seria filmów z kinowego universum marvela fabularnie opiera się głównie na tym, że dobro(ogólnie pojęte) na końcu wygrywa, a są to najbardziej kasowe filmy w ciągu ostatnich dziesięciu lat.

      PS.
      Coś od Sama Cooke'a:
      https://youtu.be/uFDJrKbjvHs

      Usuń
  4. @orjan
    Miałem nadzieję, że odpowiedź na swoje dylematy będziesz mógł znaleźć w tym właśnie tekście.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @toyah

      Ja dylematów nie mam, bo ogólnie wyrozumiały jestem. Z dawnych czasów pozostała mi zdolność słuchania muzyki z pominięciem treści tekstu przyjmując wokal jako rodzaj instrumentu.

      Ciekawi mnie natomiast do czego i do kogo ten przekaz Maty dojdzie. Ale to już ciekawość pozamuzyczna.

      Usuń
  5. @orjan
    Dotarł do mnie i temu właśnie dałem wyraz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @toyah

      Bo to nie jest złe od strony muzycznej i z tej strony dociera.

      Mnie osobiście szkoda, że ziomo nie rapuje tego swojego cierpienia w obcym, najlepiej w niemieckim języku. Jest zresztą na nie rada. Zawsze może pójść na piechotę do Composteli. Na Camino byłby wolny.

      https://www.youtube.com/watch?time_continue=83&v=z2pUAAEqg_0&feature=emb_logo

      Usuń
    2. @orjan
      To by było, gdyby Johnny Cash śpiewał swój "Folsom Prison Blues" po niemiecku: "Ich habe einen Mann in Reno erschossen, nur um ihn sterben zu sehen".

      Usuń
  6. Zwykle muzykę oceniam tak samo, abstrahując kompletnie od tego kto skąd, a właściwie to nie mam o tym pojęcia i nigdy nie miałem nawet potrzeby się dowiadywać. Liczy się tylko słuchanie i emocje.

    W tym przypadku mam jednak problem, bo nie dość, że musiałem od razu chcąc nie chcą poznać okoliczności, to jeszcze dość osobiście, bo ten chłopak jest synem dobrego kolegi mojego przyjaciela. Z którym mam wiele wspólnych tematów, na które świetnie się rozmawia, ale osoba tego kolegi do nich hmm.. raczej nie należy. Więc jak usłyszałem o tym głośnym "coming out", to od razu sobie przypomniałem naszą niejedną rozmowę na temat całego formatu rynku muzycznego w Polsce, tych wszystkich programów typu mam talent czy voice of kids, które u nas jedynie promują prowadzących albo ludzi takich jak Michał Szpak, a prawdziwe talenty z rynku wycinają skutecznie. I że jednak ten sam system w UK czy US daje ludziom tam trochę więcej szans. Mam też dobrych znajomych, którzy grają od lat i robią to naprawdę nieźle, wiele koncertów, demo, wygrane konkursy, ale na teledysk tego typu szansy nikt im nie dał na razie, a może nie da nigdy. Także jakoś tym razem nie potrafię się od tego odciąć i tego młodego chłopaka na razie pomijam milczeniem.

    Aha, jego tato ponoć nie jest zadowolony z tego, co syn robi ;)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...