Moja młodsza córka, mimo tego, że ma już swoje lata, a poza tym też wszystko
to, co mieć powinna osoba w najwyższym stopniu czujna, przenikliwa i ciekawa
świata, poruszona wczorajszymi uroczystościami w pozostawionym nam tu przez
Niemców nadzwyczajnym dziele ich narodowego ducha i umysłu, a mianowicie obozie
Auschwitz-Birkenau, opowiedziała mi zasłyszaną właśnie gdzieś historię, że ze
wszystkich więźniów Auschwitz najgorzej mieli się homoseksualni Żydzi, których
Niemcy tak nienawidzili, że używali ich podczas treningów strzeleckich, gdzie
najwięcej punktów zgarniał ten z nich, który za pierwszym razem trafił prosto w
ów różowy trójkąt przyczepiony Żydowi na piersi. Starałem się wytłumaczyć
mojemu dziecku, że nawet jeśli przyjąć, że pedały naziści z jakiegoś powodu
nienawidzili pedałów-Żydów, to w całym tym kontekście jest to informacja
kompletnie bez znaczenia, bo niemiectwo miało wówczas na tyle dużo przeróżnych
sposobów, by możliwie obrazowo udowodnić sobie i swoim kolegom, że są prawdziwymi
nadludźmi, że wśród nich numer ze strzelaniem do różowego trójkąta wcale
nie musiał robić największego wrażenia. Ponieważ moja córka w tego typu sytuacjach
lubi mi zarzucać, że ja przez swoje antyżydowskie kompleksy bez sensu
kwestionuję żywe fakty, pomyślałem, że w dzisiejszym tekście przypomnę
historię, którą opowiedziałem tu dwa lata temu, a jestem głęboko przekonany, że
to jest taka historia, że nawet gdyby ją powtarzać dzień w dzień, też by nie
zaszkodziło. Proszę, posłuchaj więc, Kochanie:
Zanim jeszcze obejrzeliśmy kościół w
Ludomach, udaliśmy się do znajdującej się w pewnej odległości wioski
Wieszczyczyn, a tam na miejscowy cmentarz. Odwiedzaliśmy kolejne groby, by w
końcu zatrzymać się przy mogile księdza Walentego Marciniaka, proboszcza
miejscowego kościoła pod wezwaniem św. Rocha od roku 1945 do samej śmierci w
roku 1974.
I
tam opowiedziano mi o księdzu Marciniaku. Otóż ów dobry, jak słyszę, ksiądz z
chwilą wybuchu wojny został przez Niemców aresztowany, by po paroletniej tułaczce
z miejsca na miejsce, trafić do obozu w Dachau, gdzie został poddany
szczególnemu doświadczeniu. Otóż obozowy lekarz zdecydował, że zadaniem księdza
Marciniaka będzie to by był on systematycznie wystawiany na ataki obozowych
psów, i by następnie odniesione przez niego rany były poddawane
eksperymentalnemu leczeniu przy pomocy różnych maści, w taki sposób, by
ostatecznie niemiecka medycyna była w stanie opracować skuteczny środek na
powstałe skutkiem pogryzienia przez psy rany. Co Niemiec postanowił, to dostał,
a ksiądz Marciniak jakimś niezbadanym cudem dotrwał w swoim cierpieniu aż do
wyzwolenia i ostatecznie jak najbardziej wyleczony przy pomocy fantastycznych
niemieckich maści wrócił do Polski, by, jak już wspomnieliśmy, objąć parafię w
Wieszczyczynie niedaleko Poznania i uczyć ludzi miłości i wybaczenia.
Zmarł
ksiądz Marciniak w wieku, o ile dobrze pamiętam 70 lat, w roku 1974, tyle że
już bez nóg, które zostały mu chwilę przedtem odjęte skutkiem gangreny,
która, jak się okazało, ostatecznie pokonała niemiecką medycynę, a ja już się
tylko zastanawiam nad zasługami Niemiec i Niemców dla naszego wspólnego
powodzenia, które są nie do zlekceważenia. Czemu tak? Otóż pewien mój
przyjaciel, znakomity lekarz, zwrócił moją uwagę na fakt, że wiele chorób i
dolegliwości, takie jak choćby Alzheimer, noszą nazwy pochodzące od niemieckich
nazwisk i że warto by było się zadumać nad tym, czy przypadkiem to nie Niemcy
właśnie w historii świata nie wykazywali szczególnej pasji do tego, by nieść
pomoc we wszelkich boleściach. Szukam w Internecie informacji w tym temacie i
widzę, że faktycznie coś w tym jest. Ale jest jeszcze coś. Kiedy rozejrzymy się
wokół siebie, musimy zauważyć, że w grę nie wchodzi tylko medycyna, ale że
niemiecka myśl techniczna opanowała wszelkie inne dziedziny naszego życia. No
weźmy na przykład słynną markę odzieżową „Puma”. Jak czytam wszystko się
zaczęło, kiedy nadzwyczaj oddany sprawie nazista nazwiskiem Rudolf Dassler
krótko po wojnie wymyślił, że do produkowanych przez niego butów można by było
wkręcać specjalne kolce, by dało się w nich wygodniej i szybciej biegać. Otóż
ja się zastanawiam, czy nie było tak, że jeszcze parę lat wcześniej w Dahau,
któryś z miejscowych specjalistów nie sprawdzał na polskich księżach, czy oni
nie będą szybciej biegać, gdy im się w stopy coś wkręci. Ksiądz Marciniak
niestety nam już tego nie powie, więc musimy pozostać z naszymi podejrzeniami.
Przypominam, że jeśli ktoś ma ochotę
komentować na naszym blogu, musi zostać wcześniej przeze mnie zaproszony, a do
tego wystarczy, że napisze do mnie na adres k.osiejuk@gmail.com. Zapraszam.
Brakuje słów, żeby coś tu dopisać.
OdpowiedzUsuńPo dłuższym zastanowieniu naszła mnie jedna myśl. Otóż sam język kryje w sobie mnóstwo tajemnic natury pozajęzykowej, wystarczy przyjrzeć się słowom i można znaleźć drogi do ich odkrywania.
OdpowiedzUsuńPrzypominania tego bestialstwa nigdy za wiele. Wyobraźnię też warto uruchomić, jak co rusz słowo faszyzm służy za przecinek. Na Roztoczu rodzinnych stronach mojej mamy jest takie straszne miejsce - Bełżec.
OdpowiedzUsuńSzanowni Państwo,nie żyjmy w błogostanie.Terlikowski "santo subito",udowodnił,że jesteśmy tacy sami,a z pewnością bez problemu możemy być.
OdpowiedzUsuńhttps://dorzeczy.pl/kraj/127660/dobrze-sie-pan-zastanowil-co-pan-pisze-burza-po-wpisie-terlikowskiego.html
W czasach II wojny sprzedawali Niemcy Francuzom nawóz ze skompostowanych prochów ludzkich, a winogrona ponoć pięły się na nim jak oszalałe. Nikt nie pojmował tego fenomenu ale ceniono ów nawóz za to, że tak skuteczny był. Współcześnie jest on już tylko wspomnieniem wśród starych winiarzy. Trzeba więc brać pod uwagę i tę możliwość, że także obecnie ktoś spogląda tym skupionym wzrokiem ze zdjęcia w stronę cudzych cmentarzy.
OdpowiedzUsuń@2,718
OdpowiedzUsuńNie wiedziałem o tym, ale jeśli się zastanowić, to jest wręcz oczywiste. Takiego marnotrawstwa niemiecki duch przedsiębiorczości by nie przeżył.