Po dłuższej
nieco przerwie przedstawiam kolejny odcinek krótkich kawałków, jakie regularnie pod tytułem "Wezwani do tablicy" publikuję w magazynie „Polska Niepodległa”. Dziś głównie ku pamięci piosenkarki
Kory i ku chwale jej przyjaciół.
Poprzedni odcinek „Wezwanych” w całości został poświęcony różnym bardzo
wydarzeniom, które łączy jednak jeden wspólny element, ten mianowicie, że ich
jednym i tym samym bohaterem jest tak zwany „świr”. Dziś oczywiście ów świr się
znów się pojawi, tym razem jednak w ramach tylko jednego wydarzenia, a mianowicie
śmierci popularnej piosenkarki Kory. Od razu przy tym muszę uprzedzić
Czytelników, że ją samą zostawimy tu w, zgodnie z życzeniem osób bliskich,
nieświętym spokoju, natomiast owymi bliskimi zajmiemy się z najwyższą radością.
Swoją drogą to jest bardzo ciekawe, jak oni wszyscy się łączą w stada. Umiera
taka Kora, która, co by o niej nie mówić, coś tam w życiu osiągnęła, a tu się
okazuje, że celem tego projektu była przez cały czas wyłącznie hodowla bałwanów.
***
Weźmy choćby takiego Kamila Sipowicza, człowieka bez jednego choćby
talentu, o którym świat by nawet nie usłyszał, gdyby nie fakt, że on przez
ponad 40 lat, z wymuszanymi towarzysko przerwami, był tak zwanym partnerem
Kory, a w ostatnich latach nawet jej mężem. To on zatem musiał wziąć na siebie
beznadziejne przecież zadanie stworzenia dla tego co się stało oprawy, która by
pozwoliła znajomym Kory uwierzyć, że śmierć to jednak nie koniec, ale zaledwie
początek, nawet jeśli umiera ktoś, dla kogo życie jest niczym więcej jak
bezprzytomną zabawą. No i ostatecznie wymyślił ów bon mot, który przez ostatnie
dni powtarzał gdzie tylko mógł, nie wykluczając samego pogrzebu, że Kora, choć
odmówiła przyjęcia ostatniego namaszczenia, wcale nie była tępą racjonalistką, bo
„wyznawała religię słońca, wiatru i kwiatów”. Z punktu widzenia tak zwanych
humanistów, bardzo to przekonujący argument, niemal tak samo dźwięczny, jak pamiętny
tekst na pogrzebie Wisławy Szymborskiej, gdzie któryś z jej znajomych
powiedział, że ona teraz siedzi gdzieś w kosmosie obok Elli Fitzgerald i słucha
jak ta śpiewa „Summertime”.
***
Ja rozumiem, że ktoś teraz powie, że mogłem się bardziej postarać i sobie
do swoich szyderstw znaleźć coś lepszego, niż mądrości Sipowicza. Dla nich więc
specjalnie przedstawiam, po raz kolejny zresztą, prawdziwą czarownicę, czyli
profesor Uniwersytetu Warszawskiego, Magdalenę Środę, która, owszem, również
zaprodukowała się na wspomnianej uroczystości pogrzebowej i wygłosiła coś
takiego. Proszę się trzymać foteli:
„Trudno mówić o Korze, której nie ma,
ale o której wiem, że wszystko słyszy. Nie dlatego, bym wierzyła w jej wieczne
życie, ale dlatego, że ta ilość energii którą w sobie miała, którą była, nie
mogła tak po prostu rozproszyć się i zniknąć. […] Właściwie trudno spobie wyobrazić, co stałoby się ze światem, gdyby jej
potężna energia nie znajdowała ujścia w koncertach, w śpiewaniu, w pisaniu i
wreszcie w walce z chorobą. A na tym polu była naprawdę zaciekłą wojowniczką.
[…] Ktoś powiedział, że Kora była
eksterytorialna jak państwo Watykan. I jak Watykan była bogata wewnętrzenie.
Jej twórczość była rzeczywiście eksterytorialnym państwem, gdzie wszyscy czuli
się równi, wolni, ubogaceni, solidarni”.
Przepraszam bardzo ale tym razem Środa przebiła nawet, równie nieświętej co
Kora pamięci, telewizyjnego redaktora Grzegorza Miecugowa, który, kiedy jeszcze
kipiał życiem zechciał się podzielić refleksją, że, jego zdaniem, po śmierci,
człowiek nie znika zupełnie, lecz zamienia się w coś pożytecznego, jak na
przykład krzesło.
