Nie będę
ukrywał, że z samej transmisji obchodów 75 rocznicy wyzwolenia Auschwitz
obejrzałem zaledwie kilkanaście minut i to wcale nie dlatego, że interesowało
mnie jedynie wystąpienie prezydenta Dudy – jego akurat do dziś nawet nie
wysłuchałem – ani też dlatego, że nie interesują mnie żydowskie geszefty –
szczerze powiedziawszy, one tu akurat są dla mnie najciekawsze – ale z tego prostego powodu, że nawet dla mnie,
klasycznego bon vivant, spędzenie
całego dnia przed telewizorem nie wchodzi w grę. Jednak jakąś część tego eventu
obejrzałem i mogę powiedzieć, że z prawdziwym przejęciem wysłuchałem zarówno
wystąpienia tego staruszka, który tak poruszająco opowiadał o tym, jak przywieziono
do Auschwitz kolejną partię Żydów, Niemcy zaczęli ich prowadzić w stronę komór,
a oni biedni szli tacy spokojni, nawet nie przeczuwając co się z nimi za chwilę
stanie, podczas gdy on, owszem, patrzył i wiedział. Ale też chwilę później, gdy
słuchałem równie starego Żyda, który najpierw śpiewał jakąś modlitwę, a potem odmówił
Kaddisz. Potem jeszcze wysłuchałem modlitwy naszego biskupa, by Pan im dał
wieczny odpoczynek, a światłość wiekuista by im świeciła i by odpoczywali w
wiecznym pokoju, i to tyle. No dobra, jeszcze obejrzałem sobie twarze tych
najstarszych na świecie Żydów siedzących na publiczności, jak tak siedzieli w
tych słuchawkach i kiwali głowami, a to, przyznaję, zawsze robi wrażenie. Na
swoje szczęście, Turskiego już się nie doczekałem, a gdy przemawiał Cywiński,
wyszedłem do toalety za sprawą.
A więc to, co tam się tak naprawdę
wydarzyło, znam wyłącznie z medialnych relacji, natomiast jestem pewien, że już
w tym momencie wielu Czytelników nie interesują moje refleksje, czy to na temat
roli Niemców i Polaków w Holokauście, czy tym bardziej tego, jak w tym
wszystkim zaprezentowały się polskie władze, ale dlaczego ja, kiedy piszę o
Auschwitz, wpadam w tak kpiący nastrój. A ja już spieszę z wyjaśnieniem. Otóż
ja nie jestem w stanie się ekscytować w sytuacji gdy w tym całym politycznym
zamieszaniu, jakiego jesteśmy świadkami na całym niemal świecie, wszyscy ważni
uczestnicy tej zabawy, zaczynając od zwykłych Żydów, przez tę całą bandę
zawodowych kustoszy pamięci o tamtej masakrze, a kończąc na prezydencie Dudzie,
który, nie oszukujmy się, ma dziś kupę ważniejszych spraw niż zamartwianie się
dawno już na wszelkie możliwe strony rozwałkowanym niemiectwem, załatwiają
zwyczajnie swoje codzienne sprawy, a jeśli robią to ze smutną miną, to
wyłącznie dlatego, że inaczej akurat nie wypada. No dobrze, jestem pewien, że
ci wszyscy staruszkowie, którzy tam siedzieli, słuchali tych wszystkich
wystąpień i przecierali oczy ze wzruszenia, robili to szczerze... natomiast
cała reszta... przepraszam bardzo, ale nie bądźmy naiwni.
Myślę zresztą, że te moje słowa
znakomicie potwierdzili choćby Marian Turski, który całe swoje wystąpienie
przygotował wyłącznie po to, by wyrazić sprzeciw wobec reformy sądownictwa w
Polsce, a tym sposobem zakwalifikować się do tegorocznej Akademii Sztuk
Przepięknych Jerzego Owsiaka w Kostrzyniu nad Odrą, czy Piotr Cywiński, dla
którego parszywego postępowania brakuje mi już słów od dawna. W tej zatem
sytuacji, nie będę się już tu usprawiedliwiał ze swojej bezduszności, ale zwrócę
uwagę na coś, na co wpadłem w uczęszczanym przeze mnie portalu tvn24.pl. Otóż
proszę sobie wyobrazić, że w obliczu zbliżających się obchodów rocznicy wyzwolenia
obozu w Auschwitz, opublikowali oni tekst niejakiego Mariusza Nowika
zatytułowany „Miłość w Auschwitz. On był esesmanem, ona Żydówką”. Ów tekst
zaczyna się tak:
„Przed bramą kłębił się tłum. Tych, którzy
mdleli z zimna i wycieńczenia, esesmani zabijali na miejscu. Ale do jednej z
drżących na mrozie więźniarek podszedł młody esesman i wręczył jej ciepłe
zimowe kozaki. Spojrzeli sobie w oczy. Ona nazywała się Helena, on nazywał się
Franz. W tym przerażającym miejscu wykiełkowało między nimi uczucie, które nie
miało prawa zaistnieć”.
