Opisana poniżej
historia starszym czytelnikom tego bloga jest już pewnie dobrze znana, ponieważ
jednak jestem szczerze przekonany, że prawdy nigdy dość, a okazja ku temu, by
to przekonanie zrealizować, jest jak znalazł, przedstawiam swój najświeższy
felieton z „Warszawskiej Gazety”, z nadzieją, że po raz kolejny może coś
drgnie.
Oto w tych
dniach pewien Łukasz Foltyn, jak się dowiadujemy człowiek, który wymyślił
popularny komunikator Gadu-Gadu opublikował na Facebooku analizę, w której przy
pomocy samych liczb dowiódł, że Jerzy Owsiak ze swoją fundacją, nie jest służby
zdrowia dobrodziejem, lecz jej mordercą. A mówiąc krótko, chodzi o to, że w
sytuacji gdy jego całkowity udział w finansowaniu opieki medycznej w Polsce
stanowi zaledwie jedną tysięczną całego budżetu, znaczna część opinii
publicznej utrzymywana jest w przekonaniu, że gdyby nie WOŚP, Polskie Państwo
służbę zdrowia by już dawno zrujnowało.
Mógłbym tu
dokładniej zrelacjonować wyliczenia zaprezentowane przez Foltyna, pomyślałem
jednak, że opowiem pewną historię sprzed lat, która o wiele plastyczniej
pokazuje, z czym i z kim mamy do czynienia. Otóż w czasie wielkiej powodzi roku
1997 pewna podopolska wioska została odcięta od świata, tak że ludziom zaczęło brakować
wody pitnej, żywności, suchych ubrań, leków itd. W ogólnym bałaganie i przy
permanentnej niemożności miejscowych władz, proboszcz okazał się jedynym
człowiekiem, który potrafił powodzian skrzyknąć, zorganizować ich i w ogóle
zacząć działać, tak by pomóc zwłaszcza tym, którzy z racji wieku, albo choroby
mieli najtrudniej.
Kiedy woda
trochę opadła, na horyzoncie pojawiły się trzy ciężarówki z logo WOŚP. Dowiedziawszy
się, że wspomniane ciężarówki jadą do niego, proboszcz zwołał ludzi do wyładunku
i zaczął wytężać wzrok. Już po chwili jednak okazało się, że ciężarówki,
jeszcze przy wjeździe na most ma Odrze, z niejasnych kompletnie powodów, nagle
się zatrzymały. Ludzie czekali całą noc, cały dzień, w końcu proboszcz, jako że
samochody zalało i były nie do użytku, wsiadł na rower i pojechał na drugi
brzeg rzeki. I tam mu wyjaśniono, że pan Owsiak życzy sobie, żeby wjazd
transportu do wsi i rozdzielanie darów rejestrowała ekipa telewizyjna, a ta, tak
się niefortunnie złożyło, może przyjechać najwcześniej jutro, a kto wie, czy
nie dopiero za dwa dni. Proboszcz oczywiście zasugerował, by machnąć ręką na
telewizję i jak najszybciej przyjeżdżać, bo powodzianie bardzo potrzebują
pomocy, wtedy jednak jeden z członków owego transportu, zadzwonił z komórki do
Owsiaka i przedstawił mu sytuację, by już po chwili rozłączyć się i poinformować,
że szefowi bardzo jednak na telewizji zależy, a więc jednak trzeba będzie jeszcze
trochę poczekać. Proboszcz, jak się okazało, człowiek pobożny i dobry, choć o
cholerycznym usposobieniu, na tę informację zdenerwował się bardzo, zwyzywał
tych ludzi, z Jerzym Owsiakiem na czele, od bezdusznych chamów, kazał im –
przepraszam tu za zbyt dosłowny cytat – „wypierdalać”, a jednocześnie zapowiedział, że
jeśli którakolwiek z panaowsiakowych ciężarówek wjedzie do wsi, to on ją
osobiście, wraz z całą zawartością, spali.
Opowiedziana historia jest jak najbardziej autentyczna, opowiedział mi
ją świadek owych zdarzeń, a ja już tylko mam nadzieję, że stanie się cud i
uruchomi ona choćby małą lawinę. A potem się zobaczy.
Przy okazji
przypominam, że wszyscy ci, którzy mają życzenie komentować na tym blogu, mogą
swój zamiar realizować wyłącznie przez wcześniejszą rejestrację. W związku z
tym, proszę o kontakt pod adresem k.osiejuk@gmail.com.
Przypominania nigdy dość, nie pamiętałem tej historii. Świetna. A na ten ryj, wybacz, nie mogę patrzeć. On się koszmarnie starzeje i ma coś ze zgryzem, jak gębę otwiera to dzieje się z nią coś okropnego, jakiś dziad z niego wyłazi. Taki dziad zdolny do wszystkiego. Powiedzenie „mieć wypisane wszystko na twarzy”, dobrze to ilustruje.
OdpowiedzUsuń@umami
UsuńTo prawda. To zdjęcie jest w dziesiątkę.