***
No a tu jeszcze mamy ten Watykan, gdzie wszyscy czują się równi, wolni,
ubogaceni i solidarni. Jak na kogoś, kto wręcz zawodowo przedstawia się, jako
satanistka i ogłasza Watykan jako gniazdo wściekłych żmij, to porównanie robi
wrażenie kompletnego odjazdu. Jak poinformowały media, prof. Środa należała do
najbliższych przyjaciół Kory oraz Sipowicza. Kiedy się o tym dowiedziałrem,
pomyślałem sobie, że to jednak są dwa tak różne światy, że trudno mi sobie
wyobrazić, że to nie jest fejk. Po wysłuchaniu przemówienia Środy podczas
uroczystości na Powązkach uznałem, że wszystko się jednak zgadza. U Sipowiczów
prawdopoodbnie można było dostać najlepszy towar w mieście. Inaczej to równanie
mi zwyczajnie nie wychodzi.
***
Wszystko natomiast się zgadza w momencie, gdy na scenę wszedł dziennikarz
Wojciech Mann i, jak to mówią młodzi, nie opieprzając się, wygarnął
politycznie:
„Przyszło jej żyć w okresie różnych
faz naszego kraju. Najpierw był komunizm, potem był komunizm z ludzką twarzą,
potem były różne turbulencje, potem była Solidarność, stan wojenny, demokracja,
a wreszcie parodia demokracji. I przez wszystkie te okresy Kora szła z podniesioną
głową i z jasnymi poglądami. Wypowiadała je śmiało, nie patrząc na koniunktury,
nie łasząc się do kolejnych sekretarzy, ministrów, dyrektorów, prezesów –
robiła swoje”.
I to akurat, w wykonaniu kogoś takiego, jak Wojciech Mann, jeden z
najwybitniejszych pieszczochów komuny, musi robić wrażenie. Zwłaszcza gdy
skupimy się na tym fragmencie z „różnymi turbulencjami”. O tak! To by było
bardzo ciekawe dowiedzieć się, co to były za turbulencje, że taki specjalista
od polityki jak Wojciech Mann nie był w stanie znaleźć dla nich odpowiedniej
nazwy.
***
Jednak jest w tej jego żałobnej wypowiedzi coś jeszcze ciekawszego. Otóż w
pewnym momencie red. Mann wypowiada następujące słowa:
„Warto też powiedzieć, że pełniła też
rolę, nazwijmy to, pedagogiczną. Występując w programie telewizyjnym, potrafiła
też uczyć widzów, i nie tylko widzów, ale też uczestników, szacunku dla
publiczności, tępiła taniochę, tępiła tandetę, tępiła amatorszczyznę, i znowu,
dzięki temu budowała swoją osobowość otoczoną szacunkiem ludzi”.
W tym właściwie momencie wypadałoby pewnie powiedzieć, że źle bardzo zrobił
Mann, że zaufał swojej ćwiczonej przez lata elokwencji i nie napisał sobie tego
przemówienia, jak choćby prof. Środa na kartce, jednak my tu mamy inną
refleksję, dotyczącą samej Zmarłej i wspomnianego szacunku. Otóż ja bardzo
dobrze pamiętam program telewizyjny program „Must be music”, gdzie pewnego dnia
wystąpił tam naprawdę bardzo zdolny chłopak, uczeń szkoły muzycznej w Sanoku, i
nadzwyczaj profesjonalnie zaśpiewał piosenkę o tym, że Polska jest naszą
ojczyzną, że jest piękna i nie warto z niej uciekać, po czym został przez jury
do spodu wyszydzony. Kiedy śpiewał, jury siedziało z demonstracyjnie
spuszczonymi ze wstydu głowami, lub zasłoniętymi twarzami, a na koniec Kora,
która była tam przewodniczącą, z zażenowaniem oświadczyła, że ona „prawie
umarła”, na co reszta zarechotała długo i przeciągle, dowcipnie radząc
chłopakowi, by „nie szedł tą drogą” i „wracał do Polski”. No tak. Szacunek to
podstawa. I nikt jak Kora tego nie wiedział.