A dalej idą szczegóły, które portal tvn24
podaje z gracją pierwszej klasy wenezuelskiej mydlanej opery. Ona była dziewczyną
ze Słowacji, a on, normalnie, esesmanem służącym w Asuschwitz. I oto, kiedy te
Żydówki tak stały, któryś z Niemców zażyczył sobie, by ta która najładniej
śpiewa mu coś zaśpiewała, no i wtedy wystąpiła Helena, zaśpiewała i w tym momencie, kiedy
Franz ujrzał oczy Heleny i jednocześnie usłyszał jej głos, pierwsze co
zrobił, to najpierw dał jej te buty, następnie dokończył bieżące sprawy, a potem
już zaczął Helenę adorować, wciąż jej powtarzając, że ją kocha. Wedle
powojennych relacji Heleny, mimo że oczywiście ten ocalił ją przed śmiercią, ona
zdecydowanie odrzucała awanse Franza, do tego nawet stopnia, że on w pewnym
momencie nawet z rozpaczy wyzwał ją od kurew i chciał ją zastrzelić, jednak się
uspokoił, a ona po pewnym czasie również coś w nim dostrzegła i między nimi zakiełkowała
wielka miłość, która przetrwała cały ten trudny czas. Oczywiście Franz dalej
wykonywał swoją codzienną robotę, niemniej Helena pozostawała zawsze na tyle z boku, by
doczekać końca wojny. Kiedy nastąpiło wyzwolenie, Franz wrócił do swojej
rodzinnej Austrii – bo to był oczywiście Austriak, a nie Niemiec – ona
wyjechała do Izraela, ale ponieważ, jak się okazało, na Franzu ciążyły bardzo
ciężkie zarzuty związane z jego służbą w Auschwitz, stanął ów biedaczek przed
sądem i tam znów miał okazję się spotkać ze swoją ukochaną, z którą spędził
upojne lata w Auschwitz. I tam, jak czytamy w reportażu na tvn24.pl, ona Helena
sądowi opowiedziała wszystko, od początku do końca, a wzruszony sąd Franza
uniewinnił. I tym oto happy endem kończy się ów okolicznościowy tekst opublikowany
na portalu tvn24.pl.
A ja już mam tylko jedną uwagę. Otóż
przez minione dziesięć lat wrzuciłem tu całą kupę tekstów, w których najlepiej
jak umiałem pokazałem palcem ową niemiecką zbrodnię. A dziś w sytuacji, w
jakiej się znaleźliśmy, nie widzę jakoś najmniejszego powodu, by się tu
szczególnie popisywać, zwłaszcza gdy mam bardzo silne wrażenie, że jestem tu
jedyny. Cała reszta to banda cynicznych oszustów, dla których ta rocznica, to
zaledwie kolejna okazja, by załatwić parę bieżących spraw. Bo nie oszukujmy się
i powtórzmy to raz jeszcze, kwestia Holocaustu została już dawno skutecznie
załatwiona, a jeśli dziś się ją od czasu do czasu wyciąga na wierzch, to albo
po to, by wskazać aktualnego wroga – którym, tak się ostatnio składa, jest
Polska – i spróbować go wymiksować z międzynarodowej
rozgrywki, która akurat ma miejsce, albo stworzyć jakąś kiczowatą opowieść,
dzięki której ktoś tam otrzyma więcej odsłon, czy zaledwie lajków, a ludzie,
którzy ją przeczytają będą jeszcze głupsi, niż byli wcześniej.
W Oświęcimiu przynajmniej tych byłych więźniów godnie podjęto. W zeszłym tygodniu w Yad Vashem zaprosili ich raptem 30 i byli kompletnie zmarginalizowani. Nawet pozorów nie ma czasu już trzymać.
OdpowiedzUsuńIch tak teraz obchodzą ci którzy przeżyli Auschwitz,jak wtedy obchodził ich los mordowanych w Auschwitz.
OdpowiedzUsuń@Dariusz
UsuńHerling Grudziński, jak najbardziej Żyd, opowiadał, jak to podczas wojny do ambasady Niemiec w Szwajcarii zgłosiła się grupa ważnych nowojorskich Żydów i zwrócili się z prośbą, by Niemcy wypuścili z Auschwitz dziesięciu Żydów, na których im bardzo zależało. Mówi Grudziński, że zapłata musiała być na tyle duża, że Niemcy - to też słowa Grudzińskiego - jak dobry rzeźnik zaproponowali, że dokroją nowojorskim Żydom jeszcze dwa plasterki. I wyobraź sobie, że wtedy usłyszeli, że lista przedstawiała dziesięć nazwisk i oni zapłacili tylko za dziesięciu i tych dwóch dodatkowych nie potrzebują.
Najzabawniejsze, że on to opowiedział w wywiadzie dla Wyborczej.