***
No ale nie miało być o Korze, więc spójrzmy może na całą tę menażerię,
która się tam na Powązkach zgromadziła i zastanówmy się, co się dzieje w tych
głowach. Otóż proszę sobie wyobrazić, że, jak poinformował wspomniany na
początku Kamil Sipowicz, przed swoją śmiercią Kora miała dwa życzenia. Pierwsze
z nich to te, by jej zdjęcia, jakie gdy ona już umrze będą publikowane w
mediach nie były czarno-białe, lecz kolorowe, drugie natomiast takie, by na jej
pogrzeb wszyscy również przyszli ubrani na kolorowo. Oglądałem transmisję z tej
uroczystości i co, ciekawe, jedyną ekstrawagancją, jaką udało mi się zauważyć,
było to, że Kamil Sipowicz wystąpił w kapeluszu, którego nie zdjął ze łba nawet
wtedy, gdy urna z prochami jego, było nie było, żony była składana do grobu.
Poza tym, wszyscy uczestnicy byli ubrani albo na czarno, albo prawie na czarno.
Nawet Kuba Wojewódzki, który tam też się znalazł nie zrobił z siebie
zwyczajowego pajaca i wystąpił w zwykłej szarej koszuli. Bardzo to ciekawe.
Wygląda bowiem na to, że choćby oni nie wiadomo jak się starali, by być
naprawdę nowocześni i undergroundowi, pewnych nawyków, wyrastajacych wprost z
kultury chrześcijańskiej, nie pokonają. Jest pogrzeb – jest żałoba. Ależ oni są
pogubieni!
***
Swoją drogą ciekawe, że tam nie pojawił się Zbigniew Hołdys – w końcu swego
czasu główny konkurent Maanamu do miana pierwszego artysty stanu wojennego – a
przynajmniej nie na tyle wyraźnie, by go pokazały kamery TVN-u. Czy to możliwe,
że ta cała gadka o kolorach to była tylko taka gadka-szmatka właśnie, a na samą
myśl, że tam miałby się pokazać Hołdys oni wszyscy jednocześnie krzyknęli:
„Nie, tylko nie ten wariat!”? I my to oczywiście rozumiemy. To by bowiem dopiero
był figiel, gdyby to dziwadło wlazło przed mikrofon w kwiecistej koszuli i
zaczęło wrzeszczeć: „Kaczyński ch***j!”
Zachęcam
wszystkich do kupowania moich książek, dostępnych w księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl, ale też i tu na miejscu przez kontakt mailowy
k.osiejuk@gmail.com.
Przynam sie, ze z babskiej ciekawosci ogladalam te uroczystosc i zauwazylam, e faktycznie jak Pan pisze: 'pewnych nawyków, wyrastajacych wprost z kultury chrześcijańskiej, nie pokonają'
OdpowiedzUsuńBardzo spektakularne byl to gdy Monika Olejnik ze swoim partnerem (nie pamietam nazwiska) skladali kwiaty na grobie Kory i ten gosciu, taki niepewny co nalezy zrobic ... nie inaczej ale po prostu ukleknal...
To jest właśnie paradne, że ta oświecona część naszej społeczności, te różne Profesory z Uniwersytetów i redaktory wygłaszają teksty o tym jak to po śmierci człowiek zamienia się w energię i pod postacią krzesła lata po kosmosie i słucha piosenek Eli Fitzgerald.
OdpowiedzUsuńI nikomu powieka nie zadrży nawet i dalej nawijają o ciemnogrodzie z Watykanu :)
No nie mogę :)
@Remo
UsuńJa bym zrozumiał watykański ciemnogrod, ale wyciąganie Watykanu jako przykładu miejsca wewnętrzenie bogatego, gdzie wszyscy czują się równi, wolni, ubogaceni, solidarni, w jej akurat wykonaniu wygląda na wpływ jakichś wyjątkowych grzybów.
Mówiąc o turbulencjach Mann pewnie miał na myśli Poznań 56,Wybrzeże 70,Ursus 76,takie tam drobne nieporozumienia.Tak się dzieje,gdy tłuszcz atakuje zwoje mózgowe.Co do Miecugowa , deska klozetowa to chyba szczyt jego możliwości po śmierci.
OdpowiedzUsuń@Dariusz
UsuńJa bym raczej był za tym, że jemu chodziło o czas, gdy on współpracował z autorami Stanu Wojennego.